Powolnej nauki Tatr ciąg dalszy. Tym razem wybór był idealny: zimowe wejście na Trzydniowiański i Kończysty Wierch to nieustanna aria zachwytów, której wykonanie polecam każdemu 😉

Nie jestem orłem zimowej turystyki, ale zapowiadana piękna pogoda nie pozwoliła usiedzieć w domu. Dlatego też szybkie wyszukiwanie w internetach, walka z myślami, szacowanie szans i bang: wybrane! I trafione. Zatopione. Wybór padł na Tatry Zachodnie, te niższe, łatwiejsze, mniej wymagające… bla bla bla. Zimą nic z tych rzeczy, wychodząc w wysokie góry trzeba mieć świadomość obcowania z siłami natury, które są od nas potężniejsze i pokora to podstawa…
Szlak na Trzydniowiański/Kończysty Wierch z pewnością zachwyci wszelkich entUzjastów wspaniałych panoram, a nowicjuszom choć z początku da popalić to pozwoli na obcowanie z krainą tak magiczną, że tylko czekać kolejnych wyryp, zapewniam (po autopsji!).
Parę suchych faktów zanim przejdziemy do rzeczy:
- wybrałem opcję podejścia przez Kulawiec i zejścia przez dolinę Jarząbczą…
- …co było DOŚWIADCZENIEM bardzo edukacyjnym i pokory uczącym. Powiem wprost: zejście tamtędy zimą przy dodatnich temperaturach było pomysłem co najmniej wątpliwym – wszystko się udało, ale nie polecałbym tej opcji (więcej dalej w tekście).
- na trasie spędziŁem 9 godzin,
- w pociągu za to przesiedziałem godzin 21,
- 22 kilometrów marszu to 1200 metrów w górę, tyle samo w dół,
- jest to opcja mniej uczęszczana niźli sąsiedzki szlak na Grzesia (i dalej) a przez to polecić ją można tym lubiącym troszkę mniejsze tłumy,
- jest zima więc jest zimno pani kierowniczko… nawet jeśli w dolinach jest 12 stopni to na grani może przypiź… ochłodzić się 😉 A poza tym dzień jest krótszy, przez śnieg warunki do chodzenia cięższe, marsz niekiedy może trwać 2 razy tyle co w lecie. Dlatego ruszajcie na szlak tego świadomi…
- bo tak poza tym to za wszystko zapłacisz kartą mastercard (…albo gotówką jak w przypadku biletów na busik i do TPN – odpowiednie 6 i 5 zł), tylko widoki są bezcenne, na długo zapadają w pamięć i inspirują do dalszych wędrówek!
Pomysł na Kończysty był dzieckiem jakie narodziło się z połączenia relacji Wiecznej Tułaczki z Rudą z Wyboru – pierwsza zaczarowała widokami, druga dała kredyt zaufania dla „zimowości” szlaku… choć w kwestii zejścia okazałem się krnąbrnym uczniem. W każdym razie: dzięki!
ETAP I: Siwa Polana – Polana Trzydniówka, szlak zielony
Droga na Polanę Chochołowską – kto tędy nie szedł niech pierwszy rzuci kamieniem. Albo śnieżką. To kawałek, który zna każdy kto choć raz zawitał w Tatry (prawda? czy tylko tak mi się wydaje? ;)) Za niecałe 2 miesiące zapełni się dzikimi tłumami idącymi podziwiać krokusy. W lutym też nie brakowało piechurów. I skiturowców, których naprawdę wielu można bylo spotkać. Te pierwsze kilometry poza Siwą Polaną są skryte w cieniu, śnieg przez to zmrożony i idzie się lekko i szybko. Rozglądając się wokół, podziwiając błękitne niebo chciałem wręcz biec przed siebie co by tylko szybko zacząć podejście ponad linię drzew 😀 No, ale nie ma tak szybko.


ETAP II: Polana Trzydniówki – Trzydniowiański Wierch, szlak czerwony
Większość luda kontynuuje wędrówkę ku Polanie Chochołowskiej, tylko promil odbija w lewo. I tak więc tego, chciało się gór to się je dostaje. Tak jak pierwszy odcinek jest rekreacyjny i pozwala rozprostować kości tak czerwony szlak na pierwszy ze szczytów potrafi dać w kość.
Początkowo jest miło i łagodnie. Wielkie Turnie bacznie przyglądają się każdemu krokowi, będą nam towarzyszyć przed większość podejścia. Dość szybko na nogach lądują raczki, kijki również nie są złym pomysłem.

Ba, czerwony szlak jest wręcz stworzony pod jedno i drugie, strome podejście jest wymagające. Szczęściem cały czas schowany w cieniu może się pochwalić zbitym śniegiem i tylko kilka razy można się było zapaść po łydkę. Wejście jest jednak mozolne a do pokonania jest prawie 700 metrów przewyższenia!. Cień lasu daje jednak ratunek przed słońcem, które już na grani dołoży do pieca.
Z każdym metrem drzew ubywa, przybywa za to widoków. Po prawej widać ludzików człapiących na Grzesia, dalej podziwiać można Osobitą a za placami wyrasta cały już masyw Bobrowca.


Widoki ładne, ale metry same się nie zrobią. Szlak cały czas pnie się ostro w górę. pomiędzy drzewami przebija się skalisty profil Kominiarskiego Wierchu, to jest ten moment kiedy siły uciekające przez wspinaczkę dostają kopa i przyśpiesza się kroku. No a jak!

Wysiłek, który jeszcze przed chwilą odczuwało się całym sobą ustępuje miejsca „dziecięcej” ekscytacji jak tylko zostawi się za sobą ostatnie drzewa. Około godzinę od wejścia na czerwony szlak można przystanąć i pierwszy raz podczas całej wyprawy ponapawać oczy widokami, za Kominiarskim nieśmiało wychyla się szczyt Giewontu, Bystra najwyższy szczyt Tatr Zachodnich kryje się za Ornakami, które przysypane śniegiem przypominają jakieś postacie z kreskówek… a to przecież dopiero początek.



Nie należę do osób „w góry piękniejsze niż Tatry nie wierzące” jednak zimowe pejzaże najwyższych Polskich gór kopią tyłek. Jeśli ktoś się nie zgadza… to po prostu nie ma racji. Koniec i kropka.
Na grani nie wiadomo skąd pojawia się niemały tłumek. Słońce grzeje już konkretnie, okulary lądują na nosie, śnieg pozostaje jednak zmrożony i przyjemny do wędrowania. Po chwili marszu powyżej wystającej spod białego puchu kosówki oczom ukazuje się pierwszy cel: Trzydniowiański Wierch, po jego lewej Wołowiec i jeden z Rohaczy, po prawej ciąg dalszy grani z finalną stacją w postaci Starorobociańskiego. Nie wiem, może ja jestem taki nieogarnięty, ale to co widziałem robiło na mnie olbrzymie wrażenie i już na tamtym etapie mogłem uznać wypad za udany! Wejście na szczyt w takich okolicznościach przyrody to czysta przyjemność.





ETAP III: Trzydniowiański – Kończysty Wierch, szlak zielony
Choć troszkę człowiek się spocił 😉 Wszystko jednak przez niemały upał, w pełnym słońcu grzało tak, że huhu. Ze szczytu idealnie widać ile dzieli nas od kolejnego finalnego już celu. Grań Kończystego Wierchu robi wrażenie, niewielkie nawisy od strony Starorobociańskiej Doliny też.

Zielony szlak nie jest już tak przyjemny. Znaczy się słońce daje tak mocno, że idzie się coraz ciężej, śnieg nie jest już tak zmrożony i przetarty, opcji marszu na wąskim odcinku jest kilka – widać każdy szukał swojego optimum. Nie ma jednak co się śpieszyć. W końcu po lewej stronie, ponad grzbietem Ornaku zaczynają wyrastać… no w sumie to łatwiej powiedzieć, czego tam nie ma. Poczynając na Małej i Wielkiej Koszystej, Granatach, Świnicy, Jagnięcym i Lodowym Szczycie, przez Mięguszowiecki Szczyt Wielki, Rysy, Gerlacha a kończąc na Krywaniu. Naprawdę delicje. Nawet nie wiedziałem, że zabawa zoomem i obserwowanie mrówek wędrujących dalekimi graniami jest taka fajna.



Idąc powoli mija się Czubik, można to zrobić bliżej samego szczytu lub troszkę poniżej. Nieopodal szczytu spory kamlot, po nim to pozostaje ostatnie dłuższe podejście. Widowiskowość podejścia jest zaprawdę olbrzymia, równa z mozołem i energią, którą trzeba włożyć w te ostatnie metry. Ach, aż boję się myśleć co można tam uskutecznić latem kiedy dzień dłuższy jest o kilka godzin!

Słońce grzeje niemiłosiernie, jednak z każdym krokiem wiatr zdaje się przypominać, że to jednak jeszcze zima i na samym szczycie wieje już dość mocno. Nie przeszkadza to jednak i powoli krok za krokiem zbliżamy się do szczytu. Końcowe metry to znowu bardziej zbity śnieg i pokonuje się je dość zgrabnie.

ETAP IV: Kończysty Wierch, przerwa na widoking
Wdrapawszy się na pierwsze swoje zimowe 2 tysiące metrów przycupuję na jednej ze skałek, która jakimś cudem nie jest pokryta śniegiem. Wielu śmiałków wędruje dalej na najwyższy Polski szczyt Zachodnich, Starorobociańskiego. Widok obłędny, rów tektoniczny – tak dobrze widoczny latem – przykryty śniegiem przybrał kształt ludzkiej twarzy, a mi brakło czasu i pewności siebie by ruszyć dalej. W zupełności zadowoliłem się obserwowaniem jak inni robią swoje – grupki maszerowały na Jarząbczy Wierch, którego pionowa ściana budzi respekt; kolejne mrówki widać było na grani prowadzącej do Łopaty :O





Tymczasem po Słowackiej stronie pomiędzy tyłkiem Niżnej Bystrej i Jakubiny zamykał się widok na Niżne Tatry i wielkie wypłaszczenie je poprzedzające, widoczność tego dnia naprawdę dawała radę.



Kontemplując niesamowite widoki ucinam sobie pogawędki z kolejnymi piechurami, to o bezlusterkowcach, to o Sudetach, smogu czy koniec końców o ochocie na piwko 😀 W międzyczasie na szczycie melduje się dziesięciolatka z rodzicami, która bez znaku zmęczenia kwituje wszystko „no całkiem ładnie, prawda”. No prawda!
Widoczność tego dnia naprawdę rozpieszczała – spoglądając na doliny nie sposób nie zwrócić uwagi na wszystkich bohaterów drugiego a nawet trzeciego planu: Babia Góra to oczywista oczywistość, Pilsko również ładnie widoczne, wieża widokowa na Lubaniu też daje się zidentyfikować.



ETAP V: Kończysty Wierch – Wyżnia Polana Jarząbcza, szlak zielony i czerwony
No, ale trzeba było wracać. A do wyboru miałem opcje dwie – powrót trasą, którą przybyłem (czego nie zrobiłem); bądź też zejście czerwonym szlakiem pod schronisko na Polanie Chochołowskiej. I tu wam powiem moi mili, że dziś dokonałbym innego wyboru.

Choć w głowie lekko bzyczał mi alarm mówiący, że zejście tamtędy wybitnym pomysłem nie jest to i tak widząc, że przede mną robi to wiele osób ruszyłem w dół. Ale o co chodzi? Ano dwie kwestie: zejście jest dość strome i bardzo łatwo uskutecznić dupozjazd co czyniłem wielce; po drugie i najważniejsze kwestia lawinowości – idąc granią zasadniczo niewiele nam grozi, jednak zejście/wejście po zboczu to inna para kaloszy, co z pełnią siły dostarło do mnie na dnie doliny. Cieszę się, że bezboleśnie pokonałem ten odcinek – jakkolwiek niezwykłe widokowy – i taka rada ode mnie: jeśli nie macie pewności czy szlak jest bezpieczny to po prostu nim nie idźcie, korona wam z głowy nie spadnie.



W każdym razie, przy całym mozole zejścia nie można temu fragmentowi odmówić uroku, poprzecinane przez skitrurowców stoki Czerwonego Wierchu były niezWkle plastyczne i fotogeniczne a granie podziwiane wcześniej z góry zamykały się nad doliną. Po dotarciu do lasu pozostaje ostatnie tęskne spojrzenie i wkraczamy pomiędzy drzewa. W cieniu Długiego Upłazu szlak biegnie wzdłuż Jarzębczego a potem Chochołowskiego potoku, szum wody wyznacza kierunek marszu. Jest to też fragment tak zwanej drogi Papieskiej – podczas pielgrzymki w roku 1983 Jan Paweł II przechadzał się tamtejszymi ścieżkami, zresztą okoliczne szlaki bardzo lubił na długo przed zostaniem papieżem.

Tak też docieramy do Wyżniej Jarząbczej Polany, klasycznie ładnej tatrzańskiej polany. Tam ni żywego ducha, calusieńka do własnej dyspozycji. Bez pośpiechu można było obserwować coraz dłuższe cienie na Wołowcu I Lopacie.


ETAM VI: Epilog czyli Wyżnia Jarząbcza Polana – Siwa Polana, szlak czerwony i zielony
Słonko powoli zachodziło kryjąc doliny w cieniu, pięknie jednak oświetlając południowe ściany Kominiarskiego Wierchu oraz Bobrowca. Polana Chochołowska do której docieram po kilkunastu minutach powoli się wyludniała, nie można jednak powiedzieć, że była pusta. Co to to nie.


Śnieg. który zdążyl się za dnia roztopić zaczął zamarzać, tak więc powrót dla wielu osób obfitował w fikołki – dlatego raczki niemal do końca dnia pozostawały na nogach. Powolny spacer do Siwej Polany obfitował w zjawiskową wymianę wart, słońce wybrało się w odwiedziny w innych rejonach świata a na warcie stanął księżyc. W jego świetle dotarłem na miejsce gdzie czekał już busik do centrum…
Było to fascynujące wejście, warte każdej swojej sekundy. Widoki pozostaną ze mną na długo rozpalając wyobraźnię i wytyczając kolejne wyprawy; okoliczności zejścia dały mi za to nowe doświadczenie pozwalające spojrzeć na wędrówki z większym dystansem i pokorą co mam nadzieję zaowocuje mniejszą ilością decyzji nieroztropnych w przyszłości. Czego i wam życzę.
Profil i przebieg trasy znajdziecie tutaj.
Jedna myśl na temat “Tatry: Trzydniowiański i Kończysty Wierch zimą”