Gdybym miał wskazać jedno miejsce, które podczas pierwszej wizyty w Wiedniu zrobiło na mnie największe wrażenie to bez wahania wybrałbym Muzeum Historii Naturalnej. Idące w ślady największych tego typu placówek na świecie potrafi zachwycić tak architekturą jak i niesamowitymi zbiorami. Jeśli kiedykolwiek zatraciliście w sobie tego małego dzieciaka, „który na jednym wdechu potrafił wymienić wszystkie dinozaury wedle ery, a zaraz potem bez problemu odkrywał jakie gatunki kryją się w poszczególnych rodzajach” to mam dla was dobrą wiadomość: odwiedźcie najbliższe muzeum z Historią Naturalną w nazwie i zróbcie wielkie WOW, z pewnością obudzicie go (tego dzieciaka ;)) w sobie. Wiedeńskie Muzeum robi świetną robotę w tej kwestii zabierając w podróż po historii naszej planety, odkrywając przed nami, rzeczy które jakoś tam kojarzymy jak i takie zupełnie nowe. Naprawdę powstrzymywałem się by nie pochłaniać każdego kolejnego eksponatu, ale i tak wyszło, że spędziłem tam prawie 5 godzin Ani minuty nie żałuję!

Spośród niezliczonej ilości wiedeńskich rarytasów to właśnie to jedno miejsce ze startu wpisałem na szczyt prowizorycznej listy tak zwanych „must see”. Przede wszystkim to podróż co naszego dzieciństwa. Wewnętrzni Alan Grant/Ellie Sattler w towarzystwie muzyki z „Jurassic Park” zawyją w was z radości. Sale pełne pozostałości po dawnych władcach Ziemi są niczym sklep ze słodkościami. Podziwianie szkieletów żyjących na przestrzeni milionów lat zwierząt to podróż niezwykła, uświadamiająca przeto, że wszystko przemija, ewoluuje i zmienia się. A to tylko niewielka część tego co w Muzeum na was czeka.
Swoją drogą wiedzieć wam trzeba, że Wiedeń w kwestii muzeów i galerii sztuki nie bierze jeńców i wybranie tego jednego na start cosik znaczy. Tak myślę. Na mapie miasta znajdziecie przeszło sto placówek, w tym tak olbrzymich jak bohater naszego wpisu czy sąsiednie Muzeum Historii Sztuki, ale i zdecydowanie mniejszych i bardziej kameralnych jak Muzeum Globusów czy Muzeum Zegarków. Każdego z nas zainteresuje inne i warto zawczasu zrobić sobie risercz odnośnie godzin otwarcia, odległości do pokonania itede, tak by na spokojnie zwiedzić to na co ma się ochotę. Choć dobra, nie oszukujmy się – nawet odpowiednio przygotowani możemy wpaść w pułapkę odwiedzanych miejsc i „pochłonięci” przez ich bogate wnętrza możemy całkowicie rozbić wcześniejsze plany. Tak więc, planowanie zawsze spoko, ale rzeczywistość to inna para kaloszy. Najważniejsze to: zwiedzać bez spiny 🙂

Muzeum Historii Naturalnej (oraz bliźniacze Muzeum Historii Sztuki) wybudowane zostało z fundacji cesarza Franciszka Józefa I w drugiej połowie XIX wieku, stanowiąc niejako odpowiedź na pytanie: co zrobić i gdzie umieścić coraz to większe cesarskie kolekcje przyrodniczych eksponatów. Rozpoczęte przez Franciszka Lotaryńskiego kolekcjonowanie obiektów z całego świata, kontynuowane było przez kolejnych cesarzy, swój kulminacyjny moment osiągając w czasie dwuletniej (1857-59) wyprawie fregaty „Novara”, która jako pierwsza austriacka jednostka okrążyła świat, zbierając przy okazji przeszło 20 tysięcy eksponatów. Już w połowie XIX stulecia doszło do krytycznego „przeładowania” dotychczasowych muzeów i nowa siedziba skupiająca w sobie eksponaty składowane dotychczas w Hofburgu czy Schönbrunn była jak znalazł.
Dwa potężne, niby historyzujące, ale mocno romansujące z włoskim renesansem budynki wzniesiono tuż przy Ringu i do dziś wespół ze znajdującym się między nimi placem Marii Teresy stanowią jedno z bardziej imponujących miejsc w sercu Wiednia. Dotrzeć tam możecie na piechotę, rowerem, elektryczną hulajnogą bądź też transportem publicznym. Nieomal pod sam budynek dostaniecie się tak metrem (linia 3, wysiadka na przystanku Volkstheater) jak i tramwajem (linie 1, 2, 71 przystanek Ring/Volkstheater).

Już sam spacer wokół pomnika arcycesarzowej i otwartych przez cesarza Franciszka Józefa muzeów robi robotę. Piękne, dopieszczone w każdym detalu budynki robią wrażenie a przypatrywanie się wszystkim szczegółom samo w sobie może skraść sporo czasu. Fasada pełna jest symboliki i alegorii, najciekawiej prezentując cztery główne żywioły (w postaciach greckich bóstw czy muz) jak i personifikując wszystkie kontynenty… poza Antarktydą, która podczas powstawania gmachu wciąż była terra incognita. Do tego kilkadziesiąt pełno postaciowych rzeźb oraz kolejne kilkadziesiąt „portretów” zabierze was w podróż po historii nauki, odkryć geograficznych czy… historii samej w sobie. Szkoda tylko, ze chyba dla żadnej kobiety nie znalazło się miejsce, a taka choćby Maria Cunitz z lekkością mogłaby się tam znaleźć. Większość postaci jednak i tak bez lornetki nie zauważycie więc łapcie ściągę kogo można spotkać: https://statues.vanderkrogt.net/object.php?record=atwi003




A skoro przy architekturze jesteśmy to i wnętrza zachwycają już samym wystrojem, bogactwem zdobień, odniesień, polichromiami i rzeźbami. Kunszt Gottfrieda Sempera i Carla von Hasenauera, którym cesarz zlecił zaprojektowanie gmachu to jedno, wykończenie całości to duże brawa dla dziesiątków rzemieślników i artystów.

Największe wrażenie robi klatka schodowa, taka dość „szczękoopadająca”. Sporo marmuru, misternej pracy rzeźbiarzy i malarzy, w tym wspólne dzieło Jakob Kohla i Franza Messmera przedstawiające Franciszka Lotaryńskiego i dyrektorów czterech najważniejszych działów cesarskich zbiorów. Franciszek był tym, który w XVIII wieku przyczynił się do powstania pierwszej, imponującej dość cesarskiej kolekcji więc nic dziwnego, że nalazło się tu dla niego miejsce.

Najwięcej jednak dzieje się na sklepieniach. Tak na holu wejściowym, ale przede wszystkim na wspomnianej już klatce schodowej oraz pod kopułą budynku głównego muzeum. Przed wami olbrzymi obraz Hansa Canona (czy też mniej chwytliwie Johanna Baptisty Strašiřipka), „Cykl Życia”, portrety ważnych uczonych i diablo piękna wewnętrzna czasza wysokiej na 33 metry kopuły. Na piętrze, dokładnie pod nią znajduje się kawiarnia i pijąc jeden z wiedeńskich specjałów trudniej prosić o lepsze okoliczności… architektury.


Architektura zachwycać nas będzie i dalej, w każdej kolejnej sali, bogatej w stylowy detal czy obrazy nawiązujące do przedstawianych eksponatów. No, ale oddajmy wreszcie głos owym eksponatom, w końcu to dla nich tu przyszliśmy, prawda?

Do przejścia jest 39 sal. Imponujących choć zdecydowanie różnych, zapewne przez jedne przelecicie migusiem by w innych zatrzymać się na długie minuty. Wiadomo, jednych zachwycą skały, innych pozostałości po dinozaurach, kogoś zniechęci taksydermia a jeszcze innych najbardziej zaciekawito jak samkuje kawa w urokliwej kawiarence pod kopułą. I nawet jeśli wydaje się wam, że w holu głównym panuje tłok to nie bójcie się, podczas zwiedzania obecność innych zwiedzających nie powinna rzucać wam się w oczy, muzeum jest tak duże, że dla każdego znajdzie się przestrzeń. No chyba, że moje odczucia można zrzucić na wizytę w czwartek, poza sezonem. Kto wie?


Pierwsi jak pączki w maśle poczują się tu geolodzy, mineralodzy czy petrografowie… oraz po prostu wielbiciele kamieni szlachetnych i minerałów wszelakich. Niekończące się stylowe drewniane gabloty wypełnione tysiącami kamieni, skał czy w końcu kawałkami meteorytów (jedna z największych kolekcji na świecie!) pokazują jak bogaty i kolorowy jest skamieniały świat – nie spodziewacie się nawet jak bardzo hipnotyczne może stać się podziwianie tysięcy eksponatów. Mnogość barw i kształtów jest niczym nie ograniczona a czytanie choćby szczątkowe o ich historii tylko rozbudza wyobraźnię do dalszych poszukiwań. Spośród wszystkich zazwyczaj malutkich okazów wyróżnia się – tadam – prawie tonowa bryła soli z kopalni w Wieliczce. Do tego kilka interaktywnych ciekawostek dla najmłodszych (i nie tylko) pokazujących ot choćby jak niektóre ze skał reagują na promieniowanie UV. W ogóle interaktywne fajności w kolejnych salach robią robotę, good job!






Jednak to kolejne sale rozbijają bank, tam też można poczuć się jak dziecko w sklepie z zabawkami, czy tam ze słodyczami. A najlepiej to z tym i tym. Bo jeśli byliście/jesteście tymi dzieciakami o których wspominałem we wstępie, jeśli „Jurassic Park” to ważna część waszego dzieciństwa/dzieciństwa waszych dzieci etc. to z każdą kolejną salą uśmiech na waszych twarzach będzie większy, a wewnętrzni Alan Grant/Ellie Sattler w towarzystwie motywu Johna Williamsa zawyją w was z radości.

Szczerze to nie wiem co mnie tu bardziej zachwyciło. Możliwość poczucia się jak liliput stając przy kościach ultrazaura? Szykujący się do lotu nurkowego pteranodon z rozpostartymi na 7 metrów skrzydłami? Zaglądnięcie do paszczy szkieletu alozaura i zabawienie się w jego dentystę a po chwili patrzenie z jakim przejęciem dzieciaki obserwują drugiego alozaura, ale w wersji full Jurassic Park, poruszającego się i porykującego? Do tego wyciągnięty jak sala długa szkielet diplodoka i tyci mniejszy iguanodona, gablota ze szkieletem ichtiozaura i na koniec rozkmina czy więcej dinozaurów miało pióra czy deinonychus był jednym z wyjątków? Mnóstwo ciekawostek, mnóstwo frajdy 🙂





O ile na dinozaury najbardziej liczyłem to równie intrygujące okazały się gabloty i ekspozycje traktujące o tym co znane jest tyci mniej czyli o wszystkich żyjątkach wyprzedzających dinozaury oraz tych żyjących po nich. Królujące setki milionów lat temu stwory w dużej mierze podziwiać można jako stemple w skałach, choć z każdą kolejną gablotą przybierają one coraz to wyraźniejsze kształty. Patrząc na większość starych „robali” zdecydowanie jestem rad, że pozostają eksponatami i nic ponad to. Podobnie zresztą rzecz ma się z większością dawnych stworzeń, które jakkolwiek piękne to raczej nie miały by problemu by jednym chapnięciem pozbawić nas głowy. Tak, dunkleosteusie mówię m.in. o tobie. Do tego spotkanie z pięknym Mańkiem czy równie zjawiskowym, ale zdecydowanie bardziej drapieżnym Ptakiem Terroru! Znaczy się Phorusrhacidae.





Przez całą tą ekstatyczną krzątaninę wokół dinozaurów (et consortes) trochę rykoszetem obrywają kolejne sale, skupiające się na pojawieniu się naszych przodków. Przede wszystkim zupełnie nie zauważam niewielkiej sali w której znajduje się jeden z największych skarbów całego muzeum – Wenus z Willendorfu, jedna z najbardziej znanych prehistorycznych rzeźb, paleolityczne dzieło sztuki liczące sobie bez mała 30000 lat. No tyle wygrać.

I choć Wenus przeszła mi koło nosa to dalszy spacer po paleolicie, neolicie, epoce brązu, pierwszych wiekach n.e. i obserwowanie jak rozwijała się ludzka sztuka i rzemiosło to rzecz bardzo fajna, treściwa i pouczająca. Podobnie zresztą jak możliwość zobaczenia w jaki rozwijał się sam człowiek, ot jak wraz z coraz bardziej wyprostowaną sylwetką rozrastała się i czaszka z mózgiem. Wybaczcie złośliwość, ale patrząc na wielu współczesnych zastanawiam się niekiedy czy gdzieś tam u niektórych nie nastąpił regres. Z ciekawostek to z uznaniem odkryłem, że już nasi przodkowie potrafili w słowiański przykuc, i przyznam było to jedno z większych zaskoczeń całego spaceru 😉



W końcu dociera się na drugie piętro, w całości poświęcone ziemskiej faunie. Kilkanaście sal przybliża świat zwierząt, tak tych najbardziej znanych jak i tych mniej, tych będących na co dzień naszymi „sąsiadami”, i tych które gdzieś tam w naszych pobliżach żyją, choć za bardzo ich nie widać. I takich zamieszkujących najdalsze pustkowia… No w sumie to niemal dla każdego znalazło się tu miejsce. Niestety, także dla tych, które na przestrzeni ostatnich stuleci wyginęły, nierzadko przy czynnym udziale człowieka. To gorzka prawda i obserwowania najbardziej znanych przykładów, jak ptaki dodo czy moa uzmysławia, że niechybnie dołączą do nich kolejne z obecnej, przeraźliwie długiej listy zagrożonych gatunków.



Przy olbrzymim walorze poznawczym prezentowanych tu zwierząt jestem jednocześnie pewien, że nie dla każdego jest to część. No bo okazałe zbiory to efekty sztuki (rzemiosła?) tak makabrycznej co niezwykłej, taksydermii, na którą „boom” przypadł dokładnie na lata powstania muzeum. Wiele z przedstawionych tu zwierząt pochodzi właśnie z tamtego okresu i ja wierzę w ten naukowy, przyrodniczy etos(?) uwiecznienia tego, co kiedyś może odejść. W muzeum znajdziecie wiele dioram próbujących ukazać zwierzęta w ich naturalnych środowiskach i te prezentują się najbardziej okazale, m.in. żubry w Puszczy Białowieskiej, wiele ptaków czy górskie kozice. I jakkolwiek kwestia taksydermi jest złożona to nie można zaprzeczyć, że właśnie takie wystawy są niekiedy jedyną szansą na zobaczenie z bliska niektórych zwierząt takimi jakimi są/były.


I tak też nie wiadomo kiedy mijają cztery godziny a i tak najlepsza jest świadomość, że miejscami zwiedzałem na małym przyśpieszeniu i WIELE jeszcze zostało przed wami do odkrycia 😀 Czyż nie jest to najlepsza rekomendacja?
Informacje praktyczne:
Wstęp: 16 euro; z Vienna City Card 10 euro; z Vienna Pass za darmo. Za darmo wejdą również dzieciaki i młodzież poniżej 19 lat 🙂Inne opcje zobaczycie na stronie: https://www.nhm-wien.ac.at/en/information
Muzeum otwarte jest cały tydzień, za wyjątkiem wtorków. Standardowo od 9.00 do 18.00, za wyjątkiem środy kiedy to otwarte jest do 20.00.
Ciekawe. Patrząc nawet tylko po planie muzeum na stronie widać, że jest co zwiedzać. Można poczuć się jak w filmie Noc w Muzeum 😉 Dinozaury wyglądają świetnie 🙂
PolubieniePolubienie
Tak, Noc w Muzeum to też dobre skojarzenie. Dużo zabawy w środku, polecam:)
PolubieniePolubienie