Gdyby 1 stycznia ktoś powiedział mi, że pierwszym zagranicznym wyjazdem 2023 roku będzie podróż do stolicy Austrii zrobiłbym wielkie oczy. Owszem, Wiedeń po głowie chodził mi od dawien dawna, ale myśli skręcające w stronę ojczyzny Mozarta zawsze rozpływały się w okolicach podejmowania decyzji gdzie spędzić urlop. Tym razem postanowiłem, że tak być nie może.
Traf chciał, że w styczniu nadarzyła się okazja na wykorzystanie resztek zaległego urlopu. Racjonalnym byłoby rzucenie okiem na siatkę połączeń ku południowi Europy, styczniowa szaruga i mróz nie napawały optymizmem i ciepło takiej Malty byłoby dlań idealnym remedium. Przypadkiem jednak przed oczami mignęły mi tedy wnętrza wiedeńskiego Muzeum Historii Naturalnej. W głowie pojawiły się obrazy rozpalające wspomnienia o czasach kiedy znało się każdego dinozaura, znienacka rozbrzmiały melodie Johna Williamsa mieszając motywy „Indiany Jonesa” z „Jurassic Park”… Było po mnie. Choć 5 minut wcześniej w ogóle o Wiedniu jako zimowej destynacji nie myślałem to po chwili już nurkowałem w informacjach czy dałoby się wykombinować szybki wypad.
Mała ściąga dla wszystkich, którym nie będzie się chciało czytać całości:
- Lanie wody o tym, że to nie przewodnik… choć w sumie to przewodnik
- Muzeum Historii Naturalnej
- Welt Museum
- Sala Paradna Austriackiej Biblioteki Narodowej
- Albertina
- Belweder, ten Górny
- Österreichische Postsparkasse
- Hundertwasserhaus
- Haus der Musik, Muzeum Dźwięku
- Musikverein
- Pałac Schönbrunn, choć nie do końca
- Glorieta
- Inner Stadt oraz Ringstrasse, wprowadzenie
- Parlament
- Ratusz Miejski
- Szlacheckie pałacyki
- Palais Ferstel
- Karntner Strasse i Graben
- Plac Żydowski
- Krypty cesarskie
- Wiedeń sakralny, czyli przyśpieszony spacer po kilkunastu świątyniach
WSTĘP aka LANIE WODY
Niespełna dwa tygodnie później siedziałem już w nocnym pociągu Intercity z Katowic. Kurs do Wiednia trwa niecałe pięć godzin, bilet kosztował 90 złotych (ceny mogą wahać się od 45 do ponad 200). W głowie myśli płynące w rytm „Nad Pięknym Modrym Dunajem”, segregowanie nieskończonej listy muzeów i galerii sztuki wartych zobaczenia, dziesiątków kościołów, które dla samej zróżnicowanej architektury warto odwiedzić. Głowa pełna historii o cesarskim mieście i Habsburgach, tak potężnych i mających u stóp znaczną część Europy jak i zmagających się z własnymi grzechami i demonami. Główne założenie wyglądało tak: cztery dni łazęgi po mieście + piąty dzionek z wypadem w Alpy. Łatwizna?

4 dni. Czy tyle wystarczy by zwiedzić Wiedeń? Jasne. Że nie. W każdym razie nie w pełni. Nie kiedy naszym konikiem jest historia, sztuka, architektura a do tego niestraszna nam „nuda” bijąca z miasta. Nuda, o której czytając z początku pukałem się po głowie by finalnie zrozumieć zarzut-nie zarzut: Wiedeń w swoim niezaprzeczalnym pięknie dla wielu okazuje się być – na pewno na pierwszy rzut oka – miastem mocno przewidywalnym, ułożonym i mało zaskakującym. Teza z pewnością do wybronienia… no, ale ja nie miałem tego problemu – klasyczna część miasta idealnie trafiła w moją wrażliwość, a i pod tą zwyczajną warstwą da się wyhaczyć coś ciekawego i wymykającego banałowi. Przyznam jednak, że w tym wpisie to klasyki znajdziecie najwięcej.

Rzecz jasna w cztery dni da się zobaczyć niemało, ale stolica Austrii jest – z perspektywy wielbiciela historii, sztuki, architektury – miejscem tak bogatym w atrakcje, że czas ten można potraktować jako zaledwię przystawkę do długiej uczty. Weekendowa czy około weekendowa wizyta pozwala na rozeznanie się „o co w tym Wiedniu chodzi”, ale jednocześnie nie uważam by spędzony tam czas dawał mi kompetencję do ułożenia komukolwiek planu na weekend. Czuję po prostu, że zbyt wiele pozostało jeszcze do odkrycia, zbyt wiele zostało pominięte. Choć tak, jasne, zaraz przedstawię wam tu na czym zleciały mi te cztery dni i co według mnie było najciekawsze, ale z pewnością nie brałbym tego za miarodajną odpowiedź na pytanie „Jak spędzić w Wiedniu 4 dni?”. Po następnych razach, kiedy już poczuję, że to ten moment to wyłuskam wam z tego ogromu możliwości istny „dze best of”. Tymczasem musicie zadowolić się luźnym strumieniem myśli. A w najbliższym czasie szeregiem mniejszych, skupiających się na szczegółach tekstów 🙂

I jedyne co to szepnę wam na ucho: jeśli tylko możecie i pozwala wam na to czas to pozwólcie Wiedniowi się porwać, nie dajcie się jego wielkości, odnajdźcie w nim swoje tempo, rytm i podążajcie za czujem. To miasto, które według mnie – a są to odważne słowa jak na pierwszą wizytę 😉 – zasługuje na czas i powolnie odkrywane daje od siebie najwięcej. I pokazuje swoje przeróżne oblicza. Boję się pomyśleć jak to wygląda wiosną czy latem kiedy mroźny wiatr i zacinający śnieg nie „wyganiają” do zwiedzania muzeów i galerii, tylko pozwalają by iść, iść i iść. Z przerwami na kawę. Czy tam gruner weltlinera 😉

Końcówka stycznia nie jest oczywistym miesiącem na odwiedzenie Wiednia. Okres świąteczny już minął, po jarmarkach nie ma śladu. Dzień jest krótki, pogoda często nie zachęca do spacerów. To idealna pora na wypad mocno muzealny. I choć myślałem, że turystów będzie proporcjonalnie mniej niż latem (może i tak było) to i tak zaskoczyło mnie to jak wiele osób z całego świata do stolicy Austrii przybyło. Choć w sumie kto wie, może po prostu wielu z nich w Wiedniu mieszkało, tak po prostu. To w końcu miasto na wskroś kosmopolityczne, wielonarodowe, różne, kolorowe. A przez to ciekawe i inspirujące. A w rankingach w czołówce najlepszych miast do życia.

Jak wspomniałem w podróż wybrałem się koleją. PKP Intercity oferuje kilka leganckich połączeń z Polski: z Gdańska, Krakowa, Warszawy i Katowic. Z ostatniego miasta bilety można upolować już za 46 PLN, a i 9 dyszek (w jedną stronę) jakie zapłaciłem wciąż są kwotą bardzo przyjemną. Kurs z Katowic był dość poranny, start o 4.52, planowo na miejscu o 9.49. Dobry deal. Finalny przystanek Wien Hauptbahnhof, największy i najważniejszy dworzec kolejowy Austrii jest… wielgaśny. Chwilę zajęło mi połapanie się co i jak.
Uznajmy w tym miejscu, że tak jak ja przybyliście do Wiednia by w dużej mierze szwendać się po muzeach i galeriach sztuki. To dobry moment by przypomnieć wam, że warto zaopatrzyć się w pewne małe tegesy, które ułatwią poruszanie się po mieście i ww atrakcjach:
- Vienna City Card czyli darmowy transport plus upusty do większości muzeów a także niektórych restauracji. Opcja, którą wybrałem bo też trochę metrem jeździłem a i z planu wynikało, że najbardziej będzie się opłacać. Za 72 godzinną VCC zapłaciłem 29 euro.
- Vienna Pass z kolei jest droższa, ale odwdzięcza się DARMOWYMI wejściówkami do wielu, naprawdę wielu atrakcji. 139 euro za trzy dni może wydawać się sporym wydatkiem, lecz kiedy zaczniecie podliczać ceny pojedynczych biletów do muzeów/galerii sztuki/ czy na rejs po Dunaju to nagle wychodzi… że to nie taka zła opcja. W cenie jest nielimitowana ilość przejazdów turystycznymi autobusami, Hop On Hop Off. Niestety komunikacji standardowej VP nie obejmuje i jeśli macie zamiar poruszać się ot metrem czy tramwajami musicie pamiętać o kupnie osobnych biletów (3 dniowy to 17 euro).
- Bundesmuseen Card jest stworzona dla tych, którzy odwiedzić chcą największe miejskie muzea. Dwukrotna przebitka i możliwość wstępu do ośmiu istotnych placówek to ciekawa opcja do rozważenia.
Od was i waszego planu zależy co wybierzecie 🙂

A więc dobrze, to mamy za sobą. Zaczynajmy zwiedzanie.
WIEDEŃ MUZEAMI STOI
Tej oczywistości nie trzeba powtarzać dwa razy. Stolica Austrii to przeszło 100 muzeów większych i mniejszych. Wśród nich wiele potrafi skraść naprawdę sporo czasu i wizyta choćby w większości z nich podczas jednego weekendu (ba, tygodnia) jest niemożliwa. Chyba?
Zwiedzanie muzeów może być tak czasochłonne jak i dość nadwyrężające nasz portfel, dlatego warto pamiętać, że w pierwszą niedzielę miesiąca wiele mniejszych placówek dostępnych jest za darmo – łapcie spis.
WIEDEŃ – MUZEUM HISTORII NATURALNEJ
Wstęp: 16 euro; z Vienna City Card 10 euro; z Vienna Pass za darmo.
W każdym razie ja podczas jednego weekendu bym się nie wyrobił bo takie choćby Muzeum Historii Naturalnej zatrzymało mnie na prawie 5 godzin. Na swoje usprawiedliwienie dodam jednak, że to jedno z najciekawszych muzeów jakie dane mi było odwiedzić. Ever. Przepiękny historyzujący budynek powstał w drugiej połowie XIX wieku i stał się domem dla przepastnej już wówczas kolekcji cesarskiej. Kolekcji będącej podróżą w przyrodniczą historię naszej planety. Imponujące wnętrza – będące atrakcją już samą w sobie – zabiorą was w długi spacer.



Przede wszystkim to podróż co naszego dzieciństwa. Jeśli kiedykolwiek zatraciliście w sobie tego małego dzieciaka, który na jednym wdechu potrafił wymienić wszystkie dinozaury wedle ery a potem jeszcze dokładniej dzielić je na poszczególne „pody” to mam dla was dobrą wiadomość: z każdą kolejną salą obudzicie go w sobie Wewnętrzni Alan Grant/Ellie Sattler w towarzystwie muzyki z „Jurassic Park” zawyją w was z radości. Sale pełne pozostałości po dawnych władcach Ziemi są niczym sklep ze słodkościami. Podziwianie szkieletów żyjących na przestrzeni milionów lat zwierząt to podróż niezwykła, uświadamiająca przeto, że wszystko przemija, ewoluuje i zmienia się. A to tylko niewielka część tego co w Muzeum na was czeka.



Większość najważniejszych i największych muzeów w mieście odnajdziecie na dość niewielkim obszarze, dlatego jak sobie wszystko dobrze rozplanujecie to nie będzie trzeba dużo chodzić by się narobić. A jeśli do pokonania będziecie mieć kawałek to zdecydowanie polecam metro, nad wyraz częste, szybkie, konkretne. Wiele razy korzystałem i chwalę wielce.
Siatka połączeń metra, autobusów, tramwajów i podmiejskich pociągów jest imponująco rozwinięta i jeśli nie macie własnego auta a chcecie gdzieś się szybko dostać to korzystajcie. Ceny prezentują się następująco (za wien.info):
- Bilet jednorazowy: € 2,40 (ulgowy dla dzieci € 1,20)
- 24-godzinny bilet sieciowy: € 8,00
- 48-godzinny bilet sieciowy: € 14,10
- 72-godzinny bilet sieciowy: € 17,10
- bilet tygodniowy (obowiązuje tylko od poniedziałku do poniedziałku do godz. 9.00): € 17,10
Zupełnie naprzeciwko MHN znajduje się jego bliźniak, Muzeum Historii Sztuki, jedna z większych galerii sztuki w Europie! Ach, zbiory przebogate, od Rafaela, Tycjana przez Duhrera i Vermeera po Rembrandta i Rubensa. Nazwiska przyciągające niczym magnes, ale zwiastujące też kolejne pięć godzin w jednym miejscu. Dlatego też odpuściłem… pozwalając na niemal trzy godziny porwać się sąsiedniemu, Welt Museum, niezwykłemu muzeum etnograficzno-archeologicznemu 😀 Nie szukajcie tu logiki, tu do głosu doszedł wewnętrzy Indiana Jones.


Po drodze jeszcze tylko chwilka kontemplacji pod olbrzymim pomnikiem arcycesarzowej Marii Teresy, chyba jednym z największych monumentów w całym mieście. Jedna z najważniejszych władczyń w historii cesarstwa, której początki u władzy trochę przywodziły mi losy Rhaenyry Targaryen (choć po prawdzie to XII wieczna angielska królewna Matylda jak strzelił była inspiracją dla postaci Georga R.R. Martina) siedzi dumnie na tronie w otoczeniu swych najznamienitszych doradców i dowódców. Wielka postać dla Austriaków, niekoniecznie dla części swych ówczesnych poddanych a także tych, którzy do cesarstwa zostali wcieleni. Tak, piję tu m.in. do I rozbioru Polski i tego, że ponoć Maria Teresa dzieliła Polskę, ale się z tego powodu nie cieszyła. To fajnie. No, ale dobra, to pole do dużo dłuższej i głębszej debaty na kiedy indziej.

Myślę, że do cesarzowej kiedyś wrócę i wtedy popiszemy o niej więcej, na razie wielokrotne spotkanie pod pomnikiem musiało wystarczać. Idziemy do Welt Museum.
WIEDEŃ – WELT MUSEUM
Wstęp: 16 euro; z Vienna City Card 12 euro; z Vienna Pass za darmo.



Muzeum Świata, Światowe. Nazwa nie kłamie bo też jego wnętrza oferują podróż do najdalszych zakątków naszego globu. Podróż ciekawą, niezwykle bogatą w eksponaty oraz opowieści. I nade wszystko starającą się stawić czoła cieniowi kolonializmu. Cień to nadzwyczaj długi, otwierający niekończące się pole do dyskusji choćby o zwrocie zrabowanych wiele lat temu z Afryki czy Ameryki Południowej artefaktach i dziełach sztuki. A i takie w Muzeum się znajdują. Ot, oglądanie ekspozycji o Królestwie Beninu i podziwianie tamtejszych brązowych oraz złotych skarbów podskórnie przywołuje muzealną scenę z „Czarnej Pantery”.


Do przepracowania z pewnością jest sporo, ale należy z uznaniem kiwnąć głową. Kierunek jaki obrało Welt Museum jest słuszny. Tymczasem pozostaje nam doceniać niezwykłe ekspozycje z należytym szacunkiem podchodzące do przedstawianych miejsc, pokazujące różnorodność świata, ukazując jednocześnie jak wiele z tej przebogatej mozaiki kulturowej zostało utracone. Kolekcja Jamesa Cooka czy ślady po otwarciu się Japonii na świat z początku okresu Meiji to tylko niektóre z najbardziej znaczących ekspozycji.

Entograficzne zbiory to spora acz nie jedyna część Muzeum. Od jakiegoś czasu podziwiać tam można również przepastną kolekcję cesarskiej zbrojowni. Zbroje małe, duże, ciężkie, lekkie, bitewne i uroczyste, turniejowe, bądź i nie. Można zobaczyć w czym setki lat temu Habsburgowie czy Hohenzollernowie paradowali na turniejach i poznać odpowiedź na pytanie dlaczego wielu płatnerzy można było nazywać artystami.


A jak kategoria ciężka wam się znudzi to zapraszam do części ostatniej, poświęconej historycznym instrumentom. Wyjątkowej nie tylko z racji tego, że podziwiać można tam podwójne gitary z XVII wieku (!), 500-letnią Lira di Braccio o kształtach cokolwiek kobiecych czy w końcu dosłownie „szafy grające”. O wyjątkowości wielu z nich świadczy to kto na nich grał a nazwiska takie jak Haydn, Schubert czy Beethoven raczej są wam znane 😉
Welt Museum znajduje się w jednym z budynków Hofburga, i z pewnością będzie to jedno z wielu waszych spotkań z olbrzymim, największym w Europie kompleksem pałacowo-zamkowym. Przepastna rezydencja cesarska to miejsce ze wszech miar ciekawe i warte zobaczenia, choćby z zewnątrz i nawet tylko pobieżnie. Bo to przeszło sześć stuleci nieustannie przekształcającej i rozrastającej się siedziby nie tylko Habsburgów, ale i na samym początku czeskiego króla Przemysława Ottokara czy Leopolda Babenberga – choć to dopiero za Habsburgów kompleks zaczęto nazywać Hofburgiem.


Tak więc, jeśli braknie wam czasu lub jeśli nie do końca są to wasze klimaty to przespacerujcie się chociaż wzdłuż. Choć i samo to zajmie wam trochę czasu bo całościowo to 240 000 metrów kwadratowych, a w tym naście budynków, 19 dziedzińców pełnych niezliczonych rzeźb i pomników, 2600 sal spośród których wiele dziś pełni funkcje muzealne i państwowe.

Kilkanaście zanurzonych w klasycyzmie i baroku gmachów – do zwiedzenia wszystkich zabrakłoby czasu dlatego spośród całego tego ogromu wybrałem sobie jeszcze dwa miejsca.
WIEDEŃ – SALA PARADNA AUSTRIACKIEJ BIBLIOTEKI NARODOWEJ
Wstęp: 10 euro; z Vienna City Card 8 euro; z Vienna Pass za darmo.
Austriacka Biblioteka Narodowa (a raczej jej Sala Reprezentacyjna/Paradna) podobnie jak poaugustiańska biblioteka w przypadku Żaganiu była jednym z pierwszych miejsc, które zaznaczyłem na wirtualnej mapie miejsc, które trzeba będzie podczas wizyty odwiedzić. Na jedną z największych barokowych sal bibliotecznych świata uwagę zwróciłem dawno temu trafiając na jej zdjęcia w artykule o najciekawszych bibliotekach globu. Ziarenko ciekawości zostało wtedy zasiane.


Pośród tych wszystkich okazałych budynków Hofburga tu zainteresuje nas sala długa na 77,77, szeroka na niespełna 15 i wysoka w porywach do 30 metrów. Nie potrzebuje ona większej powierzchni by wywrzeć na odwiedzających odpowiednie wrażenie. Wrażenie, któremu towarzyszy brzęk upadającej na posadzkę szczęki. Dla mnie to absolutnie pyszny kawałek hofburskiego tortu.


„Imię Róży”, „Skarb Narodów”, „Harry Potter” czy „Indiana Jones”. Te nazwy buzują w głowie, kiedy tylko przekroczy się próg sali i nie są to porównania bezpodstawne bo też barok to tkanka iście filmowa. W centrum sali jej fundator Karol VI, stylizowany na rzymskiego cesarza wyrzeźbiony w marmurze oraz wysoko nad naszymi głowami jako główny bohater olbrzymiego fresku na kopule. Malowidło Daniela Grana to apoteoza władcy, takie „łubudubu niech nam żyje cesarz”. A i najważniejsze koniec końców są zbiory – przepotężna kolekcja zabytkowych książek, rycin, starodruków czy rękopisów. Wspaniała jest to sala, serio nie zapomnę jej nigdy. A niedługo napisze cosik więcej.

Czy to jedna z najpiękniejszych sal bibliotecznych jakie dane mi było odwiedzić? Absolutnie.
WIEDEŃ – ALBERTINA
Wstęp: 18,90 euro; z Vienna City Card 14 euro; z Vienna Pass za darmo.
Niemal za rogiem znajdziecie Albertinę, czyli kolejną z megaśnych galerii sztuki. Dawny pałac m.in. księcia Alberta Sasko-Cieszyńskiego (czyli syna Augusta III) to dziś miejsce idealne dla wielbicieli malarstwa i grafiki. Zapoczątkowany przez księcia zbiór obrazów, grafik, rysunków przez wieki rozrósł się do gargantuicznych rozmiarów sięgających… miliona.

Znajdziecie tam największą na świecie kolekcję prac Dürera, są szkice Leonardo da Vinci, sporo przestrzeni otrzymał Picasso, ale przede wszystkim jest i miejsce dla artystów zdecydowanie mniej znanych – pięknie operującej kolorem Ruth Baumgarte czy rodzinki von Alt, w swym malarstwie skupiającej się tak na Wiedniu jak i górskich dolinach. Świetne, lubię takie galerie za możliwość poznania nieznanego.



Tuż za rogiem znajdziecie przytulną gospodę, Gasthaus Reinthaler, jedną z wielu podobnych gdzie pośród brzęku kufli i nieustannego „Prost!” zjecie pysznego Wiener Schnitzla, napijecie się miejscowego piwa i na koniec uśmiechniecie patrząc na wcale nie tak wysoki rachunek. No też kulinarny Wiedeń nie musi być drogi i jest mnóstwo miejsc gdzie nie wydmy fortuny dobrze zjemy 🙂
WIEDEŃ – BELWEDER (ten Górny)
Wstęp: 15,90 euro; z Vienna City Card 14,50 euro; z Vienna Pass za darmo.
Jeśli do miasta przyjedziecie pociągiem to Belweder ma dużą szansę stać się pierwszą większą trakcją na jaką traficie. Pałac wybudowany dla Eugeniusza Sabaudzkiego (zaprawdę geniusza sztuki, choć tej wojennej, dowódcy wybitnego) to jedna z barokowych perełek Wiednia i już samo oglądanie go z zewnątrz robi robotę. Do tego ogród francuski zaprojektowany przez ucznia największego z mistrzów… Ucieszyłbym się z tej informacji gdyby nie styczeń, który zbytnio nie pozwolił na podziwianie zielonych dywanów.



Nie ukrywajmy jednak, większość odwiedzających przyciąga znajdująca się weń kolekcja dzieł Gustava Klimta i jego „Pocałunek”. Jeśli w planach macie wybrać się tam i w ciszy pokontemplować najbardziej znany obraz austriackiego secesjonisty to… życzę powodzenia. Oblężenia obrazu rzecz jasna nie da się porównać z tym „Mony Lisy”, ale większy tłum raczej gwarantowany. Towarzysząca obrazowi „Ewa” Augusta Rodina zdecydowanie nie czuje się w takim tłumie swobodnie.


Schiele czy Kokoshka również mają tu dla siebie miejsce, Klimt bez wątpienie jednak gra pierwsze skrzypce. Na równi z jego obrazami polecam wam jednak zajrzeć do imponującej Sali Marmurowej. Wspaniałej wizualnie, ale i ważnej historycznie – tam to podpisano Austriacki traktat państwowy cofający postanowienia niesławnego Anschlussu z 1938 roku a nadto kończący 10 letnią obecność wojsk alianckich po II WŚ. Czyli de facto proklamujący odzyskanie przez Austrię suwerenności.

Wszystko to zobaczycie w Belwederze Górnym. W drugim budynku, Dolnym trwały przygotowania do ponownego otwarcia i niestety nie zdradzę wam jakie tajemnice kryje… choć ponoć jest NA BOGATO!
WIEDEŃ – CHWILA ODPOCZYNKU OD KLASYKI
Dobra, zaraz zacznie się nam odbijać od tej klasyki więc zróbmy krótką przerwę. Najpierw oddajmy głos ulicy. Wiedeński street art może nie być waszym celem a i tak stanie wam „na drodze”. Czy to w czasie spaceru do pałacu Schönbrunn czy w okolicach Kanału Dunajskiego – latem tętniącego życiem a zimą zahibernowanego i czekającego na cieplejsze miesiące. A i tak pełnego murali i głównie graffiti. Jeśli chcecie ułatwić sobie odnajdywanie wiedeńskich murali to wbijajcie tutaj: https://www.viennamurals.at/ Znajdziecie tam mapę i przekonacie się, że street art stolicy Austrii jest przebogaty!


Im dłużej spacerujemy po mieście tym częściej da się zauważyć „błędy w konserwatywnym wiedeńskim matriksie”. W znacznej mierze to echa wydarzeń sprzed przeszło stulecia, kiedy to grupa austriackich artystów postanowiła odejść od „zastanego” stanu sztuki tworząc podwaliny pod ruch, który rozleje się na całą Europę (a może de facto w podobnym czasie podobne idee buzowały w kilku miejscach?). Dziś secesja zdaje się być naturalną częścią tkanki wielu miast, ponad 100 lat temu była czymś nowym i nie zawsze rozumianym.

Wiedeń jest doskonałym „placem zabaw” dla poszukujących secesyjnych wpływów. Z braku czasu (albo inaczej: niekoniecznie dobrego rozplanowania) poszukiwania te zostawiłem sobie na wiosenny powrót, ale i tak nie sposób było „nie trafić” na kilka z emblematycznych przykładów. Ot, podczas poruszania się metrem warto zahaczyć o stację Karlsplatz czy inne przystanki dawnej kolei miejskiej, dzieła Otto Wagnera, ojca chrzestnego architektury secesyjnej… choć nie tylko jej. O tym diablo ciekawym człowieku kiedyś coś więcej skrobnę. Kiedyś bo wiele zostało jeszcze do odkrycia.
WIEDEŃ – ÖSSTERREICHISCHE POSTSPARKASSE
Wstęp: darmowy.

Z wszystkich jego założeń nie odpuściłem sobie jednego, budynku dawnej Kasy Oszczędnościowej tudzież Banku Pocztowego. Siedziba Österreichische Postsparkasse była na wskroś nowatorska, nad estetykę stawiała funkcjonalność a dodatkowo nie szczędzono przy budowie innowacyjnych rozwiązań – swoje miejsce znalazło tam tak „amelinum” jak i żelazobeton, a jedną z ważniejszych ról gra tu szkło. Gdyby Wagner był muzykiem to z duża dozą prawdopodobieństwa jedna z jego płyta z mogłaby nosić nazwę „Shape of things to come„, że tak sparafrazuję Ornette Colemana. Swoją drogą i estetykę, choć nie klasyczną jak najbardziej tu odnajdziemy.



Jednak poza centrum przyciągnął mnie inny budynek, inne nazwisko. Inny świat.
WIEDEŃ – HUNDERTWASSERHAUS
Są tacy artyści, którzy nie pozostawiają nas obojętnymi. Ekscentrycy, wizjonerzy wymykający się prostemu szufladkowaniu, których życie jak i twórczość zaskakują. Czy będzie nam z nimi po drodze to już zależy od nas, naszej wrażliwości, wyobraźni i tonie innych rzeczy. Na pewno jednak nie przejdziemy obok ich prac obojętnie.

Tak jest w przypadku budynków wybudowanych przez Friedensreicha Hundertwassera (czy raczej Friedricha Stowassera), artysty-aktywisty, jegomościa, którego życiowym nemesis były linie proste i powtarzalność miejskiej materii. Proste kształty były dla niego wręcz… niemoralne, powtarzalność czy stałość uznawał za najwyższego rodzaju grzech. Musiało mu być w Wiedniu niesamowicie duszno bo z pięknej, choć często powtarzalnej architektury miasto słynie.

Dlatego też jego prace to niezwykły stempel na miejskiej tkance. Nieokiełznane, pod prąd, pełne koloru i dialogu z zielenią. Tak, przyroda to jeden z koników Hundertwassera, nieodłączny element większości z jego dzieł i centrum jego aktywistycznej, ekologicznej działalności. Czy powinien was zatem dziwić widok pofalowanej kamienicy z dachem i elewacją pełną krzewów, bluszczu czy drzew? Nie sądzę. Zima co prawda nie jest najlepszą porą do podziwiania tej niezwykłej mieszanki, ale brak zieleni pozwala dostrzec to co latem roślinnością jest zasłonięte.


Naprzeciwko kamienicy znajdziecie Hundertwasser Village, niegdyś zakład wulkanizacyjny, dziś sklepy z pamiątkami i kawiarnię, parę ulic dalej KunstHaus Wien będące muzeum i galerią sztuki dla podobnych nieskrępowanych niczym artystów. No i jest jeszcze wisienka na torcie, którą podziwiałem z daleka, z wieży katedry – Spalarnia Śmieci w Spittelau. Tak osobliwa jak może wam się wydawać spalarnia z fasadą Hundertwassera.
Tymczasem wracamy do centrum.
WIEDEŃ PEŁEN MUZYKI
Czy można zwiedzać Wiedeń odcinając się od jego muzycznego dziedzictwa? Można, ale po co.
WIEDEŃ – HAUS DER MUSIK, MUZEUM DŹWIĘKU
Wstęp: 16 euro; z Vienna City Card 12 euro; z Vienna Pass za darmo.
Spacerując ulicami Innere Stadt prędzej czy później powinniście trafić do dawnego pałacyku arcyksięcia Karola Ludwika, brata cesarza Franciszka I (zarazem i II, choć to już bardziej skomplikowana sprawa). Tam to przed 150 laty mieszkał Otto Nicolai, założyciel Wiedeńskiej Filharmonii i tam też dziś znajdziecie MEGA WYPASIONE multimedialno-interaktywne Muzeum Dźwięku, Haus der Musik. To miejsce łączące klasyczny muzealny sznyt ze współczesnymi nowinkami techniki pozwalającymi mocno wczuć się w zwiedzanie.


Typowo stacjonarna muzealna część sama w sobie jest ciekawa i zabierze was w podróż po historii wiedeńskiej klasyki, jak i XX wiecznych „wywrotowców”, Schonberga czy Berga, którzy wyrwali się z klasycznej tonalności niczym Otto Wagner przeciwstawiający się tradycyjnym wzorcom XIX-wiecznej architektury.



Największym jednak plusem jest multimedialna część, idealnie skrojona pod „Centrum Nauki Kopernik” skupiająca się na dość naukowych aspektach powstawania, rozchodzenia czy odczuwania dźwięku. Do tego schody na których można grać, szansa na stworzenie własnego walca czy dyrygowanie filharmonikami? Biorę w ciemno.

Świetne to muzeum, serio. Dla rodzin z dziećmi jak znalazł, ale sam po sobie mogę powiedzieć, że dzieci także i te duże odnajdą się tu bez problemu, ciekawie spędzając czas. Jak tylko będziecie mieć możliwość to wpadajcie.
WIEDEŃ – MUSIKVEREIN WIEN
Wstęp: 10 euro, zwiedzanie z przewodnikiem. Koncerty: od 8 euro.
Zobaczenie miejsca, które 1 stycznia zbiera przed telewizorami ponad miliard widzów było moim celem numer… no wysoko na liście. Musikverein, Wiedeńskie Towarzystwo Muzyczne to budynek wyjątkowy na mapie miasta a jego Wielka Złota Sala to kolejny z emblematycznych przystanków podczas tego spaceru.

Odwiedzenie siedziby Wiedeńskich Filharmoników mogę odhaczyć z bucket listy. Możliwość zajrzenia do najważniejszych sal koncertowych, nie tylko tej uważanej za jedną z najlepszych na świecie, ale i bardziej kameralnej sali Brahmsa czy przeznaczonej dla mniej klasycznych dźwięków sali szklanej to rzecz kapitalna. Oprowadzanie możliwe jest codziennie (za wyjątkiem niedzieli), raz w języku angielskim, raz po niemiecku… choć jeśli załapiesz się na to drugie to przewodniczka nie ma nic przeciwko dodatkowemu tłumaczeniu na język Szekspira.
Wiela Złota Sala jest wielka i wszelkie złoto zdecydowanie się jej należy, ale jednak samo zwiedzanie to za mało… dlatego jeśli tylko będziecie mieć okazję to kupcie sobie bilet na któryś z odbywających się tam koncertów. Te możecie upolować już za 8 euro… a jak będziecie mieć szczęście to z loży stojącej z końca sali będziecie mogli trafić do pierwszych rzędów – na chwilę przed rozpoczęciem pojawia się jegomość i rozdaje niewykorzystane rezerwacje 🙂 W ten sposób znanego skądinąd Paavo Jarviego podziwiać mogłem z kilku metrów. Koncert w Wielkiej Złotej Sali to świetna rzecz. Zalecam.
Najlepsze jest to, że Musikverein to tylko jedno z wielu miejsc gdzie muzyki w Wiedniu posłuchacie. Klasyczną odnajdziecie choćby w Operze, Konzerthaus, licznych kościołach i pałacach. Jazzu, rocka czy elektroniczną znajdziecie w dziesiątkach klubów. Oczywiście może wam wystarczyć spacer śladem wiedeńskich klasyków, spośród których każdy doczekał się własnego muzeum. Jeśli na zwiedzanie nie macie czasu to może chociaż na spacer w poszukiwaniu ich pomników? Znalezienie Mozarta, Schuberta czy Straussa nie powinno być trudne, trust me – dwie podpowiedzi: Burggarten i Stadtpark.



WRÓCMY JESZCZE DO HABSBURGÓW
WIEDEŃ – PAŁAC SCHÖNBRUNN… CHOĆ NIE DO KOŃCA
Zastanawiacie się czy w całym tym łazęgowaniu po Wiedniu znalazł się czas dla jednej z największych atrakcji, pałacu Schönbrunn z całym jego dobrodziejstwem inwentarza? Otóż…nie, nie znalazł. Znaczy się potężny zespół pałacowy widziałem, obszedłem i z zewnątrz się zachwyciłem, ale do środka nie zajrzałem. Zostawiając sobie dokładne zwiedzanie całości na kiedy indziej. Choćby dlatego, że… nie wszystkie atrakcje były otwarte. Ot, Wozownia Cesarska była w trakcie prac konserwatorskich.



Na dodatek cała otaczająca pałac zieleń wciąż pogrążona była w zimowym śnie. Najlepszy dlań czas dopiero nadejdzie. Myślę, że warto wrócić na wiosnę, kiedy to – dokładnie od 1 kwietnia – otaczające go ogrody (w tym zoologiczny) i park wybuchną zielenią, woda tryśnie z kilku imponujących fontann a otwarte zostaną Oranżeria czy Labirynt. Będzie się działo!



Wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO letnia rezydencja Habsburgów była miejscem tak ich rekreacji jak i niezwykle ważnym punktem na mapie ich politycznej działalności. Pokój w Schönbrunn, Kongres Wiedeński czy w końcu, najważniejszy, przypieczętowujący losy cesarstwa akt abdykacji Karola I w 1918 roku. Wszystkie te wydarzenia miały tu miejsce.

Co mnie jednak do pałacu najbardziej przyciągnęło?? Otóż kawa i ciasto. Z widokiem.
WIEDEŃ – GLORIETA
Niewielki pagór przylegający do pałacu i wznoszący się kilkadziesiąt metrów ponad jego bryłę nosi nazwę Schönbrunner Berg, roztacza się z niego całkiem fajna panorama miasta. Tam też w 1775 roku powstał budynek ciekawy i miły oku. Barokowy pawilon nazywany jest „pomnikiem sprawiedliwej wojny”, a za taką z pewnością w Austrii uznaje się wojnę o sukcesję za czasów Marii Teresy, jak i następującą po niej Wojnę Siedmioletnią. Arkadowy budynek pełen jest wojennej ornamentyki, i co ciekawe niemało w nim elementów z nieodległego pałacu Neugebäude wzniesionego prawie dwa stulecia wcześniej dla Maksymiliana II.


Wewnątrz znajdziecie stylową kawiarnię i popijając tam jeden z wiedeńskich klasyków (i zajadając go jeszcze lepszym ciastem) pomyślcie, że przed wiekami śniadania pałaszowali tam cesarz Franiciszek Józef z cesarzową Sissi. I wiecie co wam powiem? Ja wiem, że picie kawy w Wiedniu urasta do rangi doznania niemal metafizycznego… ale to każde ciasto, które dodatkowo zamawiałem było gwiazdą tych magicznych chwil w kawiarniach wszelakich. No pyszne wypieki serwują w stolicy ❤



A skoro zahaczyliśmy o Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO… to wróćmy do miejsca gdzie zaczęliśmy. Bo taki mały szczegół mi na początku umknął.
WIEDEŃ – INNERE STADT ORAZ RINGSTRASSE
W tym całym zachwycie nad wiedeńskimi muzeami nie wspomniałem o jednym. Już się domyślacie: tak, historyczne centrum austriackiej stolicy – to gdzie przed wiekami obóz założyli Rzymianie, to gdzie stulecia później swe siedziby zakładali wszyscy kolejni władcy miasta a potem całej Austrii, to gdzie znajdziecie największe nagromadzenie muzeów, kościołów i innych zabytków oraz atrakcji – również znajdziecie na Liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Wraz ze Śródmieściem na listę wpisano przeszło 5-kilometrową Ringstrasse, imponującą obwodnicę-bulwar powstałą w miejscu dawnych murów miejskich. Tam to (plus zaglądając w przylegające uliczki) znajdziecie kolejny szereg ważnych i emblematycznych dla miasta budynków. To też po prostu bardzo klimatczyna odwodnica ścisłego centrum i fajny pomysł na dłuższy spacer.


WIEDEŃ – PARLAMENT
Parlament jaki jest każdy widzi. Wygląda jakby rodem przeniesiony z Aten. I coś w tym jest, bo w stolicy Grecji znajdziecie budynek WIELCE podobny, co dziwić nie powinno gdyż twórcą obu jest ten sam jegomość, Duńczyk Hansen. I w sumie wiedeński gmach wygląda nawet bardziej grecko niż też na południu Europy.

Potężny, tętniący nawiązaniami do antyku kompleks robi wrażenie. Jest Pallas Atena trzymająca w ręce małą Nike, są greccy i rzymscy filozofowie, nawet i cesarz Franciszek Józef przywdział togę na tę okazję. No nie powiem, prezentuje się to wszystko imponująco.


Parlament obraduje tam od dziesiątek lat, pierwotnie jeszcze za czasów cesarstwa i później republiki. Wnętrza gdzie odbywają się sesje (i nie tylko) można zwiedzać, warto przedtem zarejestrować się by uniknąć czekania w kolejce na miejscu.

WIEDEŃ – RATUSZ MIEJSKI
Jak każda szanująca się europejska stolica Wiedeń pochwalić się może imponującym ratuszem. Ale takim serio serio. Neogotycki budynek czerpiący garściami z najlepszych europejskich wzorców to kolos, którego potęgę w pełni docenić można chyba dopiero wznosząc się na wysokość kilkuset metrów by z lotu ptaka objąć wzrokiem całą jego połać. 30 milionów cegieł, siedem dziedzińców, 1500 sal, wieża wysoka na niemal 100 metrów. Wszystko wzniesione pod czujnym okiem Friedricha Schmidta (jeśli cokolwiek wamto mówi 😉 ) na placu, który przez lata służył armii do ćwiczenia musztry. A Cesarz Franciszek Józef musztrę uwielbiał i zapewne płakał jak oddawał plac pod budowę wielkiego gmachu.



Wielki plac przed ratuszem rzadko kiedy stoi pusty, niemal zawsze coś się na nim dzieje co: a) jest spoko, bo takie wciąż żyjące i zmieniające swe oblicza miejsca są solą swoich miast; b) jest mniej spoko, jeśli chcesz zrobić fajną fotkę ratusza, tak po prostu, samego budynku przez żadnych „przeszkadzajek”. No nic, nie można mieć wszystkiego. Zimą, po okresie bożonarodzeniowym przed ratuszem wyrasta olbrzymie lodowisko. Dość wyjątkowe jak porównać je z innymi widzianymi, bo to nie tylko wielka prostokątna bryła „do kręcenia się w koło”, ale i sieć przecinających ratuszowy park lodowych alejek. Fajne!


Zdążyliście się już przekonać, że Wiedeń to nie lada gratka dla wielbicieli historii splecionej z architekturą. Dla wielbicieli takich atrakcji wiedeńskie Innere Stadt można potraktować jako swoistą Kropkę nad I, wisienkę na torcie, studnię bez dna. A jak z dnem to takim znajdującym się bardzo bardzo głęboko.

Cofając się do czasów najdalszych: natraficie tam na pozostałości po rzymskim obozie Vindobona, w którym to w 180 roku n.e. zmarł cesarz Marek Aureliusz, co – w luźnej interpretacji Ridleya Scotta – zobaczyć mogliście w kinowym hicie sprzed lat, „Gladiatorze”. Pośród gęstej sieci uliczek natraficie na pozostałości po murach obronnych, tak tych średniowiecznych jak i późniejszych bastionach. Przetrwało ich stosunkowo niewiele, ale da się je zobaczyć, ot choćby w okolicach kościoła Św. Ruprechta, kościoła Dominikanów czy przy Palais Coburg.


WIEDEŃ – PALAIS TU, PALAIS TAM
Wspomniany Palais Coburg to jeden z wielu emblematycznych dla śródmieścia pałacyków, niegdysiejsza siedziba najważniejszych dla miasta rodzin. Klasycystyczne i barokowe pałace wciśnięte pomiędzy stylowe i zadbane kamienice pamiętają jeszcze XVII wiek i czasy oblężenia Wiednia przez Turków w 1683 roku. No te najstarsze pamiętają. Bo całościowo ich metryka rozciąga się od XVII do XIX wieku.
Ich wnętrza do dziś – sądząc po fotografiach – uderzają przepychem a nazwy nawiązują do najważniejszych rodów je zamieszkujących, nierzadko książąt czy wysoko postawionych urzędników czy wojskowych: jeden z najstarszych Palais Porcia to rzadki przykład późnego renesansu, Liechtenstein można zwiedzać grupą, uprzednio rejestrując się w pałacowym systemie. Swojsko brzmiący Wilczek, Starhemberg, Windisch-Graetz, Traustmansdorff choć możliwe do podziwianie tylko z zewnątrz to też mogą się podobać, w Lieben-Auspitz na parterze znajdziecie jedną z najbardziej znanych, klasycznych kawiarni w mieście, Cafe Landtmann a taki Palais Kinsky warto znać choćby z faktu, że tam to właśnie urodził się Józef Poniatowski, raczej znany nam wszystkim, prawda?


Pałaców jest od groma i kilka z nich oferuje zwiedzanie, zazwyczaj okresowe dlatego warto przysiąść nad mapą, poszukać i może akurat traficie na coś co was interesuje. A nawet jeśli nie chcecie wejść do środka to warto rzucić okiem na ich bramy i niczym Dalida zaśpiewać „Portale, portale, portale„… czy jakoś tak 😉 No piękne są.



WIEDEŃ – PALAIS FERSTEL A W SUMIE TO FERSTEL PASSAGE
Jest też rodzynek w tym pałacowym, sosie – Palais Ferstel, który to nazwę zawdzięcza nie lokatorom a architektowi, Heinrichowi Ferstelowi… i w sumie nie był pałacem a siedzibą banku i giełdy papierów wartościowych. Piękna budowla znana wam jest zapewne z części kawiarnianej. Cafe Central, mówi to panu coś panie Ferdku? Ano, jedna z najsłynniejszych kawiarni w mieście znajduje się w części budynku i zazwyczaj by zająć weń miejsce trzeba odstać swoje w kolejce. Kolejki na szczęście nie ma do Ferstel Passage, piknusiego pasażu handlowego, podobnie oszałamiającego architekturą, z cudnymi sklepieniami, polichromiami, i dziedzińcem z fontanną. I tam można usiąść na kawkę i coś słodkiego 🙂


WIEDEŃ – KARNTNER STRASSE I GRABEN
Pałacyki „powciskane” są pomiędzy setki imponujących i świetnie zadbanych kamienic. Mieniących się miłymi oku elewacjami, wyróżniającymi się detalami. Barok, klasycyzm, secesja a i jeszcze nowsze idee mieszają się, przecinają, uzupełniają. I nawet gdy na papierze mariaż futurystycznego Domu Haasa, gotyckiej katedry Św. Szczepana i imponującego Palais Equitable wydaje się nie mieć sensu to jednak rzeczywistość pisze inny scenariusz i wszystko układa się w spójną całość, niczym kadr z filmów sci-fi z lat 80.



Najsłynniejsze ulice Innere Stadt, Karntner Strasse oraz Graben to w odróżnieniu od wielu mniejszych uliczek miejsca nad wyraz tłoczne i gwarne. Nie ma się też co dziwić, to najbardziej reprezentacyjne miejscówki Śródmieścia, pełne nie tylko zabytkowych kamienic, ale przede wszystkim najróżniejszych sklepów (największych światowych marek) czy restauracji i kawiarni. Tłumy znajdziecie tam caluśki rok, bez przerw.

Tam też znajdziecie jedne z najbardziej emblematycznych wiedeńskich fontann no i przede wszystkim monumentalną Kolumnę Morową, wspomnienie po XVII wiecznej epidemii dżumy, podczas której zginęło przeszło 70 tysięcy mieszkańców miasta! Potężna to liczba pokazująca jak niszczycielska była to epidemia, ale i wskazująca na wielkość ówczesnego Wiednia. Z tamtymi wydarzeniami związana jest też legenda o dość luźniejszym charakterze. Traktuje ona o miejscowym minstrelu Augustynie, który wskutek osobliwego zbiegu okoliczności odkrył iż jest odpornym na zarazę a jego tarczą przed bakteriami miał okazać się… alkohol. Pieśń o nim traktująca, „O du Lieber Augustin” szybko zdobyła rozgłos i do dziś cieszy się popularnością. A Augustyna spotkacie na jednej ze śródmiejskich uliczek.
WIEDEŃ – PLAC ŻYDOWSKI
Spacer bocznymi uliczkami zaprowadzi was także w tak klimatyczne (acz obarczone ciężkim bagażem historii) miejsca jak Plac Żydowski, przy którym warto zatrzymać się choćby na chwilę zadumy. W średniowieczu to wokół placu toczyło się życie gminy żydowskiej Wiednia, tam też rozegrały się najbardziej dramatyczne jej chwile.
Prześladowania i krwawe pogromy z początku XV wieku oraz tragedia Shoah splatają się tu w jedną nadzwyczaj smutną opowieść, która swe zwieńczenie znalazła w monumencie upamiętniającym 65000 ofiar Holocaustu. Pomnik powstały w miejscu średniowiecznej synagogi przypomina o mrocznych czasach, jest symbolem straty, ale i pamięci. Jest najsilniejszą kontrą do średniowiecznego reliefu zachowanego na najstarszym budynku placu, Domie Jordana. Relief ten również odnosi się do pogromów z lat 1420-21, jednak zdecydowanie nie potępia a wręcz dziękuje za falę terroru, która na wiele lat przegnała Żydów z miasta. Poruszające i przygnębiające są takie „dialogi historii”.


WIEDEŃ – KRYPTY CESARSKIE
Wstęp: 8,50 euro; z Vienna City Card 7 euro; z Vienna Pass za darmo.
Jeśli szukacie w Wiedniu miejsca gdzie nagromadzenie Habsburgów na metr kwadratowy będzie największe to zapraszam was na Nowy Rynek, do Cesarskich Krypt w kościele Kapucynów. Być może nie o takie nagromadzenie wam chodziło, ale to tam właśnie, w podziemiach skromnej świątyni spoczywa niemal 150 członków cesarskiej rodziny.

Dość niezwykłe to miejsce, dla pasjonatów sztuki sepulkralnej punkt obowiązkowy podczas zwiedzania, dla pozostałych… sądzę, że również miejsce ciekawe. Zdecydowanie napiszę kiedyś więcej bo zetknięcie się z kilkoma stuleciami historii, największymi nazwiskami rodziny Habsburgów oraz przede wszystkim niezwykłą sztuką, pełną alegorii, detalu ale i sztukatorskiej maestrii zdecydowanie na dłuższy postój zasługuje.
Chwyćcie się za głowę podziwiając imponujący gabarytami, ale i formą sarkofag Marii Teresy i Franciszka Lotaryńskiego, poszukajcie miejsca spoczynku królowej Polski Eleonory Habsburżanki, zatrzymajcie się w Krypcie Franciszka Józefa i zadumajcie się nad tragicznymi losami żony cesarza Sissi i ich syna Rudolfa i zwróćcie uwagę na niesłabnącą dlań sympatię, poznajcie w końcu ostatnich z Habsburgów pochowanych w krypcie, niemal 400 lat po ufundowaniu jej przez Annę Tyrolską.

WIEDEŃ SAKRALNY
Jeśli do tej pory zastanawialiście się czego w tym wpisie brakuje to doszliśmy do miejsca gdzie ową białą plamę wypełnimy. Wiedeńskie kościoły. Temat na niejeden tekst. Pomysł na długi spacer.
Austriacka stolica pełna jest zabytkowych świątyń i otwiera przed wielbicielami sakralnej architektury niewyczerpalne możliwości. No dobra, wyczerpalne, ale po długim czasie. Kilkadziesiąt kościołów najróżniejszych wyznań składa się na miejską mozaikę. Wielowyznaniowa miejska tkanka ma przede wszystkim chrześcijańską twarz (we wszystkich niemal odmianach), ale znajdziemy tu i synagogę, meczet czy buddyjską pagodę. I choć czytając gros innych tekstów o Wiedniu wydawać by się mogło, że prócz katedry Św. Szczepana czy kościoła Wotywnego tudzież kościoła Karola Boromeusza nie ma w tej materii niczego ciekawego to… no cóż, nie jest to prawdą. Nie ważne co was ciągnie do zwiedzania kościołów: wiara, architektura czy historia – Wiedeń ma tak olbrzymi katalog sakralnych atrakcji, że każdy zainteresowany znajdzie coś dla siebie.

Żeby was nie zanudzać zróbmy szybki przegląd:
Zgodzę się z większością, że największe wrażenie powinna zrobić na was katedra Św. Szczepana, najważniejsza świątynia w całym kraju. Imponująca, gotycka, będąca kwintesencją tegoż stylu zachwyca bogactwem zdobień, tak na zewnątrz jak i od środka. Patrzy się na te mega plastyczne, filmowe wnętrza i nagle wiadomo skąd scenarzyści filmów fantasy/superhero etc. czerpią inspiracje.

Katedrę w dużej mierze zwiedza się za darmo, płatne jest wejście do katakumb (6 euro) oraz wjazd/wejście na wieże (6 euro + 5,50 euro), jedną lub obie. Ja skorzystałem z wjazdu windą na niższą, północną i wielce sobie chwalę: widoki na miasto i okolice obłędne a przy okazji możliwość podejrzenia największego dzwonu w Austrii, Pummerina. Jeśli miałbym polecić wam jedną tylko świątynię to byłaby to właśnie Katedra.


Kręcąc się tylko w okolicach Innere Stadt zajrzałem do 17 kościołów, spośród których tylko w jednym za zwiedzanie trzeba było uiścić opłatę. Tym wyjątkiem okazała się być wisienka na barokowym torcie, kościół Karola Boromeusza. Wejście kosztuje 8 euro.

Wzniesiono go w pierwszej połowie XVIII wieku z inicjatywy Karola VI Habsburga, niedługo po ustąpieniu szalejącej w mieście epidemii dżumy. Czy patronat biskupa Mediolanu, który przed niespełna 150 laty w czasie podobnej epidemii w swoim mieście opiekował się chorymi kogoś dziwi? Kościół choć generalnie barokowy stanowi kolaż z wieloma innymi stylami chętnie odwołując się do starożytności czy wpływów azjatyckich. Jest się czym zachwycać. Barokowy atak zmysłów towarzyszy nam przede wszystkim wewnątrz świątyni, gdzie marmurowi towarzyszą przepiękne freski na sklepieniach.

Barokowych świątyń w centrum znajdziecie zresztą jeszcze kilka. Ot, schowany tuż przy Graben kościół Św. Piotra wzniesiono w miejscu DUŻO starszego pamietającego (wedle przekazów) czasy gdy w okolicy całkiem dobrze rozgościł się Karol Wielki. Wybudowana dużo później kolejna świątynia, wielce lubiana przez cesarzową Sissi w wieczornym półmroku zachwyca freskami na ścianach i sklepieniach. Bledną one jednak przy wnętrzach kościoła Św. Anny, diablo silnie osadzonym we włoskim baroku. Freski autorstwa Daniela Grena, nadwornego malarza cesarza Karola VI wraz z bogatym wyposażeniem sprawiają, że kościół trafia do mojej listy „barok na pełnej”. W tych olśniewających wnętrzach, co wieczór odbywają się koncerty wiedeńskich klasyków, Mozarta, Beethovena, Haydna czy Schuberta. Tylko cena trochę odstraszająca kiedy popatrzy się na najtańsze wejściówki do Opery czy Musikverein. Z kolei w kościołach Dominikanów oraz Szkockim malowidła (choć wciąż imponujące) schodzą na drugi plan dając wykazać się rzeźbiarzom i ich niezwykle misternej pracy. Dzięki czemu ich wnętrza są mniej przytłaczające niż poprzedników.






Na jednym z największych placów Innere Stadt, historią łączącym się jeszcze z rzymską obecnością sprzed 1900 lat znajdziecie kościół Chorwacki aka Kościół Dziewięciu Chórów Anielskich aka Kościół Am Hof, z którego to balkonu cesarz Franciszek II Habsburg ogłosił koniec… Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Barokowy z zewnątrz wewnątrz gotycki przyobleczony w klasycystyczną szatę jest dziś głównym kościołem całkiem niemałej chorwackiej społeczności miasta.

Wróćmy jeszcze na chwilę do kościoła Kapucynów. Dla wielbicieli historii to przystanek ważny. Sama świątynia choć kojarzona z Cesarskimi Kryptami jest jednak często pomijana podczas zwiedzania. A warto się weń zatrzymać, jej wnętrza ciekawe są choćby z jednego powodu: niezwykłego wręcz „nagromadzenia” tablic pamiątkowych po cesarskich pułkach kawalerii. Gros z nich (4 i 13 Pułk Galicyjski, 2 Pułk Schwarzenbergowski) mocno związanych było z Polską, jakkolwiek nie widniejącą wtedy na mapach.

Taka to przewrotność. Szukając miejsca podtrzymującego pamięć o cesarstwie trafiłem na równie silne upamiętnienie zwykłych żołnierzy, w tym i Polaków, którzy oddali życie za owo cesarstwo, a w sercach z pewnością mieli marzenie o wolnej Polsce…
I wiecie co? Chyba tutaj zrobię pauzę. Opowiedziałbym wam o najstarszym kościele w mieście, poradził byście wypatrywali na Karntner Strasse symbolu Zakonu Maltańskiego, podpowiedział w której świątyni znajdują się urny z sercami 54 Habsburgów… no ale nie, basta. Miejcie choć trochę frajdy z odkrywania sakralnej strony Wiednia. Do odkrycia pozostała naprawdę dużo. Ja sobie w międzyczasie wszystko opiszę na boku, za miesiąc dodam przemyślenia z kolejnej wizyty i uraczę was raczej obszernym sakralnym przewodnikiem 🙂



Uff, to chyba na tyle. Na razie. Myślę, że i tak wystarczająco się rozpisałem nie chcąc się rozpisywać 😉 Mam nadzieję, że wytrwaliście do końca i cosik z moich przemyśleń zapadnie wam w pamięci. I nie myślcie, że to wszystko bo to dopiero uwertura do większej – choć podzielonej na szereg wpisów – opowieści o mieście.
Wiedeń nie zawiódł moich oczekiwań a w kilku miejscach je nawet przeskoczył. Historia, sztuka i architektura powalają na kolana a atrakcje dostępne co krok przysparzają o zawrót głowy. Czekam teraz na weekend majowy by wrócić i zobaczyć jak miasto nabiera kolorów a życie z wnętrz przenosi się również na ulice.
Zabytki owszem, ale po Wiedniu tak ogólnie dobrze się chodzi, jest to miasto przyjazne ludziom.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, choć aura akurat wyganiała do zwiedzania wszystkiego co się da 😉 W maju ponownie odwiedzam i wtedy mamy zamiar już delektować samymi spacerami i nie tylko 🙂
PolubieniePolubienie
„PKP Intercity oferuje kilka leganckich połączeń z Polski: z Gdańska, Krakowa, Warszawy i Katowic.” – Jest też jedno nocne połączenie z Wrocławia. Dokładniej to pociąg Berlin – Wrocław – Wiedeń/Budapeszt. Wychodzi zazwyczaj drożej niż z Katowic, ale jest to jakaś inna alternetywa.
Muzeum Historii Naturalnej podoba mi się chyba najbardziej z tej listy. Kiedyś znałem wszystkie dinozaury 😉
Fajny wpis. Ja Wiedeń parę razy zwiedzałem, ale ograniczam się do oglądania zabytków od zewnątrz + kościoły w środku. Muzea raczej mało mnie ciekawią. Ale i tak miastem znudzony nie byłem.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! O tak, nawet bez większego zaglądania do wnętrz spacer po mieście robi wrażenie. Tym bardziej, jak sobie patrzę na mapę i wychodzi na to, że widziałem tylko skrawek miasta i zostalo MNÓSTWO na obrzeżach w tym te wszystkie położone na wzgórzach dzielnice a’la małe winiarskie miasteczka.
Dlatego w maju powtórka by zobaczyć to wszystko w wiosennych barwach. A potem pewni jesiennych i tak dalej, i tak alej 😉
PolubieniePolubienie