Tuż za polsko-czeską granicą, dosłownie o rzut knedlikiem z Bogatyni, u stóp Gór Izerskich znajdziecie urokliwe miasto Frýdlantem zwane. Bardzo ładna to mieścina, idealna na jednodniowy wypad z Polski, przyciągająca turystów wspaniałym pałacowo-zamkowym kompleksem pięknie położonym na bazaltowym pagórze. Niezwykłej urody posiadłość rok w rok przyciąga do miasta tłumy windując Frýdlant na jedną z większych atrakcji północnych Czech. Dla nas jednak zamek był tylko pretekstem do ciekawego spaceru po samym mieście.

Frýdlant potrafi oczarować i po spacerze jego uliczkami będzie to dla was raczej oczywistą oczywistością, wszak ma on wszystko co powoduje, że na twarzy nieustannie gości uśmiech. Rzecz jasna to przepiękny zamek i pałac są największymi magnesami ściągającymi doń masy turystów, lecz miasto samo w sobie ma równie wiele do zaoferowania. Jego zabytkowa tkanka jest przebogata, krzyczy do nas na każdym kroku opowiadając wiele historii. Zdecydowanie podobać się mogą urokliwe uliczki, kamienice i wille. Strzelisty i zjawiskowy ratusz zachwyca swą bryłą, klatką schodową i widokami z wieży; chwilę wytchnienia pośród zieleni znajdziecie na Krizovym Vrchu, a wielokilometrowy spacer zakończyć można w jednym z wielu przytulnych lokali zajadając miejscowe specjały, popijając je kofolą lub piwem z miejskiego browaru. Brzmi jak plan? No to ruszajmy.

Wizyta we Frýdlancie chodziła za nami już od długiego czasu. Sława tamtejszego zamku wykracza daleko poza polsko-czeskie pogranicze przywołując i obiecując piękną przygodę a niewielkie odległości do polskich miast sprawiają, że logistycznie też nie powinno być to wyzwanie. 10 km z Bogatyni, 13,5 km z Zawidowa i niespełna 25 km ze Świeradowa Zdroju to gratka dla zmotoryzowanych i rowerzystów, ale pułapka dla osób poruszających się transportem publicznym. Bezpośrednie połączenia autobusowe linią 691 (z Bogatynią i Świeradowem) to całe trzy kursy dziennie(!), ciuchcią jest jeszcze ciekawiej po trzeba kombinować. I to solidnie. Planując podróż pociągiem z Polski trzeba liczyć się z jedną przesiadką… i niemal 100 kilometrową jazdą ze Szklarskiej Poręby. Do Liberca a stamtąd bezpośrednio do Frýdlantu. W jedną stronę wychodzi 210 koron, tak więc korzystne wydaje się dokonanie zakupu biletu EURO-NYSA którego cena za jeden dzień to zaledwie 160 koron – mamy więc i niższą cenę i totalną elastyczność w razie zmiany planów, obsuw itepe. No nie ma łatwo.

GARŚĆ HISTORII NA START
Historia frydlanckiego zamku+pałacu bardzo silnie spleciona jest z dziejami samego miasta dlatego opowiadając o jednym zaoszczędzę sporo czasu na bajanie o drugim. Najsampierw cofnijmy się do XIII wieku kiedy to za panowania rodu Ronoviców powstała pierwsza warownia, a raczej potężna wieża zwana przez niektórych „latarnią morską”, mająca chronić miejscowych przed wędrującymi tedy przez tę część Europy „hordami” Mongolskimi.


Wraz z kolejnymi stuleciami zmieniali się władcy, zmieniał się zamek, zmieniało się i miasto. Jedyną stałą było położenie warowni na bazaltowym pagórze, z którego roztaczał się doskonały widok na całą okolicę. Czytając o kolejnych właścicielach miasta dochodzi się do wniosku, że świat to niby wielkie miejsce, ale koniec końców wszystko jest jakoś ze sobą powiązane. Bo tak też Bibersteinowie, Redernowie, (nie)sławny Albrecht von Wallenstein czy Clam-Gallasowie niejednokrotnie przewijali się przez poprzednie moje wpisy, to pojawiając się w Żaganiu, to Hejnicach (co akurat zaskoczeniem nie jest to to po sąsiedzku) czy daleko na północy w Stralsundzie.


Każdy z tych potężnych rodów odcisnął swe piętno tak na mieście jak i posiadłości. Bibersteinowie na ten przykład walnie przyczynili się do rozbudowy zamku, nadając mu gotyckiego charakteru, wzmacniając mury, wznosząc baszty, zadbali też o rozwój miasta, sprowadzając doń wielu rzemieślników. Władcy nie pozwalali sobie w kaszę dmuchać przez co nierzadko popadali w konflikty z sąsiadami. Podczas wojen husyckich wielokrotnie oblegany zamek oparł się najeźdźcom, niestety tego samego nie można powiedzieć o mieście, które zostało przezeń mocno doświadczone.


Redernowie mający smykałkę do interesów, rozwinęli miejscowy przemysł a wielką część zysków przeznaczali na umiłowaną przez nich sztukę. Uwiedzeni renesansowymi ideami przyczynili się do powstania pałacu w tymże stylu a w samym zamku zaczęli dokonywać poprawek idących z duchem czasu. Powstałe wtedy sgraffitowe zdobienia pałacu zachwycają po dziś dzień będąc jednym ze znaków rozpoznawczych całego kompleksu! O tak, piękności zaprawdę.



Burzliwe czasy Wojny Trzydziestoletniej nie ominęły Frydlantu. Redernowie wspieranie protestantów przypłacili odebraniem ziem i wygnaniem a ich „osierocone” włości zakupił Albrecht von Wallenstein. Znamy go dobrze. Dla jednych bohater, dla innych zdrajca, bez wątpienia wybitny wódz i strateg. Lata jego rządów to dla zamku i okolic czas prosperity i spokoju od walk – przyjęło się wręcz wówczas nazywać te ziemie „Terra felix” czyli ziemiami szczęśliwymi. Wallenstein choć na Frydlant sprowadził pokój to sam wciąż aktywnie walczył na Śląsku czy nad Bałtykiem. Ambicje księcia sięgały jednak dużo dalej i to one – W DUŻYM SKRÓCIE – sprowadziły na niego zgubę. Miast zjednoczenia Niemiec i koronowania na króla Czech czekała go zdrada oficerów i śmierć z rąk najemników.


Jeden z owych oficerów, Matthias Gallas w podzięce za wierność koronie otrzymał frydlanckie włości. I jakkolwiek jego samego oceniać należy negatywnie – znając jego niezbyt liczne sukcesy w walce okraszone przeto zamiłowaniem do okrucieństwa – tak jego potomkowie zadbali o miasto i zamek w sposób godny pochwały. To za ich czasów posiadłość została finalnie rozbudowana a słynący z zamiłowania do sztuki i historii właściciele sprowadzili do Frydlantu niezliczoną ilość eksponatów otwierając w 1801 roku pierwsze w Europie Środkowej muzeum zamkowe! Muzeum, które niemal nieprzerwanie trwa do dziś a jego zbiory są co najmniej tak bogate jak w chwili powstania. Jakich czarów użyto, że I i II Wojna Światowa, wojska radzieckie i czasy powojenne nie doprowadziły zamku do ruiny? Nie wiem, ale jestem za tę magię wdzięczny.

Dziś jest to jeden z najczęściej odwiedzanych zabytków północnych Czech, przyciągający rok w rok tysiące turystów. Pokażę wam co tak wszystkich tu ciągnie 🙂
PAŁAC I ZAMEK WE FRYDLANCIE – ZWIEDZANIE
Po pierwsze primo, jak zdążyliście zauważyć turystów przyciąga już piękna bryła posiadłości. Zamek wraz z pałacem dość zgrabnie zajęły miejsce na bazaltowym wzgórzu, spoglądając z ubocza na miasto. U podnóża pagóra leniwie płynie rzeka Smědá (czy też po polsku Witka) i aż trudno uwierzyć, że strumyk ten w 2010 roku zmienił się w rwącą, niszczycielską rzekę, która wyrządziła niemało szkód w mieście i okolicy.
W pobliżu znajdziecie kilka parkingów, jeden zaraz przy zamku jest płatny (50 koron), inny przy drodze już darmowy.

Podchodząc pod posiadłość musicie odpowiedzieć sobie na ważne, ale to bardzo ważne pytanie: czy chcecie zwiedzać wnętrza posiadłości czy wystarczy wam spacer wokół. Jeśli wybieracie opcję drugą, bo na przykład braknie wam czasu i chcecie tylko rzucić okiem to przespacerujcie się wzdłuż fosy. Chwilka marszu z widokiem na najmłodszą część pałacu doprowadzi was do najlepszej „vyhlidki” z emblematycznym widokiem na całość, tak pałac jak i zamek. Piękny widok może przeto rozpalić w was ochotę na zwiedzanie wnętrz 😉



A kiedy o zwiedzaniu mowa to do gry wchodzą już przewodnicy. Bez nich ani rusz, zwiedzania wnętrz na własną rękę nie ma. Bez obaw, jeśli ktoś z was nie do końca odnajduje się w wesołym języku naszych południowych sąsiadów to do dyspozycji są też przewodnicy polscy. Trasy do zwiedzania są dwie: pałacowa oraz zamkowa. Rozpiskę na dany dzień z przydziałem przewodników znajdziecie przy kasie. Tam również nie powinniście mieć problemu z dogadaniem się po polsku.

Trasy są dwie, my z racji późnej godziny wyboru już nie mieliśmy i trafiliśmy na pałacową. I zdecydowanie mogę ją wam polecić. Przed wyruszeniem w drogę (oprócz zebrania drużyny ;)) warto przespacerować się po dziedzińcu i podelektować pałacowym sgraffitem. Przyznacie, że poziom maestrii zachwyca. W oczy rzucają się też bazaltowe słupy, gdzieniegdzie służące za „podpory” dla zamku – ich widok nie powinien dziwić, w końcu warownię wybudowano na pagórze o wybitnie wulkanicznej proweniencji.



Zwiedzanie wnętrz to czysta przyjemność. Po pierwsze dlatego, że większość komnat oraz ich wyposażenia… to oryginały a to zawsze cieszy. Dodajmy do tego poziom zróżnicowania każdej z sal, przyśpieszoną wędrówkę po stylach architektonicznych, mnogość wyposażenia zmieniającego się wraz z każdym kolejnym właścicielem. No bajka. Trzeba przyznać Clam-Gallasom, że wiedzieli co robią w tym 1801!



Surowa acz piękna kuchnia zachwyca pokaźną kolekcją miedzianych garnków. Tuż obok możemy zobaczyć gdzie chwilę wytchnienia łapała służba by po chwili rozpocząć długi spacer po komnatach, w których personel wytchnienia zdecydowanie już nie miał. Sale pełne wyszukanych mebli, sztukatorskich pieców kaflowych i porcelany, najlepszych dywanów (nierzadko perskich), pięknych sklepień i kolorowych tapet są pozostałością głównie po Gallasach i Clam Gallasach, ale nie tylko. Komnat jest kilkadziesiąt i każdą określić by można „urządzoną na bogato”, każdy raczej znajdzie coś dla siebie. Mieli rozmach, trzeba to przyznać.



Spacer kończy się w kaplicy Św. Anny, renesansowej (acz z pięknymi sklepieniami mrugającymi okiem do gotyku), mieniącej się kolorami i przebogatymi zdobieniami. Ściany i sklepienia pokryte są tak polichromiami jak i sgraffitami. I wygląda to pięknie.


Zwiedzanie trwa około godziny. Grupkę mieliśmy taką w sam raz, ani razu nie wydawała mi się zbyt duża i trochę „luzu” pozostawało. Choć i tak zazwyczaj byłem o krok z tyłu, tak by aparatem objąć pustawe komnaty. Tak, od kilku miesięcy na powrót można wewnątrz robić zdjęcia, wystarczy pamiętać, żeby nie używać flesza. To dla wielu ważna informacja.

Ile ta impreza kosztuje? Bilet dla dorosłych 180 koron; seniorzy 65+, ucząca się młodzież a także osoby ze zniżkami inwalidzkimi zapłacą 140 koron, dzieciaki w wieku 6-17 lat 50 koron, a najmłodsi wejdą za darmo. Szkoda, że brakuje większych udogodnień dla osób z niepełnosprawnościami (a dokładniej z problemami z poruszaniem się) przez co zwiedzanie jest dla osób choćby na wózkach niemożliwe.
Godziny otwarcia znajdziecie tutaj.
Frydlant to jednak nie tylko zamek i pałac. Chwilkę odpocznijmy w cieniu drzew parku znajdującego się poniżej posiadłości a potem chodźmy zobaczyć co jeszcze ciekawego tu znajdziemy.

ZWIEDZAMY FRYDLANT – KRIZOVY VRCH
Spacer do centrum proponuję nietypowy. Schodząc w stronę rzeki możecie odwiedzić miejscowy browar, zwany omen nomen Albrecht. Piwowarskie tradycje Frydlantu sięgają co najmniej XIV wieku a dzisiejszy browar dumnie czerpie z przeszłości jak i nie boi się eksperymentować z nowościami. Prócz wypicia dobrego piwa browar można zwiedzić, ale to tylko w weekendy i niestety nie jestem pewien czy w każdy.

My piwo jednak wypijemy na rynku, teraz pora na minimalny wysiłek. Zapraszam was bowiem na Křížový vrch, niewielki pagór, na którym niespełna trzy stulecia temu wybudowano 14 przystanków Drogi Krzyżowej a całkiem niedawno powstał rezerwat przyrody skupiony na ochronie lilii złotogłów.


Spacer liściastym parkiem, pełnym dębów i buków to w upalny dzień rzecz bardzo wskazana. Kto chce może ruszyć w duchową drogę krzyżową śladem 14 barokowych, choć niedawno odrestaurowanych kapliczek, kto inny wypatrzy kilka miejsc widokowych skąd podziwiać można tak zamek jak i samo miasto, a jeszcze ktoś czerpać będzie radość z wszechobecnej zieleni.

Pagór wznosi się na 381 metrów i spacer w cieniu znajdujących się nań drzew to przyjemność. Gdzieś pomiędzy bujną roślinnością można wypatrzyć pojedyncze bazaltowe słupy, będące pozostałościami do dawnym kamieniołomie. I przez tę wulkaniczną przeszłość czuć tam taki Ostrzycowo/Landeskronowy vibe. Fajne miejsce.

Schodząc z pagóra mija się skryty wśród drzew neogotycki kościół Chrystusa Zbawiciela. Warto się tam zatrzymać bo to świątynia… husycka! Tak, przyznam, że moja wiedza o dzisiejszym kościele czeskim jest skąpa i wielce się zdziwiłem widząc husytów (a raczej Czechosłowacki Kościół Husycki) wśród najpopularniejszych wyznań. Tym co nas najbardziej jednak zaskoczyło to niespodziewana dość „podróż” do Leszna – tak się złożyło, że trafiliśmy na czas wspomnienia o Janie Amosie Komeńskim i wśród wielu prezentacji była i ta mówiąca o wielkim pożarze Leszna. Pożarze po którym czeski uczony opuścił Wielkopolskę. No niespodziewane spotkanie.



I tak docieramy do Smedy, płynącej nadzwyczaj leniwie. Upał daje się we znaki, knajpka w stylu retro z piwem z miejscowego browaru zatrzymuje nas na chwilę wytchnienia, podczas której podziwiamy znajdujący się po drugiej stronie rzeczki kościół Znalezienia Krzyża Świętego.
ZWIEDZAMY FRYDLANT – KOŚCIÓŁ ZNALEZIENIA KRZYŻA ŚWIĘTEGO
Najważniejsza z frydlanckich świątyń dumnie góruje nad rzeką. W swych reliktach sięga jeszcze XV wieku, choć dziś głównie podziewać można efekty wielowiekowych roszad, gotyku zastąpionego barokiem i na powrót zajmującego swe miejsce u boku renesansowych nowości.


Na przestrzeni lat kościół stał się miejscem pochówku tak ostatnich z Bibersteinów, jak i pierwszych Redernów. Jeśli tylko będziecie mieć okazję zajrzeć do środka to nie wahajcie się długo, wewnątrz znajdziecie ponoć jedno z najwspanialszych dzieł czeskiej sztuki sepulkralnej, imponujący, marmurowy, renesansowy grobowiec Redernów dłuta Gerharda Hendrika, którego nazwisko może wam się kojarzyć z innym zjawiskowymi miejscami, kościołem w Żórawinie czy dziełami dla książąt w Oleśnicy. O tym jak wyjątkowy to grobowiec niech świadczy fakt, że… powstała o nim książka :O

Jeśli wnętrza kościoła pozostaną zamknięte to i tak polecam spacer wokół, pośród wielu dalszych acz mniejszych dzieł, barokowych rzeźb, nagrobków i płyt pamiątkowych po mieszkańcach miasta. To wszystko pozostałości po cmentarzu zlikwidowanym w 1710 roku. W ocalałych murach znajdziecie przystanki Drogi Krzyżowej.



ZWIEDZAMY FRYDLANT – SPACER ULICZKAMI
Spacerując w stronę rynku doceńcie zabytkowy i historyczny klimat centrum, nie zawsze przeto wszystko jest należycie zadbane. Powodów do narzekania nie ma jednak wiele i częściej można się uśmiechnąć widząc jak ciekawa jest starówka. Wille i kamienice tak barokowe, renesansowe czy klasycystyczne a między nimi domy przysłupowe (jeden, przy. ul. Zahradni kryje tajemnicę), tradycyjne sudeckie chaty czy pozostałości po średniowiecznych murach obronnych. Piękny kolaż bez większej ingerencji współczesności – bloki i nowe apartamenty uprzejmie „wycofały” się poza centrum.



Mnogość pięknej architektury i imponujących budynków to wspomnienie po dawnej pozycji miasta. Jeszcze do XIX wieku Frydlant odgrywał w okolicy rolę znacznie większą niż Liberec i dopiero przemysłowy bum owego stulecia odwrócił tę sytuację. Co w sumie działa dziś na korzyść Frydlantu, który na spokojnie i bez zadęcia można zwiedzać czerpiąc całymi garściami z małomiasteczkowego klimatu.




A wszystkie drogi prowadzą i tak w jedno miejsce. Na rynek oczywiście.
ZWIEDZAMY FRYDLANT – RYNEK
To jeden z tych ryneczków, które uwodzą swoją architekturą, nieprzesadzoną, ale i wielce miłą oku. Nie zamienił bym żadnej ze znajdujących się tam kamieniczek. Kolorowe, zadbane, choć z detalem skromniejszym niż przed latami, ale za to z szacunkiem dla wiekowej tkanki w postaci braku tandetnych współczesnych reklam. No prawie.


Dawne zajazdy i hotele, wielopokoleniowe apteki, mieszczańskie kamienice. Gotyckie relikty, renesans przechodzący w barok i klasycyzm. Mnogość stylów spójnie ze sobą sąsiadujących i nie wchodzących sobie w drogę. No ładnie to wygląda.


Jedyne co kluje w oczy to mimo wszystko ta mała ilość zieleni. Tak wiem, to jeden z tych rynków, które od niemal zawsze pozbawione były większej zieleni (i co więcej mógłbym się tu postawić w roli adwokata diabła wyliczając, że dzisiaj kilka drzew na wschodnim krańcu to wciąż lepszy wynik niż przed laty), ale taki goły plac zawsze jakoś tak na mnie działa. A same drzewka dają cień klientom dwóch kawiarni i restauracji „Bily kun”, gdzie wszamać można czeskie specjalności i popić je piwem z miejscowego browaru.


ZWIEDZAMY FRYDLANT – RATUSZ
Perłą frydlanckiego rynku jest bez wątpienia neorenesansowy ratusz, świeżynka dość bo z końca XIX wieku. Piękny budynek to dzieło Franza Neumanna, tego samego jegomościa, który odpowiada za ratusz w Libercu.


Już z zewnątrz robi wrażenie. Jest diablo bogaty w zdobienia, z elewacją imponującą, rzeźbami Ofiarności i Sprawiedliwości, wieżą smukłą i urodziwą, ozdobioną sporymi zegarami. Podobnie zresztą po przekroczeniu progów budynku. Częściowo. Są bowiem piękne polichromie na sklepieniach holu wejściowego, klatka schodowa godna pozazdroszczenia, misterne witraże, piękna odziana w drewno sala posiedzeń. Są też jednak pomieszczenia, w których znajduje się miejskie muzeum. I jakkolwiek eksponaty są ciekawe tak sale same w sobie dawno zatraciły historyczny charakter. By się jednak o tym przekonać musicie zobaczyć je sami, obowiązuje tam bowiem zakaz robienia zdjęć.




Zakazu nie ma na szczęście na wieży, która służy za punkt widokowy, całkiem odlotowy. Zobaczyć można całkiem sporo, najciekawiej rzecz jasna prezentuje się samo miasto i daleko na horyzoncie Góry Izerskie. Już dla samych, bardzo przyjemnych pejzaży warto tam wejść.



Wybaczcie jednak, ale absolutnie nie pamiętam, ile kosztowało zwiedzanie i wejście na wieżę.
ZWIEDZAMY FRYDLANT – w drodze na dworzec
Czas powoli kierować się na dworzec. Spacer umilają kolejne ładne kamieniczki, w tym jedna z wielce efektownym sgraffitem. Im bliżej dworca tym klimat robi się bardziej willowy. Najciekawszym mijanym miejscem (a zarazem największym rozczarowaniem z racji tego, że było nieczynne) jest Špitálek, druga z filii Miejskiego Muzeum. Jak nazwa zdaje się sugerować to niegdysiejszy szpital, ufundowany w XVI wieku przez Katarzynę Redern. Dziś po rewitalizacji znajdziecie tam izbę etnograficzno-archeologiczną a także ładnie zachowaną kaplicę. No szkoda, że akurat trafiliśmy nie niedysponowanie obsady.




A na sam niemal koniec może skusicie się jeszcze na rzucenie okiem na wiekową już, choć niepozorną cerkiew Marii Magdaleny? Średniowieczna, odziana dziś w barokowe szaty świątynia służy wiernym cerkwi prawosławnej i z racji wydarzeń na Ukrainie z pewnością ma sporo obłożenie.

I cóż, i tak też docieramy do końca naszego spaceru. Mam nadzieję, że się podobało i przede wszystkim, że udało nam się pokazać, że Frydlant sam w sobie wart jest odwiedzin, a zamek i pałac to tylko część jego atrakcji 🙂