Stralsund, stare nadbałtyckie miasto portowe, brama do największej niemieckiej wyspy, Rugii. Łączy ono ujmujące okoliczności przyrody i imponującą architekturę, cicho szepczącą do ucha opowieści z bogatej, niemal 800-letniej historii. A ta zapisana jest w niezliczonych zabytkach Starego Miasta, wpisanego zresztą na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Takie miejsca uwielbiamy i czujemy się w nich jak ryby w wodzie.

Tak, skoro sam początek jest „emfazą na pełnej” to raczej wiadomo, że do czynienia będziemy mieli z miejscem niewąskim, takim, które zrobiło na nas olbrzymie wrażenie. Bo tak też jest. Spodziewaliśmy się, że miasto się nam spodoba, ale nie tego że bezceremonialnie w odpowiedzi na nasze oczekiwania rzuci: „Phi, weź potrzymaj mi bułkę ze śledziem i dopiero zobaczysz!”.

Ten wpis będzie długim – choć podzielonym na mnóstwo akapitów – zachwytem nad dniem spędzonym w tamtejszym Starym Mieście i jego przyległościach. Do tego będzie to zachwyt, w którym zabraknie miejsca dla ważnych przystanków turystycznych jak Oceanarium i Muzeum Morskie – no, ale kto Stralsund odwiedził ten wie, że jednego dnia nie da się odwiedzić tak ww. placówek jak i zwiedzić Starówki. No chyba, że po łebkach co według mnie absolutnie mija się z celem. Stare Miasto jest tak piękne, że zasługuje na powolny spacer podczas, którego będziecie chłonąć jego historie, podziwiać imponujące gotyckie świątynie, wyszukiwać architektonicznych detali na niezliczonych kamienicach by w końcu delektować się jego smakami… ot choćby bułką ze śledziem a’la Bismarck, który to wywodzi się ze Stralsundu właśnie 🙂
Wiedzcie jednak, że nasz kilkugodzinny spacer to zaledwie jeden kawałek stralsudzkiego tortu i z pewnością wrócimy by spróbować kolejnych.

STRALSUND, COSIK HISTORII
Stając na platformie widokowej wieży kościoła Mariackiego wzrokiem objąć można całe miasto, tak to Stare jak i całkiem nowe jego części. W oczy rzucają się potężne świątynie, nie mniej imponujące portowe spichlerze, czy w końcu przecinająca Starówkę gęsta sieć ulic, pełnych stylowych kamienic i gmachów. Ślady po wielkiej historii.

A ta zdawałoby się nie odbiega zbytnio od szablonu okolicznych miast. Słowiańska w proweniencji osada rybaków, która w przeciągu lat zostaje podbita przez duńską armię urasta do rangi miasta, w którym coraz częściej słychać język ochoczo przybywających niemieckich osadników. Swoboda w połowie ryb, zwolnienie od płacenia cła, handel z sąsiadami, szybki rozwój, pukanie do drzwi ze strony Hanzy, wstąpienie doń, jeszcze szybszy rozwój.
Tak, były i czasy w XIV i XV wieku kiedy to Stralsund stał się jednym z najważniejszych portów tej części Bałtyku a przynależność do związku miast kupieckich pozwoliła na nawiązywanie kontaktów handlowych nawet z daleką Hiszpanią. Ceglany gotyk, którym wtedy w mieście „obrodziło” do dziś stanowi o jego charakterze a wiele imponujących budynków stało się jego symbolami.

Burzliwa historia kolejnych wieków to m.in. coraz większy romans ze Szwecją, która to w czasie Wojny Trzydziestoletniej pomaga miastu podczas oblężenia przez wojska Albrechta von Wallensteina (który to już raz trafiamy na niego w tym roku?)… i awansem na kolejne niemal 200 lat zgarnia Pomorze Przednie dla siebie. Pod szwedzkim panowaniem Stralsund znajdował się do roku 1815 i trochę śladów po obecności Skandynawów pozostało. Czy wszystkie nie wiem. Być może część szwedzkiego dziedzictwa bezpowrotnie przepadła w 1944 kiedy to alianci przeprowadzili szereg nalotów na wiele miast Pomorza Przedniego i Zachodniego. W Stralsund zniszczonych zostało wiele domów a życie straciło 800 osób.

Zabytkowe miasto po wojnie zostało zapomniane. Władze NRD nie paliły się do odbudowy zniszczonej tkanki, ani nawet do renowacji tego co było nienaruszone. Miasto dryfowało ku szarzyźnie, zabytki popadały w ruinę. Dziś spacerując uliczkami można zachwycić się ich stanem, ale jeszcze 30 lat temu widoki były zgoła inne. Oglądając zdjęcia z początku lat 90 można wręcz odnieść wrażenie, że spogląda się na inne miasto. Dopiero potężna operacja dźwignięcia miasta z kolan doprowadziła do przywrócenia mu blasku. Efekty wieloletniej renowacji zostały docenione przez UNESCO, które odnowione Stare Miasto wpisało na Listę Światowego dziedzictwa!

STRALSUND, PORA NA ZWIEDZANIE!
Stralsund leży niewiele ponad 100 kilometrów od polskiej granicy. To 2 godziny jazdy samochodem i troszkę dłużej jeśli wybierze się dotarcie pociągiem. Korzystając z ciuchci do rozważenia są dwie opcje:
- ze Świnoujścia Centrum z przesiadką w Züssow, podróż trwa 2 godz. 20 min., bilety zaczynają się od 21 euro,
- ze Szczecina Głównego z przesiadką w Pasewalk, 2 godz. 44 min. jazdy i cena wyższa, z samego Pasewalk 25,50 euro.
Patrząc teraz na te ceny jestem wdzięczny i wciąż nie dowierzam, że DB wprowadziło swój wakacyjny bilet za 9 euro. Bo oczywiście to na nim do Stralsund i kilku miejsc na sąsiednim Uznamie dotarliśmy.
Po mieście uskuteczniliśmy łazęgę, nie korzystaliśmy z komunikacji miejskiej (choć bilet 9-euro na to pozwalał) czy rowerów – odległości w Starym Mieście są na tyle niewielkie, że absolutnie możecie polegać na swoich nogach 🙂
Stralsund – Dworzec Kolejowy
Stralsund kocha cegłę. Podczas spaceru po Starym Mieście będziecie mieli przekonać się o tym nie raz, lecz już na samym Dworcu Kolejowym można poczuć przedsmak. To miły oku budynek z początku XX wieku ze zdecydowanie wartym zobaczenia holem, na którego ścianach znajdziecie wielkie malowidła przedstawiające miasto jak i Rugię. Autor, Erich Kliefert to też nie byle kto, postać dla miejscowej sztuki wielce zasłużona, nauczyciel wielu pokoleń grafików i malarzy, w końcu Honorowy Obywatel Stralsundu.


Pokusa by od razu ruszyć na Stare Miasto jest olbrzymia, ale najpierw decydujemy się pokręcić po uliczkach wokół dworca. Wystarczy chwila i gdzie się nie spojrzy tam zabytek, czy to dawny zajazd, wille zmienione w hotele czy potężne kamienice z przełomu XIX i XX wieku – ot choćby ulica Jungfernsteig, od numeru pierwszego do ostatniego zabytek na zabytku.


Starówka otoczona jest trzema stawami i rzecz jasna od strony Bałtyku wąską cieśniną Strelasund. Frankenteich, Grossen Frankenteich oraz Knieperteich tworzą bardzo fajne zielone sąsiedztwo. Pośrodku tego ostatniego znajduje się niewielka wysepka połączona z brzegami białymi pomostami (zwanymi… badum tss Białymi). Polecam spacer w to miejsce bo primo jest ono całkiem urokliwe a po drugie primo można stamtąd upolować całkiem fajne kadry miasta.



Stralsund – Mury obronne
Wzdłuż stawu biegnie ulica Knieperwall. To chyba najlepsze miejsce do podziwiania murów miejskich. Tak tych ocalałych, mających wiele set lat jak i tych zrekonstruowanych.

W czasie największego rozkwitu miasta mury miały przeszło 3 kilometry długości, naliczyć można było dziesięć bram oraz trzydzieści baszt i wież strażniczych. Było to w końcu ważne miasto Hanzy tak więc nie ma się co dziwić. Podczas „obecności” Szwedów doszła rozbudowa fortyfikacji nadbrzeżnych tworząc z miasta naprawdę konkretną fortecę.

Jak dobrze wiemy XIX wiek przyniósł fortyfikacyjną „odwilż” i jak w wielu podobnych miastach rozpoczęła się wielka operacja rozbierania murów. Cegły znalazły swe zastosowanie w nowo powstałych budynkach a niegdysiejsze fosy zostały wysuszone i dziś można nimi spacerować.

Z wielu bram pozostały dwie, Kütertor oraz Kniepertor. Obie swe korzenie mające w XIII wieku. Pierwsza, dość smukła zwieńczona jest spiczastą iglicą, druga jest bardziej krępa i zbita. Wokół obu znajdziecie wiele ciekawych kamieniczek – tak starych jak bramy, jak i wybudowanych wiele set lat później. Czy są one zjawiskowo ładne? No kurde!



No i dobrze. Przystawki za nami, pora napocząć danie głównie. Wchodzimy do Starego Miasta.
Stralsund – Kościół Mariacki
Wysoka, masywna i strzelista wieża kościoła Mariackiego przykuwa wzrok z daleka. Od strony dworca wybija się na tle niższych zabudowań. Kilkaset lat temu w ogóle musiała zapierać dech w piersi – wyższa wtedy o dodatkowe 45 metrów uznawana była za najwyższy budynek świata! Dziś mierzy „tylko” 104.

Historia świątyni sięga czasów największego rozkwitu miasta oraz początków, jakże pięknych, gotyku ceglanego. Bo nie ma co ukrywać, że kościół jest owego gotyku przykładem pięknym i emblematycznym.
Jego losy bywały jednak różne. Katastrofalne w skutkach było wybudowanie pierwszej konstrukcji na niestabilnym gruncie, w kolejnych stuleciach burze i pożary dokonywały większych i mniejszych zniszczeń, za Napoleona (tak, był i krótki epizod z nim w roli głównej) wnętrza przemieniono w magazyn. Świątynia ucierpiała również w czasie II WŚ, dziś jednak po wielu lat i gruntownej dość renowacji ponownie dumnie góruje nad zachodnią częścią Starego Miasta.



Zdecydowanie zalecam zajrzeć do środka. Potężne przestrzenie gotyckich kościołów zawsze robią na mnie wrażenie, tym razem do obrazów dołączył dźwięk – akurat trwało strojenie olbrzymich organów, barokowego cuda. Niezwykłego gabarytami jak i zdobieniami. Taką barokową ingerencję w gotyk mogę przyjąć.


Warto przyjrzeć się kaplicom grobowym w nawach bocznych; spojrzeć w górę by zachwycić się sklepieniami pokrytymi delikatnymi malowidłami; przejść się za ołtarz gdzie trafić można na ciekawe ekspozycje – podczas naszej wizyty trafiliśmy na temat smutny, ale zawsze warty poruszania i przypominania, antysemityzm w nazistowskich Niemczech.




Zwiedzanie kościoła jest darmowe. Za wyjątkiem jednej rzeczy. Wejścia na wieżę. To kosztuje 5 euro i powiadam wam, warto. Przeszło 350 schodów, pierw w wąskiej murowanej części, potem w drewnianej – ktoś mądrze pokombinował i by nie tworzyć zatorów wchodzi się schodami po jednej stronie wieży, a schodzi po drugiej. Powiem wam, że można się lekko zmęczyć, ale widoki rekompensują wszystko.
Cóż tam widać? No w sumie to caluśkie miasto, SPORY kawałek Rugii a przy dobrej pogodzie i Hiddensee. Spoglądając na samo miasto widać wszystkie najważniejsze sakralne zabytki, siatkę uliczek z równie zabytkowymi kamienicami, nadmorskie spichlerze, Oceanarium oraz marinę pełną jachtów, czy w końcu okoliczne stawy. Widać DUŻO i efektownie.





Przy kościele znajduje się Nowy Rynek, ongiś mniejszy brat Rynku właściwego, Miał nawet swój Ratusz, nie doczekał on jednak naszych czasów. Dziś Nowy Rynek to głównie… parking, choć otoczony jest kilkoma ładnymi kamienicami.

Jak na Markt przystało w jego rogu rozstawili się handlarze towarów wszelakich. Krzątamy się pośród całkiem niemałego tłumu i przeciskamy dalej. Pod nogami kostka brukowa, uliczki stają się węższe, krzyżując się wedle starego, średniowiecznego jeszcze układu.

Odrestaurowane kamienice, spośród których wiele ma średniowieczne elementy mienią się kolorami i mnogością detali elewacji. Taki przegląd przez wszystkie niemal style towarzyszyć będzie nam przez całą Starówkę. Gotyk, barok, renesans, klasycyzm. Wszystko to jest zarazem owocami dawnego statusu miasta niezwykle zamożnego.


Mijamy remontowany klasztor Św. Katarzyny. W jej ceglanych murach mieści się Muzeum Morskie oraz Historyczne Stralsundu. Gotycki budynek dawniej służył Dominikanom, w zeszłym stuleciu jednak jego wnętrza zaczęły służyć za sale muzealne. Remont ma jeszcze trochę potrwać więc musieliśmy obejść się smakiem.
Na wielu budynkach zachowały się dawne napisy, ślady po przeszłości. Niektóre dość mocno już zatarte, inne specjalnie odrestaurowane by przypominać o wcześniejszych właścicielach.


Stralsund – ruiny kościoła Św. Jana
Skręcając w kolejną uliczkę zostawiamy za sobą wysokie kamienice, zmieniając je na towarzystwo zdecydowanie niższych budynków trafiając w jedno z najbardziej urokliwych miejsc w mieście. Placyk i uliczka Am Johaniskloster pełna jest kolorowych, niewysokich domków okraszonych szkieletową konstrukcją z murem pruskim, pięknie okwieconych, stanowiąc oazę ciszy i spokoju. W jednym z domków, mających już na karku przeszło 200 lat można zresztą nocować, i powiem wam, że kusząca to wizja. Z kolei w kolejnym budynku, dla odmiany ceglanym znajduje się biblioteka, będąca częścią miejskiego archiwum. Cóż w niej ciekawego? Zbiór około dwóch tysięcy tomów, które miastu przekazał XVIII-wieczny gubernator Pomorza, Axel Graf von Lowen. Wybitnie cenna to kolekcja.



Na placu znajdziecie rzeźbę poświęconą spalonej synagodze i żydowskim ofiarom okresu przedwojennego i Holocaustu. Pierwotnie postawiona nieopodal spalonej w 1938 roku Bożnicy finalnie swe miejsce znalazła w cieniu ruin kościoła Św. Jana. Strasznie ciężko się czyta o losie żydowskich mieszkańców. Miejscowy kahał był jednym z najliczniejszych na Pomorzu Przednim. Wojny nie przeżył co drugi członek gminy…

Sięgająca XIII wieku historia samego klasztoru Franciszkanów jest pełna momentów dobrych i gorszych. Posługa najuboższym, burzliwe czasy pierwszych lat reformacji zakończone splądrowaniem kościoła, przebudowa klasztoru i ponowne nieszczęścia w postaci pożarów i kolejnych zniszczeń, zaraz potem budowa niewielkiego kościoła św. Jana, mimo wszystko dalsze niesienie pomocy osobom starszym i chorym. Stralsundzccy Franciszkanie zadawali się być mocno zainspirowani swym patronem.

Ostatni dramatycznych akt wydarzeń rozegrał się w październiku 1944, kiedy niewielki kościół znalazł się w zasięgu alianckich bomb. Nalot, którego celem były zakłady przemysłowe zrównał z ziemią spory kawałek miasta a ruiny kościoła do dziś przypominają o tamtych wydarzeniach. A te – niczym wprawione w ruch kolejne kostki domina – skłaniają do dalszych refleksji i smutku. Stralsund był miejscem gdzie w czasie wojny do pracy przymusowej skierowano przeszło 4000 osób. Pośród nich „prym” wiedli Polacy, którzy w systemie pracy przymusowej znajdowali się na najniższym szczeblu „ludzkiego traktowania”. Wielu z nich nie dotrwało końca wojny z racji na ciężkie warunki życia. Kilkudziesięciu zginęło w czasie październikowych nalotów…


Nie cały kompleks został jednak zniszczony. Część, która ocalała dziś jest miejscem, w którym dziś odbywają się koncerty, kwitnie życie kulturalne. Tak, to niezwykle ciekawy i ważny zaułek do odwiedzenia.
Stralsund – Stary Rynek
Ruszamy dalej. Pora byście zapieli pasy bo przed nami wizyta w sercu Starego Miasta. A tam czeka na was jeden z najwspanialszych świeckich przedstawicieli ceglanego gotyku, zabytek co się zowie. Ratusz! I cała obstawa w postaci kamienic z chyba każdego liczącego się stylu i potężny kościół Św. Mikołaja.

Stralsundzki rynek to taki trochę sklep ze słodyczami. Ok, jest łyżka dziegciu w postaci brukozy, która jakkolwiek jest kontynuacją wielowiekowego stanu rzeczy. I jakoś jestem w stanie to przeżyć. Tym bardziej, że w „okresie gorącym” można się schować w jednym z WIELU ogródków piwnych/kawowych. A i ratusz z kościołem przez długą część dnia dają sporo cienia.

Wróćmy do ratusza. Choć jego budowę rozpoczęto niedługo po nadaniu praw miejskich to na zakończenie prac trzeba było czekać… aż 150 lat! No, ale patrząc na efekty (ok, dzisiejszy widok to wypadkowa oryginalnej budowli i późniejszych przeróbek, poprawek, poprawiania poprawek i w pewnym momencie nawet i powrotu do wcześniejszych pomysłów) to absolutnie nie można mieć za złe, że tyle to trwało.

Reprezentacyjna, północna fasada budynku jest diablo zjawiskowa i można się nań lampić… znaczy się podziwiać ją przez naprawdę długą chwilę. W końcu jej nazwa to Schaufasade, Fasada Pokazowa. Niegdyś było to jedno z ważniejszych miast tej części Pomorza więc rozumie się samo przez się. Czego tam nie ma, pinakle, łuki trójlistne, rozety, herby sześciu ważnych hanzeatyckich miast, strzały nawiązujące do połabskiego słowa strela – które po części przyczyniło się do dzisiejszej nazwy miasta.


Ratusz jest do tego olbrzymi, długi jest na niemal 80 metrów a i szeroki na 30. Niezwykłe wrażenie robi krużganek biegnący przez całą jego długość a z gotyckiej całości wybija się barokowa brama od strony ulicy Ravensberger – z tego co rozumiem po jednej z renowacji cała uliczna fasada została przerobiona na barok, ale najwyraźniej ktoś uznał, że „stop barokizowania gotyku” i w dużej mierze powrócono do dawnego stylu.


Strasznie się rozpisuję więc pozostałą część rynku polecimy na przyśpieszeniu.
Rynek jak na najbardziej reprezentacyjne miejsce w mieście przystało rządził się swoimi prawami i nie każdy mógł się w jego obrębie wybudować. Nawiązując do popularnego mema: „Panie Areczku, rynek jest dla władz i ważnych rodów, dla pana jest mała uliczka na obrzeżach”.

Co zatem mamy? Dom Komendanta, barokowy, ładny, schludny. Poznacie go po niecodziennych barwach umieszczonego nań herbu miasta – jest tam tak pomorski gryf jak i szwedzki lew z niebieskim tłem w tarczy nawiązujący do czasów obecności tych ostatnich w mieście, wszak budynek wtedy powstał i do szwedzkiego komendanta właśnie należał. Po jego bokach kupieckie kamienice, a na parterach wszystkich trzech znajdziecie dziś restauracje i kawiarenki.

Mamy też przedstawicieli niechlubnej sztuki „plombowania”. To dwie kamienice wybudowane w latach 80. w miejscu dawnego hotelu. Po prostocie je poznacie – no i po nawiązaniu do hotelu: znajdująca się tam restauracja odziedziczyła po nim nazwę. Po sąsiedzku jest i miejsce dla kubizmu, tak sądzę i ufam literaturze bo ekspertem nie jestem.

Podbijając stawkę. Kolejną grupę stanowi mieszanka wybuchowa, ale wielce oku przyjemna. Jedna po drugiej kamienica neorenesansowa, gotycka oraz gotycka przerobiona na barokową. To m.in. zjawiskowy „Dom Wulflamów” z imponującą fasadą, należący ongiś do jednej z ważniejszych rodzin w mieście, na przełomie XIV i XV to z owej familii pochodzili burmistrzowie Stralsundu.

„Zbarokizowana” kamienica obok do tejże familii również przez długi czas należała przechodząc później w ręce wielu innych ważnych rodów. Dziś mieści się tam „Apteka radziecka”. Sąsiadujące ze sobą szczyty, każdy z innej bajki to idealny wgląd w to jak miasto się rozwijało i zmieniało.

Nic to jednak przy historycznych „bogactwach”, które znajdziecie w kościele Św. Mikołaja.
Stralsund – Kościół Św. Mikołaja
Być może przesadzam, ale najstarszy kościół w mieście jest miejscem, które absolutnie powinniście odwiedzić bo to niezwykła podróż w czasie. Kosztująca 3 euro, ale zdecydowanie warto!

Historia świątyni sięga 1234 roku, czyli de facto czasów nadania Stralsundowi praw miejskich. Wtedy to rozpoczęto jej budowę… znaczy się – pierwszej bryle, która po kilkudziesięciu latach została zburzona i zastąpiona większą. Czy nadanie patronatu Św. Mikołajowi z Miry może dziwić? No raczej nie, wszak to opiekun marynarzy, rybaków czy rozbitków i w wielu nadmorskich miastach największe kościoły poświęcone są właśnie jemu.


800 lat historii to nie w kij dmuchał i nie będę wam się tu rozpisywał – wszystko pięknie i przejrzyście otrzymacie przy wejściu, na ulotce w języku polskim. Mapka z opisem najważniejszych zabytków i punktów kościoła, jego historia, wszystko czego potrzeba.


A jest o czym pisać bo ilość stempli z czasów najdawniejszych, pochodzących jeszcze z XIV wieku jest naprawdę spora. Tryptyki, drewniane i niezwykle sztukatorskie ołtarze, ławy czy drzwi, wielobarwne i wciąż restaurowane polichromie na ścianach i sklepieniach, epitafia, rzeźby, XIX wieczne organy.






No i niezwykłość nad niezwykłości. Pochodzący z 1394 roku zegar astronomiczny, zachowany w stanie niemalże pierwotnym! Dzieło Mikołaja Lilienfelda to gratka nie tylko dla wielbicieli astronomii czy średniowiecznej „mechaniki”, to również ciekawy przykład sztuki malarskiej. Na prawie 2 metrowej tarczy zobaczycie malunki przedstawiające 4 postacie, chyba najważniejszych dla ówczesnej astronomii: Klaudiusza Ptolemeusza, Alfonsa X Mądrego, Alego ibn Ridwan oraz Albumasara. Uczonych oraz w przypadku króla Alfonsa dodatkowo mecenasa skupiającego wokół siebie wybitnych uczonych żydowskich i arabskich.


Kapitalny to mechanizm, choć od 500 lat nie działający. Jednak jego stan i zachowane części z epoki czynią zeń jeden z najciekawszych w Europie.
Stralsund – port
No dobrze. My tu sobie gadu gadu, ale wielka pora odwiedzić miejsce, bez którego o dawnej pozycji i renomie Stralsundu nie mogło by być mowy. Zajrzyjmy nad morze.

Szacunek na dzielni miasto zdobyło dzięki morskiemu handlowi, kwitnącemu za czasów Hanzy jak i jeszcze po upadku wielkiego związku miast. Port wraz ze stocznią przytulone są do cieśniny Strelasund i osłonięty od Bałtyku wyspą Rugią, przez wielki będąc siłą napędową rozwoju miasta i okolicy. I choć po dawnej chwale pozostały głównie wspomnienia to i dziś Stralsund pozostaje w bliskim związku z morzem, które zapewnia tak wiele miejsc pracy jak i daje sporo możliwości do wypoczynku.


Bliskość morza pierw dociera do naszych uszu, mewy dają pięknie do wiwatu. Zaraz potem nos zostaje trafiony mieszanką woni ryb wędzonych i smażonych. Będąc w Stralsund nie wypada nie skosztować choćby jednego z portowych przysmaków. Ryby wędzone, smażone, pieczone czy marynowane, od koloru do wyboru. Jest jednak jeden smak wybitnie szczególny – śledź a’la Bismarck. Miejscowa historia „błogosławionego” przez samego Żelaznego Kanclerza śledzia marynowanego w zalewie octowej sięga połowy XIX wieku i dziś bułka z takowym, z dodatkiem sałaty, czerwonej cebuli, kiełków rzodkiewki… potrafi zdziałać cuda i pozostawić człowieka w stanie oniemienia. Ach gdyby tak bułki ze śledziami mogłyby zastąpić inne fast foody.

Na wiele knajpek cień rzucają potężne spichlerze, ceglane pochodzące z przełomu XIX i XX wieku, jedne proste inne o wyglądzie bardziej wymyślnym. Dziś mieszczą się tam restauracje czy galerie sztuki. Bądź też… nic. Tak też niestety może być. Pomiędzy dawnymi magazynami miejsce dla siebie odnalazło Ozeaneum. Sądząc po opinii wielu znajomych jest to za wszech miar interesujące Oceanarium, które w dużej mierze skupia się na Bałtyku i Morzu Północnym. Kusiło wejść, ale ostrzegano nas, że jak się wejdzie to szybko się nie wyjdzie. Taka to kradnąca czas atrakcja i tym razem opuściliśmy skupiając się na Starówce 😉 Zainteresowanych odsyłam na stronę tegoż.


Tak jak symbolem Gdyni są zacumowane przy Skwerze Kościuszki ORP „Błyskawica” i „Dar Młodzieży” tak dla Stralsundu widokiem emblematycznym jest „Gorch Fock”. Trzymasztowy bark, którego historia jest tak ciekawa co burzliwa.

Zbudowany dla Krigsmarine został zatopiony przez własną załogę niemalże w przededniu zakończenia II WŚ. Podniesiony z dna przez ZSRR powrócił do służby w radzieckiej Marynarce Wojennej jako żaglowiec szkoleniowy „Tawariszcz”. Jednak po upadku Związku został jednak przekazany Ukrainie pod, której to banderą pływał kilka lat… aż w końcu dzięki staraniom i funduszom Tall-Ship Friends Deutschland wrócił do Stralsundu, gdzie podziwiać można go do dziś. Jako żaglowiec-muzeum jest jednym z bardziej charakterystycznych punktów nabrzeża. Zwiedzanie możliwe jest przez caluśki rok a ceny zamykają się w 5 euro za osobę dorosłą.


Ruszamy kawałek, w stronę mariny. Na betonowym molo wędkarze liczą na udany dzień, miejscowi muzykanci podobnie mają nadzieję na hojność turystów. Wody cieśniny raz po raz przecinane są przez pojedyncze motorówki i jachty. Rugia wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Wzrokiem śledzimy samochody pokonujące nowy most, Rügenbrücke. Długa na 4 kilometry konstrukcja powstała na początku XXI wieku odciążając starszą drogę Rugendamm, która sama po prostu nie dawała już rady w obsłudze coraz większych tłumów odwiedzających wyspę.



W marinie tłok i ścisk choć miejsca jest dla przeszło 300 jednostek. Jest 150 miejscówek stałych i tyleż samo dla wakacyjnych gości, choć warto pamiętać, że sezon trwa od połowy kwietnia do końca października. W każdym razie, nawet będąc szczurem lądowym warto przejść się choćby dla widoku na miasto. XIX wieczne kamienice, spichlerze i Oceanarium na pierwszym planie a w tle wystające wieże gotyckich kościołów, świetny kolaż.


Gdybyście po całym dniu zwiedzania mieli jeszcze czas i ochotę na trochę plażingu to tak z 2 kilometry na północ od Starego Miasta znajdziecie niewielką plażę. Wystarczy podejść czy podjechać promenadą i wuala.


Zamiast na plażę ruszyliśmy jeszcze na południe by powłóczyć się po kolejnych uliczkach. Ulice Franknwall oraz Frankenstrasse z biegu razu otrzymują atest uliczek zjawiskowych. Kolejny raz na każdym kroku ciekawe kamienice, w tym i takie do których można wejść, rozejrzeć się i… poczuć niczym Indiana Jones. Klimat milion.



Są też kolejne ciekawe świątynie, choć z racji godzin późniejszej obejrzeć mogliśmy je tylko z zewnątrz. Niewielki kościółek Świętego Ducha, monumentalny Św. Jakuba oraz ciekawy co romański w bryle katolicki kościół Trójcy Świętej.




I tak sobie myślę, że cosik więcej napisze kiedy indziej, kiedy będzie czas by poznać je i od środka. Choć nie, kilka słów o kościele Św. Ducha, bo ten choć zamknięty to najbardziej intrygującym się wydał. Patronat Św. Ducha już na starcie podpowiada jego szpitalną proweniencję. Rzeczywiście choć i z twistem, bo pierwotnie kościół takowy znajdował się zupełnie gdzie indziej. Na granicy Starego Miasta kościół znalazł się w XIV wieku. Wiele burzliwych stuleci, pożary, wojny odcisnęły piętno na budowli… W sumie to z oryginalnej bryły przetrwała tylko część. Przebudowano-odbudowana świątynia z budynkami szpitala tworzy ciekawy neogotycko-barokowo-szachulcowy miszmasz, do którego warto zajrzeć.


No i to by chyba było na tyle. Spędziliśmy w mieście niespełna 10 godzin, zobaczyliśmy sporo… ale tak naprawdę spróbowaliśmy tylko jeden z kawałków stralsundzkiego tortu. Samo Stare Miasto ma jeszcze opowieści, nad którymi się nie pochyliliśmy. Na odkrycie czekają muzea i Oceanarium, nie zobaczyliśmy jak wypoczywa się na miejscowych plażach, a i pozostałem dzielnice miasta z pewnością mają miejsca warte zobaczenia. Bez zająknięcia powiem wam jednak, że Starówka jest idealnym pomysłem na pierwsze kroki w mieście i tylko rozpali wasz głód poznania tego miejsca 🙂
Miłego zwiedzania!