Cześć! Zabieram was dziś w miejsce wybitnie malownicze gdzie nad wyraz szeroka jak na swoje warunki Barycz spotyka się z Odrą a spokojna wieś, pełna historycznych stempli szepcze na ucho nieliche opowieści. Zapraszam do Wyszanowa, w pobliże granicy województw lubuskiego i dolnośląskiego, gdzie piękna przyroda i intrygujące historie wiodą prym.

Było wczesne, wtorkowe popołudnie, kiedy to po dość spontanicznej decyzji wysiadałem z busa w Szlichtyngowej i z uśmiechem na twarzy ruszałem w 3 kilometrowy spacer na południe, w stronę Baryczy. Po kilkunastu minutach na horyzoncie pojawiła się wieża strażacka, a za nią zarysy wieży bramnej, dziś chyba najbardziej emblematycznego budynku Wyszanowa. Przy remontowanej drodze krzątali się ostatni robotnicy, na ścieżce rowerowej trzy panie maszerowały z kijkami, a chwilę później przy pierwszych zabudowaniach podbiegł do mnie czarny kundelek, przez chwilę mi towarzysząc. W oddali widać było pracującą w ogródku parę, ktoś wylewnie żegnał się z odwiedzającymi go gośćmi, nad leniwą jeszcze Baryczą w słonku grzały się krowy. Niesamowicie spokojna aura zarażała błogim nastrojem. Rozglądając się wokół próbowałem sobie wyobrazić jak wieś prezentowała się 100 lat temu, kiedy to statki wycieczkowe na rzece wciąż były codziennością a istniejący jeszcze pałac oraz hotel (z kąpieliskiem, salą taneczną i wieżą widokową!) przyciągały tłumy z Głogowa czy Wschowy.



Poszukując wspomnień o tych miejscach spotkałem ludzi otwartych i pozytywnie gadatliwych, dzięki którym trafiłem na kolejne miejscówki, wielce intrygujące, sprawiające, że popołudnie w Wyszanowie okazało się jeszcze ciekawsze. Wszystko to w fantastycznym towarzystwie Baryczy, która za przysłowiowym „rogiem” uchodzi do Odry, tworzącej tu wiosną piękne rozlewiska. Chodźcie, pokażę wam to wszystko.


Wyszanów leży niespełna 15 kilometrów na wschód od Głogowa. Korzenie wsi są wybitnie średniowieczne a jej charakter przez stulecia kształtowała znajdująca się „tuż tuż” granica, tak pomiędzy Wielkopolską a Śląskiem, później Rzeczpospolitą Obojga Narodów a Imperium Habsburgów czy choćby II RP i Niemcami. Przez wszystkie te lata nazwa wsi ewoluowała od krótkiego Swos, przez zniemczone Schvusch i Schwusen do powojennego Sworzenia. I co ciekawe ostatnia nazwa nie utrzymała się jednak długo i w 1947 roku zastąpiona została przez funkcjonujący do dziś Wyszanów. Tak, dopiero wtedy pierwszy raz użyto tej nazwy.

Wieś „wiecznego” pogranicza, stykania się żywiołu polskiego i niemieckiego, różnych tradycji i religii. Większości historii, które się tu rozegrały pewnie nigdy nie poznamy, inne powoli odchodzą w zapomnienie. Dorzucę tu jednak cegiełkę by o nie zawalczyć.
WYSZANÓW – ŚLADAMI HISTORII. Cmentarz ewangelicki
Gdyby nie pineska na mapach google to przeszedłbym obok i nawet nie zdał sobie sprawy z jego istnienia. Zaraz przy drodze a jednak niewidoczny, nie podpisany, przykryty potężną warstwą bluszczu.

Cmentarz ewangelickiej społeczności, choć bez wątpienia jest jednym z bardziej namacalnych śladów po dawnych mieszkańcach jest też bardzo łatwy do przeoczenia. Nekropolia skrywa się tuż przy drodze ze Szlichtyngowej i przykrywała ją tak gęsta warstwa bluszczu, że nie byłem nawet w stanie ocenić w jakim stanie się znajduje. Pojedyncze nagrobki wychylały się ponad roślinność, gdzieniegdzie widać było zarys grobów. Z jednej strony lekko przygnębiające, że miejsce takie stoi pozostawione bez opieki, z drugiej ponura satysfakcja z niby zwykłego faktu, że nie zostało ono zrównane z ziemią i wciąż trwa (jakkolwiek).


WYSZANÓW – ŚLADAMI HISTORII. Wieża z bramą
Nie sposób jej nie zauważyć. Najbardziej emblematyczny punkt wyszanowskiego krajobrazu rzuca się w oczy z daleka. Jedyna pozostałość po założeniu pałacowym, namiastka wielkiej rezydencji otoczonej niegdyś przez imponujący folwark.

Przez lata Wyszanów przechodził przez ręce wielu właścicieli (o cudownie niemieckich nazwiskach von Zweck, von Rechenberg, von Lüttwitz, von Logau, przez jakiś czas zakręcili się tu i właściciele Szlichtyngowej, sami Szlichtyngowie), nas jednak najbardziej zaciekawią ci panujący na końcu. Friedrichowi von Egloffstein zawdzięczamy budowę neorenesansowego pałacu a rodzinie Gilka-Bötzow dalszą jego rozbudowę. Rozbudowę zresztą nie tylko posiadłości, ale i całego założenia – pałac wraz z powstałą cegielnią i gorzelnią potrafiły przytłoczyć swoim ogromem. Tak przynajmniej sądzę po starych pocztówkach. Dziś nie ma bowiem po nich śladu. Trzykondygnacyjny pałac we włoskim stylu, z wieloma rzeźbami i fontannami w parku musiał robić kapitalne wrażenie i nie dziwota, że przyciągał do Wyszanowa tłumy z okolicznych, dużo większych miejscowości.

Pałac i otaczające go zabudowania czasy II Wojny Światowej przetrwał bez szkód, lecz nie trzeba było długo czekać by stacjonujące we wsi wojska radzieckie rozpoczęły szaber. W ciągu kilku lat opuszczony popadł w ruinę a jego cegły znalazły zastosowanie choćby przy odbudowie stolicy. Meh. Z olbrzymiego założenia przetrwała tylko brama z dobudówką, będąca dziś wspomnieniem po dawnym majątku. Po niej samej widać jak ładnie musiało tu być.


Po pałacu została ziejąca pustką przestrzeń, częściowo zarośnięta, częściowo zagospodarowana… przez najmłodszych i prowizoryczne boisko w nogę. Wokół rozciąga się przepastny park i na spacer po nim was zapraszam. Tam to bowiem, na jego wschodnim krańcu znajdziecie niezwykłe (choć nadszarpnięte zębem czasu i ludzką bezmyślnością) mauzoleum ostatnich właścicieli.

Klimat niczym z filmów o „Indianie Jonesie” aż wylewa się z tego miejsca, wiosną kiedy wszystko kwitnie i bucha zielenią można by pomyśleć, że przenieśliśmy się do Ameryki Środkowej czy południowo-wschodniej Azji. A to skarpa ponad Baryczą.

Choć mauzoleum jest wielce imponujące to jednak też trochę smutne. Rozkopane groby, przewrócone tablice, skute napisy, anioły pozbawione głów. Ktoś mocno się natrudził by doprowadzić je do tego stanu.


Wróćmy do bramy. Ocalała wieża ze stylową dobudówką (częściowo z muru pruskiego) do dziś jest zamieszkała i zadbana. Mieszkająca tam starsza pani wspominała czasy, kiedy pałac „dopiero” co był rozbierany a jedną z zabaw dzieci było eksplorowanie odkrytych podziemi. Było, minęło.

WYSZANÓW – ŚLADAMI HISTORII. Ruiny kościoła pw. Św. Michała
W centrum wsi na niewielkim pagórku znajdziecie ruiny kościoła Św. Michała. Ruiny ze wszech miar ciekawe, jako żywo będące „pamiątką” po burzliwych czasach Wojny Trzydziestoletniej, wielkiego konfliktu o religijnym i politycznym charakterze.


Gotycka w proweniencji świątynia znalazła się wówczas w centrum sporu pomiędzy katolikami i protestantami, służąc to jednym to drugim. Protestanci na poważnie w jej posiadanie weszli w trakcie wojny i zostało tak do roku 1654 kiedy to na powrót wedle cesarskiego dekretu gros świątyń im odebrano. Księgi nie są tu precyzyjne, ale sądzę, że to właśnie te wydarzenia doprowadzić mogły do wojennego „post scriptum”, dalszych sporów i podpalenia świątyni. Choć w sumie to tylko jedna z hipotez, druga jest prostsza i wskazuje, że to wojska szwedzkie w czasie samej wojny miały dokonać jej zniszczenia. Tego jak było naprawdę raczej już się nie dowiemy.


Świątyni nigdy nie odbudowano. Zniszczona i ogołocona z wyposażenia dotrwała wieku XIX kiedy to najsampierw do ruin dobudowano niewielką kapliczkę/mauzoleum ówczesnych właścicieli, von Logau a następnie pozostałości po kościele zabezpieczono w formie trwałej ruiny. I w takiej to postaci trwa on do dziś a sama kapliczka przez lata…również zmieniła status dołączając do „ekipa ruina”. Wspinając się na wzgórze patrzcie pod nogi, może się bowiem okazać, że stąpacie po wyniesionych zeń i porzuconych epitafiach. I kurde, tak sobie myślę, czy nie znalazłoby się dla nich miejsca choćby we wschowskim lapidarium?



Popołudniowe słońce sprzyja powolnemu spacerowi po wsi. Ten jest dość krótki bo też wiele do zobaczenia nie ma, jednak to co jest sprawia bardzo urokliwe wrażenie. Domy sprzed 100 i więcej lat trzymają się mocno (poza kilkoma wyjątkami), w niektórych można rozpoznać dawny sklep kolonialny (pani Brauer), czworak dziś służący za Salę Wiejską czy gmach poczty. Ciepłe światło pięknie tu pasuje.




Pospacerowane? No to idziemy zobaczyć główny gwóźdź programu. Rzućmy okiem jak prezentuje się Barycz.
Spoiler: prezentuje się obłędnie!
UJŚCIE BARYCZY DO ODRY
Szczerze powiedziawszy wpadająca do Odry Barycz początkowo miała być tylko dodatkiem do poszukiwań wyszanowskich ruin, lecz wystarczyła tylko chwila by… no zrobić wielkie wow. Długa na niemal 140 kilometrów rzeka swoje ostatnie metry pokonuje w stylu iście królewskim, tworząc tu wiosną malownicze rozlewisko.

Barycz nazywana jest leniwą rzeką i taka też jest w Wyszanowie, przyśpieszając dopiero na ostatnich metrach przed ujściem do Odry. Dzięki spokojnemu nurtowi jest idealną rzeką dla początkujących kajakarzy, stanowiąc de facto ostatni przystanek na rzece. Nie stanowi też przeszkody… dla krów, które obserwowałem jak bez problemu spacerowały/przepłyneły(?) z jednego brzegu na drugi.


Barycz znana jest z doskonałych warunków do birdwatchingu, nie inaczej jest i w Wyszanowie. Jakkolwiek brakuje wież widokowych czy czatowni to spotkany rybak na jednym wdechu wymieniał co można tu zaobserwować, na pierwszym miejscu stawiając bielika. Flora również ma się czy pochwalić. Ujście rzeki do Odry stworzyło idealne warunki do powstania imponujących łęgów wierzbowo-topolowych, a wśród wiązów i dębów (nierzadko Pomników przyrody osiągających pokaźne rozmiary) znajdziecie fiołka wonnego czy porzeczkę alpejską.


Niedaleko brzegu poprowadzona jest ścieżka rowerowo-piesza, bardzo przyjemna. Im bliżej Odry z tym częstszymi ostrogami, na które można wyskoczyć i zachłysnąć się widokiem. Na, których można też rozłożyć się ze sprzętem i powędkować, dobre warunki panują ponoć cały rok.


WYSZANÓW – ŚLADAMI HISTORII. Ruiny Starndhotelu
Zaprawdę piękne to okolice i nie powinno nas dziwić, że przeszło 100 lat temu Wyszanów doczekał się zaszczytu awansu na miejscowość letniskową dzięki czemu na brzegu Baryczy wybudowany został całkiem spory kompleks hotelowy. Taki na pełnym wypasie z restauracją, salą taneczną, przystanią dla statków wycieczkowych mniejszych i większych, plażą i w końcu drewnianą wieżą widokową, z której rozpościerać się musiał kapitalny widok na Wzgórza Dalkowskie chociażby. Hotel przyciągał gości z Głogowa, Wschowy i innych większych miejscowości. Ach.

Dziś nie ma już po nim śladu. No prawie. Strandhotel aka Hotel Hatschera (bo taką też nosił nazwę) przetrwał wojnę i nawet przez kilka lat po niej służył jeszcze miejscowym. Powoli powolutku popadał jednak w coraz większą ruinę aż w końcu opuszczony stał się łatwym celem dla szabrowników i wandalów.



Do jedynej pozostałości po kompleksie docieramy ścieżką rowerową, kierunek wyznaczają kocie łby. Dawna sala taneczna niknie w gęstwinie drzew, jednak jak tylko bliżej się podejdzie to bije od niej ułamek dawnego blasku… nawet jeśli rozpadający się na naszych oczach i czekający na ostatni oddech. Resztki delikatnego detalu wokół okien i drzwi są jakby ostatnim tchnieniem niegdyś popularnego miejsca.


Ech.
Wracam powoli i wychodzę na ulicę. Cisza i spokój, popołudniowe serenady ptaków przerywane są z rzadka jadącymi samochodami i śmiechami z jednego z domów. Kręcę głową i układam sobie w głowie wszystko to co jeszcze sto lat temu kształtowało okoliczny krajobraz i życie. Trochę dwa światy, i choć trudno pogodzić mi się z myślą, że „cóż najwidoczniej tak miało być” to zostawiam wieś za sobą, pełen dobrych wspomnień i historii, które warto przekazać dalej. Tak by dawny Wyszanów trwał, choćby i w pamięci.
Przepięknie! 👍
PolubieniePolubienie