Lázně Libverda, kameralne uzdrowisko u stóp Gór Izerskich

Niewielka miejscowość u stóp Gór Izerskich, kawał ciekawej historii, piękne widoki, ładna architektura i kameralny uzdrowiskowy klimat. To wszystko oferuje Lázně Libverda, jedno z tych miejsc, które bez zająknięcia pozwalają stwierdzić, że Hejnice mają fajne okolice (tak, rym zamierzony, przez co pewnie suchy, wybaczcie :P).

Choć w Hejnicach spędziliśmy trzy dni to na krótki spacer do nieodległego uzdrowiska wybraliśmy się dopiero dnia ostatniego. I kurczę, choć była to tylko „taka dłuższa chwila” to mówię wam, zdecydowanie warto. Niewielka, spokojna miejscowość jest idealnym miejscem na odpoczynek po łazędze w górach tudzież wizycie w hejnickiej bazylice. Ładna zabudowa z czasów dawno minionych, sporo zieleni, ciekawa historia, kapitalne widoki na góry Izerskie, dobre miejscówki na konsumpcję małego co nieco… To dobre miejsce na chwilę relaksu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Lázně Libverda i całkiem klawy klimat, prawda?

LEGENDA

Ponoć wszystko zaczęło się od koguta. Tak przynajmniej mówi legenda.

Cofnijmy się wiele set lat do czasów gdy wzgórza powyżej Hejnic pełne były jeszcze dzikich lasów i nieprzejezdnych mokradeł. Tam to na przekór okolicznościom zamieszkał pewien gajowy z rodziną. Wybudował chatę a i karczmę niewielką postawił by wędrujący w okolicach mieli gdzie wypocząć. Przy domu miał ogródek, kilka świń, kur i baczącego na nie koguta. Żył tak sobie spokojnie aż dnia pewnego gajowy zauważył, że jego kogut zaczął raptownie przybierać na wadze, mięśni mu przybyło, ale przy tym nie stracił on nic ze swej gracji.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Gdyby nie kogut to kto wie jakby się historia potoczyła.

Zaintrygowany gajowy z całą rodziną zaczęli gagatka pilnie obserwować odkrywając, że ten miast pić wodę z potoku jak kury wędruje dalej na mokradła do niewielkiego źródełka. Odwagi wtedy jednak im brakowało by samemu zobaczyć czy to woda z tajemniczego źródełka za wszystkim stoi. Lata jednak mijały a kogut wciąż żwawością zachwycał. W sędziwym wieku wyzionął w końcu ducha a zaintrygowany gajowy rozpłatał go by zobaczyć co kryją jego wnętrza. Osłupiał tedy widząc iż każdy narząd olbrzymim się zdawał a i mimo wieku zdrowym i dorodnym.

To przekonało go nie tylko do przygotowania najlepszych porcji rosołowych w życiu, ale przede wszystkim do spróbowania wody z tajemniczego źródła na mokradłach. Nieprzeciętny smak i bąbelki z początku zdawały się dziwne lecz energia i zdrowy duch jaki w niego wstąpił dały pewność, że to woda stała za żywotnością koguta. Szybko wytyczył drogę do źródła a w niedługim czasie plotki o jej właściwościach obiegły najbliższe okolice dając początek miejscu zwanemu Lybenverda, „przyjemna wyspa pośród bagien”…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Lázně Libverda to uzdrowisko wciąż kameralne.

Któż wie, być może tak to się wszystko zaczęło? Nie da się zaprzeczyć temu, że bardzo szybko sławę źródła w głąb kraju ponieśli pielgrzymi przybywający do Hejnic, wychwalając je jako źródło „Bożej Wody”. W krótkim czasie dzikie i niedostępne tereny zaczęły ustępować człowiekowi i już w XVI wieku można było mówić o małym, prężnie rozwijającym się miasteczku. Takim z młynem, kuźnią czy gospodą. Niedługo potem w sprawie zdrowiodajnej wody odezwał się ówczesny saski elektor August I i już wszyscy wiedzieli, że nic nie będzie takie same.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Lázně Libverda to uzdrowisko wciąż kameralne.

DROGA DO UZDROWISKA

Sława źródła rosła, wraz z nią pojawili się chętni zbadać wodę. Odchodząc od „boskiej” nomenklatury postanowili przyjrzeć się jej bardziej przyziemnym właściwościom. I tu powiem wam zaskoczyło mnie kilka nieoczywistych nazwisk, które się w tej historii przewinęły. Pierwsi atrybuty wody spróbowali opisać Paul Luther (czyli nie kto inny jak syn Marcina Luthra) oraz Caspar von Schwenckfeld. Tak, ten sam postępowy jegomość nie pasujący z lekka do swoich czasów.

W międzyczasie ówczesny pan we Frydlancie, niesławny Albrecht von Wallenstein przy pomocy wody starał się załagodzić objawy reumatyzmu… i syfilisu. Na tę drugą „dolegliwość” woda nie była jednak rozwiązaniem i kiła dręczyła go do samej śmierci.

W miasteczku pamięta się w Wallensteinie, tu np. mamy restauracyjkę Valdenstajn.

Po śmierci bohatera/zdrajcy (niepotrzebne skreślić wedle postrzegania Wallensteina) ziemie te przeszły w ręce rodu Gallasów a z kolei po śmierci ostatniego hrabiego z tejże linii  do krewnych z linii Clam, którym postawiono przeto jeden warunek: włości są wasze, jeśli tytułować będziecie się Clam-Gallas. Co problemem nie było. I cyk. Wszyscy zadowoleni.

Najważniejsze jest jednak to, że Gallasowie i Clam-Gallasowie byli dla swoich ziem zarządcami dobrymi, dbającymi o ich rozwój. I to za ich czasów przeprowadzono najbardziej prawilne jak na ówczesne możliwości badania wody (przez Johanna Josepha Heinricha Bauera z samiuśkiej Leopoldiny) opisując jej pozytywne działanie na wiele dolegliwości i schorzeń. Doskonałe wyniki badań utwierdziły właścicieli, że warto rzucić kolejnym groszem i tak przełom XVIII i XIX wieku całkowicie zmienił obraz miejscowości.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Choć to kogut narobił tu najwięcej zamieszania to lwy starają się zgarnąć dla siebie jak najwięcej miejsca.

Wywiercono nowe źródła, wybudowano pierwsze budynki uzdrowiskowe,  zaprojektowano rozległy park, powstał empirowy (jakże mi to słowo dziwnie brzmi) pałacyk, pawilon a także urokliwa kolumnada. Aż w 1836 Libverdzie przyznano status z dawna oczekiwany: oficjalnego uzdrowiska leczniczego.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Centrum Lázně Libverdy.

Liczba infrastruktury i udogodnień dla kuracjuszy rosła, charakter miejscowości pozostawał jednak dość kameralny. No może poza głośnymi wizytami celebrytów, na krótsze i dłuższe kursy przybywali tu choćby Alexander von Humboldt, Carl Maria von Weber czy księżna Anna Fiedorówna.

Dziś na takie sławy raczej tam nie wpadniemy. Uzdrowisko na szczęście nie przemieniło się w olbrzymi kurort, w którym odpoczynek i znalezienie miejsca dla siebie wymaga nie lada ekwilibrystyki. Miasteczko pozostało spokojnym punktem na mapie okolic Gór Izerskich i jest świetnym miejscem by się choć na krótki spacer zameldować.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Libverdzkie parki są na ten przykład bardzo spoko.

SPACER

Z Hejnic do Lázně Libverdy (nazwa oficjalnie zatwierdzona została na początku XX wieku) jest cały kilometr marszu. Niewiele, a i spacer to nie wymagający prowadzący wzdłuż kilkunastu willi, które przez dziesięciolecia pomiędzy miejscowościami powstały. Niektóre całkiem fajne, otoczone potężnymi rododendronami. A zaraz po minięciu zabudowań otwierają się pierwsze fajne widoki na Góry Izerskie.

Szlak zaczyna się za przejściem kolejowym.
Jedna z willi, kiedyś przedszkole… a może i wciąż?
Po jakimś czasie otwierają się widoki.

Do uzdrowiska proponuję wejść przez park, którego wejścia strzegą dwa wielgaśne lwy. Stoją sobie one na wysokich cokołach ozdobionych herbami Clam-Gallasów. No majestatyczną, ale i groźną aurę roztaczają. Nie będzie to jedyne z nimi spotkanie.

Libverdzkie lwy, spotkanie pierwsze.

Rozległy park zdrojowy, pamiętający jeszcze założycieli uzdrowiska to miejsce wybitnie przyjemne do spacerów i w gorące dni potrafi dać wiele cienia. Pomiędzy drzewami zobaczyć można tak wiekowe, stylowe wille jak choćby Villa Friedland z restauracją Valdstejn (gdzie można wszamać lody) jak i całkowicie XX-wieczny potężny apartamentowiec, Hotel Novy Dum, zdecydowanie mniej kameralny. Gdzieś w parku schowany jest również pomnik samego Wallensteina, ale nie będę wam tu czarował, przegapiliśmy go.

Zabudowa trochę starsza.
Jak i nowsza.

Centrum miejscowości to zarazem serce uzdrowiska. Z jednej strony mamy rzucający się w oczy Hotel Central o krzykliwej dość, niebieskiej elewacji. Z drugiej to wszystko to co stanowi o uroku historycznej, klasycystycznej części Libverdy. Dom zdrojowy, niewielka ale urokliwa kolumnada, sporo kwiatów, fontanna. której częścią jest nie kto inny jak kogut. Ładnie, ale skromnie i kameralnie, zdecydowanie nie są to Karlove Wary czy Mariánské Lázně 😉

Hotel Central, Lázně Libverda.
Budynki sanatoryjne, Lázně Libverda.
Lázně Libverda, ciekawe czy można pograć?
Jest i pan kogut.
Lázně Libverda, samiuśkie centrum.

Zaraz przy kolumnadzie znajduje się jedno z dzisiejszych źródeł, zwane Kristiánův pramen. Warto mieć przy sobie butelkę by nalać sobie tutejszej wody i samemu ocenić o co całe to zamieszanie. Według mnie całkiem smaczna, ale przede wszystkim chłodna co w gorące dni jest nie do przecenienia 😉 Są i kolejne lwy, tym razem białe.

Kristiánův pramen, nazwa rzecz jasna nawiązuje do Kristiana Filipa Clam-Gallasa, jednego z największych dobrodziejów miejscowego uzdrowiska.
Kristiánův pramen znajdziecie w tym budyneczku.

Spacer uliczkami miejscowości daje uczucie, no nie wiem, spokoju. Nic tu nie jest przesadzone, nie ma wielu pstrokatych reklam, ani co po chwilę nie trafia się na stragany z wątpliwej jakości pamiątkami. jest stara zabudowa, restauracje, pensjonaty, znajdzie się miejsce i dla domów podcieniowych oraz… kilku bloków.

Lázně Libverda, budynek poczty.
Lázně Libverda, jeden z pensjonatów.
Lázně Libverda.

Jednak najlepsze co was czeka… to czeka już ponad uzdrowiskiem, tudzież na samych jego krańcach. Mozolne podeście schodami i zielonym szlakiem albo długie, ale spokojniejsze łazęgowanie wzdłuż ulicy doprowadzi was do: Wielkiej Beczki! I punktu widokowego, wielce odlotowego.

Szwendając się po Lázně Libverda..
 Szwendając się po Lázně Libverda, schody i zielony szlak.

Obří sud to miejsce szczególne, restauracja o kształtach raczej dość niespodziewanych. Wielka beczka stojąca na zboczach Závornika zaskakuje już od niemal 100 lat, Oczywiście trafiliśmy na ostatnie przygotowania do otwarcia sezonu więc mogliśmy tylko pooglądać to cudo z zewnątrz. No, ale przede wszystkim skorzystać z okolicy i ponapawać się widokami, tak na Góry Izerskie jak i tymi w stronę Frydlantu i dalej Niemiec. 

Jest i beczka, niestety wybitnie pod słońce przez co zdjęcie takie bardzo se.
Ostatnie metry podejścia z Lázně Libverdy.
Czil na czeskich halach.
Jest i zamek we Frydlancie.
A to najpewniej pagór zwany Chlumem.

Jeśli będziecie mieć dużo więcej czasu od nas to zdecydowanie skorzystajcie z okoliczności przyrody (choć pewnie nie muszę wam o tym pisać) i wyskoczcie choćby z buta na Smreka (niecałe 9 kilometrów) albo zobaczcie jak „smakują” miejscowe singletracki, jeden „Ludvíkovský traverz” znajdziecie niedaleko za Wielką Beczką.

I choć z pewnością nie wszystko zobaczyliśmy to trzeba było wracać. „Dłuższy spacer” pozwolił docenić kameralność takiego uzdrowiska, mnogość miejsc gdzie można usiąść na lodach, skryć się w cieniu i pozwolić sobie na chwilę po prostu spokoju. Popijając łyk wody z miejscowego źródła można odetchnąć 🙂

2 myśli na temat “Lázně Libverda, kameralne uzdrowisko u stóp Gór Izerskich

  1. Potwierdzam rzeczywiście urokliwe miejsce jak i całe Góry Izerskie. A woda bardzo smaczna i orzeźwiająca. Podziękowanie za artykuł przybliżający historię tego miejsca.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.