Wracamy do Czech, w okolice Liberca. Dzisiejszym bohaterem jest Chrastava, niewielkie miasteczko o wielkim potencjale! Brzmi niezwykle nagłówkowo, ale też nie ma w tym krótkim zdaniu wiele przesady, bo położona nad Nysą Łużycką mieścina naprawdę ma sporo do zaoferowania. Masa pięknej architektury, cudowne domy przysłupowe, tak przecież emblematyczne dla polsko-czesko-niemieckiego pogranicza, możliwość nieoczywistego spotkania w kościele (tak cesarzu Franciszku Józefie I w witrażu, o tobie mówię), muzeum Pożarnictwa, które przeniesie was w czasie nawet do 1778 roku czy w końcu Miejskie Muzeum, gdzie entuzjazm i masa dobrych chęci potrafią przezwyciężyć językowe bariery pozwalając całkiem konkretnie zanurzyć się w histrorii miasta i okolicy. Zapraszam serdecznie 🙂

Co uwielbiam w podróżowaniu? Zaskoczenia, niewiadomą, improwizację. Dwa dni przed pojawieniem się w Chrastavie… nawet nie zdawałem sobie sprawy z istnienia takiego miasta. Siedzieliśmy w Hejnicach i kombinowaliśmy co by tu ciekawego zobaczyć, gdzie się udać by skryć się przed wielkimi upałami. Pomysły sięgały Bogatyni czy nawet Żytawy. I jakkolwiek fajne, to jednak dla niezmotoryzowanych ziomków mało opłacalne idee. I wtedy w naszej szufladzie znaleźliśmy masę ulotek, z okolicy bliższej i dalszej. Jedna z nich szczególnie przykuła moją uwagę. Wytłuszczona nazwa Chrastava nic wtedy nie mówiła, ale piękny dom przysłupowy przyciągał wzrok. Szybka lektura, kilka muzeów w spisie treści (a co za tym idzie cień i chłodzik), fajna zabudowa, ciekawa historia, ideolo. Rzut okiem na mapę i wiedzieliśmy, że TO JEST TO! Znalezienie tej ulotki nie mogło być przypadkiem.

CHRASTAVA
Chrastava to jedno z tych niewielkich miasteczek znajdujących się w cieniu wielkiego sąsiada jakim jest Liberec. Jest też jednak jednym z tych, które absolutnie w owym cieniu znajdować się nie powinno.

Oba miasta dzieli odległość ledwo 10 kilometrów, które łatwo pokonać pociągiem – na kurs trafić można co godzinę a pokonanie krótkiego odcinka zajmuje 10 minut (cena 29 koron). Podróż pociągiem kończy się niemal dokładnie w miejscu gdzie Nysa Łużycka spotyka się z jednym ze swych dopływów, Jericą. Spoglądając na niski poziom wody tej ostatniej z trudem mogłem sobie wyobrazić to co miało miejsce w roku 2010. Gwałtowne opady deszczu doprowadziły wtedy do błyskawicznej acz dewastującej powodzi, zniszczony został most i szereg domów (tak, to samo spotkało wtedy choćby Bogatynię). Pamięć o tym wydarzeniu utrwalona jest w prostym pomniku powstałym z pozostałości zniszczonego mostu…


Chrastava korzenie ma łużyckie. Wiele lat przed lokacją miasta była to całkiem prężnie rozwijająca się osada Milczan. To ona stała się bazą do rozwoju, który pełnią mocy „wybuchł” w XIII wieku kiedy to na mocy postanowień Przemysława Ottokara II do doliny Nysy Łużyckiej przybyli sąsiedzi z zachodu znający się na górnictwie. Górnictwie, które przez kolejne stulecia stało się największym źródłem dochodów miasta, kopalnie cyny, żelaza, ołowiu i miedzi powstawały jedna po drugiej.

Miasto się rozwijało, miało przeto pecha do lekkomyślności jednego z włodarzy, który w stylu iście raubritterskim uznał, że będzie grabił sąsiadów. Co tymże się nie spodobało i bandycka przygoda Mikołaja z Kašperku została ukrócona przez zjednoczone wojska Związku 6 Miast (takiego polityczno-ekonomicznego sojuszu łączącego najważniejsze łużyckie miasta, których jednym z najważniejszych zadań była właśnie walka z rabusiami). Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że rykoszetem oberwało całe miasto. Zniszczeń było co nie miara, spora część Chrastavy spłonęła i wielu lat potrzeba było by wróciła ona na odpowiednie tory.

Przyśpieszając trochę narrację: złoża w okolicznych kopalniach się skończyły już w XVII wieku zbiegając się w czasie z burzliwymi wydarzeniami Wojny Trzydziestoletniej. Po latach zastoju miasto odkryło nowe źródło dochodów, głównie przerzucając się na włókiennictwo i tekstylia, ale i otwierając dość ciekawą fabrykę specjalizującą się w produkcji katarynek. Lata mijały, miasto powoli się rozwijało…
Przyszła też w końcu „aneksja” Czechosłowacji, czasy II Wojny Światowej, zmiana profili fabryk na zbrojeniowe, wykorzystywanie jeńców wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych do pracy, otwarcie filii obozu Gross-Rosen i nieludzkie traktowanie więźniarek tam trafiających… Myślę, że mógłbym spróbować o tym więcej napisać, ale moja wiedza jest szczątkowa i jeśli naprawdę chcecie się więcej dowiedzieć o tych mrocznych kartach historii miasta to udajcie się do Muzeum Miejskiego, gdzie wszystko skrupulatnie zostanie wam opowiedziane.

Dzisiejsza Chrastava jest spokojnym miastem, które zna swoją historię i potrafi o niej opowiadać. Jest też miastem po prostu ładnym gdzie mieszają się style i kultury. W końcu też jest miastem, które ma kilka asów w rękawie i potrafi nimi zaskoczyć. To idealny pomysł na kilkugodzinny spacer. Zapraszam 🙂

Dworzec w Chrastavie nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale miłym akcentem wita nas plakat: wielkie „Witajcie!” na pierwszym miejscu. Szybki rzut oka na okolicę i potwierdzenie, że mało który czeski dworzec nie może pochwalić się małą knajpką umilającą czas podróżnym, w Chrastavie działa „Peronka”.

Do centrum miasta prowadzi ulica Nádražní, lecz ja proponuję szybko skręcić w uliczkę Pobřežní. Raz, że biegnie ona wzdłuż Jericy, dwa jest ładniejsza i ma milsze oku domy i ogródki, w których ozdobami bywają… armaty przeciwpancerne kaliber 57 tudzież 75 mm. No i koniec końców, ulica ta prowadzi wprost do pierwszego z ciekawych miejsc w mieście. A potem do następnych.

CHRASTAVA – MUZEUM POŻARNICTWA
Białe, odpicowane otynkowane ściany dawnej obory rzucają się w oczy już z daleka. To właśnie w niegdysiejszym budynku gospodarczym, ostatniej pozostałości po miejscowym folwarku, mieści się dziś siedziba niezwykłego muzeum Pożarnictwa. Muzeum, które pochwalić się może jedną z największych i najbardziej imponujących kolekcji zabytkowego sprzętu gaśniczego w caluśkich Czechach.

Wszystko zawdzięczać możemy pozytywnej energii, która wytworzyła się przeszło 30 lat temu podczas obchodów 120 rocznicy powstania OSP w w Chrastavie. Wystawa zabytkowych sprzętów, towarzysząca imprezie była zaczątkiem wielkiej idei zebrania jak największej ilości pożarniczego szpeju i stworzenia stałej ekspozycji gdzieś, jakoś.


I tak dziś dobrych „kilka” lat później dzięki wielkiej robocie niezliczonej rzeszy entuzjastów do dyspozycji mamy cały budynek, który bez przesady nazwać można wehikułem czasu, bo też najstarsze sprzęty i wozy strażackie pochodzą z końca XVIII wieku!


Ekspozycje dzielą się na dwie części: najróżniejszy ekwipunek, kaski, gaśnice sprzęt ratowniczy, najróżniejsze gadżety. No, ale jednak to co tygryski lubią najbardziej należy do grupy drugiej, czyli podróży w czasie pomiędzy 200-letnimi sikawkami, wozami strażackimi z czasów sprzed II Rozbioru Polski czy też takimi już dużo nowszymi (acz wciąż ponad stuletnimi), które zaczęły nabierać kształtów, ale i wyposażenia znanego nam dziś. O tak, patrząc na najstarsze sikawki i wozy, nie umniejszając nic ówczesnym strażakom to naprawdę nie zazdroszczę im ich ówczesnej fuchy.



Muzeum otwarte jest od kwietnia do września w weekendy, od 10.00 do 16.00. Cena za wejście 60 koron (jeśli dobrze pamiętam ulgowy 30). A dla zmęczonych zwiedzaniem jest też „dostawka” w postaci knajpki gdzie piwka można się napić, zagryźć serem, odpocząć po prostu.
Zaraz obok, przy niewielkim placu znajduje się wspomniany już wcześniej pomnik/instalacja nawiązująca do powodzi z 2010 roku. Części dawnego mostu ustawione niczym domino…

CHRASTAVA – DOMY PRZYSŁUPOWE
Dalszy spacer krok po kroku przypomina nam, że jesteśmy na pograniczu czesko-polsko-niemieckim. Mijamy klasyczne domy o szkieletowej konstrukcji. Te zawsze cieszą oko lecz one same w sobie nie są przypisane do jednego regionu, znajdziemy je przecież w naprawdę wielu miejscach Europy. Za to domy przysłupowe, w których szkieletowa konstrukcja również odkrywa sporą rolę, acz jest tylko jednym z elementów większej układanki znajdziemy niemalże tylko na granicy Czech, Polski i Niemiec. No i na Rzeszowszczyźnie, gdzie najpewniej idea domów przybyła z niemieckimi osadnikami. To właśnie tych domów w Chrastavie szukaliśmy. I znaleźliśmy.


Idea domów przysłupowych proweniencję ma Górnołużycką, lecz na przestrzeni lat rozgościła się i w Saksonii, na Dolnym Śląsku i na ziemiach północnych Czech. Budownictwo zrębowe spotyka się tu z ryglowym, dając pole do popisu szachulcowi, tudzież pięknie otynkowanemu murowi pruskiemu. Najwięcej zamieszania robią tu jednak te całe przysłupy, od których domy wzięły nazwę. Są to drewniane podpory, kolumny (od zewnątrz przylegające do zazwyczaj drewnianej izby na parterze), łączące się takimi a’la arkadami, podtrzymujące i wspierające górne kondygnacje budynków. A, że piętra najczęściej były ryglowo-szachulcowe to efekt finalny jest obłędny.


To tak w dużym skrócie. O detalach, niuansach, tajnikach i powodach dla jakich przysłupy znalazły swoje miejsce najlepiej porozmawiać z właścicielami takich domów. A jest ich wciąż całkiem niemało, choć wiele lat po II Wojnie Światowej były one raczej zapomnianym dziedzictwem naszego pogranicza. Przykładowe domy w Polsce znajdziecie na stronie Domu Kołodzieja a datą, którą absolutnie powinniście zapisać w kalendarzu jest ostatnia niedziela maja, kiedy to wiele na co dzień niedostępnych domów otwartych jest do zwiedzania.
Najpiękniejszym i być może najstarszym domem przysłupowym w Chrastavie jest ten, w którym wychowywał się Josef Fuhrich, znany na cały kraj malarz, persona dziś w mieście niezwykle poważana. Przeszło 200-letni dom jest dziś częścią Miejskiego Muzeum i w swoich podwojach kryje ekspozycje o życiu i pracach malarza, jest też galeryjka prac jego i kilku innych chrstavskich artystów – tak, jak na niewielkie miasto ładnie się tam nazbierało twórczych dusz.


Dom Fuhricha otwarty jest od kwietnia do października i pech chciał, że akurat jednego dnia kiedy byliśmy gdzieś indziej odbywała się impreza przez co nie miał nas kto przyjąć 😦 Informacje o godzinach otwarcia łapcie tutaj.


Domy przysłupowe są dla miejscowego krajobrazu elementem emblematycznym, są niezaprzeczalnie częścią dziedzictwa kulturowego naszego pogranicza. I mam nadzieję, że spoglądać na nie będziemy z należytą troską, pozwalając im przetrwać kolejne lata.
CHRASTAVA – KOŚCIÓŁ ŚW. WAWRZYŃCA WRAZ Z PRZYLEGŁOŚCIAMI
To jest ciekawy przypadek. Górujący nad miastem neogotycki kościół, ulokowany jest na niewielkim wzgórzu. Z daleka przyciąga wzrok nietypowa jego barwa, biel nie jest pierwszym (ani drugim czy trzecim) kolorem, który do tego stylu byśmy przypisali.

Mieliśmy to szczęście trafić akurat na sprzątanie świątyni, do tego zero problemu z tym by zrobić kilka zdjęć i przyjrzeć się wnętrzom. A te zapewniam: zaskoczą was! Klasycznie ładne i skromne neogotyckie wnętrza przyozdobione są pracami znanych nam już miejscowych artystów, Josefa Führicha czy Gustawa Kratzmanna. Do tego pierwszego zaraz wrócimy, ale przed opuszczeniem wnętrz skoncentrujcie swą uwagę na witrażach. Nie powiem, wielce się zdziwiłem widząc nań cesarza Franciszka Józefa. Poczciwy, mityczny dla wielu władca doczekał się swego miejsca na witrażu w 60 rocznicę swego panowania. Robert Makłowicz byłby zachwycony 😉




Zresztą nie tylko tam cesarza się wspomina. Otoczenie kościoła jest nie mniej ciekawe i kryje wiele ciekawostek. Pierwszą z nich jest pomnik poświęcony bezimiennym poległym w wojnie austriacko-pruskiej w 1866 roku. A przy okazji wspomina 50-lecie rządów Franciszka Józefa. Ładny to pomnik, nie powiem.


Niedaleko w przykościelnym parku znajdują się pozostałości po Pierwszowojennym Krigerdenkmalu. Pamięć o poległych w walkach I Wojny Światowej trwa, nawet jeśli rodziny tych co zginęli dawno nie mieszkają już w Czechach.
Ściany świątyni i mury pełne są wiekowych płyt nagrobnych i epitafiów, niektóre są tak stare, że jakikolwiek tekst jest trudny do odczytania a nawet i wyrzeźbione postacie zlewają się w całość. Mimo to proponuję wam zrobić rundkę wokół.
Spacer wokół świątyni najlepiej skończyć przy budynku miejscowej szkoły. Potężnym dość budynku jak na takie miasteczko. Na placu doń przytulonym stoi dumnie pomnik z brązowym popiersiem Fuhricha. Pomnik, który powrócił tam po kilku dziesięcioleciach nieobecności, podczas, których na cokole zastępował go Julius Fucik, zdaje się, że postać wielce skomplikowana, czeski dziennikarz, członek partii Komunistycznej i antyfaszystowskiego ruchu oporu, persona oskarżona o zdradę…


CHRASTAVA – RYNEK
Spacerując w stronę rynku pokonacie odbudowany już secesyjny most zniszczony w 2010 roku. Sądząc po fotografiach dość wiernie go odtworzono. I bardzo fajnie.

Sam centralny plac miasta prezentuje się równie ciekawie i pochwalić się może niezłymi wymiarami, osiągając 70 m długości i szerokości. Pierwsze co się rzuca w oczy to całkiem ładna ilość zieleni, dodać tylko kilka drzew dających cień i byłoby gites – dawniej jako typowy marktplatz w ogóle zieleni nie posiadał.. Na zielonej wyspie w centrum placu znajdziecie barokową fontannę oraz kolumnę morową. Kolumnę z lekka inną niż reszta, w Chrastavie bowiem nie strzela ona wysoko w niebo a jest bardziej masywna, niska. Wciąż jednak pełna detali o co zadbać mieli podopieczni słynnego rzeźbiarza Matthiasa Bernharda Brauna.


Głównie niska zabudowa okalających rynek kamieniczek na myśl przywodzi małe wielkopolskie miasteczka, i tak jak w ich przypadku murowane domy są następstwem wielkich pożarów z XIX wieku, w których to bezpowrotnie z tkanki miasta znikało wiele drewnianych budynków. Tak, w Chrastavie, wielki pożar zdecydowanie przemodelował wygląd centrum miasta.



Na tle pozostałych budynków w oczy rzucają się ratusz oraz Miejskie Muzeum. Trochę klasycyzm, trochę secesji, trochę stylu empire ponoć (którego nikjak nie potrafię nigdy rozpoznać) i mamy całkiem miły oku efekt. Zdecydowanie warto pokontemplować ichnie fasady a następnie udać się zobaczyć co kryją wnętrza. Do ratusza nie zaglądaliśmy, ale Muzeum Miejskie odwiedziliśmy i nie był to czas tracony.



Muzeum jest niewielki, to raptem jedna galeryjka, jedna wielka sala z ekspozycjami i korytarz na którym znajdziecie m.in renesansowe płyty nagrobne miejscowej szlachty czy też wózek pochodzący z jednej z tamtejszych kopalni.


Ekspozycje opowiedzą wam pełną historię miasta, od czasów naprawdę odległych, przez rozwój górnictwa i przemysłu, zawirowania wojenne, ni zapominając przeto o kulturze i miejscowych artystach. Są one opisane w języku czeskim, lecz można dostać dość sporawe tłumaczenie na język angielki. Można też zaufać pracownikowi, który po czesku opowie wam o wszystkim – i powiem wam, że jego entuzjazm i zapał wystarczały by problemy językowe zeszły na dalszy plan.


Bilet do muzeum to raptem 10 koron, a najnowsza rozpiska kiedy jest czynna dostępna jest pod tym adresem.
Wiem, że z pewnością nie jest to wszystko co w mieście można zobaczyć, ale czas nas naglił i trzeba było ruszać z powrotem na pociąg. Wam jednak proponuję by jeszcze się po Chrastavie pokręcić i przekonać się co nas ominęło. Bo tak po prostu mam nadzieję, że to czym się z wami podzieliłem rozpaliło w was chęć na odwiedzenie tego urokliwego miasta 🙂