„Requiem dla M”. Dolnośląskie ruiny: Mietków, Maniów Mały i Wielki

Dolny Śląsk, wspaniała kraina przybierającej różne postaci przyrody, ale też ziemia pełna historii zapisanej w niezliczonych zabytkach, będących wizytówką regionu. W albumie dziejów wiele stron jest już jednak wyblakłych a kolejne trzymają się grzbietu jeszcze li tylko na słowo honoru. Nad Zalew Mietkowski wybrałem się celem odwiedzin trzech pałaców, których czas już dawno przeminął a przyszłość zdaje się być tylko jedna i niestety nie jest ona kolorowa. Czas płynie nieubłaganie i kto wie ile jeszcze postoją…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Na początek ta piękniejsza twarz dolnośląskich pałaców, np. uratowany od zguby Wojanów.

Dolny Śląsk bywa nazywany Polską Doliną Loary i nie ma w tym twierdzeniu wielkiej przesady. W żadnej innej części naszego kraju nie znajdziemy większego nagromadzenia wszelkiego rodzaju historycznych i zabytkowych dworków, pałaców, zamków, starych kościołów, domostw, kamienic. Jakby tak zajrzeć w liczby to już fakt, że znajdziemy tam co czwarty polski zamek mocno działa na wyobraźnię. Dawniej jeździłem tam tylko i wyłącznie w góry, jakoś tak nie zwracając zbytniej uwagi na to historyczne i kulturowe dziedzictwo tych ziem. Dopiero kilka lat temu zacząłem dostrzegać, jak i doceniać wszechobecne przecież zabytki, powierników minionych czasów, niemych świadków historii, niemych a mimo to takich którzy potrafią przekazać mnóstwo ciekawych opowieści. Dobra muszę przystopować, chyba poniosła mnie egzaltacja 😛

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zamek w Karpnikach jeszcze niedawno dość [pokiereszowany, dziś cieszy oko i służy gościom.

Jednak obok pereł Dolnego Śląska, przyciągających jak magnes zamków Książ, Czocha, uratowanych pałaców jak ten Marianny Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim czy Wojanowie jest olbrzymia ilość posiadłości, z którymi czas (a może precyzyjniej powiedzieć ludzie) obszedł się zdecydowanie gorzej, co już kilka razy pokazałem we wcześniejszych wypadach w okolice Leszna. Te moje ostatnie podróże śladami historii zapisanej w budynkach, o których mało kto pamięta to w dużej mierze zasługa Hannibala Smoke oraz niesamowicie inspirujących dziewczyn (oraz pana Frutkowskiego) z bloga  Nieustanne Wędrowanie których wrażliwość i pasja popchnęły mnie do eksplorowania okolic bliższych i dalszych z zupełnie nowym na nie spojrzeniem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zamek w Czerninie, na granicy województw wielkopolskiego i dolnośląskiego.

Dziś zabieram was nad Zalew Mietkowski gdzie miałem do dokończenia pewne sprawy. Zabiorę was w miejsca gdzie opuszczone, zaniedbane i zdewastowane posiadłości walczą o to by przetrwać kolejny rok w nierównej walce z zagarniającą dla siebie przestrzeń przyrodą (o co winić jej nie można). To ziemie, które niemal na tacy podadzą wam przepis na powojenną degradację poniemieckich pałaców.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Maniów Mały, zniszczenie wielkie.

Trzy wsie, trzy pałace, trzy historie, jedna przyszłość. Odległość je dzieląca jest zaprawdę niewielka bo ledwo 7 kilometrowa i pokonacie ją w jedno przed/popołudnie. Dziś czeka was opowieść o tej smutniejszej stronie dolnośląskich zabytków. Wsłuchajcie się w „Requiem dla M”

MIETKÓW

Niedziela, ranek. Poranne niebo przybierało wspaniałe błękitno-czerwono-różowe barwy a ja już gotowy siedziałem w pociągu. Jak to jest, że w tygodniu by wstać do roboty nastawiam 4 budziki a i tak po ostatnim mam problemy z wygrzebaniem się z łóżka, ale kiedy tylko nadchodzi dzień weekendowego wyjazdu to jestem na nogach zanim telefon pierwszy raz zacznie wygrywać melodię z „Kapitana Ameryki: Zimowego Żołnierza”? (tak, taki mam budzik 😉 ).

Pociąg z Wrocławia do Mietkowa (kursuje bardzo często, od wczesnego ranka do późnego wieczora, cena normalnego biletu 10,60 PLN) trasę pokonuje w pół godziny. Na miejscu jestem na tyle wcześnie, że mijam jedynie ludzi na porannych spacerach z psami. Z dworca do centrum prowadzi ulica omen nomen Kolejowa, na jej końcu znajdziemy pierwszy z pałaców. Będąc tam na przełomie wiosny i lata przekonałem się, że eksplodująca zieleń drzew potrafi działać sprawnie niczym najlepsza zasłona dymna przez co całkowicie mi on wtedy umknął. A jesienią, kiedy na drzewach trzymały się tylko ostatnie liście okazało się, że pozostałości posiadłości od drogi dzieliła odległość maksymalnie rzutu beretem. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Jesienią opadłe liście odsłaniają zrujnowane pałace.

Stając na skraju dawnego przypałacowego parku można wzdychnąć. W ręce miałem przedruk z XIX wiecznego zbioru litografii wydanych przez Alexandra Dunckera* i jedno spojrzenie na zdewastowane ściany pałacu, pokryte bliznami pękającej elewacji sprawia, że robi się jakoś tak smutno. Dwór jest tak srogo nadszarpnięty przez czas, że nawet do głowy nie przychodzi mi by zajrzeć do środka, ba nawet dawne schody sprawiają wrażenie takich, że stoją jeszcze tylko na słowo honoru. Ciekawe czy w takie miejsca po latach przyjeżdżają choćby by rzucić okiem potomkowie niegdysiejszych właścicieli, rodzin von Seidlitz, von Schindel, von Glaubitz czy von Pinto?

Obejście dawną fosą wokół pozwala dojrzeć efekty przebudowy z XIX wieku, neogotyckie sterczyny są mglistymi pozostałościami po dawnej chwale. Jednak to wielgaśna XVI wieczna wieża robi największe wrażenie. Tak, mimo dość opłakanego stanu wciąż dość dumnie stara się górować nad okolicą. To zresztą wokół niej rozbudował się później pałac.

Koniec tego dworu rozpoczął się wraz z końcem II Wojny Światowej, kiedy to dość sporawo ucierpiał podczas ofensywy radzieckiej na Wrocław, szkody narobiły i walki, żołnierze samopas szabrujący wiele budynków i w końcu przede wszystkim Trofiejnyje bataliony przeznaczone już dokładnie do zarządzania „wojennymi zdobyczami”. Po wojnie posiadłością niby zajęła się GRN, ale tak naprawdę nic nie robiła by ją uratować – nowe władze miały wielce specyficzne podejście w kwestii „dbania” o poniemieckie rezydencje, wybitnie kłujące w oczy „posiadłości klasy wyzyskującej”. Choć zupełnie tego nie pochwalam to po części staram się siebie przekonać, że jestem w stanie zrozumieć, że świeżo po wojnie, po sześciu latach koszmaru ludzie mieli dość i tak jak w wielu podobnych przypadkach zapewne i tutaj na poły opuszczony pałac stał się w pewnym stopniu źródłem pozyskiwania drewna, cegieł i elementów wystroju, chętnych zachęconych przez władze do symbolicznego rewanżu na niemieckim mieniu nie brakowało. Zwykłych wandali, którzy szukali okazji do rabunku również. I tego powolnego, trwającego jeszcze wiele lat po wojnie rozkradania i niszczenia mienia, obojętności w latach późniejszych (często i po 89 roku), pozostawienia tego co można by uratować samemu sobie już z pewnością nie rozumiem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pałac w Mietkowie dziś, cień dawnej posiadłości.

Najciekawsze jest to, że jakimś cudem kilka rodzin pomieszkiwało tam do lat 80, jednak jak tylko ostatni lokatorzy się ulotnili pałac został sam jak palec. Już tak konkretnie. Nie zgłosił się nikt z ofertą pomocy. I tak sobie do dziś powoli umiera… A najśmieszniejsze/straszne jest to, że w 1965 roku wpisano go do rejestru zabytków. Tia. Okrążam posiadłość z każdej strony, szukam czy czasami gdzieś nie uda mi się w miarę bezpiecznie zaglądnąć do środka. Wycofuję się jednak szybko. Trzymaj się mietkowska ruino.

Wróćmy jeszcze do Dunckera. To taki jegomość, który dał światu (wydał się znaczy) 16 tomów z litografiami pałaców, dworów, zamków z terenów XIX wiecznych Prus, w tym około 400 znajdujących się dziś na terenie Polski. To po pierwsze primo dość kapitalne ilustracje pokazujące dawne oblicza znanych nam miejsc, ale i całkiem solidna dawka wiedzy o nich. I co najfajniejsze to chyba całość zdigitalizowaną znajdziecie na stronie Cyfrowej Biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego, klawo!

MANIÓW MAŁY

Żeby zostawić przygnębiający widok za sobą ruszam dalej. Korzystam z okazji i z bliska mijam mietkowską kopalnię jako żywo przywodzącą mi na myśl filmy ze Stefanem Seagalem z czasów jego „ekologiczno-indiańskiego” fragmentu kariery. Nie pytajcie 😛 Przemysłowe, wielgaśne budowle, trochę odrealnione dla nieprzyzwyczajonego do takich widoków oka.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kopalnia w Mietkowie.

Wspinając się na wał Zalewu można spojrzeć w stronę Borzygniewa (a nawet i tam skręcić na chwilę), witającego nas ustawionymi w kontraście do siebie kolejnymi ruinami oraz kościołem, który zdaje się miał więcej szczęścia i lepiej zniósł przybycie Armii Czerwonej w 1945 roku.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Wspinanko na wał Zalewu.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Borzygniewska panorama

Wał ma prawie 3 kilometry długości i jak zauważyłem jest wśród miejscowych dość popularnym celem spacerów. I nie ma się co dziwić bo dalekie widoki zeń się rozpościerające zahaczają o najwyższe partie Sudetów i mogą ucieszyć oko. Lornetka, luneta, aparat z dobrym zoomem wskazane 🙂 A, i worki na śmieci nie zaszkodzą. Południowy brzeg zbiornika tak lekko mówiąc do najbardziej zadbanych nie należy.

Pałac w Maniowie Małym widać z daleka, wybudowano go na niewielkim wzgórzu górującym nad wsią. Barokowa posiadłość z XVIII wieku w kolejnym stuleciu przeszła solidną metamorfozę przywdziewając bardziej klasycystyczne szaty. Dziś jednak trudno szukać śladów tak jednego jak i drugiego stylu. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Maniów Mały widziany z wału Zalewu.
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Przybliżonko.

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem by odgadnąć co tu zaszło. Odpowiedzi znajdują się na każdej ze ścian. Mnóstwo dziur po kulach, pociskach to blizny tych samych walk, które przyczyniły się końca mietkowskiego pałacu.

Tutaj jednak ślady wojny zdecydowanie bardziej rzucają się w oczy. Poważnie uszkodzony a jednak po wojnie nie zrobiono nic by spróbować podnieść go na nogi (znaczy być może i były jakieś plany ale nic z nich nie wynikło). A nie sorry, pałac wpisano do rejestru zabytków.

W troszkę lepszym stanie naszych czasów doczekał park dominialny (również zresztą wpisany do rejestru) z ocalałymi platanami. Spoglądam na fotografie, porównuję, zadaję sobie pytanie czy fronton runął czy został rozebrany? Jeszcze ciekawsze jest w jaki sposób do dziś w stanie zadziwiająco dobrym przetrwał barokowy portal, przypuszczam, że przez przypadek a nie to, że szabrownicy byli wielbicielami tego stylu.

Dziś wokół powoli toczy się życie a miejscowi swoje „gniazdka” uwili między innymi w ocalałych z wojennej zawieruchy oficynie oraz barokowym spichlerzu z 1746 roku! Widać po nim wiek, ale jednocześnie zauważyć można zaradność właścicieli potrafiących o niego zadbać. Cóż, pałac nie miał tyle szczęścia.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Barokowy spichlerz, dziś zamieszkany.

MANIÓW

Maniów Mały od Wielkiego dzielą 4 kilometry. Po drodze jednak – jakby komuś brakowało – mija się również Maniów. Taki zwyczajny, bez dodatkowego członu. Tam się na chwilę zatrzymamy. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Maniowska pocztówka.

Tam oto nieopodal dawnego cmentarza i kapliczki św. Krzysztofa (całkiem przyjaznej oku zresztą) znajdziecie pomnik poświęcony pamięci mieszkańcom wsi poległych w I Wojnie Światowej. I to w bardzo dobrym stanie, a to wcale taka oczywista rzecz! Pomniki takie masowo powstawały po Wielkiej Wojnie, nie było na terenie Niemiec miasta czy wsi, w których nie upamiętniono by poległych w pierwszym wielkim, straszliwym konflikcie XX wieku. Rodziny fundowały pomniki by upamiętnić synów, ojców, braci, mężów. Nie znamy ich, byli tam ludzie dobrzy jak i pewnie tacy mniej. Wiele z tych pomników nie dotrwało naszych czasów.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pomnik w Maniowie.

Bo też wyobraźmy sobie rok 1945, Niemcy opuszczają te tereny i nowo osiedleni Polacy trafiają tu na mrowie pomników pełnych nazwisk niemieckich żołnierzy. Czy to, że wiele z owych pomników nie dotrwało dzisiejszych czasów, czy to że powojenny żal i ból zmiótł je z powierzchni ziemi to coś co dziś możemy z oburzeniem potępiać? Byłoby to skądinąd słuszne i z dzisiejszej perspektywy napawa mnie smutkiem. Jednak paradoksalnie wydaje mi się też nie do końca sprawiedliwe, w takim sensie że dziś mamy ten przywilej nie znajomości uczuć towarzyszących ocalonym z wojny przez co nie czuję się do końca uprawniony do oceniania tego co działo się na tych ziemiach świeżo po wojnie.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Maniowski pomnik składa się na niełatwą i złożoną przeszłość Dolnego Śląska, ale dla mnie jest jednak też zwykłym, ludzkim wyrazem pamięci o wszystkich ówczesnych mieszkańcach tych ziem, którzy walczyli i polegli w Wielkiej Wojnie, przysłowiowych Stachach z wiersza „A poszedł król na wojnę” Marii Konopnickiej.

PROSZKOWICE

Kawałek dalej, w Proszkowicach nieopodal cmentarza, przy drodze stoją dwa kamienne krzyże. Wiele im podobnych znajdziemy na zachodzie Polski. To krzyże pokutne, krzyże pojednania, których historia sięga może i średniowiecza? Stawiam tu znak zapytania bo nie jest to kwestia oczywista.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kamienie pojednania z Proszkowic.

Krzyże pojednania/pokutne/dziękczynne zaczęły być stawiane w średniowieczu, ale znane są przypadki ich fundowania jeszcze na przełomie XVII i XVIII wieku. Czym były? Najprościej mówiąc (pisząc i idąc na pewne skróty) najczęściej krzyże te były stawiane w miejscach zbrodni jako forma pojednania zabójcy z rodziną zamordowanego. Niegdyś prawo pozwalało rodzinie ofiar nawet na dokonanie zemsty, jednak z czasem pojawiła się instytucja „układu kompozycyjnego, pojednawczego”. Pozwalał on zabójcy na uniknięcie odwetu a potem topora kata, jednak nakładał na niego szereg zobowiązań wobec rodziny zamordowanego. W tym wykucie a raczej ufundowanie wykucia krzyża, opłacenie pogrzebu, łożenie na rodzinę ofiary, czasami nawet odbycie pielgrzymki pokutnej. Na taką łaskę mogli jednak liczyć ci, których zbrodnie dziś nazwalibyśmy popełnionymi w afekcie, przypadkiem, takie w których okoliczności łagodzące były dla sędziego wystarczające. A, trzeba też było mieć pokaźną sakiewkę, z pustymi kieszeniami morderca „nieumyślny” by uniknąć topora mógł liczyć tylko na wielką łaskawość i ochotę pojednania ze strony rodziny ofiary.

W Proszkowicach znajdowały się ongiś trzy takie krzyże, podczas II Wojny Światowej wieś nosiła nawet nazwę Dreisteine. Dziś jeden z nich znajdziecie w Muzeum Archeologicznym w Sobótce. Nieznana jest ich historia, nie wiemy kres czyjego żywota związany jest z ich powstaniem… Tę tajemnicę kamienie na zawsze zatrzymają dla siebie. A kto wie, może w ogóle nie mają kryminalnej przeszłości, wszak coraz częściej badania wskazują, że krzyże powstawały też np. w podzięce za dobre plony. Chciałoby się znać język kamieni, wiele ciekawych historii można by posłuchać.

MANIÓW WIELKI

Zbliżając się do ostatniego punktu podróży pierwszy w oczy rzuca się niewysoki, ale strzelisty kościół Niepokalanego Poczęcia NMP oraz dom jednorodzinny o różowych ścianach. Trochę na uboczu, na prawo od drogi prowadzącej do wsi kryją się pozostałości po ostatnim pałacu. Choć na pierwszy rzut oka jego stan zdaje się nie odbiegać od poprzedników to bliższe spotkanie daje szansę na poznanie choćby ociupinki jego historii, bez konieczności zaglądania do różnych źródeł pisanych.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Maniów Wielki wita. Honk.

Trudno mi to jasno określić, ale idąc uliczkami wsi czuję ich wiek, domy zdają się być dość wiekowe, niektóre odnowione, inne mniej. Co w sumie nie dziwi bo mija się niegdysiejszą oberżę, gro budynków dawnego folwarku, imponujące pozostałości po murach… no właśnie nie wiem czego, ale czegoś wielkiego. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Droga do ruin pałacu.

Sadząc po dochodzących zewsząd zapachach ludzie pochowani w domach najpewniej zasiadali do obiadów, ulice za to przejęte zostały przez kury i gęsi. A okolice pałacu i folwarku najmocniej. Z zazdrością patrzyłem z jaką lekkością pierzaki biegały po grząskim błocie podczas gdy każdy mój krok był walką o utrzymanie pionu 😀

Wielkomaniowska posiadłość wzniesiona została w XVI wieku i przebudowywana była potem tyle razy, że z pierwotnych kształtów pewnie mało co przetrwało. W sumie z ostatecznie nadanych w 1892 roku raczej też. Dokładną datę ostatniego remontu odnajdziemy wyrytą na jednym z dwóch stojących jeszcze szczytów, ostatnich świadectwach o niewątpliwej klasie pałacu. Jego urodę doceniły też bociany, które uwiły sobie nań gniazdo.

Drugi z ocalałych szczytów ozdobiony jest tajemniczymi inicjałami H.P. których pochodzenie odkryjecie podchodząc do miejscowego kościoła. Wcześniej jednak pozostaje rozwiązanie zagadka za zero punktów: co się stało się, że pałac skończył w taki sposób? Tak, historia w dużej mierze się powtarza, wojna mocno nadwyręża kondycję posiadłości. Jednak jeszcze do końca lat 60 odbywały się tam zabawy urządzane przez gminę i najpewniej dopiero dwie dekady po wojnie rozpoczyna się powolna grabież i jej efekty widać gołym okiem… Niech mi ktoś spróbuje to wytłumaczyć, chętnie spróbuję zrozumieć dlaczego skończyło się jak skończyło. Co jednak ciekawe to fakt, że w Maniowie Wielkim do rejestru zabytków wpisano folwark, ale sam pałac już nie.

Kościół Niepokalanego Poczęcia NMP swoje początki ma w XV wieku lecz gruntownie przebudowany został w latach 1861-68. To jednak co mnie interesowało znajduje się wokół świątyni oraz na jej ścianach. Tam to ułożonych jest wiele starszych płyt nagrobnych dawnych mieszkańców, wiele z nich już niestety nieczytelnych, tajemnic zapisanych nań intencji już nigdy się nie dowiemy. Pozostałe jednak pozwalają nam dość dobrze zagłębić się m.in. w drzewo genealogiczne rodziny Pohlów, właścicieli majątku z przełomu XIX i XX wieku. Wspomniane przez mnie wcześniej inicjały HP widniejące na pałacowym szczycie odnoszą się do przedostatniego dziedzica, Hermanna Pohl juniora, który na przełomie wieków nadzorował remont posiadłości. W miejscowym kościele pochowano zresztą więcej członków rodziny. Na tym jednak nie koniec, przyglądając się znajdującemu się w sąsiedztwie epitafium można doszukać się śladów jeszcze starszych. Nadwyrężona przez czas rzeźba należy, do któregoś dziedzica z rodziny Borschnitz, nie udało mi się ustalić którego – no, ale bądźmy szczerzy, mając na karku prawie 400 lat mogła się trochę zmarnować.

By dopełnić obraz wielokulturowego dziedzictwa Dolnego Śląska tuż obok kościoła trafiam na rzeźbę Jana Nepomucena, ba jest ich tam nawet dwóch, ale tego kolejnego nie namierzyłem (a nawet nie próbowałem :P). Rzeźby czeskiego świętego (który życie swe stracił za nie wyjawienie tajemnicy spowiedzi małżonki czeskiego króla) są na Śląsku spotykane jak w mało której części Polski. Maniowski co ciekawe choć adoruje krucyfiks i na głowie ma biret to brakuje mu pięciu gwiazd. To też chyba najmłodszy Nepomuk jakiego znajdziecie w powiecie wrocławskim.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Maniowski Nepomuk.

Takie spacery pisane historią są zupełnie inne od tych, w których główną role odgrywa natura. Wędrowanie pośród zabytków, których przyszłość wisi na włosku sprawia, że  docenia się każdą cegłę i kamień walczący o to by towarzyszyły nam one jeszcze choć chwilę. Pisanie o nich to mały gest, który choć trochę podtrzyma o nich pamięć gdy ich czas już nadejdzie.

7 myśli na temat “„Requiem dla M”. Dolnośląskie ruiny: Mietków, Maniów Mały i Wielki

  1. Fajny artykuł, bardzo żałujemy, że nie znaleźliśmy go przed naszą wyprawą do województwa dolnośląskiego.
    Będzie co robić następnym razem 🙂
    Pozdrawiamy Nasze Szlaki 🙂

    Polubienie

  2. Byliśmy w okolicach dzisiaj, szkoda że wcześniej nie trafiliśmy na te materiały. Ale nic straconego, wybieramy się tam ponownie, z lepszym ekwipunkiem na sobie i ze sobą;) Ze swojej strony polecamy w tamtym rejonie Siedlimowice i robiące wrażenie, wspaniałe ruiny pałacu w Siedlimowicach.

    Polubienie

    1. Hej! Dokładnie jak piszesz, to jeszcze nic straconego 🙂 Siedlimowice absolutnie znam i nawet mam opisane – w ogóle kółko wokół Zalewu Mietkowskiego to fajny pomysł na wypad bo mnóstwo tam kolejnych wsi z pałacami, ruinami, kościołami. No bomba. Pozdrówka

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.