Burząc chronologię naszego pobytu w Obwodzie Kaliningradzkim omijamy stolicę i ruszamy nad Bałtyk, bo tam też znajdują się miejsca najciekawsze, a których odkrywanie dało nam sporo frajdy.
Nad Bałtyk do Obwodu Kaliningradzkiego? Brzmi abstrakcyjnie? Tylko na pierwszy rzut oka/ucha(?). Rosyjski kawałek wybrzeża oferuje całkiem sporo. Mamy tam Bałtyjsk, największą bałtycką bazę marynarki wojennej Federacji Rosyjskiej, gdzie bez przepustki można dostać prztyczka w nos, choć dziś coraz więcej relacji, że miasto otwiera się na podróżnych. Nieopodal Jantarnyj znajdziecie największą na świecie kopalnię bursztynu, której wyrobiska można oglądać z platformy widokowej – 90% światowego wydobycia „złota Bałtyku” to robota Obwodu. Dawne poniemieckie kurorty, które w czasach swej świetności mogły konkurować z najlepszymi nad Bałtykiem dziś walczą o wskrzeszenie dawnego blasku, choć do pokonania są nie tylko lata zastoju pod radzieckim panowaniem, ale i rozszalałe morze molestujące wąskie plaże w Swietłogorsku czy Zielenogradsku. Mamy też w końcu naturę, dziką i nieposkromioną: wysokie i szarpane przez wiatr i morze klify nieopodal Swietłogorska, niekończące się plaże ciągnące się od Zielenogradska do granicy z Litwą, tańczący las pełen fantazyjnie powykręcanych drzew czy też będące wisienką na torcie wydmy Mierzei Kurońskiej, drugie najwyższe w Europie… choć w sumie to nie leżą one nad Bałtykiem, ale Zalewem Kurońskim, no ale do naszego morza jest stamtąd ze 100 metrów, więc się liczy 😛 My sami w naszej podróży odpuściliśmy Bałtyjsk i Jantarnyj skupiając się na północnym wschodzie, gdzie mieliśmy co robić 🙂





Do Zielenogradska ruszaliśmy w akompaniamencie niskich szarych chmur nie zwiastujących niczego dobrego, wszak nad Bałtyk zbliżał się sztorm. Nie było nam to jednak w stanie popsuć humorów bo oto zmierzaliśmy do kurortu będącego bramą do Mierzei Kurońskiej, najciekawszego miejsca w całym Oblaście.
JAK SIĘ TAM DOSTAĆ?
Miasto jest całkiem dobrze skomunikowane z resztą Obwodu, dojedziecie tam tak autobusem jak i pociągiem.
Ciuchcia obsługująca połączenie z Kaliningradu jak i Swietłogorska to Latoschka, szybki jak i nowoczesny skład (no tak przynajmniej wygląda), w którym miejsca tyle, że głowa mała, szerokie ma wagony, szerokie. Ceny, czasy i rozpiskę odjazdów znajdziecie pod tymi linkami: cennik, rozpiska, a sam szybko nakreślę wam:
- z Kaliningradu jedzie się 40 minut i przyjemność ta kosztuje 62 ruble (ok. 4 PLN)
- w pociągu ze Swietłogorska spędzicie porównywalną ilość czasu bo około 35 minut przy czym podróż ta jest już trochę tańsza bo kosztuje tylko 44 ruble (2,75 PLN)

Jak widać pokonanie tych circa 30 kilometrów to dość zabawnie niskie koszty a komfort jazdy całkiem spory, tak więc polecam bardzo. Pierwsza nasza wizyta na dworcu kolejowym (autobusowym zresztą też) w Kaliningradzie dała nam wiedzę, że Rosjanie nie patyczkują się w kwestiach bezpieczeństwa. Bramki i kontrola przy wejściach, rytuał włączania aparatu by pokazać, że to nie jakaś atrapa dość szybko wszedł mi w nawyk.

Można również skorzystać z autobusów z Kaliningradu, kursuje co najmniej kilka linii: 140, 141 oraz 114, ta ostatnia nie dość, że zabierze was nad morze to i kurs kończy w Morskoje na Mierzei Kurońskiej. Wedle visit-kaliningrad.ru kosztują one 95 rubli (prawie 6 PLN) i jedzie się godzinę.
Na miejsce docieramy około południa. Deszcz jeszcze nie pada, ale wygląda na to, że pierwsze krople to tylko kwestia czasu. Mamy jeszcze chwilę do zameldowania się u naszego gospodzarza, dlatego pod czujnym okiem towarzysza Lenina robimy krótki zapoznawczy spacer Kurortnym Prospektem, reprezentatywną ulicą miasta, przywodzącą mi na myśl dolnośląskie uzdrowiska…
„KRÓLEWSKI RESORT”
Dawno dawno temu była sobie niewielka wioska rybacka. Nikomu nie wadziła. Kiedy Półwysep Sambijski zajęli Krzyżacy wioska przyjęła nazwę Cranz pochodzącą od staropruskiego słowa krantas znaczącego wybrzeże. Rybacy dalej łowili ryby, nikomu nie wadząc. Mijały lata, setki lat – w czasie których wioska miała dłuższy epizod w granicach lenna Korony Królestwa Polskiego i znana było jako Koronowo – a w ludzkich głowach pojawiły się fanaberie, że prócz pracy można też odpoczywać i w nadbałtyckich wioskach i miejscowościach zaczęły powstawać domy letniskowe, hotele czy domy zdrojowe. Cranz było jednym z takich miejsc a otwarte pod koniec XIX wieku połączenie kolejowe z Królewca przypieczętowało los miasta. Turystyczny boom 19 stulecia był pokłosiem odkrycia leczniczych wlaściwości tamtejszych wód podziemnych i wywindował wioskę na czołowy resort Prus Wschodnich, co dobitnie podkreślone zostało stemplem króla Fryderyka Wilhelma III, który wydał dekret nadający Cranz status „Królewskiego kurortu”. O jego ówczesnej popularności mówią nam dziesiątki fotografii wywieszonych wzdłuż promenady, będących kapitalną podróżą do przeszłości, pokazujących jak stylowym kurortem było Cranz.




Prosperita trwała do II Wojny Światowej, która położyła kres… wszystkiemu, w tym pruskiej nazwie. Cranz przemianowano na Zielenogradsk a wioska zyskała prawa miejskie. Świeżutkie miasto co prawda nie ucierpiało w czasie wojny zbyt wiele, ale większość mieszkańców uciekła a na ich miejsce pojawili się nowi nie zainteresowani kontynuowaniem działalności poprzedników. A jeśli takie myśli mieli to szybko im je z głowy wybijano. Turystyka w mieście się nie rozwijała a ono samo zmieniło się w sanatorium dla wojskowych, palmę pierwszeństwa w obsłudze turystów przejął sąsiedni Swietłogorsk.
Ostatnie lata to jednak powrót miasta do wielkiej gry. Zielenogradsk pamiętał o swojej przeszłości a naruszona i trochę zasiedziała turystyczna infrastruktura tylko czekała na okazję by ponownie rozwinąć skrzydła przyciągając nad morze rzesze Rosjan jak i przyjezdnych.

SPACER PO MIEŚCIE
Kurortny Prospekt
Wrócmy do początku. Spacerujemy w kierunku Kurortnego Prospektu, głównej alejki letniskowej części miasta. Z dworca to żabi skok, 2 minuty piechotą. Nim wejdziecie na tę najbardziej reprezentatywną ulicę miasta warto przystanąć w dwóch miejscach: a) przy przeszło stuletnim budynku dawnej poczty. Neogotycki gmach z czerwonej cegły także i dziś pełni swoją dawną funkcję a na jednej ze ścian znajduje się fajna mapa przedstawiająca bardziej historyczne spojrzenie na miasto; b) również stuletnim budynku Friedricha Basta, obecnie przedszkolu na którego placu rozpoznacie kilka postaci z bajek i kreskówek, tak rosyjskich jak i światowych.



Kurortny Prospekt to ulica, która może się podobać. Znajdziecie tam starsze rezydencje letniskowe, kawiarnie, hotele, sklepy z bursztynem i innymi pamiątkami. Trochę Krupówki, ale jednak nie 😉 Szeroki deptak, trochę zieleni, zadbane kamienice (w większości). Miło. Choć jeszcze parę lat temu, przed Mundialem w 2018 było tam zgoła inaczej i widać ogrom pieniędzy, które miasto musiało wyrzucić na całkowity lifting tego i owego. Jednak gdybym miał wybierać pomiędzy bałtyckimi kurortami Obwodu to bardziej spójny, zadbany i milszy dla oka (nie tylko wzdłuż głównej ulicy) jest Swietłogorsk – ale o tym poczytacie innym razem.
Każde szanujące się w Rosji miasto pochwalić się musi pomnikiem Lenina lub czołgiem, nie inaczej jest i w Zielenogradsku. Wódz rewolucji cały na biało stoi sobie jakby nigdy nic przed Kurkaus Cranz, niegdyś największym i najważniejszym z miejscowych hoteli.


Nowiutkie sklepy i hotele.
Wieża ciśnień – platforma widokowa
Jak już jesteście na Kurortnej to możecie podejść jeszcze kilka metrów dalej. Wysoka na przeszło 40 metrów Wieża Ciśnień nie umknie waszej uwadze. Ongiś spełniająca swoje funkcje stabilizujące, dziś służy wyłącznie turystom oferując wjazd na wysokość 26 metrów gdzie z platformy widokowej można… podziwiać najbliższą okolicę. Dlaczego trzykropek? Ano dlatego, że widoki nie powalają, na horyzoncie mamy głównie Zielenogradsk który jakoś z wysokości nie imponuje. Jedynie neogotycka cerkiew Przemienienia Pańskiego robi z tej perspektywy robotę. Dawna luterańska świątynia po wojnie została zamknięta służąc dla zgoła innych celów niż początkowo, kilkanaście lat temu ponownie jednak została wyświęcono i jako sobór przyjmuje wiernych. Wjazd na wieżę kosztuje 150 rubli a platforma czynna jest od 11.00 do 19.00.
Ale, ale. W wieży znajduje się również Murarium – Muzeum Kotów i kolekcja kilku tysiecy prac kotom poświęconych…
Miasto kotów
Bo Zielenogradsk to przezde wszystkim miasto… majace kota na punkcie kotów! Wystarczy chwila by się o tym przekonać. Gdzie nie spojrzysz tam murale z kotełami, tu romantyczne, tam steampunkowe, gdzie indziej bardziej naturalne. Światła na przejściach? Dlaczego by nie z kocimi sylwetkami. Pomnik na cześć kotów? Jasne. Rzeźby poukrywane w różnych zakamarkach miasta też są. Są też automaty z kocim żarełkiem. Jest też specjalny urzędnik do spraw opieki nad bezpańskimi sierściuchami – Svetlanę Logunową rozpoznacie po charakterystycznej, dość jaskrawej zielonej kurtce i czapeczce.
Nie da się ukryć, ale i nie da się łatwo powiedzieć co jest tego przyczyną, ale koty w całym Obwodzie Kaliningradzkim darzone są dość specjalnymi względami. Jedna z bardziej chwytających za serce historii opowiadanych przez Svetlanę jest ta o zakończeniu II Wojny i ucieczce mieszkańców Królewca, kiedy wiele kotów nie opusciło domów swoich pruskich właścicieli i czekało na ich powrót. Nie dane im było spotkać się ponownie.

Promenada
Narastający szum morza wabił nas niczym śpiew syreny. Jednak kiedy tylko wyszliśmy zza szczelnej bariery budynków miasta, uderzył w nas wiatr i lekki deszcz nadciagającego sztormu. Nie polubiliśmy się z miejscową Promenadą od razu. Smagani wiatrem zamiast zrobić rekonesans po dłuugim nadmorskim trakcie uciekliśmy do pierwszej lepszej kawiarenki celem przeczekania złej pogody. Tam też wyszło szydło z worka i jako lingwistyczni eksperci „z Polskiej szkoły gdzie nu pagadi znaczy nie pogadasz” zamawiając deser otrzymalismy lody czekoladowe z polewą… czekoladową. Bo czemuż by nie.

Było to smaczne choć niekoniecznie przyjemne pogodowo powitanie z niemal 2 kilomterowym traktem. Kolejne dni były przychylniejsze i pozwoliły na obcowanie ze słoneczną choć wciąż wietrzną aurą.
Kawiarenką w której przeczekaliśmy najgorsze chwile była Kafe Kruiz, znajdująca się zaraz przy znacznie bardziej rozpoznawalnej Cafe Veranda, przyjemnym dla oka drewnianym budynku przywodzącym na myśl starsze uzdrowiskowe budownictwo. Tam też znajduje się rzeźba szarej foki, która jeszcze 100 lat temu występowała w wodach Pomorza Gdańskiego i dzisiejszego Obwodu w ilości około 1000 osobników. Dziś spotykana jest sporadycznie.

2200 metrów betonowego traktu nad samiuśkim morzem to latem miejsce gdzie toczy się życie miasta. Wąziutkie, ale przyjemne 150 metrowe molo, mnóstwo kawiarenek, budek z przysmakami, małych knajpek jak i bardziej dystyngowanych restauracji, hotele, sklepiki z pamiątkami, miejsce do ćwiczeń, dziesiątki placy do gier i zabaw, no i długa, niekończąca się wręcz plaża poniżej – to wszystko przyciąga tłumy mieszkańców i przyjezdnych. My mogliśmy spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, potencjalny tłumek, który mógł nam towarzyszyć został dosłownie „wywiany” 😉 Ale mogliśmy też zobaczyć, że „kaliningradzkie” zachody słońca to rzecz nad wyraz wypasiona.







Jak na miejscowość uzdrowiskową przystało Zielenogradsk ma swoje wody artezyjskie, których bezpośrednio skosztować można ze studni Luizy Pruskiej tuż przy promenadzie – nie samakowała mi, tak więc myślę, że musi być zdrowa i bardzo lecznicza 🙂 Sama Luiza była żoną króla Fryderyka, tego samego który wywindował ówczesną wioskę do rangi kurortu. Być może zrobił to za podszeptem małżonki, która lubiła tam przebywać?

No, ale dobra jesteśmy nad morzem no to skupmy się na klu, plaży. Wzdłuż promenady ciągnie się dość wąski pas piachu, na który co i rusz prowadzą schody. Latem bywa tam tłocznie z tego co widać na zdjęciach. My mieliśmy okazję zobaczyć jak to jest w czasie sztormu… i cóż, wtedy plaży nie ma 🙂 Fale z furią rozbijały się o betonowe ściany promenady, ba woda „na spokojnie” kończyła się na którymś ze stopni schodów.

By znaleźć na piasku trochę więcej miejsca jak i mieć pewność, że nawet przy bardziej wzburzonej pogodzie woda nie zrobi nam psikusa trzeba udać się na krańce promenady. Tam to znajdują się plaże szerokie i długie. Od zachodu Plyazh v Zapadnoy Chasti, od wschodu Skovorodka. Ta druga zaczyna się przy stylowym Kafe Dacha, której budynek pamięta jeszcze czasy z początku XX wieku.

Szersza plaża zaczyna się zaraz obok i tak po prawdzie mogę powiedzieć, że kończy się… tak z 50 kilometrów dalej? 😀 No nie inaczej. Za Zielenogradskiem zaczyna się Mierzeja Kurońska i od strony Bałtyku półwysep jest piaszczysty i doskonały do wędrowania – podczas gdy od strony Zalewu Kurońskiego w przeważającej części wybrzeże jest zalesione, z wyjątkami dla olbrzymich wydm, po których poruszać można się tylko po wyznaczonych ścieżkach. Plaże na północny wschód od Zielenogradska są szerokie, okazale, trochę dzikie i jednoznacznie urzekające… ale nie strzeżone. Warto się tam przejść mimo to. Kilkaset metrów dalej, mniej więcej na wysokości dawnej wieży granicznej/radarowej mieści się granica Mierzei Kurońskiej, a takich porzuconych reliktów czasów minionych jest w Obwodzie dużo więcej. No, ale o nich oraz o Mierzei poczytacie w następnym wpisie.






Teraz jeszcze wróćmy kilkadziesiąt metrów wgłąb lądu. Przed nami wzrasta Park Miejski – po którym w upalny dzień warto się przejść (ok, w ogóle warto się tam przejść!) – a na jego skraju pomnik. Pomnik ciekawy a dla Polaków ważny. Otóż spotkać tam można nikogo innego jak Adama Mickiewicza. Pomnik naszego wieszcza stanął tam przed 5 laty z inicjatywy Natalii Szumowej, pracownicy miejscowej biblioteki, której oddaję głos: „Kultura nie zna granic. Jej powołaniem jest właśnie łączenie, jednoczenie narodów.”


Słowem podsumowania:
Zielenogradsk to przyjemne miasteczko, które może okazać się ciekawą alternatywą dla spędzających wakacje nad Bałtykiem. Choć byliśmy tam krótko i na granicy „sezonu” to i tak wydaje się, że jest tam spokojniej i mniej przaśnie niż niekiedy nad polskim wybrzeżem a bliskość fenemenanej Mierzei Kurońskiej powinna rozwiać wszelkie wasze wątpliwości. A jeśli nie to poczekajcie do następnego wpisu z Obwodu!
Pięknie i dziko. Oto chodzi.
PolubieniePolubienie
Pobyt w Zielenogradsku niezwykle miło wspominam. Mimo, że w sezonie jest tu wiele turystów, to jakoś tłok nie przytłacza. Byłam w kurorcie także w listopadzie i chyba były większe tłumy na promenadzie niż w wakacyjnych miesiącach. Czekam z niecierpliwością kiedy ponownie będzie można swobodnie przekraczać granice.
PolubieniePolubienie
W Obwodzie na każdym kroku się pozytywnie zaskakiwaliśmy, teraz najchętniej wróciłbym tam szlakiem ruin zamków i kościołów ewangelickich.
PolubieniePolubienie