Gdybym ktoś spytał mnie jakie jedno miejsce w Obwodzie Kaliningradzkim poleciłbym bez mrugnięcia okiem to byłaby to Mierzeja Kurońska. „Jedno miejsce” w tym przypadku brzmi trochę zabawnie bo zbiorczo mowa tu o blisko 50 kilometrach wąskiego półwyspu, gdzie ciekawostek jest co niemiara i na nudę nie ma co liczyć 😉
Mierzeja Kurońska to wąziutki pas lądu ciągnący się niemal 100 kilometrów wzdłuż wybrzeża Bałtyku oddzielając od niego Zalew Kuroński. Podzielony po połowie pomiędzy Rosję i Litwę stanowi jeden z większych przyrodniczych cudów tej części wybrzeża, i nie tylko. A zaczęło się to tak…
5 do 6 tysięcy lat temu na mieliznach u wybrzeży dzisiejszej Litwy i Obwodu Kaliningradzkiego zaczął osadzać się piasek, a że wiatr tam silny hula to z czasem było go więcej i więcej. Lata mijały a miejsce mielizn zajął coraz szerszy i wyższy pas ziemi a targający wciąż piaskiem wiatr przyczynił się do powstania pierwszych lotnych wydm. Mijały kolejne lata, wydmy wzrosły do poziomu niespotykanego w tej części Europy, ich rozwój zahamowany został jednak przez pojawiającą się coraz bujniejszą roślinność. Mierzeję zaczęli zaludniać ludzie, Kurowie, następnie osady wznosili Wikingowie. Wydmy choć potężne to trzymane były w ryzach przez bujne lasy, których przybyło przez stulecia.

Stan ten trwał do przełomu wieków średnich, nazwijmy je tak. Pierw po przyjęciu chrześcijaństwa wiele drzew zostało wykarczowanych – wcześniej jako święte gaje pogan nikt nawet nie myślał by je tknąć. Kolejne legły pod toporami miejscowych, którzy po prostu potrzebowali drew do przeżycia, budowy łodzi rybackich czy chat (i ich ogrzewania). Jednak to XVIII stulecie przyniosło najgorsze. Wybuchła wojna siedmioletnia, teren obecnego Obwodu Kaliningradzkiego był areną walk wojsk rosyjskich i pruskich. Ci pierwsi poczęli oblegać Królewiec i na potrzeby budowy floty nisko-dennych łodzi wykarczowali olbrzymią część lasów półwyspu! Wydmy straciwszy naturalnego „regulatora rozrostu” w postaci drzew ponownie zaczęły się przemieszczać co zakończyło się dramatem wielu mieszkańców – kilkanaście wiosek zostało całkowicie przysypanych, ludzie tracili dorobek życia.

Szczęściem jednak w XIX wieku jeden z miejscowych zapoczątkował trwającą sto lat akcję ponownego zadrzewiania Mierzei. Dziś wydaje się, że migracja wydm została na powrót ujarzmiona – obecnie zajmują one 12% powierzchni półwyspu podczas gdy drzewa prawie 70! W 1987 rosyjska część półwyspu została podniesiona do rangi Parku Narodowego, litewska doczekała się tego w roku 1991 a w 2000 całość wpisana została na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Miejmy nadzieję, że coraz bardziej rozwijająca się turystyka wdzierająca się to tu to tam w dzikie wciąż połacie ziemi nie przyczyni się do ponownej degradacji tychże…
DOJAZD DO MIERZEI [strona rosyjska]

Sprawa jest tu wybitnie prosta. Niezależnie jak będziecie kombinować musicie dostać się do Zielenogradska, to stamtąd bowiem na Mierzeję biegnie jedyna droga ciągnąca się calutki półwysep aż do jego końca w litewskiej Kłajpedzie. O dotarciu do Zielenogradska pisałem poprzednio, teraz więc skupię się tylko na Mierzei:
- samochód własny tudzież wypożyczony: na bramce kilka kilometrów za Zielenogradskiem uiszcza się opłatę 150 rubli (8 PLN) za samochód oraz tyle samo za każdą osobę podróżującą. Piesi oraz rowerzyści z opłat są zwolnieni. Na całej długości Mierzei znajdziecie kilka parkingów, głównie przy największych atrakcjach.
- autobusy. Jest ich kilka a najważniejszym jest linia 210 z Zelenogradska do Morskoje. 8 kursów co 90 minut daje całkiem niezłą częstotliwość, pierwszy o 6.40, ostatni 18.25. Jazda trwa godzinę, po drodze postoje m.in. w Rybaczij, przy Tańczącym Lesie czy Wydmach Epha.

4 razy dziennie z Kaliningradu (przez Zielenogradsk) do Morskoje jeździ linia 593. Kurs trwa ponad 2 godziny i ze stolicy to koszt 233 rubli (12 PLN) a Zielenogradska 120 (6,40 PLN). Tajmtejbl prezentuje się następująco, czasy powrotne
Kaliningrad 5:15 – Zelenogradsk 6:12 – Morskoje 7:15
Kaliningrad 9:35 – Zelenogradsk 10:51 – Morskoje 11:46
Kaliningrad 12:35 – Zelenogradsk 13:41 – Morskoje 14:46
Kaliningrad 17:50 – Zelenogradsk 18:56 – Morskoje 20:01
Ze Swietłogorska przez Zielenogradsk kursuje linia 596, ale niestety internety mieszają tutaj w kwestii czasów i cen dlatego podzielę się tylko czasami odjazdu z drugiego z miast, tymi które widniały na dworcu autobusowym: 7:20, 8:45, 12:10, 14:25 i 17:45. Jazda to ponownie około godziny na sam koniec półwyspu.

Jak widzicie Zielenogradsk prawdę wam powie i najlepiej dostać się do tego miasta i stamtąd kombinować dalej. A, że na Mierzei całkiem sporo jest do roboty po polecam jak najwcześniejsze odwiedziny a najlepiej i nocleg na miejscu. Dworzec autobusowy mieści się na ulicy Turgeneva – idąc ulicą Lenina skręćcie przy starej/nowej poczcie i idźcie, idźcie aż dojdziecie do placu co na zdjęciu powyżej.
Przemierzając rosyjską część Mierzei będziecie mogli dostrzec, że infrastruktura turystyczna jest tam mniej rozbudowana niż po litewskiej stronie. Dzięki temu też i ceny za usługi są niższe. Jednakowoż mi to pasowało a wręcz cieszyłem się z tego bo dzięki temu wiele miejsc jest po prostu pustych i dość dzikich.
Dobra, dobra, ruszajmy w końcu!

NAJDALSZE WYDMY I OZERO LEBED [Jezioro Łabędzie]
Jedziemy do Morskoje, ostatniego przystanku na trasie. Po drodze mamy możliwość podziwiania głównie lasów, co jakiś czas jednak pojawiają się przebłyski na morze. Droga jest całkiem dobra, może momentami jakość kuleje, ale nie ma tragedii. Inna rzecz, że jest to jednocześnie międzynarodowa trasa rowerowa „Euroszlak R1” i… jakoś nie widać by rowerzystom ktoś tu dogadzał. W wiosce jesteśmy po niecałej godzinie, taki trochę spokojny środek niczego… chociaż nie, zdecydowanie nie niczego. Bo Morskoje są strategicznie ulokowane, centralnie pomiędzy dwoma wielkimi wydmami, jedną mega popularną i drugą nie gorszą, a jednak pustawą. Tam też się wpierw wybraliśmy.


1500 metrów za Morskoje znajdziecie parking i mały sklepik, tam też rozpoczyna się szereg szlaków, część z nich krąży po lesie, jeden prowadzi nad Bałtyk a jeden na wydmy i Jezioro Łabędzie. Przyjemne 1,7 km po świerkowym lesie i piaszczystych wzniesieniach kończy się na krawędzi wydm i sprawia, że można powiedzieć WOW! 50 metrów piasku wznosi się wysoko ponad brzegiem porosłym lasem. Drzewa wydają się jakieś takie małe a piaszczyste wzgórza ciągnące się ku Litwie robią piorunujące wrażenie! Tu wam powiem, że na Wydmach Epha nie da się zobaczyć jak wysokie są to zwały piachu. Na samiuśkim końcu szlaku znajduje się niewielka platforma widokowa, dalej wstęp jest zabroniony… choć kuszący. Z drewnianej konstrukcji podziwiać można wydmy, żaglówki na Zalewie, ale i dość świeży cud przyrody – Ozero Lebed, przybrzeżne jeziorko będące jeszcze jakiś czas temu zatoczką. Piasek i wiatr jednak znowu zrobiły swoje. Zejście tam jednak jest zakazane, więc podziwiać można je tylko z daleka.
A wiecie ile osób tam spotkaliśmy? 5 w ciągu 30 minut i byli to… sami grzybiarze! Trzeba namawiać was jeszcze?
Jak chcecie może wrócić na parking i odbić w stronę Bałtyku. Plaża tam jest szeroka, pusta, piękna. Nawet jak wieje wiatyr mocny 😉 A taka w sumie jest cała Mierzeja, 50 kilometrów fajowej bałtyckiej plaży, raz dzikiej raz bardziej okiełznanej i łagodnej, ciągnie się w każdym razie przez te kilometry jak guma w gaciach. Można iść i iść. Super. O właśnie, bo rzecz jest ciekawa – jak od strony Bałtyku mamy ciągle plażę długą i szeroką, do pochodzenia idealną, tak od strony Zalewu Kurońskiego głównie lasy przedzielone wydmami i raczej ograniczone pole manewru do treku 😦 Jednak ponad lasem, na krawędzi „grani wydm” biegnie ścieżynka i to nią wróciliśmy sobie do Morskoje.

WZGÓRZE PONAD MORKSOJE RODEM Z NAZI SLASHERA
Jakkolwiek najbardziej znanym wzgórzem Mierzei jest to Mullera (znajdujące się za Rybaczij, nie byliśmy, nie pytajcie więcej :P) tak chcę wam powiedzieć o miejscówce ponownie mniej znanej a bardzo klawej. Ponad Morskoje wznosi się prawie 50 metrowy pagór z którego panorama jest iście górska… no prawie, tak tyci, ok. Podejście krótkim szlakiem z Morskoje pozwala wspiąć się na ładną wysokość, z samego szczytu widoki są niewąskie. Najciekawsze jest jednak to co można tam znaleźć.


Otóż bunkier, stary niemiecki bunkier z czasów II Wojny Światowej i kilka rozebranych już stanowisk artylerii! Do stanowiska dowodzenia – najpewniej – można wejść, na szczęście żadnych nazi zombie w środku nie ma… choć tętno podczas eksploracji trochę przyśpieszyło. Miejsca gdzie ongiś ulokowane były działa SK L/40 170mm – mogące razić wojska nadciągające ku Kłajpedzie, ówczesnemu Memel – znajdziecie trochę poniżej przy lesie.

Jakby tego było mało chwilę później kawałek dalej w lesie już natrafiliśmy na wojskowy teren zamknięty z ostrzeżeniem, że kto wejdzie ten dostanie kulkę. Czytelnie i prosto. W takich okolicznościach przyrody wzdłuż ogrodzenia z drutu kolczastego i kilku pomniejszych „bunkrów-grzybów” doszliśmy do starego opuszczonego tartaku. No nie powiem, że znajomość głupich horrorów na krańcu lasu nie pomagała 😀 Szybkim krokiem wróciliśmy do głównej drogi.


WYDMY EPHA*
Po dotychczasowych pustkach można by się zacząć zastanawiać czy Mierzeja rzeczywiście jest popularnym celem wycieczek miejscowych. No to wpadnijcie do Epha. Najbardziej znane i najwyższe rosyjskie wydmy przyciągają setki turystów. Oj jakże tam było tłocznie! :O

Wysokie nawet na 64 metry (wespół zespół z sąsiadami w litewskiej Nidzie) zwały piasku są drugimi po Wydmach Piłata we Francji największymi takimi cudami w Europie. Na drewnianych kładkach poprowadzono kilometr ścieżek, jednak w odróżnieniu do największych wydm na Litwie tutaj szlaki kończą się tam gdzie faktycznie zaczynają wydmy. I w sumie spoko, niechaj natura sobie jest, nie niepokojona przez nas. Ścieżki prowadzą do kilku platform widokowych, z których widok jest całkiem fajowy, jedynie tłok może chwilami przeszkadzać – na szczęście było tak, że zazwyczaj jedna z platform była pustawa, trzeba było po prostu być czujnym. Same wydmy w jednym miejscu są dostojne a piach na nich tak doskonale niewzruszony, gdzie indziej na pagórzastym terenie miesza się ze stepowymi klimatami. Patrząc na linię morza widać, że jest się trochę metrów nad ziemią.
Wzdłuż ścieżek znajdziecie tablice informacyjne, w tym te wyjaśniające kim był ów Eph, od którego wydmy wzięły nazwę. A była to jedna z postaci, bez których nie byłoby możliwe spacerowanie po Mierzei w postaci jaką znamy dziś. Podczas długiego i żmudnego procesu ponownego zalesiania półwyspu to on wpadł na pomysł by trzciny i krzewy wymieszać z sadzonkami sosny, co dało diablo dobry efekt, a silne drzewa mocno przyczyniły się do zastopowania degradacji wydm.
Jak już trochę zmęczy was ten tłumek to polecam przebitkę na drugi brzeg półwyspu, nad Bałtykiem plaże niezmiennie szerokie i trochę ludzi mniej. Przy ścieżce prowadzącej nad morze znajduje się ciekawa dość restauracja… w kształcie ryby.


* – kurde, kwestia nazewnictwa jest tu trochę niejasna bo znalazłem jeszcze info (rzadziej), że wydma zowie się Orekhovaya a najwyższy jej punkt to Wzniesienie Epha.
TAŃCZĄCY LAS aka DZIABNIĘTY LAS
Niespełna 5 kilometrów dalej znajdziecie jeden z największych dziwów całej Mierzei. Miejsce tajemnicze i intrygujące. „Tańczący Las” to kilometrowy fragment… lasu, gdzie wiele drzew z nieznanych przyczyn wygina śmiało ciało. Dosłownie! Powykręcane w przeróżny sposób sosny – na wzór drzew spotykanych w lasku pod Gryfinem! – zdają się być freejazzowymi improwizatorami pośród przeważającej liczby zatwardziałych tradycjonalistów 😉 Jakaż to zwariowana przyczyna stoi za tymi niezwykłymi kształtami? Kto to wie, czy ktoś to wie? Sprawdźmy to!

Teoria pierwsza mówi, że sprawcą zamieszania były niestabilne piaski wydm, na których sosny rosły. No ok, bez szału. Mówi się, że „palce” mogły w tym maczać różnego rodzaju szkodniki. Ciekawiej. Są teorie spiskowe, że to wina promieniowania wytwarzanego przez radzieckie wojsko a może i kogoś więcej – kojarzycie teren zamknięty koło Morskoje? No własnie. Mniej spiskowo brzmi inna teoria, w której czynny udział brali ludzie – być może w pierwszych latach wzrostu drzewa były odpowiednio wyginane by później łatwo dały się obrabiać w stolarce. Krzywulce, mówi to panu coś panie Ferdku?
A jako, że lubimy legendy to i o drzewach krąży jedna.
Dawno dawno temu za górami i lasami… Wróć, tylko za lasami! No w każdym razie sosnowymi borami wędrował pruski książę ze swoją świtą. Podczas polowania natknął się on na niewiastę wybitnej urody. Jej śpiew i gra na lirze przyciągnęły go niczym ćmę do świecy. Zauroczony książę nie owijał w bawełnę i bez chwili wahania oświadczył się dziewczynie. Ta zmierzyła go wzrokiem i odpowiedziała, że może się zastanowić nad ofertą, tylko jeśli wybranek będzie tej samej wiary co ona, chrześcijańskiej.
Książę poganin zdecydowany pojąć niewiastę za żonę rzucił jej wyzwanie: „Niechaj Twój Bóg pokaże, że ma większą moc aniżeli stare drzewa opiekujące się lasem, wtedy przed nim uklęknę”. Dziewczyna z uśmiechem na ustach poczęła grać i śpiewać a drzewa w rytm pieśni zaczęły taniec wyginając się nieprawdopodobnie. Wiele z nich w tańcu tym trwa do dziś…
No a książę i niewiasta, wiadomo jak kończą się takie legendy, żyli długo i szczęśliwie, bla bla 😉
Przed wejściem na faktyczną ścieżkę trzeba przebić się przez kordon budek z pamiątkami, głównie bursztynem i drewnianym rękodziełem. Szlak ma około kilometra długości, wygięte drzewa kryją się pomiędzy tymi prostymi a całość przejdziecie w kilka-naście minut. Krótka piłka, szybki spacer, ale dla dziwacznych kształtów warto.

RYBACZIJ – przerwa na jedzenie: Fischhoff
Wędrując dalej docieramy do Rybaczij, niewielkiej wioski, w której warto się zatrzymać. I to nie tylko na chwilę na rybę, ale i po prostu na noc. Pomysł noclegu na Mierzei był całkiem kuszący, ale koniec końców zatrzymaliśmy się w Zielenogradsku. Wam jednak polecamy taki krok, Rybaczij czy Morskoje są małe i spokojne, idealne na detoks od bardziej typowych bałtyckich kurortów a ceny noclegów są śmiesznie tanie w porównaniu z tymi spotykanymi po litewskiej stronie Mierzei.

Nas przyciągnęła tam bardzo klimatyczna knajpka, restauracja Fischhoff. Miejsce ładne z zewnątrz jak i wewnątrz, dobre jedzonko, szeeeroki wybór ryb czy owoców morza, miejscowe piwa a do tego ceny całkiem przyjemne. No cóż, nie powiem, jedno piwo nie starczyło nam by w pełni nacieszyć się tym miejscem, poza tym pszeniczne z limonką, tak to się robi 😉
Dawno temu w Rybaczij (ówczesnym Rossitten) Krzyżacy wznieśli zamek, ten nie dotrwał jednak do naszych czasów. Dziś pośród starszych chałup i nowszych apartamentów wyróżnia się neogotycki kościół pw. Św. Sergiusza. Rzucić okiem można również na monument Sowieckich Żołnierzy, czysty socrealizm i soldat ociosany niczym piłkarze w FIFIE 97 😛 Nieopodal wioski znajduje się stacja ornitologiczna Fringilla, tam jednak nie zajrzeliśmy… Myślę jednak, że warto, w końcu to jedno z najstarszych – o ile nie najstarsze – w Europie stanowisko obrączkowania ptaków podczas ich migracji.

LESNOJ I NIEKOŃCZACE SIĘ PLAŻE
No dobra, jesteśmy już na tej Mierzei całkiem sporo czasu a tu ni widu ni słychu Towarzysza Lenina, można się poczuć nieswojo. Na ratunek przychodzi Lesnoj, kolejna z wiosek/osiedli na naszej drodze. Tam to na czyimś ogródku pomiędzy drzewami schowany jest Wódz Rewolucji!

Lesnoj w odróżnieniu do poprzednich osiedli leży zarówno nad Zalewem jak i Bałtykiem, co więcej nad morzem pochwalić się może pełnoprawną promenadą, betonową i drewnianą. Ich stan taki sobie, tej drugiej lekko gorszy, a już zdecydowanie źle prezentowały się pozostałości po schodach prowadzących do Hotelu МАЯКОVSКИЙ, cóż…

Nad promenadą góruje dość specyficznie wyglądająca latarnia morska, szybciej przywodząca na myśl wieżę ciśnień… no, ale przynajmniej dzięki temu zapisuje się w pamięci. Widać, też że to już bardziej turystyczna część półwyspu, Zielenogradsk bliżej to i udogodnień więcej. Jest kilka barów i kawiarni, miejscami owszem jest to mniej zadbane, ale i tak można miło spędzić czas.

Jeszcze milej można go spędzić ruszając wzdłuż morza. Przez kilka kilometrów wolnych od tłumów, dzikich i targanych przez wiatr plaż można cieszyć się tylko i wyłącznie przyrodą. A ta jest na tym odcinku bardzo, bardzo urodziwa. Widać też jak bardzo Bałtyk lubi sobie dawać tam do wiwatu, przewrócone brzozy na podmytych klifach są dobitnym tego przykładem. Swoją drogą nie spodziewałem się, że te drzewa tak bardzo do nadmorskiego anturażu pasują! Przyznam, że ten fragment właśnie najbardziej mi się od strony bałtyckiej podobał.




„KRÓLEWSKI BÓR”
I tak wędrując w kierunku Zielenogradska lądujemy w lesie. Lesie w lesie znaczy się. Bo oto okazuje się, że w czasie XVIII wiecznych wycinek jeden fragment miejscowych borów ostał się niemal nienaruszony. Dodajmy do tego niusa, że setki lat temu to DOKŁADNIE tam okoliczni władcy polowali na zwierzynę i mamy gotowy kolejny punkt odwiedzin.

Przechadzając się po 2 kilometrowej ścieżce czuć, że obcuje się ze starszymi drzewami i nie jest to żaden pic na wodę mający tylko przyciągnąć turystów 😉 Trasa jest edukacyjna i… jeśli umiecie rosyjski to z wielu tablic z pewnością dowiecie się ciekawych rzeczy o miejscowej florze i faunie. Na szczęście znajomość języka nie jest potrzebna by docenić kunszt twórców wiklinowych mieszkańców boru: łosia, lisa czy dzika.



Ścieżka prowadzi nas nad sam Zalew Kuroński gdzie na niewielkiej platformie można podziwiać… w sumie to głównie przybrzeżne zarośla, gęste i dość dzikie takie, w sumie nawet fajne.



TO JESZCZE TROCHĘ WZDŁUŻ BAŁTYKU
Kiedy już opuścimy Bór warto wrócić nad Bałtyk by ostatnie metry przedreptać nad morzem, albo w brzozowym lasku tuż obok. Chwilę jednak warto zatrzymać się przy niewielkiej wiacie i instalacji szarej foki zrobionej ze… śmieci znalezionych w Bałtyku. Populacja fok po wielu latach zagrożenia znowu się odradza, ale bądźmy czujni i po prostu pamiętajmy by nie zasyfiać naszego jedynego morza, ok?
Wracając nad morze ostatni fragment przed powrotem do Zielenogradska to taki trochę spacer po planach filmowych. Pierw przy szczątkach niemieckiej baterii artylerii nadbrzeżnej można poczuć się jak w ostatniej scenie „Planecie Małp” (tak wiem, naciągane porównanie, ale wybaczcie, takie właśnie miałem!) a kawałek dalej jak u Robinsona Cruzoe lub Toma Hanksa w „Castaway”, by skończył przy kamiennych kręgach rodem z „True Detective” 😀



No i co. Koniec, mijamy dawną wieżę graniczną i lada moment jesteśmy na Promenadzie w Zielenogradsku. Powrót do cywilizacji…
Rosyjska część Mierzei Kurońskiej to bardzo fajne miejsce. Ma do zaoferowania mnóstwo naturalnego, krajobrazowego piękna i dość unikalnych cudów przyrody, jej historia jest niebanalna i potrafi zaskoczyć. Edukacyjne walory wędrówek docenicie im większa będzie wasza znajomość rosyjskiego, lecz język ten nie będzie wam potrzebny by cieszyć się wszystkim innym: cenami całkiem przyzwoitymi, dobrą kuchnią i przede wszystkim spokojem 🙂 A tego ostatniego niekiedy potrzebujemy najwięcej.