W czasie górskiego łazęgowania bój toczą we mnie dwie postacie: romantyk (:D) cieszący się każdym płatkiem śniegu, pożółkłym liściem na drzewie czy wolno sunącymi po niebie chmurami; oraz statystyk-zdobywca co to musi wejść na najwyższy-niższy-hiper-duper jakiś tam szczyt bo gdzieś tam-coś tam. W czasie marszu na Borową górę wzięła ta pierwsza połowa wędrowniczej osobowości, jednak i „pan statystyk” odczuwał pewien rodzaj triumfu, choć i jedna rzecz nie mogła opuścić jego strapionej głowy…
ZREHABILITOWAĆ BOROWĄ!
W 1997 roku na potrzeby „Korony Gór Polskich” przeprowadzono spis powszechny najwyższych szczytów poszczególnych pasm. Borowa (853 mnpm) będąca w rzeczywistości najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich miała tego pecha, że ekipa mierząco-licząco-spisująca doznała pewnego rodzaju pomroczności jasnej i w czasie pobytu na pobliskim Chełmcu (851 mnpm), do jego aktualnej wysokości doliczyła 16 metrów wieży się na nim znajdującej… przez co to górujący nad Boguszowem-Gorce szczyt trafił do „KGP”. Pomyłka wypłynęła na światło dzienne wiele lat później, i to Chełmiec zapisał się w powszechnej świadomości jako ten najwyższy. I jakkolwiek osobne listy Korony Sudetów (tak ogólna jak i Sudetów Polskich) dysponują już nowszymi danymi i tam Borowa zajmuje należne już jej miejsce, tak „statystyk” Wojtek wciąż kręci nosem nad ogólnopolskim niedopatrzeniem. Na szczęście do głosu dochodzi wtedy „romantyk”, który przypomina, że te kilka metrów różnicy to pikuś, Chełmiec posiada jedyną w swoim rodzaju tematyczną „drogę krzyżową”, która tak bardzo pobudza do kontemplacji, że nie warto zawracać sobie głowę statystyką. Choć ostatnie słowo chyba ma jednak „zdobywca”, który ubolewa nad tym, że to jednak na tę poszkodowaną górę prowadzi bardziej wymagające podejście, podczas gdy na Chełmca idzie się spokojnie, spokojnie… i nagle jest szczyt 😛

Dlatego też powstanie wieży widokowej odczytuję jako pewnego rodzaju rekompensatę dla Borowej, z pewnością góra zyskała drugie życie a punkt widokowy na stałe wpisze się w żelazny program wałbrzyskich wędrówek…

Na Borową dostać się można na czwórnasób, dwoma szlakami z Wałbrzycha oraz po jednym z Jedliny Zdroju oraz spod schroniska „Andrzejówka”. Ja wybrałem żółty szlak z Wałbrzycha, przez Górę Zamkową i Kozią Przełęcz. Swoją przygodę zaplanowałem na zeszłą niedzielę, pogoda miała być wyborna… 😀
W mieście byłem już o 6.10. Na dworze ciemność, niezły chłodzik i lekki dreszcz, w sumie nigdy po ciemku się po górach nie szlajałem – fakt, do wschodu słońca pozostawała godzina, ale czas ten miałem spędzić na ostrym podejściu na Górę Zamkową.
[Tu powinno być zdjęcie ale było ciemno :P]
Żółty szlak na dobre rozpoczyna się już po minięciu miejskiego wiaduktu i kilku budynków. Skręcając w las uzbroiłem się w czołówkę, bez której jakiekolwiek podejście na górę byłoby… no cóż, debilizmem. Ostre podejście po zmrożonych liściach, wystających korzeniach i skałkach samo w sobie było wymagające – lokalizowanie żółtej farby pośród ciemności poranka to inna broszka.
[Tu też było ciemno]
Strome podejścia to specjalność gór Wałbrzyskich oraz okolicznych Kamiennych i jest pozostałością po wulkanicznej historii regionu, choć raczej ryzykownym byłoby stwierdzenie, że okoliczne stożki to dosłownie dawne wulkany. Nie zmienia to faktu, że bardzo często trafić tu możemy na nagłe skoki wysokości i naprawdę spore przewyższenia na niewielkiej odległości, przez co nie powinniśmy narzekać na nudę i brak wyzwań.

Ruiny zamku Nowy Dwór odnajduję w mroku, wyglądają złowieszczo – tak bardzo, że szybko pędzę dalej rozpoczynając powolne zejście.
W okolicach Koziej Przełęczy w końcu zaczyna robić się jasno, juppi – powiem Wam, że takie gibanie się po ciemnym lesie z niepewnym podłożem nie należy do komfortowych. Inna rzecz, że wraz z minięciem zmroku można było zauważyć, że na niebie jest mnóstwo chmur, ba, są na tyle nisko, że szczyt Wołowca się w nich krył 😦
Nic to, pruję dalej przed siebie. Od Przełęczy pod Borową czuję się jakbym podchodził pod Chełmiec, spokojna dróżka na skraju lasu jest niemal identyczna. Wtedy jednak następuje oczekiwany zwrot akcji! 125 metrów w górę na naprawdę niewielkim odcinku, można się zmachać… ale jakże to dobre uczucie.

Przed ósmą jestem na szczycie, wieża widokowa dumnie wznosi się nad ośnieżonym lasem. W pobliżu ani duszy, pod wiatą sterta śmieci – jak na ironię tuż pod tabliczką „Zabierz śmieci ze sobą!”.

Wieżę wzniesiono pod koniec ubiegłego roku, liczy sobie 16 metrów i przy dobrej pogodzie widać Wielką Sowę, góry Orlickie, Kamienne, Suche, Chełmiec, Mniszka czy nawet Śnieżkę. Cóż, jak pogody nie ma to ledwo widać okoliczne korony drzew 😀 W oczekiwaniu na słonko kwitłem tak z godzinę, pogawędkując z wieloma osobami, które w międzyczasie się przy wieży zaczęły krzątać.



Kiedy już nadzieja na pogodę umarła ruszyłem dalej. To jak na kolejnych kilometrach niebieskiego szlaku ku „Andrzejówce” prezentował się las to jedna z najlepszych zimowych widokówek jakie można sobie wyobrazić. Biel śniegu i szadzi wręcz raziła po oczach, drzewa pełne lodowych zdobień towarzyszą całą drogę.

Dość płaski szlak raptownie kończy się tuż przed Rybnicą Małą, gdzie czeka niespodzianka w postaci BARDZO stromego zejścia, bez raczków ani rusz! Nie chcę sobie nawet wyobrażać jakby to wyglądało bez żelastwa 😀

Do niebieskiej farby na drzewach dochodzi czerwona. Dość szybko nadrabiam 200 metrów stracone przy ostatnim zejściu. Cisza w dnie takie jak ten jest uderzająca, gdy prócz własnego serca nie słyszy się nic ogarnia człowieka dość dziwne uczucie. Wtem! dudnienie, z każdą sekundą coraz donośniejsze. Z 20 metrów ode mnie pojawiają się młode sarny, 2 potem kolejna para a na koniec cała grupa licząca osiem sztuk. Pędziły jak na otwarcie nowego Lidla, robiło to wrażenie!

Mijam Skalną Bramę, która w śnieżnym anturażu prezentuje się nawet lepiej niż latem, a tablica na nich umieszczona przypomina nam o ulotności… wszystkiego, przez co warto doceniać każdą najmniejszą nawet rzecz (rzekłem!).

Skręcam w żółty szlak, chmury na niebie dochodzą do wniosku, że przy ziemi lepiej i schodzą jeszcze niżej 😦 Widoczność lekko mówiąc wybitna nie jest – Waligóra gdzieś tam na pewno jest, spoko 😀

Na Przełęczy Trzech Dolin wita mnie dość solidna mgła, ale i niemały gwar – na stokach wokół „Andrzejówki” tłumy rodzin z dzieciakami, tak narciarzy jak i jabłuszkowców! Zawsze jak jestem tam w podobną pogodę to zazdroszczę im wielce – tak śniegu jak i tego, że mają takie miejsce gdzie można się wyszaleć, ach mieć taki niewielki nawet stok w Lesznie…

W schronisku czas leci szybko, jedzenie dobre, czeskie piwo jeszcze lepsze. O 17.47 odjeżdża autobus do Wałbrzycha. Czekania nie ma końca. 5 minut po czasie okazuje się, że pojazd miał awarię 😀 Do pociągu pozostaje niecałe 30 minut, a do dworca tak z 10 kilometrów. Desperacko szukam stopa i udaje się, wesoła rodzinka narciarzy wracała akurat do miasta. Więcej, mąż-kierowca na tekst żony „że nie zdąży mnie dowieźć na czas” tak dał w dechę, że czułem się jak bohater serii „Taxi”! I co? Byliśmy 5 minut przed czasem, dzięki dobrzy ludzie 🙂
Góry Wałbrzyskie i Kamienne kolejny raz pokazały, że warto je odwiedzić i poznać z kolejnej strony, nawet mimo średnio sprzyjającej aury. Dobry szlak broni się sam 🙂
Wieża na tle tych dostępnych po drugiej stronie Karkonoszy, prezentuje się skromnie 🙂 Czułeś się pewnie na górze? Wygląda na „delikatną” 😉
PolubieniePolubienie
To fakt, Czesi mają kolosy, ale Borowa ma swój klimat a oszroniona to już w ogóle. A konstrukcja sama wydaja się jednak mocna, nie było chwili żebym się jakoś nieteges poczuł 🙂
PolubieniePolubienie