Finse, maciupka norweska wioska leżąca u podnóża olbrzymiego płaskowyżu Hardangervidda. Słyszeliście kiedyś o tym miejscu? Jak nie to zaraz nadrobimy tę zaległość!
GDZIE TO, JAK TO?
Finse to leżący pośrodku niczego zbiór kilku chat, stacja kolejowa, hotel i muzeum kolejnictwa. Dookoła tylko góry, jezioro i lodowiec, zimą skryte pod grubą pieżyną śniegu, latem odsłonięte i pokryte tundrową roślinnością… Takie NIC, które jest WSZYSTKIM 🙂 Bo więcej do szczęścia potrzebne nie jest.

Nasza wioska jest jednym z wielu przystanków na najcześciej uczęszczanej lini kolejowej Norwegii, Bergen-Oslo. Nie jest jednak przystankiem zwyczajnym, jest to bowiem najwyżej położona stacja w całym kraju, dumne 1222 metry na których się znajduje eksponowane jest w każdy możliwy sposób.

W tunelu prowadzącym do Finse znajduje się dodatkowo najwyższy punkt całej sieci, 1237 metrów.

To właśnie ciuchcia jest jedynym środkiem publicznego transportu jakim do Finse możemy się dostać, samochodem dojedziemy co najwżyszej do położonych kilkanaście/dziesiąt dalej Myrdal czy Haugastøl. Z tych dwóch miejscowości, latem już, jak śnieg stopi się do w miarę logicznych rozmiarów można dojechać rowerem korzystając z niezwykle widokowej, jednej z najlepszych w kraju dróg rowerowych, Rallarvegen. O niej jednak trochę później.

Bilet kolejowy z Bergen to minimum 397 koron, jednak jeszcze w przeddzień wyjazdu można trafić na minipris oferujący jazdę za koron 249 (co samemu udało mi się wyhaczyć!). Niecałe 170 kilometrów pokonuje się w 2 i pół godziny, po drodze przyklejając się do szyby i podziwiając coraz bardziej górzyste, śnieżne i dzikie krajobrazy. Pociąg kursuje 4 razy dziennie, od 8 rano co 4 godziny, ostatni odjeżdża o 23.
W I WOKÓŁ FINSE
Pierwszym co uderza po dotarciu do wioski to spokój i błoga cisza… jak już tylko pociąg ruszy dalej of korz. Gości wita kilkanaście drewnianych domków porozrzucanych po dwóch stronach torów oraz hotel Finse 1222 (a jak!) z charakterystycznym wagonem kolejowym. Wokół wszystko tonie w śniegu, promienie akompaniującego słońca atakują oczy, bez okularów ani rusz. Był maj i tylko temperatura zdawała się o tym przypominać, najbliższy płaskowyż ciągle zdawał się być uwięziony w okowach zimy.

Finse leży nad zjawiskowym jeziorem o tej samej nazwie, przez pół roku jest ono jednak przykryte grubą warstwą lodu i jeszcze grubszą śniegu. Dopiero w czerwcu śnieżno-lodowa pokrywa puszcza i pozwala naszym oczom cieszyć się ciemnobłękitnymi wodami akwenu.

Do tego czasu zmrożona tafla służy amatorom sportów zimowych wszelakich – na narciarzach poczynając, przez psich zaprzęgowców, skisurferów po zwykłych chodziarzy jak ja.


W sumie to byłem jedynym piechurem i wzbudzałem nie lada zainteresowanie, „No, ale jak to tak bez nart?” Średnia wieku narciarzy to 60 lat, mój szacunek dla Norweskiego zdrowego trybu życia szybował. Organizacja turystyczna Yourway przez całą zimę organizuje w Finse przejazdy zaprzęgami oraz narciarskie wyjścia na lodowiec. Więcej o ich ofercie przeczytacie pod tym linkiem.

Na niekończącej się białej pustyni używa się ciekawego znakowania szlaków, mianowicie wzdłuż tras wbija się cienkie gałązki… i jakkolwiek to brzmi, to działa. Wydawałoby się, że niewielki kawałek drewna (niczym mający się do np. tyczek w Karkonoskim PN) będzie nie widoczny, jednak zdaje to egzamin i bez problemu można pokonać wiele kilometrów.

A kilometrów do przejścia jest naprawdę sporo. Finse leży u stóp płaskowyżu Hardangervidda, oooolbrzymiej otwartej przestrzeni nieskażonej ręką człowieka (no prawie), pełną majestatycznych choć nie alpejskich gór, poprzecinanych tysiącami rzek, z setkami jezior do obejścia. Niemal 3400km kwadratowych mieści się w tym największym w Norwegii Parku Narodowym.

Z Finse najłatwiej dojść do jego granicy ustanowionej przez lodowiec Hardangerjokulen i jego najbliższy jęzor, Blaisen przytulony to potężnej skalnej bryły, Søre Kongsnuten. Zimą i wiosną można do niego dojść częściowo pokonując zamarznięte jezioro, jednak finalnie ilość śniegu i tak nie pozwoli w ujrzeniu wielkich lodowych czap i szczelin.

Te ukazują się dopiero w miesiącach ciepłych i wtedy też organizowanych jest większość dniowych wycieczek na lodowiec. Swoją drogą to chyba najłatwiej dostępny z norweskich lodowców.

Wypłaszczone przez olbrzymie lodowe masy tereny latem idealnie nadają się do trekkingu, ale i jazdy na rowerze. Z myślą o cyklistach powstała trasa Rallarvegen, 80 kilometrowy szlak z Haugastøl do Flam liczy bagatela 1200 metrów przewyższenia (!), dlatego warto zawalczyć z nią jadąc w kierunku tego ostatniego, leżącego na wysokości morza.

Trasa niegdyś wykorzystywana przez pracowników i robotników kolei, dziś jest doskonałą, nadzwyczaj widokową drogą zawierającą w sobie istną Norwegię w pigułce. W miejscowościach i wioskach po drodze (w tym Finse) można wypożyczyć rowery – naprawdę warto przejechać choć jej kawałek.

Dojście do lodowca to tak naprawdę tylko początek możliwości trekkingowych w okolicy, z namiotem na plecach można ruszyć na wielodniową jedyną w swoim rodzaju przygodę w najdzikszym regionie Norwegii!
MOC SILNA JEST W TYM MIEJSCU
Ok, wszystko fajnie, ale pewnie zastanawiacie się jakim cudem jednak trafiłem na ten mały koniec świata? 😉 Cóż mogę powiedzieć, odpowiedzialna jest MOC! W roku 1979 na ekrany kin weszła druga (*piąta) część Gwiezdnych Wojen, „Imperium Kontratakuje”. Pierwsza połowa filmu w większości toczy się na zimowej planecie Hoth. I jak łatwo możecie się domyślić, to właśnie Finse George Lucas wybrał do sportretowania tej mroźnej krainy. Musiałem to sprawdzić.

W hotelu przy stacji znajduje się pomieszczenie w którym zebrano zdjęcia i artykuły z norweskiej prasy tamtego okresu. Znaleźć tam też można oryginalną czapkę Luke’a Skywalkera 🙂 Co ciekawe, MOC naprawdę musiała tutaj zadziałać bo drugiego dnia pobytu tam – 4 maja – zorientowałem się, że mamy światowy dzień Gwiezdnych Wojen! Przypadek? 😉

Najlepszy do odwiedzin jest przełom kwienia i maja: śniegu jest jeszcze dużo i wszystko wciąż wygląda jak Hoth, ale dni są już długie i naprawdę ciepłe co sprzyja wędrówkom a i większość lokacji jest łatwiej dostępna – taka Baza Rebeliantów czy jaskinia Wampy mieszczą się tuż przy lodowcu i trochę trzeba przedreptać.
CZY JEST GDZIE PRZEKIMAĆ?
Z noclegiem w Finse nie powinno być problemu. To Norwegia więc starczy namiot 😉 Jeśli jednak ktoś szuka większej wygody to do wyboru mamy co najmniej dwie opcje: burżujską, czyli hotel Finse 1222, gdzie rzuciłem okiem na ceny i podziękowałem – na szczęście odwiedzenie ekspozycji o Gwiezdnych Wojnach było darmowe 😉 …

…oraz schronisko Finsehytta. I to jest bardzo dobre miejsce. Położone tuż przy jeziorze/tafli lodu na wprost lodowca, widoki z tarasu cudne. Nocka za 250 koron (no chyba, że jesteście członkiem DNT, Norweskiej Org. Turystycznej) w sali wspólnej.

Do tego minibrowar (!) z czterema dobrymi craftowymi piwkami. W środku nie uświdczycie nikogo w butach, te zdejmuje się w przedpokoju – oczywiście nie zauważyłem prośby o zdjęcie buciorów i uprzejmie mi o tym przypomniano 😉

W moim dormitorium para z Kanady, Finka i wiekowy już Słoweniec, wszyscy biegacze, tylko ja rodzynek piechur. Narciarzy w ogóle przewija się przez schronisku wielu, większość jednak nie zostaje na noc.

Schronisko oferuje śniadanie a z drugiej strony – jako tzw. „Staffed lodges” – jest niby zakaz jawnego przygotowania i gotowania swojego jedzenia, dlatego kolację trzeba wmócać po partyzancku. Overall Finsehytta okazuje się być bardzo przyjemnym miejscem, przed wyjściem bez problemu pozwolili mi na dolanie sobie wody do pustych już butelek, miło.
Ten niecały dzien tam spędzony, popołudnie, wieczór i ranek na długo pozostaną w mojej pamięci, głównie jako niespodziewana dość możliwość poczucia norweskiej wolności w miejscu o którego istnieniu niedawno jeszcze nie wiedziałem! Naprawdę, Finse, obrzeża Hardangerviddy, trasa Rallarvegen oferują aktywnemu turyście tyle możliwości, że nie ma się co zastanawiać a tylko bookować loty, nie ważne czy na wakacje czy śnieżną zimę – w Finse nie będziecie się nudzić! 🙂 Na ostateczną zachętę jeszcze kilka fotek 😉
2 myśli na temat “Finse, zimowa niespodzianka na wiosnę”