Wypad w Rudawy Janowickie to zawsze dobry wypad. Nie ważne czy odwiedza się to miejsce pierwszy, piąty czy piętnasty raz (no dobra, za pierwszym razem zawsze jest ten niepowtarzalny efekt olśnienia!). Bo z jednej strony niczym inżynier Mamoń „lubimy miejsca, które już znamy”, ale z drugiej wystarczy dobrze wybrać moment by nawet swoje ulubione szlaki zobaczyć w nowej szacie. Tak też powstała idea by w akompaniamencie odwilży (co już nie do końca polecam :D) powłóczyć się po ruinach zamku Bolczów, wdrapać się na Sokolika i na koniec złapać zachód Słońca nad Zbiornikiem w Wojanowie.

Dla wszystkich, którzy ominęli różne wcześniejsze wykłady o Rudawach Janowickich czy też nigdy w tych górach nie byli. To niewielkie pasmo na wschodzie Sudetów… Zachodnich w sąsiedztwie Gór Kaczawskich, Kotliny Jeleniogórskiej czy choćby Karkonoszy. Małe to góry, ale wariaty. Bo znajdziecie tam tam urzekające lasy, potężne granitowe głaziska, ostańce i całe pomniejsze skalne kompleksy, do tego buchające historią zamki, pałace oraz ruiny tychże i w końcu przekapitalne punkty widokowe, rekompensujące wszelkie trudy, które spotkacie na szlakach. Swoją drogą mnogość granitowych skał już dawno temu przyciągała tam zapaleńców wspinaczki windując Rudawy na jedno z ważniejszych miejsc szkoleniowych w kraju, wystarczy wspomnieć, że trenowało tam gros polskich himalaistów czy taterników a na tamtejszych drogach swoje przygody ze skałkami zaczynała choćby Wanda Rutkiewicz. Wystarczy? 😉

Żeby nie było, mam z tymi górami zasadniczy problem (a raczej dwa… ok, w sumie trzy). Po pierwsze primo, zawsze jakimś cudem okazuje się, że podczas wizyty nań na karcie od aparatu jest jakoś tak za mało miejsca. Po drugie primo ilość atrakcji jest odwrotnie proporcjonalna do ich wielkości! Tak być nie może, kto to widział!? Przez te wszystkie rewelacje zaplanowanie czasu wędrówki jest niemożliwe Bo co po chwilę się człowiek zatrzymuje, robi zdjęcia, wzdycha nad pięknem natury. No nie da się. No i po trzecie primo ultimo. Człowiek chce się podzielić tymi delicjami ze światem i tak siedzi nad zdjęciami i ma straszny ból głowy bo zbyt dużo tego. Za każdym razem jadąc w Rudawy Janowickie można chwycić się za głowę i zacytować znanego mema „Ah shit, here we go again!” I uwielbiam to ❤

No dobrze, miejmy już ten wybitnie euforyczny wstęp za sobą i jeśli nie macie dość tego słodzenia Rudawom to zapraszam na szlak.
Tutaj łapcie szlak z mapa turystyczna: częstujcie się.
JANOWICE WIELKIE
Zaczniemy w Janowicach Wielkich dokąd bez problemu dostaniecie się pociągiem z Wrocławia, tak Kolejami Dolnośląskimi, POLRegio jak i Intercity. Tych pierwszych najwięcej, od koloru do wyboru, od wczesnego ranka do późnego wieczora (czyt. od 5 rano do prawie 23!). Samochodem jak tak patrzyłem to najprościej „piątką” w stronę Bolkowa, tam romans z „trójką” i potem odbicie na południe w Radomierzu. Kombinacja, ale chyba najbardziej efektywna. Niewielki parking znajdziecie m.in. na ul. Zamkowej, w zasadzie już w lesie – tam byłem jednak świadkiem jak ktoś o zgrozo chyba na letnich oponach przyjechał i tańcował na ostatkach lodu. W okolicy znajdziecie jeszcze kilka parkingów m.in. na przełęczy Karpnickiej (8 zł/dzień a miejsc znajdziecie zdecydowanie więcej) bądź też niewielkie pod samym schroniskiem „Szwajcarka” choć tam już musicie być pewni czy wasze auto pokona bardziej wyboistą drogę (5 zł/dzień).

Zaraz po wyjściu z pociągu nie sposób nie rzucić okiem na oddalonego o kawałek Sokolika, jeden z miejscowych symboli i zarazem diablo charakterystyczny punkt odniesienia podczas wędrówek. Od ostatniej wizyty tam poczytałem trochę i mądrzejszy o nową wiedzę wolniej przespacerowałem się janowicką alejką Jarzębu Szwedzkiego, rozpoczyna się ona rzut beretem od stacji PKP. Bo oto okazuje się, że jest to druga co do długości taka alejka w Polsce i co więcej liczy sobie przeszło sto lat. A tyle też mniej więcej trwa żywot jarzębu – dlatego by charakterystyczna alejka cieszyła i przyszłe pokolenia od kilku lat, sukcesywnie zasadza się nowe drzewka, najs. Trzymam kciuki za nowe pokolenie.

Szlak, którym przyjdzie nam wędrować, zielony z Janowic to fragment dużo dłuższego Szlaku Zamków Piastowskich i jego rudawska część prowadzi prosto do ruin Zamku Bolczów a dalej pałaców w Bobrowie i Wojanowie, licząc sobie 14 kilometrów. Sam SZP to ciekawy pomysł na dłuższy tematyczny dolnośląski wypad, liczy sobie przeszło 150 kilometrów i po drodze oferuje odwiedziny w całkiem zacnym zestawie zamków i pałaców, to m.in. Bolków, Książ, Grodziec czy Grodno.
Pierwszy janowicki fragment to niespełna godzinka drogi, choć przy przy niekorzystnych warunkach i np. oblodzeniu (plus braku raczków) może się trochę przedłużyć. Tym razem jednak trzeba było dodatkowo nadrobić niewielki kawałek a to z powodu wycinki i zamknięcia części szlaku… o czym raptem kilkanaście minut później na obejściu pogadałem ze spotkanym przewodnikiem i okazało się, że wycinka zakończyła się wcześniej, ale nikomu nie chciało się zdejmować tabliczek z ostrzeżeniami/zakazami wejścia. Tia.

Obejście w tym przypadku oznaczało szlak żółty i fragment zielonego, który normalnie posłużyłby li tylko za zejście z Zamku. Na szczęście to tylko kilkanaście minut dodatkowego marszu, choć ten zielony fragment to już lekki mozół i przeszło 100 metrów w górę. Spacer rudawskimi lasami ma jednak właściwości wybitnie terapeutyczne i każda chwila weń spędzona jest chwilą dobrą.

Wędrując miejscowymi szlakami mija się dziesiątki granitowych formacji skalnych, fantazyjnych i tych mniej, wielkich i małych, każda przykuwa oko czymś innym a większość z nich ma swoje nazwy, co jeszcze bardziej nadaje im charakteru! I tak też w drodze do Zamku podziwiać możemy m.in. Pierwszą i Drugą Wartownię, no bardziej trafionych nazw być nie mogło.
Im bliżej starej warowni tym więcej buków i brzóz lawirujących pomiędzy kolejnymi skałkami, piękny to taniec. I nawet nie wiem czy nie bardziej imponujący kiedy liści na drzewach brak.

ZAMEK BOLCZÓW
Jest coś wielce urzekającego w tym mariażu murów obronnych wkomponowanych w tutejsze skały. Ktokolwiek w XIV wieku rozpoczął budowę zamku (a przypuszczalnie był to ochmistrz księcia Bolka II, Clericus Bolt od którego nazwiska pochodzić ma nazwa zamku) to niewątpliwie zdawał sobie sprawę z naturalnej przydatności jaką dawały rudawskie skały. I zdawali sobie z tego sprawę kolejni właściciele o równie ciekawych nazwiskach, którymi nie będę was zamęczał. Ważne a dla warowni niestety tragiczne wydarzenia miały miejsce podczas Wojny 30-letniej kiedy to wojska szwedzkie dwukrotnie zamek zdobyły a za drugim razem podpaliły doprowadzając do trwałej ruiny.

I paradoksalnie zniszczenia te przysłużyły się do ponownego rozkwitu Bolczowa w XIX wieku, kiedy to ówcześni właściciele Janowic postanowili zrobić u siebie romantyczne ruiny, coś na kształt Starego Książa. Tyle tylko, że tutaj zadanie było znacznie ułatwione bo ruiny stały gotowe i czekały tylko na doszlifowanie. Tak też powstała absolutnie piękna gospoda a odpicowane i uprzątnięte ruiny na powrót zaczęły przyciągać gości. I robią to do dziś lecz śladów po gospodzie niestety wiele już ma, rozebrano je niedługo po II Wojnie Światowej. No kurde, taka szkoda bo karczma pod względem urody konkurować mogła ze „Szwajcarką”. Dziś ruiny odwiedzać można 24 godziny na dobę i nie pobiera się za to żadnych opłat.
Czego by jednak nie mówić, ruiny robią wciąż kapitalne wrażenie i dają wyobrażenie o niegdysiejszym kształcie warowni, po schodach (uwaga bo bywają śliskie) można dostać się na mury i baszty, z których podziwiać można dalekie krajobrazy a i dla wspinaczy znajdzie się tu co nieco do roboty – na skałkach poprowadzono kilkanaście dróg o różnej trudności.
A po wspięciu się na platformę widoki niezgorsze: zza drzew wychyla się Śnieżka, Góry Sokole też nieśmiało się pokazują, takich krępacji nie mają za to Góry Kaczawskie.
Jeśli będziecie mieć czas to proponuję wam byście kontynuowali wędrówkę do Starościńskich Skał, miejsca absolutnie zjawiskowego. To raptem 3 kilometry, których z pewnością nie pożałujecie – zobaczcie zresztą jak 4 lata temu (co!?) zrobiłem podobny spacer i o Skały zahaczyłem. Tym razem jednak w planie był jeszcze Sokolik i zachód Słońca w Wojanowie, nie było czasu do stracenia 🙂

SCHRONISKO SZWAJCARKA
Powrót zielonym szlakiem jest miły do momentu kiedy ścieżka jest sucha. Kiedy jednak zaczyna biec wśród gęstszego lasu, takiego nie przepuszczającego Słońca to pojawia się problem, lodostrada. Trwająca odwilż sprawiła, że szlak przez dobry kilometr był jednym wielkim niefajnym torem saneczkarskim, raczki byłyby tam jak znalazł, ale ten jeden raz uznałem, że przecież nie trzeba. Brawo 😀 Inna rzecz, że w tej okolicy nawet w lipcu idzie się między strużkami strumyka tworzącymi niekiedy szerokie, błotniste kałuże (dzięki Ola za tę uwagę!).

Lodośnieg pojawiał się i znikał i przez to też marsz trwał lekko dłużej niż było to zamierzone. Po około godzinie od opuszczenia ruin, jakoś tak zaraz po Rozdrożu pod Jańską Skałą oczom ukazuje się widok, który przegania jednak wszelkie niedogodności. W pełnej krasie pojawiają się Karkonosze i można chwilę postać w zachwycie. Stoję więc i focę.

Chwilę potem (jeśli za chwilę przyjmiemy 20 minut) dociera się do Karpnickiej Przełęczy, tam to znajduje się parking o którym wcześniej pisałem. Miejsce to wielce popularne i często zdarza się, że brakuje tam… no miejsca 😛 Wtedy też samochody spotkać można wzdłuż ścieżki jeszcze kawałek w stronę lasu.

Tłok na parkingu, wydawałoby się więc, że i na szlaku tłok się zrobi. No niekoniecznie, gdzie się wszyscy podziali? Ano odnaleźli dopiero pod Sokolikami. W każdym razie z Przełęczy do schroniska jest już żabi skok i po 15 minutach jest się na miejscu. Jest się w domu. Bo „Szwajcarka” to ten rodzaj miejscówek gdzie czujesz się jak u siebie. Kto bywa w Rudawach Janowickich ten zna to miejsce, kto nie był niechaj wie, że ma coś do nadrobienia.


Cytując siebie samego sprzed lat dwóch: „…docieramy do jedynego w swoim rodzaju miejsca, schroniska PTTK „Szwajcarka”, jako żywo przywodzącego na myśl tyrolskie chaty z Alp. I jest to jak najbardziej dobre skojarzenie bo przybytek powstał z nakazu księcia na Karpnikach Wilhelma von Hohenzollerna, którego żona pochodziła ze Szwajcarii. Od tamtego czasu – a mówimy o początku XIX wieku – chata cieszyła się popularnością a po I Wojnie Światowej przemianowana została na schronisko o niesłabnącej estymie wśród piechurów i wspinaczy, od lat 50 XX wieku dzięki staraniom m.in. nieodżałowanego Tadeusza Stecia będąc pod patronatem PTTK.” To dość suche acz wiele mówiące fakty. Najważniejszy jest klimat tam panujący, iście czarujący. Głupie rymy, ale wiecie o co chodzi, są po prostu takie miejsca, które potrafią skraść serducho i to jedno z nich.

Mocno polecam nie tylko postój na szamę, ale i przede wszystkim nocleg połączony ze wschodem/zachodem Słońca na okolicznych pagórach.
SOKOLIK (642 m.n.p.m.)
Schronisko znajduje się w cieniu Krzyżnej Góry i Sokolika, dwóch najwyższych pagórów Gór Sokolich, symboli Rudaw Janowickich. Bez odwiedzin na co najmniej jednym z nich wizyta w tych okolicach wydaje się niepełna. Nie no jasne, nie trzeba i nie jest to obowiązek, ale jednak obietnica wspaniałych widoków powinna przekonać każdego. Adin, dwa, tri: warto!

Wybrałem czerwony szlak na Sokolika a to z prostej przyczyny: podejście na Krzyżną było diablo oblodzone, zdawało się być żywcem przeniesione z sennych marzeń bobsleistów/saneczkarzy naturalnych, a dupozjazdu uskuteczniać mi się nie chciało. Za to na niższy szczyt prowadzi ścieżka tyci bardziej ku słońcu skierowana. I przez to sucha. Wybór prosty.
Spod schroniska to 30 minut marszu z obowiązkowym postojem na Husyckich Skałkach, przyjemnym punkcie widokowym zabezpieczonym barierką. Ongiś skały nosiły im. feldmarszałka Bluchera, pogromcy Napoleona spod Lipska i przyozdobione były żeliwnym orłem, dziś jednak nie ma po nim śladu. A historia ich nazwy nader dramatyczna jest bo wiąże się z czasem husyckich wojen i samymi husytami, których spotkał dość tragiczny podczas ucieczki z oblężonego pobliskiego Zamku Sokolec.
Ze skałek pozostaje ok. kilometra marszu pięknym, plastycznym dość lasem – gra światłocieniem była obłędna, dlatego wybaczcie mi, lepszego słowa nad „plastyczny” nie mam. Na skalną basztę Sokolika Dużego zwieńczoną platformą widokową prowadzą pierw skalne a potem metalowe schody, których wiek szacuje się na ponad 100 lat. To czy zawdzięczamy je miejscowemu Towarzystwu Górskiemu (Riesengebirgsverein czyli w sumie Karkonoskiemu Towarzystwu) czy miejscowemu posiadaczowi ziemskiemu Carlowi Emilowi Beckerowi to rzecz drugorzędna w tej historii – ba, może po prostu ci pierwsi we współpracy z Carlem przyczynili się do powstania schodów i platformy? Ważne jest to, że po wspięciu się po zabytkowych schodkach (wspinając się da się poczuć ich wiek ) na górze można podziwiać widoki kapitalne, lekko inne niż po sąsiedzku na Krzyżnej Górze. Widoki to piękne i szerokie, Karkonosze, Góry Izerskie, Kaczawskie, Kotlina Jeleniogórska i jeszcze trochę. I chyba tylko perspektywa jaką mają wspinacze tak często na pagórze trenujący mogą się z nimi równać a być może i przebijać. Swoją drogą ponoć przed II Wojną Światową Sokolika Dużego z Małym łączyła kładka po której dało się przejść na niższy z wierzchołków, tyle tylko, że żadne ze starych zdjęć tego nie potwierdza. Hm, jakbyście mieli jakieś rewelacje na ten temat, to chętnie posłucham.
Przyznajcie się: nie ma szans by nie dać się skusić i nie wejść, prawda?

DWIE TWARZE DOLINY PAŁACÓW I OGRODÓW
Tak jak cały Dolny Śląsk usiany jest pałacami, dworkami i zamkami tak i Kotlina Jeleniogórska wraz z przylegającymi terenami może poszczycić się niezwykle bogatym historyczno-kulturowym portfolio a posiadłości tam się znajdujące tworzą wizytówkę tej części Polski, Dolinę Pałaców i Ogrodów. W znacznej części odrestaurowane, uratowane od zapomnienia tętnią dziś życiem przyciągając tysiące odwiedzających. Nie wszystkie posiadłości spotkał jednak taki los.

Wróćmy pierw na zielony szlak. Podczas gdy pod schroniskiem czy Sokolikiem ludzi można spotkać całkiem wielu tak zejście do Wojanowa to spacer w towarzystwie li tylko drzew, szumu wiatru gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała… a nie, to nie ten poemat 😛

Jednak naprawdę, przez kolejne 3 kilometry może być tak, że na szlaku nie spotkacie żywego ducha. Nie wiem dlaczego bo to kawał urokliwego lasu prowadzącego do kolejnych ciekawych miejsc, choć przyrodę odstawimy na boczny tor. Oddajmy głos historii.

Zostawiając za sobą las, podziwiając Karkonosze skąpane w popołudniowym Słońcu dociera się do Boborowa. Niewielka to wieś z całkiem wielkim pałacem. A raczej jego cieniem. Bo to dziwna jest historia. Najpierw wyłaniają się mury. Potężne, zamkowe by po chwili skurczyć się do wysokości niecałych 2-3 metrów. Za nimi ponad drzewami góruje wieża, kiedyś z pewnością piękna a dziś mocno nadszarpnięta zębem czasu, otoczona rusztowaniami. Przed wami bobrowski remont pozorowany.

Nie wiem co w historii tego neorenesansowego pałacu denerwuje mnie bardziej: to, że w 1972 roku zezwolono na zdjęcie dachówki, która zmieniła adres zamieszkania na Jelenią Górę i dach posiadłości jednego z ówczesnych dygnitarzy, czy fakt, że ruina w jaką popadł później pałac jest remontowana od roku 1996 i tak naprawdę, renowacja owa jest tylko i wyłącznie ponurym, niekończącym jak się zdaje żartem. Serio, posiadłość gruntownie przebudowana w XIX wieku przez rodzinę von Decker stanowiła naprawdę kawał pięknej architektury i żal serce ściska jak patrzy się dziś na jej powolną degradację. Choć wróble ćwierkają, że pojawiła się iskierka nadziei i znalazło się 450 tyś PLN na renowację dachu. No zobaczymy, zawsze to jakiś start.
Po sąsiedzku w kościele p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny znajdziecie płyty nagrobne będące dość konkretną ściągą na temat ważnych szlacheckich rodzin zamieszkujących i zarządzających okolicą. Są Gotchowie, Schaffgotschowie, Zedlitzowie i epitafia pamiętające jeszcze XVI wiek! I jednocześnie coraz częściej pojawia się w głowie myśl (trochę rykoszet dyskusji Radziwiłła z Twardochem), że o tych „większych” ślady znaleźć można bardzo łatwo a o maluczkich, którzy żyli zazwyczaj losem ciężkim i zależnym od tych pierwszych cokolwiek znaleźć jest już ciężko. A historia jednych bez drugich jest przecież niepełna.
Bardzo łatwo przegapić znajdujący się naprzeciwko kościoła, na prywatnej posesji Pomnik poległych w I Wojnie Światowej, chyba największe wspomnienie o tych wszystkich maluczkich właśnie…

Tak jak o pałacu w Bobrowie można powiedzieć, że nie miał on szczęścia do ludzi, tak o samym Wojanowie rzec można coś zupełnie odwrotnego. Posiadłość oddalona od poprzedniej o niespełna 1500 metrów to jedna z wizytówek Doliny Pałaców, odrestaurowany i dopieszczony w każdym detalu kompleks. Choć wcale nie musiało tak być.

Mógłbym się tu rozpisać na temat wielu wielu wieków historii wojanowskiej posiadłości, tak tragicznej jak zniszczenie podczas Wojny 30-letniej czy bardziej kolorowej podczas wielokrotnych remontów prowadzonych przez najznamienitszych architektów, zakończonych rozbudowaniem do mniej więcej współczesnych kształtów z XIX wieku. Wymieniłbym największe śląskie rody zarządzające pałacem, wspomniałbym o Luizie, córce pruskiego króla, której posiadłość została podarowana przez co razem z Mysłakowicami i Karpnikami tworzyła Hohenzellernowski trójkąt. Wspomniałbym o losie typowym dla podobnych posiadłości jaki spotkał go po II Wojnie Światowej, szabrze i przekształceniu w PGR i jako takim dryfowaniu ku współczesności.

Wszystko to jednak nie miałoby dzisiaj aż takiego znaczenia gdyby nie początek XXI wieku, kiedy to nadszarpnięty zębem czasu pałac stanął w ogniu. I choć jego sytuacja zdawała się być beznadziejna znaleźli się inwestorzy, którzy w ciągu kilku kolejnych lat nie dość, że odbudowali co zniszczone to przeprowadzili remont całego przypałacowego folwarku oraz parku tworząc imponujący zakątek. Odwiedzając dzisiaj tamtejszy hotel warto pamiętać, że kilkanaście lat temu los tego miejsca naprawdę wisiał na włosku.

Pałac w Wojanowie to wisienka na torcie dolnośląskich posiadłości. Dziś służy za luksusowy hotel, centrum konferencyjne, restaurację, SPA. Nie będę udawał, że to miejsce na moją kieszeń. Nie musi być, a i nie zmienia to faktu, że po prostu cieszę się, że ominął je los wielu innych dolnośląskich posiadłości. Niech cieszy każdego na swój sposób, kto chce niech nocuje i korzysta ze SPA, kto chce niech po prostu cieszy oko choćby i z odległości.
Wszelkich informacji o rezerwacjach i dalszych atrakcjach szukajcie na stronie pałacu: www.palac-wojanow.pl
ZBIORNIK W WOJANOWIE

Ten jakkolwiek fajowy spacer byłby jednak niepełny gdyby nie ostatni punkt jaki sobie zaplanowałem – zachód Słońca nad Wojanowskim zbiornikiem, jeziorem Bobrownickim. O całkiem solidnych właściwościach „szczęko-opadowych” tamtejszej panoramy (przyciągającej wzrok już z pociągu do Jeleniej Góry/Szklarskiej Poręby) przekonałem się jednej wiosny spacerującej brzegiem zbiornika i od tamtego czasu marzył mi się wypad na zachód Słońca właśnie. I powiem wam, że lepiej chyba trafić nie mogłem, bo najbliższa nam gwiazda pięknie się zaprezentowała ponad zamarzniętą wciąż taflą żwirowni.
Zbiornik to miejsce popularne, tak na grilla, wędkowanie jak i kąpanko w cieplejszych miesiącach, jakkolwiek zupełny brak ratowników, infrastruktury i niepewne dno sprawiają, że nie polecam, a zalecam ostrożność. W dwóch pierwszych aktywnościach spoko, nie ma nic złego o ile sprząta się po sobie, a to nie zawsze jest tak oczywiste jak się wydaje.

Wróćmy do zachodu. Skąd najlepiej obserwować ostatnie chwile dnia? Od strony stacji PKP w Wojanowie skąd zielonym szlakiem można pójść w obu kierunkach, ważne by po chwili odbić w ścieżki prowadzące do brzegu, różne trochę perspektywy czekają, ale widoki niezmienne piękne. Wiosną i jesienią chyba jednak najbardziej imponujące: takiego spojrzenia na Karkonosze to sam sobie bym zazdrościł.
I tak jakoś minął ten dzień, szybko, intensywnie, w pełni satysfakcjonująco. Po drodze było wszystko co sprawia, że na twarzy pojawia się uśmiech. Takie właśnie są Rudawy Janowickie, dają masę radości 🙂
SŁOWEM PODSUMOWANIA bo trochę się działo:
- Zielony szlak z Janowic Wielkich do Wojanowa to fragment dużo dłuższego Szlaku Zamków Piastowskich. Fragment, który wam zaprezentowałem liczy sobie 14 km (plus 1.4 km na Sokolika i z powrotem).
- podczas spaceru tym szlakiem odwiedza się ruiny średniowiecznego Zamku Bolczów a także pałace w Bobrowie oraz Wojanowie,
- polecam postój w schronisku „Szwajcarka” gdzie poczujecie klimat jednego z najstarszych schronisk w Polsce,
- warto rozprostować kości na pagórach Gór Sokolich, Krzyżnej Górze bądź Sokoliku Dużym, symbolach Rudaw Janowickich,
- rudawskie lasy mają wartości czysto terapeutyczne i spacer nimi polecam jak najdłuższy, obcowanie z tamtejszą przyrodą tylko i wyłącznie dobrze robi na serduchu,
- to tylko moje podpowiedzi: Rudawy Janowickie są tak piękne a tak małe, że z pewnością znajdziecie dla siebie jeszcze cosik dodatkowego co da się zobaczyć w jeden dzień, mapa w rękę, dobry but na nogę i ahoj przygodo!
Do zobaczyska na szlaku!
Widok na Karkonosze znad Jeziora Bobrownickiego chyba najlepiej prezentuje się właśnie wiosną, gdy karkonoskie szczyty pokryte są jeszcze śniegiem, a niżej już wszystko się zieleni. Zresztą z pociągu Karki wyglądają najlepiej również z okolic Wojanowa.
PolubieniePolubienie
Tak, choć muszę jeszcze sprawdzić na jesień i złapać pierwszy śnieg w Karkach, też powinno robić robotę 🙂
PolubieniePolubienie
Niesamowite to Jezioro Bobrownickie, zachwycający widok, tak trochę… szwajcarsko zaprezentował się na zdjęciu 🙂 Piękne tereny we wpisie!
PolubieniePolubienie
Oj tak, podkarkonoskie jeziora i stawy mają wielkie szczęście bo wiosna i jesień są tam naprawdę imponujące 🙂
PolubieniePolubienie
Do Rudaw wybieram się już od dłuższego czasu i albo ląduję w Karkonoszach, albo w Beskidzie Żywieckim. A Rudawy są o tyle spoko, że znajdują się w grupie kilku pasm górskich, w które bez problemu można się wybrać z psem. 😉
PolubieniePolubienie
A i racja, wspomnę o tym w tekście bo dla wielu osób może to być dodatkowy punkt, który przyciągnie w Rudawy 🙂
PolubieniePolubienie
Och pięknie tam! Widzieliśmy prawie wszystkie ciekawe miejsca 2 lata temu. Niestety nie dotarliśmy do Zamku Bolczów – a szkoda bo pięknie wygląda na Twoich zdjęciach! Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
No i gitara, jest powód żeby wrócić choc słyszałem niefajne doniesienia o aktualnym stanie lasu wzdłuż zielonego szlaku do zamku 😦
PolubieniePolubienie
Dokładnie te same miejsca odwiedziłem w maju zeszłego roku, gdy tylko odblokowali hotele 😀
Rudawy są przepiękne!
PolubieniePolubienie
Ha, no absolutnie zrozumiałe 😀
PolubieniePolubienie
Totalnie nieznane mi jeszcze tereny …… koniecznie do nadrobienia – świetny wpis , na pewno do niego wrócę jak tylko uda się coś zaplanować w tym rejonie
PolubieniePolubienie
Rudawy są super! Szkoda, że tak daleko od Bielska-Białej bo inaczej wiele kilometrów bym tam wydeptał z Asią 🙂
ps. podlinkowaliśmy ten Twój post Wojtku u Asi 🙂
ps2. a Zamek Bolczów to perełka
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Haha, mam podobnie z Pieninami na przykład 🙂 Dzięki za wzmiankę, fajny tekst. Trzeba będzie się kiedyś umówić na jakieś szwendanko 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki! Bielsko-Biała czeka 🙂 Asia chętnie oprowadzi i powinno Ci się jej miasto spodobać 🙂
PolubieniePolubienie