Mołdawia trochę bardziej praktycznie

Mołdawia, miejsce zastygłe trochę w czasie, zdające się mieć gdzieś obecne mody i trendy, w swoim tempie żyjące i radzące z szarą nieciekawą zdawałoby się rzeczywistością. To kraj, który nie stara się na siłę zmieniać i powoli, powolutku żyje z dnia na dzień. To taka Polska z przełomu lat 80 i 90 do której kiwa zachodni świat – w miastach śmielej, na prowincji dużo skromniej, by nie powiedzieć w ogóle. Czy jednak mieszkańcom, którzy mogą ‚cieszyć’ się z niesamowicie niskich zarobków, jest tam źle? Mołdawianie innego życia raczej nie znają, doceniają co mają a wszechobecne tam winotwórstwo zdaje się być ich najlepszym remedium na smutki i znoje otaczającego świata.

Jak się tam dostać?

W sumie to nie tak trudno, choć niekoniecznie oznacza to szybko. Najprościej jest samolotem, LOT pozwala „już za” 500 zł w dwie strony na bezpośredni transport do Kiszyniowa, ale co to za frajda tak od razu bez przygód, można przecież… doczłapać się pociągiem. Przy czym trzeba najpierw dostać się do Lwowa skąd bezpośrednio można jechać już do Mołdawii bądź też zrobić sobie jeszcze kolejny mały trip do Odessy i dopiero stamtąd uderzyć do stolicy tego niepozornego kraju upchniętego pomiędzy Ukrainą a Rumunią.

DSCI4949
Kawiarenka… znaczy się  pociąg do Kiszyniowa.

Pociąg z Odessy jedzie około 4-5 godzin i z wyglądu wewnątrz przypomina przytulną kawiarenkę, jego koszt to 260 hrywien (ok. 38 złotych). Przejeżdżamy przez Naddniestrze, kontrola na granicy lustruje bilety, zagaja rozmowę, pyta o wysoką częstotliwość wjazdów na Ukrainę, takie sprawy. Po drodze za oknem stepy akermańskie i pobrzmiewający w głowie Marek Kondrat cytujący Mickiewicza.

DSCI5186.jpg
Gara Nord z mniej reprezentacyjnej strony i nasz automobil do Odessy.

Alternatywą dla pociągów jest ‚międzynarodowy bus’, taka bardziej dalekobieżna marszrutka do/z Odessy nie zahaczająca na swej trasie o Naddniestrze. Najpiękniejszą rzeczą w tym przypadku jest możliwość oglądania przez całą drogę (tak z 5 godzin) rosyjskich komedii romantycznych tudzież takich zachodnich hitów jak „Lucy”, oczywiście po rosyjsku – co jak co ale logice tego filmu na  pewno ten język nie zaszkodził 😛 W wypadku busa strzeżcie się wychodka na granicy, tam czai się ZŁO, po prostu. Cena busika to 200 mołdawskich lejów (ok. 40 złotych).

Gdzie się zatrzymać?

Tak więc tego, można oczywiście w apartamencie w Radissonie za 700 zł, można w kultowym już hotelu „Cosmos” w którym przeniesiemy się w czasie do przeszłej epoki (ok… w Mołdawii w pewnym sensie zostaniemy w teraźniejszości). Można też wybrać prywatne 4 kąty. Fajnie i nie fajnie zarazem.

maras w naszym sitcomowym mieszkanku.jpg
Maras w naszym sitcomowym mieszkanku.

No bo tak: nasza miejscówka okazała się bardzo miła, tyle tylko, że kontakt z naszym właścicielem okazał się dość trudny – dzwoniąc do nas z różnych komunikatorów utrudnił nam tak po prawdzie kontakt zwrotny, każda próba połączenia z naszej strony kończyła się fiaskiem. Żeby się zbytnio nie rozwodzić, nasze zakwaterowanie trwało dobrą godzinę podczas której ludzie dobrej woli zadzwonili do ludzi, którzy zadzwonili do ludzi, którzy dodzwonili się do naszego hospodara. Ten, jak już się pojawił to poczęstował nas winem oraz po usłyszeniu, że przybywamy z Odessy uraczył masą zgryźliwości w kierunku Ukraińców. Trzeba jednak przyznać, że hacjendę we władanie otrzymaliśmy przednią a i cena bardzo miłą była. Studio Chisinau bo tam zamieszkaliśmy mieści się na Strada Universitati 37, sąsiadując z kilkoma ambasadami (Turecką, Bułgarską czy Francuską), będąc o rzut beretem od Parcul Valea Morilor, stołecznego jeziora. Cena noclegu, 150 lejów od głowy.

Jeszcze dwa słowa o piniądzu

Walutą obowiązującą w Mołdawii jest lej. To takie śmieszne pieniądze rodem wyciągnięte z Monopoly. Kolorowe, jaskrawe, na każdym nominale (od 1 do 1000)  z jednej strony znaleźć można miejscowego Krzysztofa Jażynę ze Szczecina czyli Stefana Cel Mare, narodowego bohatera, z drugiej mamy charakterystyczne dla kraju miejsca i budowle, od Monastyru Caprianna do Pałacu Prezydenckiego. Posiadanie gotówki w Mołdawii jest dość ważne – mało gdzie zauważyliśmy terminale do kart, naprawdę nie jest to kraj dla wielbicieli plastikowej waluty (nielicząc Naddniestrza*, ale to inna historia).

DSCF6541.jpg
Stefan Cel Mare- człowiek z piniądza

W Polsce kupno lejów nie jest może niemożliwe, ale bardzo ciężkie dlatego najlepiej na wyjazd wziąć ze sobą euro/dolary i na miejscu wymienić – i zrobić to z głową, czyli:
– lepiej wstrzymać się z tym na granicy gdzie kursy nie do końca są korzystne,
– w mieście takim jak Kiszyniów rozejrzeć się, kantorów mamy w brud, niektóre jednak po niższym kursie ‚oferują’ ukryte prowizje, które owy kurs niwelują – informacja „comission free” powinna dać nam pewność, że takich niespodzianek unikniemy,
– w Kiszyniowie da się wymienić złotówki, ale kurs jest tak niekorzystny, że lepiej zrobić to tylko w ostateczności,
– w niektórych kantorach, przy wymianie nominału 50 euro i w górę pokiwają tylko głową i poproszą o znalezienie najbliższego banku – z tego co zrozumiałem obowiązują ich jakieś regulacje. Co ciekawe 50 dolarów przechodziło bez zająknięcia,
– nie ma sensu wymienić dużo ponad to co potrzebne, jeśli nie jesteśmy kolekcjonerami na nic nam będzie nie wydanych masa lejów i bani – choć, ok za te zawsze można kupić trochę Kvinta 😉
* – jak może wiecie Republika Naddniestrzańska kilka lat temu wprowadziła do obiegu… plastikowe monety – mają różne kolory, kształty (!) i wyglądają jeszcze bardziej jak wyciągnięte z jakiejś planszówki.

Gdzie kupować?

Przekonaliśmy się, że będąc w Mołdawii lepiej zaopatrzyć się (nieważne w co) jeszcze w większym mieście – wypad na wieś  może zaskoczyć nas zwykłym brakiem sklepów. Mimo posiadania sieci sklepów „Alimentara”, supermarketów „Nr 1” czy też megagalerii „Malldova” w Kiszyniowe najlepiej robić zakupy w małych sklepikach, albo jeszcze lepiej: na targu! Tak, to jeden z tych krajów gdzie na targu kupi się wszystko i zazwyczaj okaże się to dobre i tanie. Stołeczny targ mieści się zaraz obok głównego przystanku marszrutek i okala spory budynek w którym mieści się olbrzymi sklep mięsny – można mieć wrażenie, że całe miasto tam kupuje habaninę. Sam targ atakuje ferią zapachów, owoce na przemian z mnóstwem przypraw, dziesiątki kiszonych warzyw czy owoców (czego tam nie kiszą!). Powoli czuć tam też powiew południa, ach granaty!

DSCI4993.JPG
Bazar i dworzec marszrutkowy w jednym – miejsce WAŻNE!

Inna rzecz to miejscowe wina – starzy i młodzi, niestrudzenie cały dzień sprzedają domowe trunki, w butelkach po coli czy różnych Cabernetach możemy zakupić naprawdę solidne białe i czerwone, słodkie i wytrawne, musujące i te mniej. Naprawdę, nie obawiajcie się kupić wina na targu, to naprawdę kawał dobrej roboty. A i ceny niziutkie – tamtejsza 1,5 litrowa „Fanta Chardonnay” to koszt 30 lejów!

Transport na miejscu

Chyba najprostszym rozwiązaniem – o ile nie posiada się/nie wynajęło się samochodu – są marszrutki. Jest ich miliony i zabiorą nas prawie wszędzie.W cenie kilkudziesięciu lejów zazwyczaj. To nic, że nieraz stan owych marszrutek  nie do końca odpowiada dzisiejszym standardom – że wspomnę o busiku z niedomykającymi się tylnimi drzwiami, które rękoma trzymaliśmy by na oścież się nie otwierały :v Mimo to marszrutki naprawdę można polecić, w Kiszyniowie zaraz obok targu znajdziecie największy przystanek skąd busiki jeżdzą we wszystkie strony – jedynie brak rozkładów może drażnić, ale wystarczy trochę popytać i od razu wiadomo, gdzie czeka interesujące nas auto. Przykładowo kurs do Orheiul Vechi to 35 lejów w jedną stronę.

DSCI4984 - DSCI4985
Trolejbusy to rzecz nad wyraz częsta.

W miastach prócz autobusów i wspomnianych marszrutek można jeszcze korzystać z trolejbusów, które nie bacząc na rok 2017 dumnie kursują na swych trasach.

Mołdawski bucketlist 😀

Byliśmy w Mołdawii niespełna dwa dni, dlatego też ta lista w znacznej części pozostaje do odbębnienia. W każdym razie według mojej skromnej osoby będąc tam trzeba:

  • zobaczyć czy Kiszyniów naprawdę jest najmniej ciekawą stolicą Europy – odpowiedź w kolejnym wpisie 😉
  • przewędrować pół kraju wzdłuż Dniestru napawając się wysokimi brzegami rzeki i monastyrami schowanymi weń – te w Starym Orheiulu zaliczone, pozostały m.in. Tipova i Saharna,
  • skosztować win z 1) największej winiarni Europy (Cricova), 2) winiarni z największą kolekcją butelek w Europie (Milesti Mici),
  • przekonać się czy Naddniestrzańska Republika to ‚tylko’ największy skansen Związku Radzieckiego czy może coś zupełnie odwrotnego ‚ubrane’ w sowiecki garnitur,
  • zgubić się pobłąkać się w nieskończenie wielkich jaskiniach Emila Rakovicy,
  • odnaleźć spokój na Mołdawskiej wsi, pośród pięknych okoliczności przyrody,

5 myśli na temat “Mołdawia trochę bardziej praktycznie

    1. Da się! Najprościej po rosyjsku, ale po angielsku też. No chyba, że znacie też rumuński to w ogóle problem z głowy 😉 Raz tylko trzeba było na migi.
      I tak, na pewno jeszcze wrócimy do sporo jeszcze zostało a i zima to nie idealna pora na szwędanie się tam 😉

      Polubienie

    1. Środek lutego – jak zauważyłem mało kto wtedy jeździ i dlatego wrażenia z lekka inne niż w większości relacji. Świetnie to wszystko w sniegu i słońcu wygląda choć Kiszyniów musi mega zielony latem być bo ma w huk parków. Ogólnie miło było 😉

      Polubione przez 1 osoba

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.