Wgramolić się na Tolštejn i Jedlovą nie zahaczając przy tym o Jiřetín pod Jedlovou byłoby co najmniej nietaktem. Zaprawdę trzeba by się nagimnastykować by do urokliwej miejscowości nie zawitać choćby na chwilę. Dlatego kontynuując nasz spacer po Górach Łużyckich zapraszam was do tej niewielkiej, klasycznie ładnej miejscowości, idealnej na krótki przystanek w podróży po największych atrakcjach całego pasma.


Bardzo lubię takie miejsca. Kompaktowe, pełne zabytkowej architektury, ciekawej historii no i po prostu ładnych widoczków, wszystko blisko siebie. Każda kolejna miejscowość Gór Łużyckich ma swój sposób na przyciągnięcie uwagi, wszystkie jednak łączy jeden element: domy przysłupowe. Nie inaczej jest tutaj, gdzie naprawdę nieźle zadbane domy pamiętające jeszcze XVIII wiek przyozdabiają każdy najważniejszy fragment miasta. A raczej wsi, bo choć Jiřetín może wydawać się całkiem „miastowy” to jednak praw miejskich od kilku dziesięcioleci już nie posiada.


Z tą miastowością tutejszą to było tak, że najsampierw były kopalnie. Oraz zamek. Okoliczne góry skrywały różne skarby, złoto, srebro, miedź, węgiel i naturalnym było, że prędzej czy później przyciągną chętnych by w ich trzewiach pogrzebać. Pierwszeństwo w eksploracji i eksploatacji otrzymał pan na zamku Tolštejńskim, Jindrich ze Šlejnic. On to, na początku XVI wieku pościągał w góry najlepszych speców od górnictwa i w szybkim czasie poczęły powstawać pierwsze sztolnie. Jego dzieło kontynuował Jiri (takoż ze Šlejnic), który nie dość, że wspomógł rozwijający się górniczy przemysł to jeszcze otrzymał od cesarza Rudolfa II przywilej nadający rozrastającej się osadzie prawa miejskie. Dla uczczenia Jiriego (czy też Georga lub swojskiego Jurka) miasto nazwane został Sankt Georgenthal. Dzisiejsza nazwa Jiřetín pod Jedlovou na mapach pojawiła się dopiero po II Wojnie Światowej, wraz… z powojenną utratą statusu miasta.

Sprowadzeni do miasta górnicy z Harzu i Rudaw musieli poczuć nie lada rozczarowanie kiedy dość szybko okazało się, że złoża – niemal wszystkiego – nie są tak wielkie jak oczekiwano i już w kilkadziesiąt lat po początkowym boomie wydobycie spadło dramatycznie. Pozostałości po kopalnianej przeszłości znajdziecie na zboczach okolicznych gór, w mijanej podczas marszu na Luž dolinie Milirky czy przede wszystkim kilkaset metrów za zachód od centrum miejscowości, w sztolni Św. Jana Ewangelisty, ostatniej oddanej do użytku, z trudem starającej się zachować pozory działalności aż do początku XX wieku! Dziś 320 metrów podziemnych korytarzy udostępnionych jest do zwiedzania. Garść informacji praktycznych znajdziecie TUTAJ.


Wskutek zapaści, już w XVII wieku wielu górników musiało się przebranżowić (heh, widzę to słowo użyte w ówczesnych czasach :D) i na scenę wkroczył nowy zawodnik. Jego orężem były domy przysłupowe z warsztatami tkackimi a Jiretin stać miał się miastem gdzie pierwsze skrzypce zacznie grać przemysł tekstylny. I choć z czasem technika i wielkie fabryki wyparły małych rzemieślników to pozostały po nich przepiękne domy. Cudną wizytówką całych Górnych Łużyc są przysłupy.




Nieśpieszne życie koncentruje się wokół urokliwego placu. Kwadratowy, o niemal takich samych wymiarach jak podczas lokacji miasta, jest pełen przyjemnych dla oka zabytkowych kamienic, które wraz z dominującym kościołem Świętej Trójcy stanowią centrum Miejskiego Obszaru ochrony, statusu nadanego w 1992 roku. To dowód na to, że historyczna tkanka miejscowości zrobiła wrażenie nie tylko na nas. I to nawet jeśli nie wszystkie domy są należycie zadbane i gdzieniegdzie rdzewieje dach a ze ścian leci tynk.




Zabudowa placu naprawdę może się podobać, jest diablo zwarta, spójna i przyjemna dla oka. Spotyka się tu jednak jeden błąd w matriksie, mieszczący kilka sklepów wielgaśny i brzydki postsocjalistyczny klocek. Powstał on w miejscu wyburzonego ratusza i ach, jakże mnie trzęsie, kiedy patrzę na takie zmiany. Na szczęście na tym powojenna ingerencja w okoliczną architekturę się skończyła. Dzięki temu stare domy przysłupowe i dawne apteki, zajazdy czy poczta wciąż stoją na swoich miejscach, niczym zaklęte w czasie.




Górujący nad placem kościół Świętej Trójcy jest niemal tak samo stary jak miejscowość. Budowa renesansowej świątyni rozpoczęła się kilkadziesiąt lat po lokacji miasta a już na początku XVII wieku odprawiono pierwsze msze. O protestanckim rodowodzie świątyni świadczą drewniane empory, dwa ich pietra! Podoba mi się, że silnie drewniane wnętrza nie straciły swojego uroku, choć pewnie po drodze w fazie zbarokizowania chciano upchać tam trochę nadliczbowego wyposażenia.


W 1908 roku, w 60 rocznicę panowania cesarza Franciszka Józefa I tuż przy świątyni zasadzony został dąb. Drzewo bez problemów rośnie do dzisiaj, lecz sama tablica pamiątkowa o tym wydarzeniu tak łatwo nie miała – kilka lat po rozpadzie cesarstwa została zdjęta i na powrót czekać musiała niemal 100 lat. Dziś w cieniu coraz bardziej rozłożystego drzewa Robert Makłowicz z uznaniem skinąłby głową.
Będąc w Jiretinie troszkę większą grupą (minimum 4 osobową) możecie liczyć na jeszcze jedną atrakcję – wstęp do miejscowego muzeum, mieszczącego się w dawnej plebani. Ładny biały budynek z mansardowym dachem odnajdziecie bez problemu, pięknie się komponuje z kościołem. Zwiedzanie może być „kropką mad i” w kwestiach okolicznego górnictwa jak i zamku Tolštejn – dwie stałe wystawy traktują bowiem o jednym i drugim. No, ale niestety zwiedzanie – przynajmniej rok temu – zaczynało się od grup 4 osobowych 😦


Bez limitów i biletów zobaczyć za to można chyba największą atrakcję Jiretina, barokową Drogę Krzyżową na… Krzyżowej Górze.
Křížová hora to diablo fajny kawałek pagóra, w zasadzie przedłużenie Jedlovej opadające delikatnie w stronę miasteczka. Chcąc zdobyć trzeci najwyższy szczyt Gór Łużyckich małe jest prawdopodobieństwo przeoczenia miejscowej Kalwarii.

Przejście 14 barokokowych (a tak sobie pozwolę połączyć) przystanków Drogi Krzyżowej, wraz z Ogrodem Oliwnym i Grobem Pańskim dla jednych sprawą duchową, dla innych dobrym treningiem (w końcu pokonuje się 80 metrów przewyższenia) a kolejnych przyciąga ze względu na zabytkowy sznyt. A trzeba przyznać, że powstałe pod czujnym okiem proboszcza Gottfrieda Liessnera kapliczki najprawdopodobniej nie były pierwszą próbą stworzenia na górce Drogi Krzyżowej.
Choć znana dziś Droga Krzyżowa powstała w roku 1764 to faktyczne pielgrzymowanie w to miejsce zaczęło się sto lat wcześniej. Tak w każdym razie mówi legenda o siedmiu braciach-protestantach, uciekających przed prześladowaniami, ich wspólnym śnie-objawieniu, pozostaniu w mieście najbardziej chorowitego z nich, wymodleniu na zboczach góry uzdrowienia i w końcu postawieniu w podzięce krzyża. To bardzo long story short wersja, ale nie zmienia faktu, że historia rozeszła się po okolicy i miejscowi (i nie tylko) zaczęli pielgrzymować z własnymi intencjami.


Kapliczki z ciekawie rzeźbionymi przystankami Drogi Krzyżowej, Ogród Oliwny z odpoczywającymi uczniami Chrystusa, kapliczka Grobu Pańskiego czy w końcu niewielka acz wielce okazała Kaplica Krzyża Świętego mają już na karku lat przeszło 200, co pod koniec ubiegłego stulecia było widoczne – dlatego zebrano odpowiednie fundusze, przeprowadzono renowację wszystkich nadszarpniętych zębem czasu elementów i dziś całkiem zadbana Kalwaria spełnia funkcje nie tylko duchowe, ale i turystyczne.

Spacer z Jiretina potrafi rozgrzać mięśnie i nawet jeśli nie chcecie kontynuować marszu na Jedlovą (choć pewnie chcecie, albo stamtąd wracacie) to warto wspiąć się jeszcze dosłownie kawałek, ponad linię drzew na bardzo fajny punkt a wręcz polanę widokową. Tolstejn prezentuje się stamtąd obłędnie a wprawne oko dostrzeże i kominy naszej kopalni Turów.


I z tym pięknym widokiem was zostawiam. Mam nadzieję, że tak jak i my lubicie zatrzymywać się w takich niewielkich miejscowościach – nauczyliśmy się bowiem, że niemal zawsze znajdzie się w takich miejscach coś ciekawego do zobaczenia i odkrycia 🙂







