Osieczna, pochwała (nie)zwykłości

Zabiorę was dziś w podróż do niewielkiej Osiecznej, ledwo 10 kilometrów od miejsca gdzie pomieszkuję. Zabiorę was do pięknego kawałka Wielkopolski, kryjącego w sobie niezwykłą przyrodę, niebanalną historię, niosącego obietnicę odpoczynku od zgiełku i pośpiechu dnia codziennego. Przygotujcie się na momentami zbyt rozwlekły i nostalgiczny wpis, ale widocznie taki miał być, nie żałuję ani słowa 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Witajcie w Osiecznej.

Osieczna, niewielka miejscowość oddalona od Leszna o niespełna 10 kilometrów. Skryta (no dobra, wcale nie skryta, ale nie psujmy narracji :P) pomiędzy morenowymi pagórkami, przytulona do urokliwego Jeziora Łoniewskiego. To diablo popularne miejsce na szybki wypad za miasto, wszak chwila moment i z zatłoczonego centrum Leszna przenosimy się na plażę, w tygodniu spokojną i dającą wytchnienie od miastowego tempa właśnie. To jak najbardziej zdrowe podejście. Wystarczyło jednak zajrzeć pod tę plażową tkankę by dojrzeć intersujące miasto z zabytkami i historiami tak różnymi co ciekawymi, ujrzeć miasto bliskie przyrodzie oferujące piechurom i rowerzystom kilometry ścieżek przecinających lasy i morenowe pagórki. Małe, ale wariat. Idealne na niespieszne kontemplowanie natury i architektury, jeszcze lepsze na złapanie oddechu przy chłodnym piwie i wieczornym ognisku. To miejsce gdzie naprawdę wypoczywam.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Osieckie kocie łby.

Potrzebowałem jednak czasu by w pełni to dojrzeć i docenić. Przez wiele lat, jako brzdąc i trochę większy brzdąc spędzałem tam długie tygodnie lipca i sierpnia bawiąc się beztrosko. A jednak z każdymi kolejnymi wakacjami zaglądałem coraz rzadziej. Nie to, że się pokłóciliśmy, ale po prostu priorytety mi się pozmieniały i wolałem bywać dalej, sięgać szerzej. Aż tu w końcu zeszłego lata powróciłem na stare śmieci na troszkę dłużej i poczułem te same dobre wibracje co dawniej. To właśnie te chwile pozwoliły mi spojrzeć na miasto z szerszej perspektywy, rozpoczynając trwający do dziś dialog, pozwalający odkrywać kolejne osieckie tajemnice. Podejrzewam, że w swojej okolicy macie bardzo podobne miasteczka – czy przyglądaliście się im kiedyś uważniej? Postaram się teraz oddać głos takiemu miejscu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Osieczna, małe wielkie miasteczko.

DOTARCIE NA MIEJSCE

Do Osiecznej bez problemu dojedziecie samochodem (drogą 432) oraz autobusem, popularną „trzynastką”. Ja jednak proponuję opcję, którą sam uskuteczniam kiedy tylko mogę: rower. Gdy pierwszy raz, jeszcze w podstawówce jechaliśmy tam całą klasą na zieloną szkołę to istniejąca dziś ścieżka rowerowa co najwyżej kiełkowała w kilku głowach jako plan na przyszłość. Wierzcie mi, kolumna 20 dzieciaków na drodze musiała robić niemałe wrażenie.

Oto droga 432 z Leszna.

 

A to ścieżka rowerowa.

Dziś wygodną ścieżką lub bardziej wymagającym i pagórkowatym lasem te parę kilometrów pokonuje się w około godzinkę i tylko od waszej wygody zależy co wybierzecie. Na tych kilku kilometrach robi się ponad 100 merów przewyższeń a jeśli wybierzecie opcję leśną to można i pokusić się o wgramolenie się na najwyższy pagór okolic Leszna, Górę Św. Jadwigi, wysoką na 150 metrów. Lasy pomiędzy oboma miastami to istna bajka dla piechurów czy rowerzystów mtb – lodowiec w czasie swojej ostatniej wizyty w Polsce tak bardzo nawywijał, że pozostawione przezeń morenowe pagórkowatości, mocno rozmijają się z popularnym mitem „płaskiej Wielkopolski”. Spacery i przejażdżki polecam tam całorocznie, każda pora roku potrafi zauroczyć.

Zdecydowanie jednak uwielbiam wiosnę, kiedy podziwiać można rzepaku przestwór oceanu 😉

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Pełne rzeka wzgórza pomiędzy Osieczną i Jeziorkami.

WIATRAKI

O polodowcowej przeszłości tych ziem najlepiej świadczy podjazd do miasta, zaraz po minięciu tablicy z napisem „Osieczna” zaczyna się krótkie, ale strome podejście. Wjeżdżamy na wzgórza, których walory setki lat temu dostrzegli wielkopolscy młynarze. Powoli jeden po drugim naszym oczom ukazują się trzy wiatraki, koźlaki. Niegdyś stanowiły one nierozłączny element krajobrazu Wielkopolski… 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Osieckie wiatraki, dwa z trzech.

Cofnijmy się w czasie. Jest XVIII wiek, jak kraj długi i szeroki ziemie Polski ostemplowane są wiatrakami. W całym kraju jest ich 20000 tysięcy, cały kraj mieli mąkę można by rzecz. Wielkopolska wiedzie prym w wiatracznym imperium, każde miasto a także i wsie poszczycić mogą się co najmniej kilkoma wiatrakami, są też i takie wokół, których było ich i prawie 100 – jak w okolicach Leszna i wedle legendy Śmigla mającego mieć wiatraków 99, gdzie zawsze gdy próbowano wybudować setny to któryś z istniejących dosięgało jakieś nieszczęście.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Oto Leon.

Cóż niezwykłego było w wielkopolskiej ziemi, że w pewnym okresie wiatraki wyrastały tam jak grzyby po deszczu? Otóż… bliskość pruskiego sąsiada, w dużej mierze. To pruska polityka celna i kwestie ekonomiczne były często powodem powstawania kolejnych „farm” wiatracznych, dzięki którym młynarze nadążali z mieleniem zboża tak dla miast Wielkopolski jak i tych za zachodnią granicą. Niemcy oszczędzali na sprowadzaniu polskiej mąki doceniając przy tym jej wysoką jakość a nasi młynarze zarabiali na handlu z sąsiadami.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Koźlaki nawet i podczas zimowej zadymki prezentują się dostojnie.

Z czasem jednak do głosu zaczęła dochodzić technika i tradycyjne wiatraki zaczęły tracić na znaczeniu, wielu młynarzy nie nadążało (bo też nie mieli takiej technicznej możliwości) za rozwojem i musiało opuścić swe młyny. Przez lata krajobraz usiany działającymi wiatrakami zaczął zmieniać się w pełen wiatracznych szkieletów. Do dziś z ponad 12000 wielkopolskich młynów przetrwało niespełna 150…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ponownie Leon, tylko teraz en face.

Tę historię a także wiele innych usłyszycie w Muzeum Młynarstwa i Rolnictwa znajdującym się na wspomnianym wcześniej osieckim wzgórzu. Trzy ocalałe wiatraki koźlaki – o swojskich imionach  Franciszek, Józef-Adam i Leon – to wehikuły czasu, którymi zarządza Jarek Jankowski wraz z żoną Ewą. Mało jest w Polsce ludzi z większą wiedzą i co ważniejsze pasją, to para oddana idei przywrócenia do świadomości Polaków ich wiatracznego dziedzictwa. Prócz trzech wiekowych koźlaków w muzeum znajdziecie też m.in. wiatrak młodziutki, przy którym samemu można poczuć się jak młynarz, wprawienie w ruch takiego „mikrusa” to ekstra zabawa. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Muzeum Młynarstwa i Rolnictwa w Osiecznej w pełnej krasie.

Wiatraki mają przeszło 250 lat na karku lecz serca mają młode – znaczy się ich wnętrza są tak zadbane a wszystkie elementy tak dobrze zachowane, że gdyby tylko była taka potrzeba to ponownie mogłyby zacząć działać. Prócz walorów turystycznych i edukacyjnych są również niemymi świadkami historii – w czasie Powstania Wielkopolskiego na młyńskim wzgórzu rozegrała się jedna z najgłośniejszych zwycięskich przez powstańców bitew w regionie. Co roku, w styczniu odbywa się rekonstrukcja tamtych wydarzeń.

Osieckie wiatraki są jednym z ważniejszych punktów tzw. Wielkopolskiego Szlaku Wiatracznego, kapitalnego pomysłu łączącego 50 zachowanych wiatraków. Jego pokonanie to niepowtarzalna szansa na naprawdę bliskie poznanie historii Wielkopolski przyprószonej mąką. Osieckie wzgórze to jedyne miejsce w Polsce gdzie znajdziecie TRZY TAK WIEKOWE wiatraki. 

Służę stroną muzeum: http://zabytkowe-wiatraki.pl/

ŚWIAT MINIONY

Będąc w Muzeum warto wykonać żabi skok (przez jezdnię) do skrytych między drzewami pozostałości po Osiecznej, której już nie ma. W bujnym parku znajduje się bowiem cmentarz ewangelicki, według mnie jedno z dwóch ważniejszych dla miasta miejsc, symbol pamięci o dawnych mieszkańcach tych ziem. Ich historia nie jest jednak łatwa.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Cmentarz ewangelicki, lapidarium.

W Osiecznej przez lata żyli obok siebie Polacy, Niemcy i Żydzi, katolicy, ewangelicy i wyznawcy wiary mojżeszowej. Wszyscy mieli swe życie, tradycje, świątynie, swoje cmentarze. Wszyscy oni budowali historię miasta. Niemcy opuścili jednak Osiecznę wraz z końcem II Wojny Światowej, Żydzi 30 lat wcześniej. Dziś próżno szukać choćby śladów ewangelickiego strzelistego neogotyckiego kościoła, rozebranego w latach 70 XX wieku pod czujnym okiem Służby Bezpieczeństwa nadzorującej prace, pilnującej by nawet zdjęcie z tego przedsięwzięcia nie ujrzało światła dziennego – co się nie powiodło, gdyż do archiwów seria fotografii trafiła. Pozostałości po synagodze również nie dostrzeżemy, ale to z bardziej prozaicznego faktu: drewnianą bożnicę osiecki kahał ze względu na zły stan techniczny po prostu rozebrał jeszcze w wieku XIX.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ul. Podgórna gdzie niegdyś znajdował się osiecki kirkut. Dziś lapidarium i ściana pamięci.

Osiecka gmina żydowska była jedną z najstarszych w regionie a kirkut funkcjonował do roku 1920 kiedy to ostatnie osoby wyznania mojżeszowego opuściły miasto. Przez kolejnych paręnaście lat nekropolia powoli niszczała, pod koniec lat 30 macewy zaczęto przenosić na plac 600-lecia a w międzyczasie świat pogrążył się w największym mroku XX wieku. Po II Wojnie Światowej na terenie cmentarza wybudowano osiedle domków jednorodzinnych a część macew posłużyła za budulec do budowanych dróg, inne zaginęły… Lecz gdy w latach 90 odnaleziono kilkadziesiąt ich sztuk od razu było wiadomo, że trzeba godnie o nie zadbać tak by pamięć w nich zaklęta nie umarła. W 2005 roku na miejscu dawnego cmentarza utworzono ścianę pamięci, lapidarium z odnalezionymi macewami. Pieczę nad nimi sprawuje rozłożysty dąb, który jako jedyny od lat trwa na swym miejscu.

Ewangelicy w mieście pojawili się w XVI wieku i choć przez kolejne stulecia zdarzały się lata burzliwej ich relacji z katolikami – co było m.in. „rykoszetem” Wojny Trzydziestoletniej, Potopu Szwedzkiego czy prężnie działającej kontrreformacji – to trwali i tworzyli część jego historii. Niemieccy osadnicy przywykli do większych miast nadali Osiecznej nazwę „Storchnest” czyli Bocianie Gniazdo” co miało nawiązywać nie tylko do niewielkich rozmiarów ówczesnego miasteczka, ale i często spotykanych wtedy w okolicy bocianów wabionych doń przez podmokłe tereny bogate w żaby.

Wróćmy na wspomniany cmentarz. Po II Wojnie Światowej czekał go los podobny do kirkutu. Nekropolia ogołocona została z wielu najokazalszych płyt nagrobnych, wykarczowano wiekowe drzewa, pozostałości zdewastowane zostały przez spychacze. Przez lata wszystko co przetrwało powoli niszczało. Znaleźli się na szczęście dobrzy ludzie, którzy kilkanaście lat temu rozpoczęli uprzątanie terenu, wykopali dziesiątki płyt a finałem ich pracy było stworzenie lapidarium.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ocalone od zapomnienia.

Oddam im głos:

„Na tym cmentarzu spoczęło kilka pokoleń mieszkańców Osiecznej wyznania ewangelickiego, którzy związali swe życie z naszym miastem, współtworzyli jego historię a po śmierci znaleźli na nim miejsce wiecznego spoczynku.

Dramatyczne dzieje naszego kraju w ubiegłym wieku nie oszczędziły również cmentarzy. W konsekwencji II wojny światowej wiele z nich straciło swych gospodarzy ulegając postępującemu zniszczeniu. Podobny los spotkał cmentarz gminy ewangelickiej w Osiecznej. Towarzystwo Ziemi Osieckiej kierując się uczuciem szacunku i ludzkiej solidarności zainicjowało ochronę pola cmentarnego a zachowane nagrobki poddało częściowej konserwacji tworząc nich lapidarium.”

Wśród pochowanych dojrzeć można nazwisko von Heydebrand. To ostatni właściciele ziemscy Osiecznej a wśród nich Tasillo von Heydebrand und der Lasa, XIX mistrz szachowy, w swoich czasach niekwestionowana światowa czołówka, autor podręczników, ale i kolekcjoner dzieł innych autorów – jego przebogata biblioteka znajduje się dziś w Bibliotece Kórnickiej PAN. Niestety jego wnuk Heinz, ostatni właściciel tych włości w pamięci miejscowych zapisał się zdecydowanie gorzej, uczynnie wspomagając nazistów podczas II Wojny Światowej, dołączając do SS… i – o ironio -będąc zeń usuniętym ze względu na częściowo żydowskie pochodzenie. Zmarł on wiele lat po wojnie daleko od Osiecznej.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Odratowane nagrobki, dziś ewangelickie lapidarium.

Z jednej strony to budujące, że obecni mieszkańcy zawalczyli o to by pamięć o ich poprzednikach, tak różnych (w sumie czy tak bardzo) od nich przetrwała. Z drugiej to niezmiennie zatrważające, że o pamięć taką trzeba walczyć…

ZAMEK

Von Heydebrandowie byli ostatnimi właścicielami Osiecznej. Początki miasta szacuje się za to na rok 1370, a ludzie na tych ziemiach pomieszkiwali już w ogóle duuuużo wcześniej bo w neolicie czyli dobre kilka tysięcy lat p.n.e.! Wow. Jako miasto pogranicza dość szybko otoczono je wałem i poczęto budowę zamku. Posiadłość przez kilka przyszłych stuleci wraz z kolejnymi właścicielami przechodziła metamorfozy: w XV wieku warownię rozbudowano, jakkolwiek niedługo potem zamek zatracił wiele ze swych walorów, które z kolei na początku XVII wieku przywrócił Andrzej Czarnkowski, starosta kaliski. Co zostało mu zapamiętane bo do dziś na jednej z zamkowych ścian widnieje tablica fundacyjna z kartuszem jego herbu, Nałęcz.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Imponująca to budowla, trzeba przyznać.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
To akurat kartusz herbowy rodziny von Heydebrand.

Żeby wam tu nie zanudzać: następne lata nie zawsze były dla zamku i miasta łaskawe, zdarzyły się trzy wielkie pożary, zniszczony w nich zamek odbudowany został przez Jana Opalińskiego, lecz kilku jego niegospodarnych dość następców (oszczędźmy wstydu nie wymieniając ich z nazwiska) doprowadziło posiadłość do gorszej kondycji. Taki stan rzeczy skończył się wraz z przybyciem Heinricha Burgharda Abbega, który bez pardonu ogarnął remont i nadał zamkowi neobarokowego sznytu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Podglądanie z daleka.

I teraz na koniec zataczamy koło i powracamy do Von Heydebrandów, którzy w latach 1895–1906 przeprowadzali ostateczny lifting i przebudowę nadając zamkowi wygląd, jaki znany jest dziś, zachowując też jednak sporo z wieleset letniej historii posiadłości, jak m.in przeszło 400 letnią salę jadalną czy manierystyczny portal. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Portal co wiele w życiu widział.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Osiecki zamek.

Dziś w zamku mieści się Centrum Rehabilitacji i niestety dopóki szaleje wirus to odwiedziny czy zwiedzanie są niemożliwe – no chyba, że zostaniecie skierowani tam na kurs rehabilitacyjny,  wtedy droga wolna 😉 Wielką mam nadzieję, że pandemiczny czas szybko odejdzie w niepamięć i spokojnie będziecie mogli przespacerować się urokliwym parkiem wokół posiadłości.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zamkowy park.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Drama do zamku, obecnie zamknięta na trzy spusty.

RYNEK

Spod wiatraków w stronę rynku prowadzi długa ulica dzieląca się na dwa segmenty, Leszczyńską i Kościuszki – dawniej nie było problemu z jej nazewnictwem, była to po prostu ulica Długa. Jeszcze do niedawna jej początek już w samym mieście mógł poszczycić się ogólnokrajową medialną (nie)sławą a to za sprawą szykany, która dość niefortunnie umieszczona, tyle pomagała co przeszkadzała – kto jechał ten wie a teraz z pewnością jest wdzięczny, że jej tam nie ma 😛

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ulica Leszczyńska.

Powoli, powolutku droga pnie się ku górze, w bok odbijają wąskie uliczki. Mijane domy, niczym kartki książki opowiadają nam dawne historie. Domy zadbane i wyremontowane, jak i inne niosące na barkach brzemię wieku, chylące się ku ruinie. Na niektórych z nich można dostrzec coraz słabiej widoczne napisy sprzed stu lat, na ten przykład niemal starte na starej cegle J. Pijanowski, tischler – grzebiąc w źródłach można okryć, że cieśla zapewne nie tylko w swoim fachu był mistrzem, bowiem w 1923 został Królem Bractwa Kurkowego i przez rok miał przywilej noszenia królewskiego łańcucha. Parę metrów dalej w niepozornym budynku w 1919 roku mieściła się Gospoda Adama Pieczyńskiego serwująca obiad powstańcom wielkopolskim walczącym w bitwie pod Wiatrakami. Takie pojedyncze fakty, ale potrafią nadać budynkom tożsamości.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Dom i zapewne warsztat J. Pijanowskiego

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Osieckie uliczki.

Raptem kilkaset metrów dalej charakterystyczna forma sygnalizuje nam, że mijamy pocztę, której początki pamiętają jeszcze czasy Cesarstwa Niemieckiego. Czarny cesarski orzeł na elewacji ustąpił miejsca orłowi białemu, niezmienne jest jedynie trwanie poczty. Tak jak polegała ona na swoich pracownikach, tak i właściciele zamku posiadali swoich własnych kurierów i do ich dyspozycji był dom sąsiadujący z pocztą – zresztą na pierwszy rzut oka widać, że coś je łączyło.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Stara-nowa poczta.

W końcu docieramy na rynek. Przez lata odwiedzałem go multum razy, ale był on dla mnie li tylko miejscem gdzie dociera autobus, potem szybka strzała nad jezioro. Beznamiętnie dość go traktowałem, rynek jak rynek, ładne domki, trochę drzewek, ważne było, że są sklepy w których kupuje się wszystko co potrzebne na letnisku. Młody człowiek był i głupiutki taki. Z czasem jednak wzrok coraz bardziej przykuwał choćby kwiatowy element elewacji jednej kamienicy (na której parterze omen-nomen dziś mieści się kwiaciarnia!), na innych minimalistyczne szczyty świadczące o może nie tyle co barokowym, ale z pewnością dawnym ich rodowodzie – ba, niemal każda jedna kamieniczka widnieje w rejestrze zabytków, nieźle. Niby oczywiste rzeczy, trzeba jednak chcieć je dostrzec. Czuć też w tym wszystkim średniowieczny rodowód, czyniący  z rynku serce miasta. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Osiecki rynek.

Obchodząc plac można liczyć na podróż wytyczoną tablicami pamiątkowymi, poznajemy z nich tragiczną historię 3 mieszkańców rozstrzelanych w pierwszych miesięcy II Wojny Światowej czy też dowiadujemy się, że tamtejsze kamienice wypuściły w świat m.in. Jana Alkiewicza pioniera mikologii lekarskiej, znaczy się nauki o chorobotwórczych grzybach.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Kamieniczka o numerze 34, najstarsza na rynku, XVIII wieczna.

W centrum dzisiejszego rynku znajdują się planty, trójkątna zielona wyspa z przystankiem autobusowym. Powstały one po II Wojnie Światowej wypełniając pustkę po dawnym drewnianym ratuszu, który spłonął wiele, wiele lat wcześniej bo w 1793 roku. Ówczesny pożar strawił zresztą wielką część miasta, „oszczędzając” tylko najtrwalsze budynki jak zamek czy kościoły – stąd też miasto choć wiekowe to zabudowania w większości ma dziś dość młode. Dzisiejszy ratusz znajduje się na rogu rynku, w budynku wzniesionym w XIX wieku. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Rynek dziś: po lewej planty, po prawej dąb Jana Pawła II, w tle ratusz oraz wieża kościoła Św. Trójcy.

Życie toczy się tu nieśpiesznym rytmem, każda ławeczka zdaje się już mieć stałych bywalców. Każdy zna każdego, ludzie mają dla siebie czas. Fajne jest obserwowanie kawałka świata, który potrafi się zatrzymać…

DWIE ŚWIĄTYNIE

Największą dominantą (w końcu użyłem tego słowa) miasta jest strzelista wieża późnogotyckiego kościoła pw. Św. Trójcy. Oj piękny to kawał świątyni, przykuwa wzrok.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Przykuwa wzrok, czyż nie?

Najstarszy kościół w mieście znajdziecie tuż za rynkiem, nie sposób nie zauważyć masywnej czworobocznej wieży wzrastającej ponad niższymi budynkami. Uwielbiam chodzić tam popołudniami, kiedy na kilkusetletnie ściany pada światło żegnającego się z dniem Słońca. Choć jego początki sięgające XVI wieku są czysto gotyckie to liczne przebudowy, remonty, pożary i odbudowy dość mocno zmieniły jego charakter nadając silnie barokowego sznytu – cóż, to dość często spotykana rzecz. Tym co kościół wyróżnia (tak mi się wydaje) to pewien okres w jego historii, kiedy to w czasach reformacji będąc świątynią protestancką naprzemiennie msze odprawiali w nim ewangelicy… jak i katolicy. I nikt nie robił z tego problemu. 

Tuż obok na rozległym placu zabaw bawią się dzieciaki, żadna pogoda im nie straszna. Ich beztroska enklawa stanowi centrum Placu 600-lecia, gdzie przed laty i przez lat wiele znajdowały się zagrody dla bydła, które tam też było skupowane. Tamte czasy z pewnością pamięta zabytkowa (choć pięknie odnowiona) strażacka sikawka, stojąca na placowym narożniku. Choć na karku ma przeszło 100 lat to i dziś bez problemu mogłaby w razie potrzeby służyć w pomocy 🙂 Jednocześnie spojrzenie nań pokazuje jak świat i technika poszły do przodu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Sikawka strażacka.

 

Plac 600-lecia.
Plac 600-lecia.

I tak powoli spacerując docieramy do drugiej z osieckich świątyń.

Kościół Św. Walentego oraz klasztor Franciszkanów to miejsce o historii tyle długiej co burzliwej, łączącej tak odległe wątki jak bycie siedzibą Sztabu Powstańców Wielkopolskich czy z drugiej strony przemianowanie przez nazistów na obóz karny dla kobiet, spośród których 16 straciło tam życie. Tablica przypominająca o tej ciemnej karcie historii jest zresztą wmurowana w ścianę klasztornego kompleksu…

Mnisi sprowadzeni do miasta zostali w XVII wieku, pierwotnie ulokowani przy drewnianej kapliczce z czasem doczekali murowanego klasztoru i świątyni, projektu Pompeo Ferrariego, architekta znanego nam w południowej Wielkopolsce wielce. Na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci cytując klasyka pojawiali się i znikali – wskutek kasacji pruskich czy II Wojny kilkukrotnie opuszczali klasztor i dopiero po 1945 wrócili na stałe. Warto wstąpić by rzucić okiem na naprawdę imponujące wnętrza a przede wszystkim drewniane ołtarze czy ambonę. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Piękna Pieta, jaką znalazłem na cmentarzu za klasztorem.

Ok. Miasto zostawmy za sobą, chodźmy w końcu nad jezioro. Wszak to ono dla wielu jest największym magnesem.

JEZIORO (Uwaga, będzie jeszcze bardziej sentymentalnie)

Na początku było Boszkowo. Gdy byłem naprawdę małym szkrabem to nad jezioro jeździliśmy właśnie tam, tata chciał nam przekazać swoją miłość do tego miejsca. Do dziś pamiętam jak motorówką pokonywaliśmy taflę jeziora Dominickiego, pałaszowaliśmy bułki z pomidorem czy pierwsze frytki. A potem kupiliśmy domek. Bliżej Leszna, z łatwym i szybkim dojazdem. W Osiecznej. I wszystko się zmieniło.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Nad jeziorem Łoniewskim. Jest fajnie.

Osieckie letnisko (i nie tylko) oferuje chyba wszystko o czym można zapragnąć przybywając nad jezioro. Plaża z zapleczem gastronomicznym i noclegowym, możliwość wynajęcia kajaków czy rowerów wodnych, mnóstwo stanowisk dla wędkarzy, zimą lodowisko, a co! I choć w weekendy bywa tam tłoczno to dajcie mu szansę, bo potrafi zauroczyć.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zimą lodowisko.

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Latem, już klasycznie… no plaża 😛

Na letnisko prowadzi piękna lipowo-kasztanowa aleja i chodnik, który z pewną dozą odwagi można nazwać promenadą, wzdłuż której spacerując można dostrzec wielu wędkarzy łowiących tak z brzegu jak i na jeziorze, z łódek. Dawno temu na bambusowej wędce łowiliśmy tu z kuzynem swoje pierwsze (i jedyne :D) płotki. Dało mi to jednak pewność, że wędkować musi ktoś by wędkować ktoś nie musiał i moja „cierpliwość” nie nadaje się do tego. 

Wędku, wędku.

Półwysep, na którym znajduje się dzisiejsze letnisko przez długi czas był golusieńki i służył bardziej za pola uprawne niźli za cel romantycznych wieczornych spacerów. Co zmieniło się na przełomie XIX i XX wieku kiedy ludzie zaczęli rozumieć, że takie miejsca bardzo, ale to bardzo nadają się do spędzania wolnego czasu. I tak też powstały pierwsza restauracja i inne budynki dla gości. Przez lata wiele się zmieniło, powstały ośrodki wypoczynkowe (niegdyś dla zakładów pracy), domki letniskowe wyrosły jak grzyby po deszczu, jest kilka miejsc gdzie można smacznie zjeść, na parkingu zmieści się bez mała kilkadziesiąt aut, jest plac zabaw z taką maciupką (ale zawsze) ścianką wspinaczkową, fajny pomost z platformą czy w końcu fontanna… Z dzikiego dość miejsca półwysep przeistoczył się w pełnoprawne letnisko, przyciągające nad jezioro niemałe tłumy. Najlepiej jednak wpaść tam w tygodniu, kiedy jest spokojnie i urokliwie wielce. Ileś to meczy w siatkę się tam zagrało, ile zamków na piasku zbudowało, ile razy przypaliło zasypiając na słońcu? Ach. I nawet rozpadające się dawne domki ratowników nie pasują pozytywnego wrażenia!

Kiedy nie przesiadywaliśmy na plaży to lataliśmy jak szaleni po boisku do nogi. Trochę ze łzą w oku wspominam czasy kiedy było ono dostępne dla każdego. Godzinami, naprawdę długimi harataliśmy w gałę – jak teraz pomyślę to zastanawiam się skąd było w nas tyle energii by rozgrywać po kilka meczy dziennie 😀 Piękne czasy, kiedy każdy był Ronaldo, Zidanem czy też… Tore Andre Flo w moim przypadku 😀 Dziś dzieciaki mają w mieście Orlika a na letnisku pozostaje możliwość zasiadania na trybunach i oglądania meczów GKS Tęcza-Osa Osieczna i poczucia prawdziwego klimatu niższych lig. Polecam.

 

Wiele osób uciekając od zgiełku głównej plaży szukało alternatywy i znajdywało ją na południowym brzegu jeziora, na popularnej „Stanisławówce”. Bez kilku zdań o tym miejscu nasza opowieść nie byłaby kompletna. Tym bardziej, że przez ostatnie lata wiele się tam zmieniło.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Stanisławówka.

Sto lat temu na niewielkim wzgórku nad jeziorem wybudował się doktor, Bronisław Świderski, persona wielce wówczas szanowana. Posiadłość służyła jako zakład przyrodoleczniczy wykorzystujący w leczeniu miejscowe borowiny a nazwę otrzymała po zmarłym bracie lekarza, Stanisławie. Stąd też „Stanisławówka”. Od samego początku w pobliżu zaczęła funkcjonować plaża z kąpieliskiem a w świadomości miejscowych tak bardzo miejsce to zżyło się z postacią doktora, że i plażę zaczęto nazywać „Stanisławówką”. Dziś południowy brzeg różni się od tego sprzed lat, jak grzyby po deszczu wyrastają domki jednorodzinne. No i temu nie można się do końca dziwić. Jednak na to, że ktoś wykupił ziemię na której znajdowała się plaża i wydzielił ją ogrodzeniem to już w słownikach entów przekleństw nie ma. Kultowe miejsce dostępne dla każdego zdaje się odeszło w niepamięć…

Na szczęście nieopodal „Stanisławówki” znajduje się diablo ciekawe miejsce, którego raczej nikt nigdy nie opłotuje: Jaworowy Jar aka Raj, w sumie jedno i drugie pasuje. Jest to bowiem piękny przykład erozji liniowej – meandrująca niewielka rzeczka płynie spokojnie w otoczeniu całkiem stromych ścian wąwozu a całość jest tak zielona jak tylko może być zielono na początku maju (nawet w tegorocznej spóźnionej wiośnie). Świetne nizinne pagórkowanie. Zalecam. I ostrzegam: potrafi być tam całkiem błotniście więc dobry but, spodnie do pobrudzenia i w drogę.

Z BUTA I ROWEREM

Idąc za ciosem, kiedy już obejdziecie miasto a i siedzenia na plaży będziecie mieć dość to prócz Jaworowego Jaru czeka na was mnogość opcji na rozgrzanie mięśni Przez ostatnie lata wokół miasta powstało wiele kilometrów ścieżek rowerowych a sama bliskość Leszna daje dodatkowe diablo ciekawe rowerowe możliwości – chociażby odwiedziny w perle baroku, Rydzynie czy choćby wypad nad kolejne jezioro, do Krzycka Wielkiego. 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Zamek w Rydzynie.

Na piechurów czeka choćby ciekawy i bardzo pałacowo-przyrodniczy trakt na północ do Wonieścia, skąd przecież żabi skok do Racotu z zabytkową stadniną koni czy Gryżyny z ruinami średniowiecznego kościoła. Albo próba zmierzenia się z wielkopolskim Camino, przez Osieczną bowiem przebiega Szlak Świętego Jakuba i kto wie, a nuż skusicie się na choćby fragment?

Miejmy też nadzieję, że szybko uporamy się z pustką po wieży widokowej, która do niedawna znajdowała się  na okolicznych wzgórzach – dziś już wiedząc jakich rozmiarów będzie następczyni pozostaje zacierać ręce bo widoki powinny być niewąskie 🙂 Spacer tam będzie kolejnym z obowiązkowych punktów podczas osieckiego łazęgowania, choć i bez wieży już dziś dojść możecie w punkty wielce widokowe, silnie walczące z nizinnymi schematami. Zobaczcie zresztą:

Dobra. Nie będę was więcej zamęczał bo chyba trochę tego wyszło. Mam nadzieję, że choć trochę zapałaliście ochotą na odwiedzenie Osiecznej i okolic Leszna a przede wszystkim w głowie pojawiła się wam idea na podobne odkrycie swych własnych małych ojczyzn. Bo dla mnie nie ma wątpliwości, że warto.

Cześć!

Tekst z pewnością nie byłby taki jaki jest gdyby nie m.in. pozycja „Osieczna. dawne widoki” Macieja Michalskiego, gdzie znaleźć można wiele ciekawostek jak i nici prowadzące do kolejnych ciekawych źródeł. Polecam.

9 myśli na temat “Osieczna, pochwała (nie)zwykłości

  1. Aby dostrzec urok takich miejsc – trzeba faktycznie dojrzeć ! Sama to widzę po sobie, z upływem lat – coraz więcej dostrzegam i coraz pozytywniej patrzę na najblizsze otoczenie . Fantastyczne te wiatraki w Twoim opisie , zdjecia okolicy też przepiękne !

    Polubienie

  2. Bardzo mnie zaciekawiłeś tymi wiatrakami. Nie wiedziałem, że w tym rejonie było ich aż tyle. Nawet zacząłem się już interesować wspomnianym przez Ciebie szlakiem wiatraków 😉 Więc wpis bardzo fajny i kto wie, czy nie będzie dla mnie inspiracją do wycieczki.

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.