Śnieżnik i seria niefortunnych zdarzeń…

Kolejny piękny weekend ‚zmusił’ mnie do podjęcia odpowiednich kroków, nie trzeba było długo czekać by w ruch poszła mapa Sudetów i metodą „a gdzie tam  trafię palcem” los sprawił, że w piątek szykowałem się już na pierwszą od dawna wizytę na Ziemii Kłodzkiej.

LOGYSTYKA

By w pełni ją docenić potrzeba kilku dni, mi musiały wystarczyć dwa, które poświęciłem na zdobycie wizytówki tego regionu, Śnieżnika.

DSCF9784.jpg
Zielona Kotlina w słońcu skąpana.

Kwestia dojazdu dla niezmotoryzownego elementu jak ja nie jest problemem, codzienny pociąg  z  Leszna dojeżdża do Międzylesia tuż pod granicę z Czechami. Myślenie zaczyna się gdy dochodzi pytanie: co tak naprawdę chcemy zobaczyć/zdobyć/hur dur? No bo tak, po drodze mamy Kłodzko, które samo w sobie jest warte zobaczenia a i Kłodzką Górę można obskoczyć; z Bystrzycy Kłodzkiej/Długopola Zdroju można wejść na najwyższy szczyt gór Bystrzyckich, Jagodną a i dalej kontynuować  wędrówkę na zachód ku kolejnemu pasmu, górom Orlickim; w końcu z Międzylesia czy wspomnianego już Długopola można rozpocząć atak na masyw Śnieżnika ze szczytem włącznie. A przecież możliwości jest dużo dużo więcej.

DSCF9772
Życie w kotlinie.

O nocleg nie trzeba się martwić, miejsc i różnorodności ofert jest multum, samo Międzygórze w którym nocowałem zdaje się być nastawione niemalże w 100% na przyjmowanie turystów, pensjonaty i wille na przemian z prywatnymi kwaterami atakują zza każdego zakrętu, w mniejszych wioskach również kwater nie brakuje a i wille są częstym widokiem. Dla amatorów trekingu idealne będą schroniska, w tym to „Na Śnieżniku” umiejscowione perfekcyjnie – przyjeżdżasz rano pociągiem/autem, wchodzisz na górę i nie martwisz się zejściem, tylko lulu w schronisku 🙂

No, ale ok, my tu gadu gadu a szlaki i widoczki czekają, ruszajmy zatem! Pierwszą (!) dopiero wizytę w okolicach masywu Śnieżnika mogę podzielić na 3 części: rozeznanie terenu i wejście na Igliczną Górę; lekki spacer na pierwszą widokową górkę – Smrekowiec; no i wejście na bigbossa Śnieżnik.

IGLICZNA GÓRA

Spośród mnogości opcji wybrałem wysiadkę w Długopolu Zdroju, mapa mówiła, że będzie spoko. Plan dnia zakładał dojście do Międzygórza i późniejszy atak na którąś z okolicznych górek. Czerwony szlak do miasteczka okazał się być dość wymagającym, i to nie ze względu na jakieś wybitne wzniesienia tylko na dość swobodne jego znakowanie. Po pierwszych ostrych metrach kilka kilometrów mija na płaskim terenie, wzdłuż pól i lasów.

Momentami ścieżka wydaje się być nie uczęszczana od dawna, da się jednak wydedukować jak prowadzi. Ciekawie robi się za Wilkanowem, kiedy to Główny Szlak Sudecki zostaje z nienacka zaatakowany m.in. prywatnym terenem z wypasającymi się krowami i kawałek drogi trzeba drałować jakimiś dzikimi haszczami.

DSCF9797.jpg
Z dołu Igliczna Góra wygląda niepozornie.

Przez cały ten odcinek góruje nad nami stożek Iglicznej Góry z rzucającym się w oczy Sanktuarium Matki Śnieżnej, z daleka wyglądającym jak olbrzymie tipi 😛 Ta niepozorna górka okazuje się być diablo niewdzięczna do zdobycia, coś na styl Waligóry. Po wydostaniu się z pól dochodzimy do kilku pensjonatów, mijamy je i zaczyna się PODEJŚCIE.

Od samego początku wiemy co będzie nas czekało: las, wąska ścieżka, ostro pnąca się w górę, tak z co najmniej 250 metrów przewyższenia na naprawdę krótkim odcinku drogi. Wchodzi się przyjemnie 😉 postój co jakiś czas bardzo jest wskazany a radość z wejścia na górze tak wielka, że chyba nawet niewierzący kiwają dziękczynnie w stronę Sanktuarium 😉

DSCF9805
Rzepakowa kotlina.

Spod świątyni rozciąga się piękna panoramka Kotliny i pół ciągnących się kilometrami z charakterystycznymi żółtymi wyspami rzepaku.

MIĘDZYGÓRZE I SMREKOWIEC

Zejście z Iglicznej jest równie przyjemne co wejście, ostre jak diabli. Po godzinie marszu zielonym szlakiem dochodzimy do zapory na rzece Wilczka, to znak że Międzygórze tuż za rogiem. Budowla wysoka na 30 metrów jest dostępna także dla turystów dlatego warto się po niej przejść, rzeka w dole robi oszałamiające wrażenie.

DSCF9815
Dronem być!

Międzygórze okazuje się wsią wielce turystyczną, pensjonaty, wille, hotele, budki z pamiątkami na każdym rogu. Główna atrakcja  – wodospad Wilczki wraz z rezerwatem wokół – niestety niedostępna, trwały prace usprawniające i ułatwiające dojście doń.

Wieś zdaje się być żywcem przeniesiona z Alp i nie jest to skojarzenie z kosmosu, w XIX księżna Marianna Orańska dość mocno wpłynęła na turtystyczny rozwój miasta nadając mu charakter ‚szwajcarski a tyrolskich willi do dziś przetrwało całkiem dużo – i są naprawdę warte zobaczenie, same w sobie.

Najmłodsi z pewnością chętnie pokonają półgodzinną trasę do położonego powyżej wsi Ogrodu Bajek, gdzie spotkać można wiele bajkowych i baśniowych postaci, wszystkich wyrzeźbionych w miejscowym drewnie – tak są tam starzy znajomi jak Jaś i Małgosia, Reksiu, Koziołek Matołek czy Pszczółka Maja jak i dość współcześni np. Shrek. Jeśli chcielibyście znać moje zdanie to mimo wszystko trochę creepy mi się te rzeźby wydały 😀

Z Międzygórza startuje wiele szlaków w otaczające góry, na sobotnie popołudnie wybrałem zielony na Żmijowe Siodło skąd odbija się na Smrekowca. To taki miły półtoragodzinny spacer, z początku troszkę ostrzej serpentyną w lesie, później bardziej płasko szerszą ścieżką, po lewej z Czarną Górą jakby wołającą o zmianę kursu i wejścia nań.

rozejście na smrekowiec i czarną górę
Rozejście do Czarnej Góry i Smrekowca.

Bez większej zadyszki po ponad godzinie dochodzi się na Przełęcz pod Smrekowcem (gdzie wedle mapy jest punkt widokowy, no ale… jeśli ktoś tam był to chyba zgodzi się zbyt wiele tam nie widać ;)).

By upolować fajną panoramkę trzeba jeszcze pokonać 15 minut bardziej dziką ścieżynką na Smrekowca gdzie na lewym krańcu szczytu jest większa polanka wolna od drzew. To takie doskonałe miejsce, gdzie w ciszy i spokoju można ponapawać się oboma Śnieżnikami oraz Trójmorskim Wierchem schodzącymi ku Międzylesiu.

Masyw Śnieżnika w pełnej krasie.

Fajny spacer bez napinki.

ŚNIEŻNIK TRIP CZYLI SERIA NIEFORTUNNYCH ZDARZEŃ…

Śnieżnik zaatakowałem na drugi dzień, który jak się okazało obfitował w szereg niespodziewanych sytuacji. Z samego rana okazało się, że kucharki z mojego pensjonatu utknęły gdzieś w drodze z Bystrzycy Kłodzkiej i na megajajecznicę trzeba będzie poczekać. Następnie, już po śniadaniu wychodzę w góry zadowolony i nagle: bach, gdzie są moje kijki!? Trzeba było szybko wrócić po zgubę. Na tym nie koniec, tuż po wejściu na czerwony szlak wykonałem akcję ‚debilus totalus’: bez zdjęcia plecaka z dyndającym aparatem zapragnąłem chlapnąć się wodą z Wilczki. Tak zrobiłem, ale przy okazji ‚bup’, poślizgnąłem się i resztkami sił zaprałem przed wpadnięciem do potoku, aparat jednak na chwilę zaliczył kontakt z wodą. Przez następne 15 minut baterie, karta i sama kamera suszyły się a ja modliłem się by nic nie pierdyknęło… ;P Wszystko działało – cóż, jak widać mam więcej szczęścia niż rozumu.

DSCF9897
Tak radośnie wędrując mija się najpierw Smrekowca.

Po tym incydencie przyszedł czas na spokojny już marsz na górę – zaprawdę spokojny, gdyż większa część podejścia to łagodne wejście po ubitej szutrowej ścieżce. Idzie się przjemnie, prawie cały czas w cieniu drzew – w Kotlinie szczyty niemal do samych czubków pokryte są lasami, tylko Śnieżnik, mierząc 1425 metrów (w całych Sudetach jedynie w Karkonoszach mamy wyższe góry) może pochwalić się całkowicie „gołym” szczytem.

I tak powoli okążamy szczyt Średniaka, gdzie dopiero na wysokości dobrze ponad 1100 metrów wchodzimy na drogę bardziej kamienistą i urozmaiconą. W kilku miejscach majaczy Mały Śnieżnik.

DSCF9908
W Schronisku na Śnieżniku fajnie jest.

Po niecałych dwóch godzinach (licząc czas na zmartwychwstanie aparatu) dochodzę do Schroniska na Śnieżniku, a raczej pod nim, bo na szczyt pozostaje najlepsza choć najbardziej wymagająca część marszu. Ponad 200 metrów w górę na odkrytym terenie z kapitalnymi widokami, które z każdym metrem robią się lepsze.

Za nami zostaje mijany Średniak, Czarna Góra rośnie po lewej stronie, po prawej rozpościera się czeska dolina Morawy, na jednym ze stoków w oczy rzuca się charakterystyczna platforma widokowa. Kamienista dróżka prowadzi na sam szczyt gdzie piechurzy oblegają skalny kopczyk, pozostałość po wieży widokowej z XIX wieku.

Z wieżą to w ogóle smutna sprawa, bo wcale nie musiała skończyć jak skończyła – sądząc po zdjęciach i pocztówkach była to imponująca konstrukcja, która niestety po wojnie nie doczekała się należytej opieki, podupadła i w końcu została zburzona… Niedługo jednak rozpocznie się budowa nowej, której podstawa stanie w miejscu obecnych ruin. Czekam na to niemało, bo jeśli już dziś ze Śnieżnika można łapać tak piękne widoki to co dopiero będzie gdy pojawi się wieża 🙂

Pozostawało wrócić do Międzylesia na pociąg. Do wyboru szlaki zielono-czerwony i niebieski, ze względu na czas wybrałem ten drugi, obchodzący Mały Śnieżnik. No i fajnie, trasa miła, spokojna, choć długa, idzie się luźno aż tu nagle przed Jodłowem PIES.

DSCF9965.jpg
Spod Jodłowa Trójmorski Wierch prezentuje się następująco.

Jak niekórzy z Was wiedzą, mam traumę z dzieciństwa kiedy to pogryzł mnie psiak sąsiadów i do dziś czuję pewien lęk przed czworonogami – tak, że nawet widząć szczekającego acz uwiązanego psa jestem prawie pewny, że łańcuch zaraz się zerwie, każdy płot będzie odpowiedni do przeszkoczenia a potem tylko horror i w ogóle.

No i tak idąc na drodze spotkałem psa, niby śpiącego… ale jak tylko mnie zauważył to podniósł głowę i w jego ślepiach od razu zobaczyłem ten morderczy błysk, on wiedział że się boję i skurkobaniec zaczął szczekać i biegać wokół mnie. Tak kilka minut towarzyszył mi, w myślach zastanawiałem się w którą łydkę mi się wgryzie… ale na szczęście odpuścił. Nawet nie przypuszczacie jakie to dobijające uczucie nie móc pozbyć się takiego nie do końca racjonalnego lęku ;(

Już bez kolejnych przygód trafiłem w końcu do Międzylesia, które wita przybyszy naprawdę uroczym placem głównym z kościołem oraz zamkiem.

DSCF9974.jpg
Międzylesie jest spoko.

Sądząc, że więcej przygód już mnie nie spotka wsiadłem w pociąg i hop do domu, na północ. Happy end? Not yet. Rano zbieram się do pracy i nagle patrzę na nogę a tam ciemna plamka, miejsce takie, że wyginam się ekwilibrystycznie by cokolwiek dostrzec , ale dopiero w robocie, przez lupę dochodzimy do stuprocentwej pewności – KLESZCZ 😀 Gdzieś tam jakoś mały badziew wlazł mi pod spodnie i zatopił ząbki w ciele 🙂 Szybka akcja w przychodni zakończyła jego żywot, mnie trochę uspokoiła, ale i pozostawiła z lekcją, że z tymi małymi pierduśnikami nie ma żartów i zawsze warto przynajmniej zaopatrzyć się w najzwyklejszy środek antykleszczowy – na pohybel!

Wraz z końcem kleszcza zamykam pierwszy tom historii Kłodzkich, terenu który okazał się nadzwyczaj ciekawy i różnorodny, choć i ‚niebezpieczny’. Na pewno wrócę, tam szybciej niż później! Do zobaczyska 🙂

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.