Karkonoskie wodospady we mgle skryte

Od ostatniej wizyty w naszych górach minął ładny kawałek czasu (PRAWIE dwa miesiące!), dlatego też powodowany impulsem w ciemno zaklepałem sobie nocleg w Szklarskiej i modliłem się o dobrą pogodę, z którą w Karkonoszach nadzwyczaj trudno było mi się do tej pory zgrać – co wyjazd to chmury, deszcze i mgły, jednym słowem najwyższe pasmo Sudetów najlepiej podziwiało mi się zawsze z oddali, Rudaw Janowickich czy Gór Kamiennych. Jak było tym razem?

Plan był mocno improwizowany, w dużej mierze opracowany tylko na sobotę, w niedzielę miało się wydarzyć to co miało się wydarzyć. Pogoda oczywiście, po pięknym słonecznym letnim wręcz tygodniu postanowiła zrobić mi kuku i kolejny raz Karkonosze powitały mnie dość chłodno, pochmurno i wilgotno.

mapka wrrsja skrocona

Trasa pokrótce: Szklarska Poręba-Kamieńczyk-Hala Szrenicka-Końskie Łby-Szrenica-Trzy Świnki-Vousecka Bouda-Pramen Labe-Labska Bouda-Pancavsky Vodospad-Labsky Vodospad… i z powrotem.

Nic to, zaopatrzony w wiarę pt. a na pewno zaraz się wypogodzi! ruszyłem przed siebie w  kierunku schowanego w chmurach podejścia na Szrenicę. Niezwykle skomplikowany plan opierał się na dwóch filarach: wodospadach oraz czeskim piwie. Pierwsza część z początku wydawała mi się mniej realna do osiągnięcia, patrząc na coraz niżej schodzącą mgłę opcja dotarcia i zobaczenia kolosów, wodospadów Panczawskiego i Łabskiego jakoś zmalała.

Mimo bladego, posępnego nieba lasy wzdłuż Kamiennej raziły swoją dojrzewającą jeszcze zielenią. Wraz z początkiem czerwonego szlaku pojawili się pierwsi podobni do mnie desperaci mający nadzieję na lepszą pogodę. Z racji wczesnej godziny i braku kolejki przy budce do Kamieńczyka postanowiłem odwiedzić nasz wodospad i jego kanion. Tajemnica pustek przy budce rozwiała się chwilę po minięciu bramki – w dole dziki tłum Niemców, odczekałem zatem parę minut i po ich zwinięciu się miałem wodospad prawie na wyłączność!

Chmury, które trzymały się dotąd na dystans przypuściły pierwszy atak i reszta drogi na Halę Szrenicką odbywała się w klimatach rodem ze Stephena Kinga czy różnych wrongturnowych filmideł. Schronisko na Hali pojawiło się nagle niczym duch, widać je było dopiero tak z 10-15 metrów. Na miejscu szybkie placki ziemniaczane, kawka i można było ruszać dalej. W mleko, które nie dawało za wygraną. Ja jednak też!

Z Hali na Szrenicę prowadzą dwa szlaki, czerwony i zielony. Do końca maja ze względu na okres godowy cietrzewi czerwony jest jeszcze zamknięty, dlatego wybrałem zielony mając nadzieję rzucić okiem na Końskie Łby, jedne z bardziej charakterystycznych skał w okolicy. I cóż… no prawie się udało, przebijały się przez mgłę, ale szału nie było 😉

Na Szrenicy nie lepiej, po zejściu do Trzech Świnek szczytu widać już nie było, a same skały po odejściu na kilkadziesiąt metrów też ginęły w chmurach. Nadzieja jednak pozostawała, ufałem, że po czeskiej stronie los się odwróci a niebo okaże się łaskawsze.

Szybko zostałem sprowadzony na ziemię. Cała ścieżka do Vouseckiej Boudy w mleku, dlatego przy schronisku postanowiłem się zatrzymać. W środku gwar, większość gości to Polacy, menu w trzech językach. Można było odpocząć w nadziei na poprawę pogody.

I rzeczywiście, napojony i najedzony wyszedłem na zupełnie nowej ziemi, świat nie kończył się 15 metrów dalej… teraz było to metrów STO! Wziąłem to za dobry prognostyk i zielonym szlakiem zacząłem przeć w kierunku pakietu Łabskiego: źródła, Dołu, łąki, Budy i w końcu wodospadu.

Mapa twierdzi, że po drodze minąłem Sokolnika, wierzę w to, niestety nie zauważyłem. Raz po raz jednak chmury naprawdę się przerzedzały. Im bliżej jednak Źródeł Łaby tym mgła ponownie dawała o sobie znać. No nic, trzeba grać All In i wierzyć, że na końcu drogi los się jednak uśmiechnie.

I nie wiem czym sobie na to zasłużyłem, ale los, Bóg, Moc czy cokolwiek innego zaprawdę się uśmiechnęły. Zaraz po dotarciu do Łabskiej Budy, schroniska, hotelu, restauracji o konstrukcji mocno RZUCAJĄCEJ się w oczy ruszyłem na Ambrozovą Vyhlidkę z której najlepiej ogląda się najwyższy wodospad Karkonoszy a tam niebo zaczęło ”puszczać”, mgła w Dole zniknęła, ba, nawet słońce zaczęło się przebijać i delikatnie grzać. By skorzystać z tego luksusu w pośpiechu pokonałem ubłocony i całkiem zaśnieżony jeszcze kawałek i dotarłem na wspaniałą skalną półkę z której roztaczał się kapitalny widok na cały Łabski Dół z wijącą się rzeką w roli głównej.

Panczawski Wodospad opada dziesiątki metrów w dziką polodowcową dolinę – ogół kaskad to ponad 200 metrów.  Skacząc z kamienia na kamień można stanąć niemalże nad jego krawędzią i… zachłysnąć się jego wysokością, dopiero tam czuć jak wielka jest to kaskada. Czas nie stał jednak w miejscu i trzeba było biec nad drugi z okolicznych olbrzymów, wodospad Łabski.

Wracając pod Łabską Budę trzeba skierować się na szlak niebieski, skręcając wraz z tabliczką mówiącą ”Labsky Vodospad”. O jego potędze mówi nam naprawdę wielki szum opadających hektolitrów wody. Wzburzone kaskady o wiele szersze niż w przypadku wysokiego i dostojnego Panczawskiego, z furią atakowały skalne ściany. Już patrząc z góry robiło to duże wrażenie, z doliny poniżej pewnie zapiera dech w piersiach!

Żeby jednak tak miło nie było zaczął wiać wiatr, zimny i porywisty – zwiastun dnia następnego z huraganowymi podmuchami pod Szyszakiem! Wróciły też chmury, dlatego nie było sensu dłużej się kręcić i powoli ruszyłem z powrotem. Przez Źródło Łaby do Czeskiej Budki widoczność była jeszcze w miarę, jednak tylko po powrocie na naszą ziemię mleko tak zgęstniało, że nie było nawet sensu wypatrywać Szrenicy tylko iść od tyczki do tyczki, od tablicy do tablicy. Mijane schronisko na samym szczycie, ostatnia stacja kolejki, Końskie Łby posępnie majaczyły w chmurach. Dopiero pod Halą Szrenicką niebo tak jakby dało za wygraną i na horyzoncie powoli zaczęły pojawiać się naprawdę dalekie  szczyty… cóż szkoda, że trzeba było czekać cały dzień! 😉 Kroczek po kroczku, podczas powrotnej wędrówki do Szklarskiej niebo coraz bardziej uśmiechało się do wędrowców, co dawało nadzieję na lepszą niedzielę…

 A jakaż ona była przekonacie się bardzo niedługo.

SŁOWEM PODSUMOWANIA…

Podczas całej tej 24 kilometrowej przechadzki względna widoczność towarzyszyła mi może tak z pół godziny, ale było to idealnie wymierzone 30 minut z których w pełni skorzystałem. Dlatego też cieszę się, że mimo ciężkich warunków nie zrezygnowałem i nie odpuściłem – tak baśniowych widoków często się nie uświadcza 🙂 a cały Łabski Dół wraz ze wszystkimi swymi dobrami trafia na moją prywatną listę ”Best of Sudety”!

Jedna myśl na temat “Karkonoskie wodospady we mgle skryte

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.