…Żyła sobie ongiś nad jeziorem piękna nimfa. Na równi z pięknem szła tylko jej wstydliwość. Gdy w pobliżu nie było nikogo siadała nad brzegiem i śpiewała stare pieśni a gdy tylko ktoś naruszył jej spokój czmychała do jeziora znikając z oczu przybyszom. Pewnego dnia mag imieniem Masaré, podróżujący w okolicy, miał szczęście usłyszeć jej śpiew. Nim jednak ją ujrzał, ta skryła się w wodach jeziora. Mag poruszony jej pieśnią zapałał uczuciem tak silnym iż przy pomocy całej swej mocy spróbował ją odnaleźć i wywabić, na niczym jednak spełzły jego starania…
…Zrozpaczony odszedł. O jego bolączce dowiedziała się wiedźma Langwerda, która wyszeptała mu do ucha plan fortelu, który miał sprawić iż nimfa przed nim nie ucieknie a on w końcu ujrzy swą miłość. Masaré, zgodnie ze słowami wiedźmy stworzył wspaniałą tęczę rozciągającą się od góry Latemar po jezioro Carezza. Następnie w przebraniu handlarza drogocennymi kamieniami miał udać się nad brzeg jeziora, gdzie zaciekawiona cudem natury nimfa sama miała do niego przyjść. Mag jednakowoż – nie wiadomo czy z powodu miłosnego rozkojarzenia – zapomniał się przebrać. Nimfa jak przypuszczała wiedźma wyszła na brzeg by podziwiać tęczę lecz gdy ujrzała maga w strachu uciekła ponownie w głebiny. Zrozpaczony mag z całych sił cisnął tęczą w jezioro, wyrzucił do niego wszelkie kamienie jakie miał ze sobą i w smutku odszedł. Nimfy nigdy już nikt nie ujrzał ani nie usłyszał. A jezioro do dziś mieni się kolorami tęczy a na jego dnie spoczyawają setki błyszczących kamieni…
Ta piękna ladyńska legenda w zasadzie w pełni oddaje charakter Lago di Carezza, jeziora które bardzo łatwo potrafi zauroczyć. Położone rzut beretem od Bolzano jest przyjemną opcją na spędzenie godziny-dwóch w bajecznym otoczeniu. Tak jednak jak legendy potrafią przekazać współczesnym pewne prawdy, tak ta wizyta uświadomiła mi, że – mimo wszelkiej fajności – odwiedziny w okolicach godzin południowych to decyzja cokolwiek wątpliwa (na pewno dla aparatu).

Nad jezioro jeździ autobus nr 180, start prosto z dworca w Bolzano – kurs trwa 45 minut. Wysiąść należy po przejechaniu Nova Levante, na niewielkim parkingu nieopodal budynku z pamiątkami oraz informacją turystyczną (plus dwa sklepy ze sprzętem do wędrówki w góry) – wielgaśny napis LAGO DI CAREZZA/KARERSEE nie pozwoli wam go ominąć. Stamtąd tak naprawdę wystarczy przejść jezdnię i jest się na schodkach prowadzących nad jezioro. Choć stosunkowo małe (niecałe 4ha), jest zaskakująco głebokie. Całkowicie dookoła poprowadzona jest ścieżka, tak więc nimfę można starać się dojrzeć z każdej strony. Ludzi niemały tłum, większość jednak idzie zgodnie ze wskazówkami zegara, dlatego idę pod prąd. Na niebie sporo chmur, do tego słońce jak tylko wychylało się zza zasłony dawało mocno po oczach, ‚wybielając’ wszystko tak, że górujące nad jeziorkiem masywy Latemar oraz Catinaccio ledwo można było rozpoznać.
Nic to, powoli wędrując wzdłuż brzegu można podziwiać pełnię turkusu wody a także przezroczystość tejże, pozwalającą na liczenie pojedynczych kamieni na dnie! W momentach odpowiedniego naświetlenia cieszę oczy kapitalnym widokiem gór, tak jakby dopatrujących i strzegących jeziora. Po obejściu połowy niebo staje się na tyle łaskawe, że na kilku fotografiach Catinaccio prawie, że daje się rozpoznać, z Latemar nie mam już tyle szczęścia 😉

DLATEGO jeśli wybieracie się w okolice jeziora i w dużej mierze macie zamiar strzelić szereg wypasionych fot to poczekającie do popołudnia (najlepiej późnego), kiedy słońce nieco ustąpi, nie będzie tak natarczywe i upierdliwe jak w okolicach 12.00 i przede wszystkim znajdzie się nad lasem a nie szczytami. Na brzegu co i rusz widać wapienne dzieła matki natury, najróżniejsze kształty ciągną się przez całą długość jeziora. Ich popielatość kontrastująca z zielenią wody robią świetną robotę!
Tęczowe Jezioro, jak zgodnie z legendą nazywają je ladynowie, jest idelanym miejscem na krótki wypad poza stolicę regionu. Bez pośpiechu obejście jeziorka plus sesyja fotograficzna zabiera około godziny. By wypad w pełni się udał najlepiej jak już wspomniałem udać się po południu… albo też przy mnogości chmur, które nie pozwolą słońcu zbytnio się wpierdzielać w fotografie 😉