Macedonia: Jezioro Prespa i piwo w Albanii

Macedonia może poszczycić się dwoma wielkimi jeziorami, Ochrydkie poznaliśmy dość dobrze, jednak Prespa pozostawała dotąd tylko nazwą na mapie. W przedostatni dzień na południu postanowiliśmy dostać się tam by zadać kłam lub też potwierdzić zasłyszane o jeziorze nowiny.

Prespa, młodszy i mniejszy brat Ochrydzkiego jeziora zdaje się być tak piękne co niedocenione i niezagospodarowane, co akurat – w przypadku ostatniego – stanowi największy jego atut. Żeby się tam dostać, trzeba trochę pokombinować. Z własnym autem wystarczy podjechać do Trpejcy skąd trza obrać drogę do Oteszewa, gdzie już nad jeziorem można obrać drogę tak na północ do rezerwatu ptaków w Ezerani i na południe do bardziej dzikich Stenje i Konjsko. Trasnportem publicznym jednak sprawa wygląda następująco:

  1. Autobus do Resen (na trasie do Bitoli) jeździ kilka razy dziennie i najlepiej spisuje się w pierwszej części podróży. 140 dinarów w jedną stronę, 230 w dwie.
  2. Marszrutka z Resen do Stenje nad Prespą, 100 dinarów w jedną stronę. W Resen woziki znajdziemy tuż za dworcem autobusowym, warto spytać w środku, podpowiedzą gdzie szukać. Bus jedzie do ‚centrum’ Stenje skąd niestety nie wziął nas z powrotem, nie wiadomo dlaczego o określonej godzinie się nie pojawił. No, ale…:
  3. zawsze jest autostop o którym wspomnę później 😉

Cały wypad do Stenje trwa trochę ponad 90 minut – w zależności jak szybko znajdziemy busa w Resen. Jak tylko dotarliśmy na miejsce wiedzieliśmy, że to właściwe okoliczności przyrody. Stenje to bardziej wioska niż miasto, małe spokojne, ciche, zatrzymane w czasie, jak u nas na wsiach. Tu niedokończony remont, tam zapieje kogut, gdzie indziej traktor tarasuje wjazd na posesje, babuszki przechadzają się z zakupami, sklep jak za dawnych lat ulokwany na parterze domu jednorodzinnego. Uzbrojeni w piwo uderzamy w kierunku jednego z celów: plaży.

Nie byłoby w tym nic godnego uwagi gdyby nie to, że:

  1. plaże nad Prespą w większości są piaszczyste! Jaka ulga dla obolałych od kamieni stóp. Ulga jakże większa gdy okazało się, że na prawie dwóch kilometrach piaszczystego brzegu prócz nas są jeszcze dwie osoby, taka cisza, taki spokój!
  2. okolice jeziora, mimo iż tak samo jak przy Ochrydzie są górskie, są tak pusto-dzikie, że samo patrzenie na nie wprawia człowieka w dobry nastrój. Serio, widok dwutysięczników skąpanych w słońcu u stóp których rozpościera się tafla wielkiego jeziora to coś doskonale wpływającego na psychikę.

Infrastruktura uboga, jedna restuaracja, parę parasoli, dwa wucety, plac zabaw, wielki pomost i to w sumie wszystko. Z tym, że tak naprawdę więcej nie potrzeba i ten minimalizm dobrze wpływa na Stenje, cieszę się że nie ma tego jarmarcznego klimatu rodem z wielu nazwijmy to kurortów. Sącząc powoli piwko rozkoszujmy się widokami, daleko po drugiej stronie jeziora masyw Baby a tuż za cyplem prowadzącym do kolejnej wsi, Konjsko, zapewne widać Albanię.

Słońce wisi wysoko a my ruszamy tyłki w kierunku dobrze widzianego z plaży cyplu. Piasek zostaje za nami, droga robi się kamienista, spękana i sucha, niczym w Hiszpanii czy dalekiej Australii. Całkowicie zielony półwysep z bliska okazuje się mocno skalisty, wysokie na kilkadziesiąt metrów klify rzucają kojący cień. Im dalej jednak tym kamienie stają się bardziej uciążliwe a my mając w planach jeszcze coś EKSTRA zawracamy. Towarzyszą nam pelikany – nad jeziorem znaleźć można największą w Macedonii liczbę endemicznych (Makłowicz uwielbia to określenie) gatunków ptactwa.

dscf3831-kopiowanie
Pelikany dwa

QUEST POBOCZNY: PIWO W ALBANII

Wrócilimy do Stenje z plecakiem pełnym jabłek – tak więm, nieładnie podbierać, no ale jabłonie przyzywały zbyt mocno. Tuż obok budowanej świątyni św. Mikołaja obieramy kierunek: droga R1307 do Gorice, granica z Albanią! Odległość według znaków dwa kilometry tak więc dziarsko ruszamy. Idziemy, idziemy, przejścia nie widać. Po nastu minutach z naprzeciwka mija nas staruszek który na migi oznajmia nam, że do granicy zostały… dwa kilometry 😀 Lekko wzburzeni nie dajemy za wygraną, idziemy dalej, w końcu mamy zamiar wypić piwo na albańskiej ziemii! Słońce kopie nas po tyłkach, powoli tracimy nadzieję aż w końcu na horyzoncie pojawia się wieżyczka i tablice graniczne: hurra!

Mija nas kilka mercedesów co umacnia nas w przekonaniu że Albania bilsko 😉 Zaskoczonym pogranicznikom podajemy paszporty i oznajmiamy, że za godzinę wracamy z powrotem, ale chętnie przyjmiemy nowe stemple. Macedończycy robią duże oczy, ale nic nie mówią, Albańczyk za to nie za bardzo pojmował sens naszej eskapady, ale doświaczony kolega wytłumaczył mu arkana turystyki pieczątkowej.

Tuż po przekroczeniu granicy rozpościera się piękny górzysty krajobraz, stoi mała knajpka oraz drewniany wucet. Z uśmiechem na twarzy wparowujemy do przybytku na piwo – gospodarz na wieść żeśmy z Polski a do tego Albanię odwiedzamy tylko na chwilę śmieje się głośno i zachęca do dłuższego postoju. Cek Pilsner, którego nasz barman myślnie mierze za piwo czeskie 😀 okazuje się typowym pilsnerem, ale upał sprawia, że smakuje nadzwyczaj dobrze. W tę i z powrotem mijają nas kolejne dziesiątki merców a my z uśmiechami na twarzach siedzimy i cieszymy się jak dzieci, Albania zdobyta 😉 Napojeni robimy kilka zdjęć i powoli zaczynamy podróż powrotną. Tu oddam głos braciszkowi, Bartu proszę:

„Nasz środek transportu gdzieś zniknął i nie przyjechał, więc zostaje autostop. Albańczycy w zdezelowanych mercedesach chcą od razu euro – tak więc na drzewo. Ruch w tej okolicy dosyć słaby, ale ostatecznie padło na dwóch miejscowych budowlańców wracających akurat z roboty. Głośna bałkańska muzyka z radia, śmierdzące fajki i gadka szmatka w suahili o życiu i jabłkach 😉 Nagle pojawia się fundamentalna dla dużej części Macedończyków kwestia, czyli czy palimy?
„No, only drinking!” pada od nas…
…w tym samym momencie w ręku pilota pojawia się butelka po winie z żółtą rakiją 😀
„Drink, drink” zachęca nasz nowy znajomy. Strzelamy po łyku; dobra, miejscowa samoróbka z niezłym kopem. Oddajemy koledze a wtedy „NO! NO! Take!”. Cóż zrobić? Właśnie zdobyliśmy flaszkę 😉 Dojeżdżamy do PKS-u w Resen, wychodzimy z tą flaszką, wszyscy do wszystkich machają i dziękują za pomoc. A miejscowi przechodnie tylko z uznaniem kiwają głowami 🙂

Jaki morał z tej opowiastki?
Nigdy nie zatrzymuj na stopa Albańczyka”

W Resen czeka autobus do Ochrydy, tam już tradycyjnie kolacja w Brioni a nazajutrz ostatni dzień nad jeziorem – szczęściem jednak zdążyłem opisać go już tutaj. Przesiąknięci macedońskimi jeziorami jesteśmy  gotowi by ruszyć w ostatni etap naszej podróży.

2 myśli na temat “Macedonia: Jezioro Prespa i piwo w Albanii

  1. Wiesz, że kompletnie tego nie planując, też dotarłam do Resen, Oteszewa i Stenje? Piękny, postapokaliptyczny klimat. Ludzie patrzyli się na nas co najmniej dziwnie – tam chyba nie zapuszcza się zbyt wielu turystów, przynajmniej ja wielu nie widziałam. Moje klimaty 😉

    Polubienie

    1. Zdecydowanie było warto, co? 😉 Jakoś tak właśnie z jakąś postapo stepową Australią (MadMaxowem) mi kojarzyły te tereny. I tak, turysta tam dość niecodziennym widokiem raczej jest 😀

      Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.