Szanowni, z „małą obsuwą” wracamy dziś w Góry Łużyckie, by w cieniu najwyższego ich szczytu poznać dwie zjawiskowe miejscowości, pełne domów przysłupowych i tekstylnych opowieści wielkiego kalibru. Zapraszam do Waltersdorf i Großschönau.
Są takie teksty, które zdarza mi się pisać niemalże z marszu, są takie które dojrzewają w głowie parę tygodni, są takie które po paru latach nikną w limbo, są i takie, które w szufladzie przeleżą dwa lata… choć po prawdzie w dwa tygodnie po powrocie z wyjazdu są już niemal gotowe 😀 Jak się domyślacie, przed wami gagatek z tej ostatniej kategorii, gagatek o którym z jakichś powodów zapomniałem, ale dziś w glorii chwały wraca!

A wrócić powinien już dawno bo to jak bardzo Waltersdorf i Großschönau są pomijane podczas opisywania górującego nad nimi Luža jest skandalem. Miejscowości te zasługują na naszą uwagę i nie powinny być li tylko parkingiem i szybkim przystankiem w drodze na najwyższy szczyt Gór Łużyckich. Sam Waltersdorf (obok Cunewalde i Obercunnersdorf) jest spełnieniem marzeń każdego wielbiciela domów przysłupowych. Długa na bez mała 4 kilometry wieś pochwalić się może olśniewającą kolekcją przeszło 300 (a 200 wpisanych do rejestru zabytków!) emblematycznych dla polsko-czesko-niemieckiego pogranicza domów.


Spacer ulicami (choć w zasadzie prawie jedną, długą ulicą Główną) to jak wizyta w sklepie z zabawkami/słodyczami/wstawcie coś co wam pasuje. To jedno z tych miejsc, gdzie górnołużyckie dziedzictwo powstałe z niezwykle estetycznej i praktycznej fuzji myśli zachodnio i środkowoeuropejskiej przetrwało w formie nad wyraz budującej i cieszącej oko. Dodajmy do tego miasteczko Großschönau, równie fajne, kontynuujące tradycję domów przysłupowych, będące naturalnym przedłużeniem sąsiedniej wsi, mogące pochwalić się jeszcze bardziej niezwykłym tekstylnym dziedzictwem oraz urokliwą, fotogeniczną rzeczką Mandau i mamy plan na post scriptum w temacie Luža.


Wróćmy zatem do miejsca gdzie wędrówkę z Lužem w roli głównej skończyliśmy, do swojsko brzmiącego Rübezahlbaude gdzie zatrzymaliśmy się na piwo i krem szparagowy. Z najwyższego szczytu Gór Łużyckich do tego liczącego sobie już ponad sto lat schroniska zejdziecie zielonym szlakiem o długości nawet nie dwóch kilometrów. I biada wam, jeśli uznacie, że to już koniec waszych turystycznych obowiązków 😉


WALTERSDORF
Waltersdorf jest urokliwą wsią, będącą do pewnego momentu podręcznikowym przykładem ciągnącej się przez kilometry ulicówki. Kilometry są cztery, ulica zowie się Główną (Haupstrasse) i mniej więcej w połowie wsi dochodzi do niej druga, równoległa (Dorfstrasse), przejmująca pałeczkę w kwestii urokliwości. Cztery kilometry, dwie ulice, przeszło 300 domów przysłupowych, zadbanych, nierzadko z kolorowymi ogródkami (w których królowały rododendrony). Nie pozwolono odejść im w niepamięć.
Czy grozi tu przysłupowy zawrót głowy? Jak najbardziej.



Waltersdorf w kronikach pojawia się już w XIV wieku i jak pilny uczeń przez stulecia wpisywał się w szablon górnołużyckich wsi/miast regionu. Powolny rozwój w oparciu o pobliski kamieniołom, próba podpięcia się pod XVI-wieczną gorączkę srebra, niepokoje podczas Wojny Trzydziestoletniej, w jej (niespodziewanej) konsekwencji rozkwit tkactwa lnianego, aż w końcu postawienie na turystykę. I choć złote czasy, kiedy na szczyt Luža ciągnęły tłumy spragnionych zabawy w tamtejszym schronisku bezpowrotnie minęły to i tak do dziś turystyka pozostaje całkiem ważnym elementem codzienności Waltersdorfu.



Działalność dawnych kamieniołomów (były dwa, jeden pod Luzem, drugi obok na Sonnebergu) widać tu na niemal co drugim obejściu. Wiekowe, nierzadko misterne portale z miejscowego piaskowca zdradzają majętność właścicieli, a kunszt rokokowych i barokowych rzemieślników zabiera nas w podróż nawet i do XVII czy XVIII stulecia. Inne ważne, choć nie rzucające się tak w oczy wykorzystanie miejscowego piaskowca zobaczycie w tutejszym Muzeum Młynarstwa w postaci kamieni młyńskich. My nie zobaczyliśmy bo też muzeum otwarte jest dość niefortunnie tylko w trzy dni tygodnia: środę i sobotę od 10:00 do 12:00 i w sobotę od 10:00 do 16:00.





W muzeum znajduje się też odtworzony warsztat tkacki, najpewniej główny winowajca tego, że we wsi znajdziemy tyle przysłupów. Zapewne nie wszędzie ich historia łączy się ze specyficzną budową domów-warsztatów, niekiedy przysłupy służyły po prostu za element estetyczny dobrze komponując się z sąsiednimi domami. A te jak jeden maż są zadbane, różnorodne i miłe oku. Znajdziecie w nich pensjonaty, hotele, restauracje, sklepy z rękodziełem.






Przysłupowa homogeniczność jest wręcz przytłaczająca, dlatego budynek dawnej poczty czy w końcu barokowy kościół z piękną starszą późnogotycką wieżą rzucają się w oczy. Miejscowa świątynia jest zresztą bardzo ciekawa i warto doń zajrzeć.



We wnętrzach króluje drewno i rządy są to piękne. Dwa piętra empor pod zdobionym drewnianym stropem od razu zdradzają jego protestancką proweniencję. Niższe piętra ozdobione są obrazami scen z Biblii, wykonanymi w monochromatycznej technice grisaille i czarno-białe obrazy ciekawie kontrastują z resztą barwnych i pełnych Słońca wnętrz. Z drewna jest też ambona i ołtarz. ALE największym skarbem są chyba organy, dzieło żytawskiego mistrza Johana Gotlieba Tamitiusa (twórcy organów dla przeszło 40 górnołużyckich kościołów) i jeśli wierzyć stronie miejscowej parafii, są one jedynymi, które dotrwały naszych czasów w oryginalnej choć kilkukrotnie restaurowanej formie. Tego czy grał na nich najsłynniejszy syn Waltersdorfu – kompozytor Friedrich Schneider – nie wiem, ale wiem, że rzeźbione popiersie mistrza znajdziecie tuż przed budynkiem dawnej poczty.





To tuż za kościołem staje się jasne, że dalszy spacer lepiej uskutecznić Dorfstarsse, wzdłuż której usianych jest więcej domów przysłupowych. Choć rzecz jasna możecie mieć ich dość i wybór Hauptstrasse dostarczy wam w zamian kilka ładnych widoków na Góry Łużyckie.
Spod kościoła do pierwszych zabudowań Großschönau zostaje niespełna kilometr.

GROßSCHONAU
Przez setki lat Waltersdorf i Großschönau były li tylko bliskimi sąsiadami a w końcu w 2003 roku obie miejscowości połączono w jedną gminę. Pierwsza dość płynnie przechodzi w drugą jakkolwiek graniczny odcinek dla urozmaicenia polecam pokonać poprzez Neuschonauer Busch, całkiem fajny lasek po przejściu którego wyjdziecie już w Großschönau, miasteczku niby podobnym, ale jednak różnym od sąsiedniego.

I tu co i rusz witają się z nami urokliwe domy przysłupowe, jednak nad wyraz często towarzyszą XIX-wieczne wille i stylowe gmachy wszelakich urzędów. Tradycyjne, ludowe domy i wille są świadectwem tekstylnego dziedzictwa miasteczka. Domy przysłupowe ze swoimi izbami tkackimi wybadały teren pod przemysłową produkcję tekstyliów, zakończoną powstaniem wielkich fabryk. I to między innymi ich właściciele czy zarządcy pobudowali sobie wspomniane wille. Lata minęły, niektóre biznesy upadły, inne rozkwitły, dając pracę kolejnym pokoleniom. Do dziś w mieście funkcjonują dwa zakłady, choć po lekturze ostatnich wiadomości regionu wiem, że jeden z nich boryka się z problemami…




Tak, powiedzieć, że Großschönau z tradycjami tekstylnymi jest mocno związane to nic nie powiedzieć. Miasteczko jest punktem na mapie Górnych Łużyc/Saksonii/Niemiec naprawdę wyjątkowym. Wystarczy spojrzeć na herb gdzie w cieniu Luża znajdują się czółenka tkackie by zacząć podejrzewać, że włókiennicze tradycje są tam czymś jeszcze większym.

Dziedzictwo to wielowiekowe i intrygujące. Dlaczego? Otóż, już w XVII wieku za sprawą braci Lange w miejscowości zaczyna być wytwarzany adamaszek, a miejscowi tak bardzo zyskują wprawę w rzemiośle, że wyroby z grosszonauskiej ziemi trafiają do całej Europy. Parę stuleci później, podczas XIX-wiecznego boomu przemysłowego siedmiu na dziesięciu mieszkańców miasteczka zatrudnionych jest w miejscowych fabrykach a w jednej z manufaktur uruchomione zostaje pierwsze w Niemczech krosno frotte – dziś w tamtejszym muzeum znajdziecie prawdopodobnie jedyne wciąż działające takie krosno. Jest tam również niemal 200 letnie krosno umożliwiające tworzenie adamaszku!

Muzeum Adamaszku i Tkaniny Frotte mieści się w zabytkowym budynku, nie będącym domem przysłupowym – bez problemu rozpoznacie go po jasnożółtej fasadzie i takim dość owalnym dachu mansardowym. Muzeum jest czynne od wtorku do piątku od godz. 10:00 do 17:00 oraz weekendy i święta od 14:00 do 17:00.

Oczywiście po całym dniu łazęgi byliśmy już po czasie i pocałowaliśmy klamkę dlatego też niedogodność tą przeznaczyliśmy na dalszy obchód miasteczka. A przyznać trzeba, że im dalej w centrum tym bardziej fotogeniczne – domów przysłupowych może i jest mniej niż w Waltersdorf, ale ich skupienie, układ oraz bliskość urokliwej rzeczki Mandau robią TAKĄ robotę, że hoho (elokwencja poziom milion, wiem). No co ja wam powiem, okolice nadrzeczne wspaniałymi są i basta i zaryzykuję stwierdzenie, że w całej gminie najpiękniejsze. Co najważniejsze jednak domy z Waltersdorfu i Großschönau wzięte razem tworzą największy, zwarty zespół przysłupów w całych Łużycach.





Nieustannie powracającym elementem krajobrazu jest wieża kościoła ewangelickiego, wzniesionego na niewielkim wzgórku. Barokowo-klasycystyczna świątynia była niestety zamknięta więc wnętrz – podobnych do tych w Waltersdorf – nie zobaczyliśmy, przeszliśmy się przeto po otaczającym kościół cmentarzu. Nekropolia jest rozległa i pochowano nań najważniejsze dla miasta osobistości, w tym rodzinę Waentig, jednych z twórców adamaszkowej maestrii osiąganej przez miejscowych rzemieślników.



A po(między) zwiedzaniem chodziliśmy na małe co nieco odkrywając przy okazji, że i w Niemczech może obowiązywać coś na wzór siesty, i nie mówię tu o mittagsruhe. No było już 17 i okazało się, że obiadów nie serwowano, można za to było wszamać deser… albo śniadania. Plus zupę. No i cóż, kto by nie zjadł sałatki ziemniaczanej i gotowanych kiełbasek na obiad? 😀

I cóż, tu chyba byśmy skończyli bo jedyne co nam zostało to doczłapanie się na pociąg, którym wróciliśmy do Horni Podluzi, gdzie mieliśmy nocleg.
Mam nadzieję, że po tej lekturze choć kilkoro z was uzna – o ile wcześniej nie miało tego w planach – że warto chwilę na łazęgę po obu miejscowościach zmarnować, nawet jeśli będzie to tylko fragment z maksymalnie 10 kilometrowego spaceru. W połączeniu z wejściem na Luža czy jeden z mnóstwa innych okolicznych pagórów brzmi jak dobry, co najmniej półdniowy plan.


Uznaję bezapelacyjnie, że warto! Oczywiście prawdopodobnie nigdy tam nie będę, ale teraz przynajmniej wiem, że są takie cudne zakątki. Aż ciśnie się na usta słowo „gemütlich”, po prostu jak w ślicznym pudełeczku.
Bardzo podoba mi się także „przysłupowa twarz Großschönau”, wzbogacona o Wojciecha w kapelutku. Ta twarz staje się jeszcze milsza 🙂
P.S. Teraz się wczytało (po 5 próbach xd)
PolubieniePolubienie
Bardzo gemütlich nawet, to taki rodzaj mieściny gdzie mógłbym się zastanowić nad emeryturką 🙂
PolubieniePolubienie