Cześć! Dziś ponownie zabiorę was na nasz zimowy roadtrip po Bośni i Hercegowinie oraz Chorwacji przyznając, że był to pomysł nadzwyczaj klawy. Towarzyszyła nam pogoda iście wiosenna, ceny były łaskawsze dla portfela a zatłoczone w sezonie miasta i inne atrakcje świeciły… no nie napiszę pustkami, ale zapewniły zdecydowanie więcej przestrzeni. Jednym z najważniejszych przystanków na naszej trasie był Mostar, miasto o wyjątkowej urodzie, choć pełne blizn po bolesnej i nie tak odległej historii, miejsce idealnie skrojone pod pewien rodzaj wrażliwości, pozwalające tak zachwycić się architekturą, przyrodą i kuchnią, jak i zadumać nad niespokojną przeszłością.

Są takie miejsca na spotkania, z którymi czeka się długie lata. Czyta się o nich, ogląda zdjęcia, słucha opowieści znajomych a jednak samemu wciąż czeka. Mostar był w topce tego typu miast i jakżeż się cieszę, że rok temu w końcu udało się do Bośni i Hercegowiny wybrać. Był środek lutego, z głową pełną wrażeń opuszczaliśmy magnetyzujące Sarajewo ruszając na południowy zachód. Pogoda rano dawała nam się jeszcze we znaki, ale z każdą godziną robiło się piękniej a w samym Mostarze charakterystyczna, łagodna dla doliny Neretwy zima pokazała swe najbardziej przyjazne oblicze. Był to dobry dzień.

Mostar jest miastem pięknym. Jest też jednak jak i wiele miast w Bośni i Hercegowinie (i za miedzą) miejscem emanującym pewnym specyficznym rodzajem energii, gdzie wciąż zbyt świeże wojenne blizny sprawiają, że nawet nad najpiękniejszym widokiem, podczas najpyszniejszej biesiady zdarzało mi się wyczuwać zawieszone widmo…hm, niepewności. A może zbyt wiele sobie dopowiadam? Chciałbym – być może naiwnie – wierzyć, że im dalej od tragicznej wojny z lat 90. tym widmo to traci na sile a boszniackim, chorwackim i serbskim sercom coraz bliżej do pełnego spełnienia życzenia zapisanego na jednym z mostarskich dachów: „Don’t forget. But do forgive. Forever”. Z wiarą, że największa atrakcja miasta, Stari Most na powrót stanie się dla przyszłych pokoleń symbolem pojednania ruszajmy poznać to miasto.

Zastrzegam od razu, nie będzie to diablo szczegółowy przewodnik bo też takim – na tę chwilę – nie może być. Za parę lat i oby kilka kolejnych wizyt mam nadzieję, że się to zmieni. Mając tego dnia do pokonania trasę ze stolicy do Trebinje z zaplanowanym jeszcze postojem w Blagaj na zabytkowe miasto zostało po prostu kilka godzin. Mam jednak wrażenie, że zdecydowanie ich nie zmarnowaliśmy i będziecie mieć co czytać i oglądać. Zapraszam.

DROGA DO MOSTARU: KONJIC
Trasa z Sarajewa do Mostaru liczy sobie 121 kilometrów i jest diablo, ale to diablo widowiskowa. Pech jedynie chciał, że przez większość drogi towarzyszyła nam dość podła pogoda… choć nie ma tego złego: złowrogie, ciemne chmury podbijały atmosferę tak bardzo, że pozostawało wypatrywać tablic informujących za ile kilometrów dotrzemy do Twin Peaks 😉

Pozostając w butach agenta Coopera po 50 kilometrach jazdy możemy zakomunikować, że jest 20 lutego, i o godzinie 8:09 wjeżdżamy do miasteczka Konjic. Pierwszy raz tego dnia spotykamy piękną rzekę Neretwę. Jej ciemno-turkusowego towarzystwa nie pozbędziemy się aż do wieczora.

Konjic, to miasto, które raczej nie trafi do waszego katalogu z najbardziej urokliwymi miejscowościami Bośni i Hercegowiny. Z jednej strony mariaż tego co pozostało z dziedzictwa otomańskiego oraz austro-węgierskiego, z drugiej współczesna tkanka za nic mająca sobie historyczny krajobraz, brutalnie i zazwyczaj brzydko wpisująca się w zastaną architekturę. Efektem jest bigos, który momentami – nawet przy brzydkiej pogodzie – prezentował się ok, ale często sprawiał wrażenie dość przygnębiające.



Jest jednak w tej beczce dziegciu łyżka miodu, element emblematyczny dla bośniackich miast, most o osmańskiej proweniencji. Miejscowa przeprawa nad Neretwą jest całkiem imponująca i jej historia sięga końca XVII-wieku, lecz jej dzisiejsza postać jest li tylko rekonstrukcją. Oryginalne dzieło Ali-aga Hasečica zostało zniszczone podczas wojny. Nie, co ciekawe nie tej o której myślicie a w roku 1945, kiedy to most wysadzili wycofujący się Niemcy. Kilkanaście lat temu przy wsparciu środków europejskich sześciołukową przeprawę odbudowano, starając się przywrócić formę najbliższą pierwowzorowi. I cóż, chyba się udało bo Stara Ćuprija prezentuje się całkiem zacnie.



Pewnie wiosną-latem gdybyśmy mieli więcej czasu zostalibyśmy na dłużej korzystając z uroków okolicznej przyrody i choćby całkiem niezłej oferty raftingowej, tudzież zahaczyli o nieodległy bunkier atomowy samego Josifa Broz Tito (czek it out u Osmola) ale cóż, gonił nas czas i po godzinie i wpałaszowaniu damn good burka ruszyliśmy dalej.
DROGA DO MOSTARU: JEZIORO JABLANICA
Ledwo się rozpędziliśmy a już trzeba było zrobić kolejny postój. Kilka kilometrów na północ rzeka spotyka się ze sztucznym zbiornikiem utworzonym tu w latach 50. ubiegłego stulecia. Zachwycający turkusem w letnie miesiące akwen jest w sezonie nader popularnym miejscem, my mamy szansę przyjrzeć mu się w czasie „zimowego snu”. I jakżeż inna od tej znanej z folderów reklamowych była to twarz.


Dziś wiem, że niski poziom wody był zwiastunem tego co nadejść miało w kolejnych miesiącach, kiedy to przedłużająca się susza doprowadziła do tego, że wodę znaleźć można było tylko w starym korycie rzeki. Opady pojawiły się jesienią, ale jak na złość były one katastrofalnie obfite i skutkowały w kolei największą powodzią od lat. Nad samym jeziorem i rzeką życie straciło kilkanaście osób.


Oby ten rok okazał się spokojniejszy.
DROGA DO MOSTARU: PARK FORTICA
Ładna pogoda, o której na początku tekstu wspominałem czekała na nas za wysokim na 2000 metrów masywem Prenja. Wystarczyło zostawić ścianę skał za nami i pyk, chmury zaczęły się przerzedzać, wyszło Słonko, zrobiło się DOBRZE!


W takich też okolicznościach przyrody dotarliśmy pod samiuśki Mostar i cóż, grzechem byłoby nie skorzystać z aury i nie podjechać na górujący nad miastem pagór. Rozciąga się z niego kapitalna panorama – tak na miasto jak i całą, naprawdę szeroką okolicę. Krętą drogą szybko łapiemy wysokość, parkując po chwili na wielkim, pustym parkingu.

Pagór a raczej cały dość rozległy teren nań się składający nosi nazwę Parku Fortica – nazwa łatwa do rozszyfrowania, pochodzi od kilku fortec wzniesionych tam pod rządami Habsburgów, dziś będących ruinami dość zaawansowanymi. Niedaleko pierwszej, najłatwiej osiągalnej fortecy się zatrzymaliśmy i wam też to proponujemy. Rozprostowanie kości w takich okolicznościach przyrody zawsze jest dobrym pomysłem a krótki spacer z kapitalnymi widokami to pomysł jeszcze lepszy. Do tego możliwość zastrzyku adrenaliny na vidikovacu w formie przeszklonej platformy widokowej? Jasne, dawajcie mnie to!





Platforma widokowa jest całkiem odlotowa a widoki na Mostar i górujące nad nim górki kapitalne, aż by się chciało zostać na dłużej i parę dni poszwendać po okolicy. Kto wie, może kiedyś. Anyway, platforma jest darmowa i zdecydowanie zalecam stracić kilka minut na kontemplację miasta z wysokości. A jeśli macie jeszcze więcej czasu i ochotę to zaraz obok w restauracyjce możecie wypić kawkę. A w sezonie zjechać kawałek tyrolką. Zaprawdę fajne to miejsce.




Po dłuższej chwili na szczycie ruszyliśmy w stronę miasta.
MOSTAR, SPACER USIANY MURALAMI
Krętą drogą szybko docieramy na północne krańce miasta gdzie zostawiamy samochód rozpoczynając spacer po dalekich od turystycznego centrum ulicach. Szybko pokonujemy jeden z siedmiu mostów nad Neretwą kierując się na zachodni brzeg miasta. Carinski Most, powstały przeszło 100 lat temu w ostatnich dniach Cesarstwa Austro-Węgier był pierwszym mostarskim mostem zniszczonym podczas wojny w latach 90. Był też pierwszym, który w niecały rok po konflikcie został odbudowany.

Neretwa przecina miasto z północy na południe a przerzucone nad rzeką mosty stanowią integralną część jego historii. To wokół najstarszej przeprawy, już od XV wieku rozrastała się osada, z każdym dziesięcioleciem tak zyskująca na znaczeniu by ostatecznie stać się jednym z najważniejszych centrów tureckiej administracji w Bośni i Hercegowinie. Ta najstarsza, początkowo drewniana przeprawa, w połowie XVI wieku ustąpiła miejsce budowli nowszej, powstałej z budulca zdecydowanie trwalszego, smuklejszej i po prostu, niesamowicie pięknej. Niezwykły powstały wówczas most na wieki stał symbolem miasta i jego wielokulturowości.

Zanim jednak spotkamy się z największą mostarską atrakcją zostańmy jeszcze na chwilę na zachodnim brzegu. Kręcimy się po blokowisku powstałym w już XX-wieku. Pomiędzy ładnymi odrestaurowanymi, zadbanymi budynkami raz po raz trafić można na te pamiętające wojnę sprzed 30 lat, pamiętające i pełne blizn. Im więcej takich budynków mijałem tym byłem pewniejszy (czy słusznie?), że niektóre z nich jeszcze długo nie doczekają się remontów/nie zostaną wyburzone – i to nie z powodu braku środków a bardziej by trwać jako przestroga i pamięć o przeszłych wydarzeniach. Niezależnie jednak od tego czy bloki były zadbane czy też nie, łączyło je jedno: murale i graffiti gęsto je pokrywające.




Dzieła tak miejscowej młodzieży, doświadczonych artystów jak i ekip z całej Europy zdobią budynki przy ulicy Alekse Santica (i przyległych), nawiązując tak do bałkańskiego folkloru, postaci z popkultury (zaangażowany w pomoc bośniackim dzieciom Lucjan Pavarotti nie powinien nikogo zdziwić) kończąc na motywach tak abstrakcyjnych, że każdy może zinterpretować je na swój sposób. Warto zobaczyć je na własne oczy.




MOSTAR – DROGA DO STAREGO MIASTA
Przez większość swej historii Mostar pozostawał w tureckiej strefie wpływów jednak z łatwością da się znaleźć tu pozostałości po niespełna 50 latach panowania cesarstwa Austro-Węgier. Przechodzimy przez kolejny most wracając na wschodni brzeg. Neretwa oszałamia ciemnym turkusem, tak bardzo kontrastującym z bielą i szarościami zabudowy oraz budzącą się dopiero roślinnością. Most Musala jest kolejną wzniesioną pod koniec XIX wieku przeprawą, kolejną też zniszczoną podczas wojny i odbudowaną po konflikcie.


Z mostu jak na dłoni widać spore fragmenty rozbudowanego na przełomie wieków XIX i XX miasta, w tym plac Musala (a niegdyś Franciszka Józefa a następnie Josefa Tity) otoczony przez imponujące gmachy Hotelu Neretwa, dawnych łaźni miejskich czy szkoły muzycznej. To w tym miejscu austro-węgierska fascynacja architekturą secesyjną i neomauretańską daje o sobie znać w pełni mocy. Jakkolwiek, największy i najbardziej znany z budynków, Hotel Neretwa, goszczący w swych progach największe polityczne szychy swych czasów, w dość dużej części skryty był za rusztowaniami i kolejną fazą renowacji.

To jedno z tych miejsc gdzie najlepiej widać zmieniającą się na przestrzeni lat tkankę miasta. Tuż za rogiem, obok mieszających się osmańskich jeszcze w proweniencji i zachodnich z wyglądu kamieniczek swoje podwoje otwiera jeden z meczetów a dosłownie kawałek dalej potężna brutalistyczna sylwetka dawnego domu handlowego, zniszczonego podczas wojny, czeka na swój los. Wspomniany meczet, Ćose Jahja-hodžina też zresztą w latach 90. został zniszczony, w kilka lat po wojnie doczekując się odbudowy.




Przez kilka stuleci wielokulturowość tkanki z większymi i mniejszymi problemami trwała w znacznym stopniu nienaruszona, lecz wystarczyło kilka lat by rozerwać ją na strzępy. Do dziś, po bratobójczej wojnie pozostały ślady na budynkach i w ludzkich sercach.
MOSTAR – STARY MOST, SYMBOL POJEDNANIA
Od stuleci tym co spajało oba brzegi miasta był most, przez pierwsze kilkaset lat jedyny, najważniejszy, serce Mostaru. Serce, które urosło do symbolu nie tylko połączenia faktycznego, fizycznego a i na poziomie o wiele ważniejszym, ludzkim.

Nie ma chyba dla Mostaru (ba, wątpię czy i dla całej Bośni i Hercegowiny) miejsca bardziej charakterystycznego niźli Stary Most. Po wpisaniu w grafice google hasła „Mostar” 95 procent odpowiedzi zaprezentuje wam opus magnum osmańskiej myśli inżynieryjnej, nie pozostawiając wątpliwości co najbardziej ludzi do miasta przyciąga. I jak w wielu przypadkach największe atrakcje bywają przereklamowane tak Stary Most zdecydowanie do takich się nie zalicza. Choć w sezonie… bywa zadeptany przez tysiące chętnych go zobaczyć przez co spotkanie z nim może być męczące.

Historia mostu sięga XVI-wieku. Mostar był miastem wciąż młodym, szybko jednak zyskiwał na znaczeniu a jego sercem był teren wokół drewnianego mostu przewieszonego między basztami wzniesionymi po obu brzegach Neretwy. To od mostari, strażników tychże baszt miasto wzięło swą nazwę. Wiszący most dość szybko okazał się być niewystarczającym dla prężnie rozwijającego się miasta i po niecałych stu latach od jego powstania sułtan Sulejman Wspaniały przystał na prośby wzniesienia nowej, trwalszej przeprawy.

Zaszczyt zaprojektowania nowego mostu przypadł Mimarowi Hajrudinowi, który do tamtego momentu znany był głownie jako uczeń szanowanego mistrza Mimara Sinana. Realizacja karkołomnej, jednoprzęsłowej, kamiennej przeprawy szybko miała to zmienić.

Krążą legendy o groźbach śmierci jakie wisiały nad Hajrudinem jeśli ten nie wywiąże się z zadania, uznajmy jednak, że były to tylko plotki i architekt bez dodatkowej „motywacji” wspiął się na szczyt swoich umiejętności tworząc ponadczasowy symbol miasta. Zbudowany z przeszło 400 kamiennych bloków, długi na 30 metrów, szeroki na 4, wznoszący się na wysokość 20 metrów łuk. Niezaprzeczalnie piękny, w jednym przęśle zawierający całą osmańską sztukę budowania mostów.

Stary Most łączył wschodni i zachodni brzeg, łączył też mieszkających tu Boszniaków, Chorwatów i Serbów, muzułmanów, katolików i prawosławnych. Zmagających się z większymi i mniejszymi problemami, różniącymi się a jednak przez setki lat żyjącymi po sąsiedzku. A może pokojowe życie było tylko iluzją, obnażoną przez rozpad Jugosławii i nacjonalistyczne demony, które uwolnione nie pozwoliły na pokojowy podział dawnej republiki?

Mostar był dowodem na to jak skomplikowana i wymykająca się rozumowi była to wojna. Boszniacy i Chorwaci ramię w ramię walczący z Serbami, chwilę po przepędzeniu ich z miasta obrócili się przeciwko sobie zaczynając kolejny dramatyczny rozdział we współczesnej historii miasta. Rozdział, którego symbolem było zniszczenie przez Chorwatów Starego Mostu. Zniszczenie, które nie miało znaczenia strategicznego, ale zdecydowanie uderzało w ludzkie, a w tym przypadku najbardziej muzułmańskie, bośniackie serca. Fakt, że kamienna przeprawa runęła do Neretwy dopiero po 60 salwach pokazuje, że Hajrudin stworzył konstrukcję niezwykłą.
Most po, którym dziś przechadzają się tysiące turystów i mieszkańców odbudowany został kilka lat po wojnie. Do jego ponownego wzniesienia wykorzystano fragmenty starej przeprawy a odbudowę przeprowadzono z dbałością o najmniejsze szczegóły, tak by Stary Most nawet będąc nowym emanował energią oryginału. W roku 2005 przeprawę wraz z dużą częścią Starego Miasta wpisano na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Wojna skończyła się 30 lat temu i zastanawiam się co siedzi w sercach Boszniaków, Chorwatów i Serbów, tych pamiętających wojnę i tych nieskalanych konfliktem. Cóż, chciałbym wierzyć, że ludzi dobrej woli jest więcej, ale lektura wywiadów z młodymi coraz rzadszymi, mieszanymi bośniacko-chorwackimi parami oskarżanymi przez swoich o zdradę sprawia, że mam chwile zwątpienia.

Most można podziwiać z niezliczonych punktów widokowych: odchodzących zeń uliczek Starego Miasta, z innych mostów, znad samiuśkiej rzeki, z okolicznych restauracji racząc się przepyszną Graseviną, z nieodległych minaretów czy w końcu takiej niewielkiej platformy do skoków do rzeki.
A właśnie, skoki. Rzecz to dla Mostaru emblematyczna, historią sięgająca bez mała XVII wieku, ale raczej i czasów wcześniejszych. Dla młodych chłopaków z miasta skoki do rzeki ze Starego Mostu od zawsze były próbą charakteru, lecz od czasu kiedy miasto stało się bośniackim towarem eksportowym numer jeden są też i źródłem niemałego zarobku – turyści nie raz gotowi są zmotywować skoczków drobną (bądź większą) sumą. Raz do roku, latem w mieście organizowane są zawody najwyższej klasy, sygnowane logiem Red Bulla kiedy to największe gwiazdy skoków przyciągają do miasta tłumy jeszcze większe niż zwykle.
Korzystając z lutowego popołudnia nie musieliśmy obawiać się zadeptania przez setki innych zwiedzających, dlatego też bez pośpiechu mogliśmy podziwiać pejzaż ciągnącego się wzdłuż Neretwy Starego Miasta. Właśnie, podczas spacerów po mostarskiej Starówce pamiętajcie o solidnych butach – kamienie, którymi wyłożone są tamtejsze uliczki są tak wyślizgane, że łatwo zrobić sobie kuku. W końcu nie bez przyczyny na Starym Moście zainstalowano kamienne stopnie, które pomagają przy ewentualnym hamowaniu 🙂




Jeśli będziecie mieć więcej czasu niż my to polecam zajrzenie do jednej z zabytkowych baszt, gdzie znajduje się dziś jedna z filii miejscowego Muzeum, w tym wypadku poświęcona – niespodzianka! – historii Starego Mostu.


MOSTAR – NIEODPARTY UROK MIEJSCOWEJ CARSIJI, STAREGO MIASTA
Tak na wschodnim jak i zachodnim brzegu miasta wokół Mostu rozciąga się NIEZSAMOWICIE – klimatyczna carsija, Stare Miasto pełne najbardziej zabytkowej, osmańskiej w duchu tkanki. Ach, jakżeż się cieszę, że odwiedziliśmy ją w lutym bo też ominęły nas 1) tłumy odwiedzających; 2) tłumy straganów z dobrami turystycznymi maści wszelakiej. W takich momentach przychylniejszym okiem patrzę na miejscowych rzemieślników, którzy nie narzucając się dłubią sobie na boku czekając na klientów. Zresztą, Kujundžiluk, ulica na wschodnim brzegu nazwę zawdzięcza właśnie złotnikom, którzy jednak… z każdym rokiem wypierani są przez bardziej komercyjnych „wystawców”.








Starówka na zachodnim brzegu sprawia o wiele spokojniejsze wrażenie, aspekt wystawienniczy ustępuje tu miejsca kulinariom. Jest tu też trochę inna zabudowa skupiona wokół rzeczki Radobolji, nad którą przerzucony jest mniejszy acz starszy krewny Starego Mostu, Most Krzywy. Kriva Ćuprija, kolejne jednoprzęsłowe, kamienne cudeńko w otoczeniu równie kapitalnych kamiennych budynków i górującego nad całością meczetu Nezir-agina to dla mnie jedno z najbardziej klimatycznych miejsc w mieście.







MOSTAR – SPACEROWNIK
Z perspektywy czasu najbardziej żałuję tego, że nie wygospodarowałem chociaż chwili na to co zazwyczaj jest żelaznym elementem zwiedzania i nawet na chwilę nie zajrzałem do wnętrz któregoś z mostarskich meczetów, kościołów czy cerkwi. Cóż, dzięki temu mam dobry powód (tak jakbym potrzebował wymówki) by wrócić.
Dalszy spacer po wschodnim brzegu był spokojny i obfitował w kolejne miejsca gdzie zachwyt mieszał się z pewnego rodzaju uczuciem przytłoczenia. Jednym z nich są okolice meczetu Nasuh-agi Vučijakovicia. Kryta kopułami bryła i strzelisty, masywny minaret prezentują się dziś w jak najlepszej formie, ale podczas wojny ucierpiały niemało i dopiero w 1999 przy pomocy datków głównie jordańskich świątynia została odbudowana. Miejscowi nazywają go meczetem pod lipą, lecz ze względu na porę roku nie dane nam było ujrzeć słynnego drzewa w pełni sił. Tuż obok rozciąga się niewielki cmentarz, pełen białych nagrobków Boszniaków poległych w czasie wojny. Mostarskie cmentarze po obu stronach Neretwy pełne są nagrobków z lat 1993, 94 i 95. Po drugiej stronie rzeki znajdziecie smutny przykład na to, że monumenty upamiętniające nawet (a może tym bardziej?) partyzantów poległych w czasie II Wojny Światowej (w walce z Niemcami i chorwackimi Ustaszami) potrafią dziś dzielić – powstały w latach 60. ubiegłego wieku kompleks od lat popada w zapomnienie a Chorwaccy neonaziści dość regularnie dokładają do tego procesu swoją cegiełkę dokonując aktów wandalizmu i nie pozostawiając złudzeń co do swych uczuć względem Boszniaków.



Wspinając się po sąsiadujących z meczetem schodach mijamy zabytkową wieżą zegarową, rzecz emblematyczną dla dawnej osmańskiej architektury. Niestety wybudowana w XVII wieku wieża swój najlepszy czas ma już za sobą i nawet powojennej renowacji… przydałby się kolejny lifting. Przez długie dziesięciolecia okolica Starego Brankovaca i Konaku służyła za administracyjne centrum tak dla urzędników Imperium Osmańskiego jak i później Austro-Węgier. Po kompleksie zostały resztki murów, baszta, z której rozciąga się całkiem ładny widok na miasto; czy też neobarokowy dawny pałac metropolitalny, również zniszczony w czasie wojny i odbudowany naprawdę niedawno. Dziś mieści się w nim konsulat Serbii i siedziba dekanatu kościoła prawosławnego. Bardzo ładne i zaskakująco wolne od przechodniów miejsce.



Spacer po wschodnim brzegu Neretwy to też „spotkania” z zasłużonymi dla miasta poetami. Na niewielkim cmentarzu przy kolejnym zabytkowym i niezwykle pięknym (a z tego co wyczytałem i wewnątrz zajmującym) meczecie Karadjoz-bega znajdziecie stylowy nagrobek Osmana Dikica, jednego z najważniejszych związanych z Mostarem twórców. Jednak to kawałek dalej, przy pomniku Aleksy Šantića można zatrzymać się na jeszcze dłuższą chwilę by westchnąć głośno – poeta przełomu XIX i XX wieku, świadek końca panowania imperium Habsburgów, syn Mostaru kochający swe miasto miłością czystą, orędownik jedności żyjących w Bośni Boszniaków, Serbów i Chorwatów. Jakżeż bardzo pękło by mu (Dikicowi w sumie również) serce gdyby widział to co działo się w jego mieście 30 lat temu…




I tak powolnym krokiem spacerujemy w kierunku zaparkowanego auta. Popołudniowe słońce oblewa miasto ciepłymi barwami, na kamienicach co i rusz trafiamy na graffiti z datą 1981, symbol kibiców Velež Mostar, jednego z dwóch klubów piłkarskich w mieście. Sport a w tym przypadku futbol mógłby stać się jedną z dróg do pojednania (ba, są tacy którzy walczą z przeciwnościami losu i starają się jak mogą by dzieciaki z obu brzegów więcej łączyło niż dzieliło), ale częściej prowadzi do kolejnych konfliktów, tak podczas derby wyzwalając złe emocje jak i podczas meczów reprezentacji, i to nie tylko Bośni i Hercegowiny, ale i Chorwacji czy… Turcji…



Spacer kończymy z dala od zabytkowego centrum, w miejscu gdzie modernistyczny (czy tam nawet i brutalistyczny) dworzec kolejowo-autobusowy spotykają się z dość osobliwym blokiem wyglądającym jak efekt koszmaru architekta. Wielki dworzec obsługujący garstkę połączeń był niemal pusty przez co jego wnętrza sprawiały dość surrealistyczne wrażenie.


Kilkukilometrowy spacer po Mostarze nas nie zawiódł, nawet jeśli miasto poznaliśmy tak naprawdę od zewnątrz, powierzchownie, bez zaglądania do świątyń, muzeów czy udostępnionych do zwiedzania domów. Spacer po zabytkowych uliczkach, przyglądanie się toczącemu się na nich życiu, powolne doświadczenie uczucia zachwytu i melancholii, wojenne blizny i pełne nadziei miejsca. Miejsca takie mają niezwykły urok i chyba niezależnie od tego w jaki sposób zachcecie je poznać to odwdzięczą się wam one w dwójnasób pozostawiając z uczuciem niedosytu.
Tak, z przyjemnością i nadzieją tu wrócę.



Wojtuniu, dziękuję za tę uroczą wędrówkę po Mostarze! Nigdy tam nie byłam, a bardzo bym chciała… Mam obiecane przez zięcia-Słoweńca, że mnie wezmą do Bośni, bo ze Słowenii to nieporównanie bliżej niż od nas. Córka z zięciem byli tam w czasie podroży poślubnej (pamiętam, jak napisali mi, że jadą na „Balkan trip”, co we mnie wzbudziło lekki niepokój, o jakim tripie gadają, bo w moim nieanglojęzycznym pokoleniu „trip” kojarzył się raczej z odlotem ;-D). Kiedy tam pojedziemy, będę kierować się twoimi wskazówkami i postaram się odwiedzić wszystkie te urocze zakątki!
PolubieniePolubienie