Karkonosze zimą zawsze dają radę. Tym bardziej żałuję, że w tym roku nie udało mi się ich odwiedzić… W ogóle, mało tej zimy po śniegu łazęgowałem, ee w sumie to jeden raz? Tragedia, czuję wybitne niedośnieżenie. Dlatego też ucieszyłem się wielce kiedy odnalazłem zdjęcia sprzed dwóch lat gdy raptem na kilka godzin uciekłem do Szklarskiej Poręby i w dość lodowato-śnieżno-słoneczno-pięknej aurze przetestowałem nowiuśkiego wtedy Olympusa i raczki. Nie podzielić się z wami tymi cudownościami byłoby (w sumie przez te dwa lata było!) grzechem. Jedziemy!

Czy jest sens tłuc się 7 godzin pociągiem (w obie strony) by później tyle samo – o ile nie mniej – spędzić na szlaku? Co więcej by najcięższe jego fragmenty… pokonać wyciągiem? No jasne! Tylko od nas zależy jak zapragniemy spędzić czas w górach, czy prawilnie i porządnie zmęczyć się na szlaku czy jednak dać na luz i przy pomocy różnych „wynalazków” kupić sobie trochę czasu, którego każdą zyskaną sekundę spożytkować na podziwianiu jedynych w swoim rodzaju zimowych kadrów? Zaprawdę powiem wam warun tego dnia był taki, że nie wybaczyłbym sobie nawet minuty spędzonej na pełnym podejściu na Halę Szrenicką (sorry lesie!).

WYCIĄGIEM NA SZRENICĘ
Plan zatem był prosty, wyciągiem wjechać na Szrenicę a dalej wzdłuż granicy z Czechami przespacerować się najbardziej widowiskowymi fragmentami mieszaniny szlaków, od Łabskiego Szczytu, przez Labską Loukę, Boudę i Dul po Śnieżne Kotły. Przerobiłem go i pisałem o nim już nieraz, ciężko o bardziej oklepany szlak, ale przyznajcie sami – przy całej tej ekscytacji, która towarzyszy nam przy odkrywaniu nowych miejsc – czy w każdym z nas nie pobrzmiewa właśnie w mniejszym i większym stopniu inżynier Mamoń i jego: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.” 😉

W Szklarskiej melduję się z samego rana, jest godzina 8. Decyzja o wjeździe wyciągiem jest jedyną logiczną jaką mogę podjąć – tego dnia nastawiam się na widoki i jak najszybciej chcę znaleźć się „na górze”. Tym bardziej jest zima i kilometry, które lekko przeszedłbym latem stają się cięższe i jakoś tak dłużej się je pokonuje 😉 A powrót mam popołudniu i nie mogę sobie pozwolić na żadne obsuwy.
Wyciąg na Szrenicę działa od godz. 8.30 i startuje w mieście na ul. Turystycznej. Dzieli się on na dwa odcinki, Szrenica I i II – odcinek drugi zaczyna się na wysokości Rozdroża pod Kamieńczykiem, trzeba odbić od niego zielonym szlakiem i po 2 kilometrach jest staja przesiadkowa. Szlak ten przecina nartostradę, dlatego należy zachować ostrożność przy jej pokonywaniu – rankiem była ona zupełnie pusta, ale później już z pewnością trzeba być czujnym. Tam też postanowiłem zacząć ja. Przejażdżka jednego odcinka kosztuje 29/24 zł (zima/lato)… choć miałem raz przyjemność trafić na dobry dzień biletera i zjechać za dychę 😛


Nie powiem, jazda dość jeszcze zmrożonym wyciągiem jest ciekawym doznaniem, a do tego kiedy tylko opuszcza się linie drzew wiatr atakuje zaciekle i przypomina jaka jest pora roku. Wystarczy jednak spojrzenie na główny grzbiet Karkonoszy by chłód był jakoś tak mniej uciążliwy. Mijam Końskie Łby, skałki charakterystyczne, ale za nic ich kształty nie kojarzą mi się z końmi 😛 i następuje koniec jazdy. Okazało się, że nie byłem jedynym śmiałkiem, razem ze mną jechały jeszcze 3 osoby.

II stacja wyciągu znajduje się na wysokości niespełna 60 metrów poniżej szczytu Szrenicy dokąd prowadzi czarny szlak. Sam szczyt okrąża również szlak zielony, ale nim dzisiaj iść nie będziemy. Przy jednym z najbardziej charakterystycznych schronisk ubieram raczki, bo śnieg miejscami jest tak oblodzony, że można zrobić kuku. Chmury bawią się ze słońcem w berka, raz strasznie wieje i odmraża każdy członek ciała (eee, no w sensie ręce, palce :P), raz przebija się słonko i ogrzewa bez akompaniamentu zawiei. Niezmiennie za to jest pięknie.


Spacer zapowiada się przedni, zero forsownych podejść, lekko pod górkę, trochę z górki, ledwo 400 metrów w górę, i tyle samo w dół (w sumie oczywiste ;)). 12,5 km w cudownych okolicznościach przyrody.

Coś mi te mapy nie chcą współpracować —> tu macie linka: https://mapa-turystyczna.pl/route/afn3#50.77514/15.53527/14
CZERWONYM SZLAKIEM DO CESKIEJ BUDKI [3.2km / 1 godz.]
Kiedy czerwonym szlakiem zbliżam się do Trzech Świnek te nikną w chmurach, Twarożnik lada chwilę porwany zostaje przez kolejne. Gdy się jednak do niego zbliżam niebo uznaje, że już chyba pora na obiad i robi sobie wolne, obłoki się rozstępują i Wielka Trójka łapie się na jednym kadrze.



Kolejne metry to ponownie marsz w chmurach, momentami dość gęstych, jednak diablo klimatycznych. Wydawać by się mogło, że człowiek przeniósł się na jakąś Hardangerviddę czy inną Islandię. Jedynie charakterystyczne tyczki znaczące szlak przypominają gdzie się jest.


PĘTLA CESKA BUDKA – LABSKA LOUKA – Vrbatovo návrší (PRAWIE)
[6,2 km / 1 godz. 45 min.]
Wtem przy Ceskiej Budce następuje zmiana, diametralna i na plus. Podczas gdy po polskiej stronie pozostają jeszcze chmury tak po czeskiej wypogadza się na dobre, i tam też się udaję. Śniegu jest tyle, że fakt dotarcia nad Źródło Łaby muszę brać na słowo honoru . Inna rzecz, że faktyczne źródło znajduje się kilkaset metrów dalej, ale że jest to teren ochronny dla roślin i ptaków to dojścia nie ma. Przy tym „fałszywym” źródle znajduje się murek z herbami miast, przez które przepływa Łaba i powoli powolutku wykreślamy z niej kolejne przez nas odwiedzone, co więcej następne było w planach na ten rok, ale już nic z tego raczej nie wyjdzie.


Żółty szlak ku Vrbatovo návrší jest łagodny, przyjemny i co najważniejsze nad wyraz widokowy. Trochę w oddali od Labskiego Dulu nie daje tego dosadnego uczucia wyrwy w górach, jednak dalekie najwyższe partie Karkonoszy (w tym nasz sudecki graniowy rodzynek w postaci Kozich Grzbietów) i tak robią robotę. Równie imponujące jest morze śniegu na Labskiej Louce (Łące) z tłem w postaci Łabskiego Szczytu czy RTON ŚK. Im bliżej Vrbatowego szczytu tym lepsza robi się perspektywa, do krajobrazu dochodzi Labska Bouda a i bez problemu widać jak ostro opada Labski… no Dul.
Można by tak iść i iść (ha, akurat kiedy to piszę w radio leci „Iść w stronę słońca”), ale powoli trzeba wracać. Czerwony szlak nad krawędzią Dulu jest zimą a)zasypany, b) niebezpieczny, c) chyba zamknięty więc zacząłem powrót żółtym i już miałem niebieskim zbić do schroniska by dalej żółtym dojść do Śnieżnych Kotłów, kiedy spotkałem polsko-czeską parę, która odradziła mi ten manewr. Odcinek do RTON był zupełnie nieprzetarty, śnieg głęboki, dość męczący no i wszystko pod górkę. Cóż było zrobić, powróciłem do Ceskiej Budki i stamtąd niemal biegiem pomknąłem do Kotłów! Nie mogłem sobie ich darować. W normalnych warunkach to około 40 minut marszu, pokonałem je jednak zdecydowanie szybciej, nie przeszkadzał nawet śnieg.
POWRÓT CESKA BUDKA – SZKLARSKA PORĘBA

Było cudownie cicho i spokojnie, towarzyszyło mi tylko kilka osób, co przy Kotłach nie jest takie oczywiste. RTON całe oblodzone, ściany Kotłów podtrzymywały wielgaśne nawisy śniegu, barierki były całkowicie przykryte białym puchem i nie wiadomo było gdzie tak naprawdę jest krawędź a mimo to kilku śmiałków podchodziło bliżej by spojrzeć w dół. Sam zadowoliłem się bezpieczną odległością.

Nacieszywszy oczy widokami począłem powrót. Cisza jaka mi towarzyszyła była… taka oczyszczająca. Jedyne co słyszałem to bicie własnego serca. Nie wiem czy zdarzyło wam się tak kiedyś? Jak dla mnie kapitalne uczucie. Zupełnie odwrotne do tego, które towarzyszyło mi niedawnemu zgrywaniu zdjęć z tej eskapady z przenośnego dysku – albowiem okazało się, że podfolder z fotkami przy Kotłach i z powrotu gdzieś wyparował był 😀 I ocalały tylko 2 zdjęcia, które na szybko wrzuciłem w internety – no i by Kotły w tekście były to wrzucam inną fotkę, wiosenną. Tyle wygrać, trochę smutnawo mi się zrobiło bo kapitalny to był finisz wędrówki. No, ale co w głowie zostało to zostało, właśnie!

No, w każdym razie okazało się, że narzuciłem sobie tego dnia takie tempo, że bez zjazdu wyciągiem do Szklarskiej Poręby zdołałem dotrzeć idealnie na czas i pociąg, który zawiózł mnie do Wrocławia a potem Leszna. I dopiero w cieple ciuchci zaczęło do mnie docierać, że po palcach jakoś tak bardzo, ale do bardzo chodzą mi mrówki. Rękawiczki starsze niż najstarsi górale mogą stwierdzić towarzyszyły mi tego dnia ostatni raz bo nie do końca pełniły już swoje funkcje i palcom trochę się dostało. Jeśli jednak taka miała być cena tych wszystkich widoków i doznań tego dnia to niech będzie 🙂
Karkonosze zawsze piękne, a w takiej pełnej zimowej odsłonie dla mnie jeszcze nieznane. Może faktycznie czas zainwestować w raczki 🙂 Przyjemnie się czytało i widoki też znalazłam tu kapitalne. Zapraszam również na moją witrynę: https://bezkresnepodroze.pl/ .
PolubieniePolubienie
Siema! A jakże, Karkonosze dają radę o każdej porze roku, ale zimą i jesienią lubię ja najbardziej. Raczki polecam wielce, pewność kroku zimą jest nieporównywalna 🙂
PolubieniePolubienie
Domyślam się. My się nieźle namęczyliśmy idąc w ub. roku w maju. Było jeszcze sporo śniegu, ale na pewno nie tyle, co w zimie. Tymczasem do zimy nam daleko, pozostaje póki co trzymać kciuki za to, by Karkonosze zostały otwarte jak najprędzej 😊 .
PolubieniePolubienie
Z tego co widzę, to Karkonosze ponownie otwarte już są tylko część szlaków jest zamknięta. czyli z głową, powoli i można spróbować uderzyć, gdzieś gdzie ludzi będzie mało 😉
PolubieniePolubienie
Piękne wspomnienia zimy, której w tym sezonie brakowało niestety.
Ja też karkonoski klasyk przechodzę praktycznie co zimę w Karkonoszach. Dla mnie przejście Szklarska-Karpacz zimą jest niemal obowiązkowe 😉
PolubieniePolubienie
Piękne wspomnienia zimy, której w tym sezonie brakowało niestety.
Ja też karkonoski klasyk przechodzę praktycznie co zimę w Karkonoszach. Dla mnie przejście Szklarska-Karpacz zimą jest niemal obowiązkowe 😉
Polecam rakiety śnieżne, wtedy przejście przez zasypane odcinki nie jest takie straszne, a robi się przyjemne 😉
PolubieniePolubienie
Dzięki! Oj prawda, w tym sezonie nawet z daleka nie miałem za bardzo okazji jej podziwiać.
A rakiety to ciekawa opcja, bo już kilka osób wspominało i myślę, że się skuszę – kiedyś podczas innej wędrówki „na upartego” przebijałem się przez nieprzyjemny śnieg i była do mordęga wielka. A zimą zmęczenie ma znaczenie.
Pozdro!
PolubieniePolubienie