Listopadowe powitanie zimy na Śnieżce

Zdarzyło się raz (no dobra, wiele razy ;)), że kalendarz swoje a natura swoje. Była końcówka listopada a mi zachciało się – tu zaskoczenie – wyjechać w góry! Całe dwa weekendy przesiedziałem w domu, tak więc ochota i zew gór były wielkie. Los sprawił, że nie dość iż odwiedziłem dawno niewidziany Karpacz to dodatkowo w pełni doświadczyłem cudownej jesiennej zimy w najwyższych partiach Karkonoszy. Bielusienkie góry to jednak cud natury!

Tradycyjnie by z samego rana zlądować w Karpaczu musiałem się poświęcić i przeboleć 4 godzinki nocki na Wrocławskim dworcu, lektura „Piekła Pacyfiku” przyśpieszyła jednak oczekiwanie  na poranny (nocny jeszcze w sumie) pociąg. W Jeleniej Górze byłem wraz ze wschodem słońca i już po siódmej rano mknąłem PKS-em do celu podróży.

Plan był prosty, niewymagający i lajtowy a… skończył się pierwszym ‚zimowym’ wejściem na Śnieżkę 🙂

 

DSCF4401
Kawałek Norwegii na polskiej ziemi
DSCF4404.JPG
Cisza i spokój pod świątynią Wang, bezcenne.

Wysiadając pod Świątynią Wang uderzył mnie spokój i poranna cisza. Brak tłumów, budki oferujące multum wszystkiego pozamykane, kościół samotnie wygrzewał się w słońcu nieoblegany przez turystów. Historia kościoła jak dobrze wiecie jest dość niezwykła. Dla tych co nie wiedzą – kościół Wang swój początek ma w XII wiecznej Norwegii, gdzie był świątynią dla małej społeczności w miejscowości… Vang. Po wieluset latach kościół podupadł a samo miasteczko potrzebowało większej świątyni i w XIX wieku postanowiono o rozebraniu drewnianej konstrukcji i przetransportowaniu jej na Śląsk, gdzie w 1842 roku finalnie trafiła do Karpacza. W „odbudowie” kościoła wykorzystano lwią część oryginalnej budowli a także dobudowano wiele elementów dziś nierozłącznie ze świątynią kojarzonych, jak kamienna wieża.

Nad kotliną Jeleniogórską unosiła się cienka pierzyna mgieł.

DSCF4403

 

Karkonosze od strony Szklarskiej Poręby przeszedłem niemal wszerz i wzdłuż, od wschodniej jednak strony wiele zostało mi do nadrobienia. Ten dzień chciałem przeznaczyć na  nadganianie zaległości, dlatego spod świątyni ruszyłem na Pielgrzymy i Słonecznik. Skały do tej pory znałem tylko ze zdjęć znajomych, nie mogło to ciągnąć się w nieskończoność, trzeba było w końcu poznać się osobiście 😉

DSCF4407.JPG
Dziś już chyba biel wyparła resztę kolorów, w listopadzie było jeszcze tak.

W owym czasie wstęp do KPN był bezpłatny, dlatego przy budce nie trzeba było kłopotać się by znaleźć drobne 5 złotych.

Na pierwszych metrach żółtego szlaku można jeszcze było pamiętać o jesieni, wiele drzew nie zrzuciło wszystkich liści a te co pozostały dawały po oczach czerwieniami i pomarańczami. Z każdym jednak krokiem to biel zyskiwała coraz większy teren, przychodzi świadomość, że wyżej panuje już zima.

DSCF4415

DSCF4418.jpg

DSCF4419

Szlak ku Pielgrzymom to ginął to wyłaniał się z gęstych chmur, gnanych przez silne wiatry. Przez krótki czas wywiał on wszystkie obłoki nad Śnieżkę i pod skałami złapała mnie chwila błogiego słońca. Śniegu po kostki i więcej a do tego kawał błękitnego nieba, dosko. A zaraz potem się zaczynało 😉

DSCF4424.JPG
Ostatnie chwile ze słońcem.
DSCF4431
Przy Pielgrzymach całkiem elo.

O tym, że góry w zimowych warunkach to nie rurki z kremem nie trzeba nikogo przekonywać. Warunki zimą (plus późną jesienią/wczesną wiosną) wymagają od nas dokładniejszego przygotowania, przemyślenia trasy oraz zmuszają do uzbrojenia się w większą niż zwykle dawkę rozsądku i pokory. Tego dnia na szczęście źle nie było, ale warto pamiętać, że zimą zawsze trzeba z z rozwagą planować wyjścia.

DSCF4441.jpg
Wystarczyło 5 minut by pogoda zrobiła się taka.

Wiedzą też o tym w Karkonskim Parku Narodowym. Kiedy Pielgrzymy zostawiłem już za sobą pogoda się  kolokwialnie rypła. Otoczyły mnie dość gęste chmury, zaczął wiać przenikliwie chłodny wiatr. Widoczność dość szybko zmalała do kilkunastu/dziesięciu metrów. W dość świeżym śniegu i na nie do końca przechodzonym szlaku znalezienie odpowiedniego ‚toru’ marszu od razu staje się utrudnione. Na szczęście w KPN od daaawna obowiązuje system tyczkowy, ratujący tyłek jak mało co. Mianowicie, wzdłuż szlaków w dość niewielkich odstępach (kilka-kilkanaście metrów maks) wbijane są wysokie tyczki dające piechurom/narciarzom rozeznanie którędy iść. To proste, ale jakże przydatne i pomocne. Poza tym, zimą stanowią one dodatkowo atrakcję wizualną – pokryte śniegiem i lodem wyglądają obłędnie 🙂

Słonecznik… nie słoneczny 😉
Tyczki, złota idea.
Tyczki, naprawdę dobry patent.

Słonecznik osiągam właśnie w takich dość nieprzyjemnych warunkach, skałę ledwo co daje się zauważyć. Żółty szlak porzucam na rzecz czerwonego i powoli ruszam wzdłuż kotła Wielkiego Stawu. Nad jego brzegiem ostrzeżenia o możliwości upadku, choć i bez niech respekt jest – staw poniżej przez niskie chmury ledwo widać.

Na Równi równo, nawet kolorystycznie.
Tradycyjny listopadowy śnieg.

Wtedy też postanowiłem przejść się dość bezpiecznie do „Domu Śląskiego” na coś do jedzonka. Nawet nie myślałem, że skończę na królowej Karkonoszy 😉

Ten fragment mógłbym podzielić na dwie części: 1) bezpośrednio za Słonecznikiem oraz od Spalonej Strażnicy do schroniska; 2) tego co pomiędzy. Co je odróżniało? „Przechodzenie” szlaku – w pierwszym wariancie droga była ubita, dość konkretna i widoczna, w drugim trzeba było przebijać się przez oblodzoną i ośnieżoną kosówkę po terenie gdzie głównie tyczki wytyczały kierunek. Niezależnie jednak od widoczności okoliczności przyrody były zjawiskowo piękne!

DSCF4460
„Dom Śląski” i Śnieżka jeszcze skryta w chmurach.

Im bliżej „Domu Śląskiego” tym więcej wyrw w niebie, raz po raz przebija się słońce, tu i ówdzie szarość ustępuje błękitowi. Pod schroniskiem melduję się jeszcze przed południem i wtedy to, patrząc na Śnieżkę bawiącą się w berka z chmurami dochodzę do wniosku, że „no kurde, żal nie wejść!”. Najpierw jednak przepyszna gulaszowa 😀 Obłożenie przybytku maksymalne, miejsc przy stołach brak, kuchnia uwijała się w ukropie… a na zewnątrz zaczęło świecić słońce 🙂

DSCF4461
Królowa 🙂

Jak tylko wychodzę na zewnątrz natura tak jakby zadaje ostateczne pytanie „Czy aby na pewno chcę leźć na tę górę” zsyłając wiatr tak silny, że co-poniektórzy musieli chwycić się… czegokolwiek stałego by nie stracić równowagi! „Przetrwałem jednak Halny w Tatrach, wejdę i na Śnieżkę” – pojawiła się oczywiście nie mająca sensu myśl – wiatr naprawdę momentami dawał się mocno we znaki.

Wejście mimo wszystko było dość lajtowe i kijki starczyły do zachowania równowagi, zmrożony śnieg dawał w kość dopiero przy zejściu, gdzie brak przynajmniej raczków skutkował dość kurczowym trzymaniem się łańcuchów/zejściem po mniej ubitym śniegu „z lewej”.

DSCF4465.jpg

Nic to, arktyczne, dość nierealne i nieziemskie widoki na szczycie rekompensowały każdy jeden podmuch, każde poślizgnięcie się. Naprawdę, skuta lodo-śniegiem Śnieżka to naprawdę zapierający dech w piersiach widok! Takie połączenie „The Thing” Carpentera z jakimiś defaulotowymi filmami o zlodowaceniach… albo po prostu Śnieżka, zimą? 😀 Podmuchy wiatru momentami były bezlitosne, kawałki lodu dość bezpardonowo atakowały twarz… choć uśmiech i tak z niej nie schodził 😉

Czeska strona skryta w chmurach, Lucni Hora raz tylko wyłoniła się spomiędzy obłoków. Mimo, to fragmenty najwyższych partii Karkonoszy, które dało się zobaczyć dawały złudzenie o wiele bardziej alpejskiego klimatu niźli w rzeczywistości tam panuje. I fajne to było.

Zejście w takich warunkach to zupełnie inna para kaloszy… znaczy się „nie posiadanie raków w takich warunkach” 😉 Zmrożony śnieg przy łańcuchach umożliwiał nadliczbową ilość tyłkozjazdów, nierozchodzony puch od strony szczytu dawał większą gwarancję zachowania równowagi.

Pod dojściu do Równi pod Śnieżką wiatr z lekka ustępuje, choć chmury wciąż dość uparcie nie chcą zniknąć z nieboskłonu. Powolutku truptam przed siebie dochodząc do Spalonej Strażnicy – nie ma sensu wracać tą samą trasą dlatego odbijam niebieskim szlakiem kierując się ku Małemu Stawowi oraz dwóm schroniskom po drodze.

DSCF4489
Czas na powrót.

Szlak nie jest trudny, choć przy takim śniegu zawsze warto zachować czujność i niepotrzebnie nie gnać na złamanie karku. Im bliżej polodowcowego jeziorka oraz Kotła wokół tym krajobrazy nabierają bardziej alpejskiego (nazwijmy to) charakteru – Kocioł Małego Stawu to jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc w Karkonoszach.

DSCF4504.jpg
Mały Wielki Staw 🙂

Przy schronisku „Samotnia” krząta się większy tłumek, wiele osób na świeżym powietrzu popija kawę/herbatę/cokolwiek przez co z kubków bucha niczym z wulkanów. Przy drewnianym schronisku zatrzymuję się na dłuższą chwilę, delektując dość mrocznymi, ale pięknymi widokami skutego lodem stawu oraz wysokich na 200 metrów zboczy wokół.

DSCF4495
Siema!
DSCF4508
Takie widoczki w Kotle Małego Stawu.

Ośnieżone wysokie ściany Kotła robią spore wrażenie, przy niskich chmurach ponownie dając iluzję bycia wyższymi niż w rzeczywistości.

DSCF4515.jpg
Teraz czekam na zimę!

Końcówka wędrówki to już powrót na żółty szlak ku Świątyni Wang, gdzie po 20 kilometrach zamknąłem taką miłą pętlę. Więcej niż zamierzałem, ale takie improwizacje – o ile robione z głową – zawsze są mile widziane. Ośnieżone góry nie gryzą i dają naprawdę wiele satysfakcji, wystarczy dać im szansę.

Teraz tylko czekać, aż w góry naprawdę przyjdzie zima 😀

 

 

 

 

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.