„A zrobię sobie jakiś fajny spacer. Tak bez spiny.” pomyślałem z rana patrząc na bezchmurne niebo. Misurina jak już wiecie oferuje multum opcji trekkingowych i niemałą chwilę zabrało mi zdecydowanie się na odpowiedni szlak. Koniec końców wybór padł na Prato Piazzę oraz nieodległy szczyt Monte Specie, dający możliwość dalszego ataku na potężne Pico di Vallandro…
Z naładowanymi bateriami po pętli Tre Cime miałem ochotę na niewymagający, ale ciekawy szlak – wejście na rozległą alpejską halę Prato Piazza oferowało jedno i drugie, 1000 metrów podejścia w cieniu Monte Cristallo i Croda Rossa by ostatecznie osiągnąć krawędź Monte Specie skąd rozciąga się dość oryginalna panorama Tre Cime czy Monte Rudo. A że finalnie wyszło 25 kilometrów marszu?

Jako niezmotoryzowany dziadyga z rana wczłapałem się do autobusu jadącego do Toblach i ewakuowałem się na rozejściu dróg w Carboninie, tuż obok wypasionego hotelu – nie sposób go nie zauważyć. Naprzeciwko tego przybytku zaczyna się długie i dość nudne podejście lasem.

Przez pierwsze kilometry szutrową drogą idzie się tylko z własnym cieniem, nie licząc z 2-3 starszych niemieckojęzycznych person. Serpentyna powoli wije się ku górze, las dość zwarty z początku całkowicie zakrywa jakiekolwiek szczyty.

Szutrówką można by tak jeszcze długo uskuteczniać ‚mozół’, ale miejscowi na szczęście przegotowali szlak na skróty, ścieżka nr 37 wbija się w las i ostro atakuje szczyt – żeby nie było, uwielbiam pałętać się pomiędzy drzewami, ale co za dużo to nie zdrowo a ponadto no c’mon to Dolomity, tu są WIDOKI!

Słońce grzeje mocno, na szczęście przy ścieżce można znaleźć niewielkie źródełko, parę chlapnięć, schłodzenie łepetyny i można ruszać dalej.

Po 90 minutach mozolnego podejścia las zaczyna się rozrzedzać i naszym oczom zaczynają się ukazywać wierzchołki masywu Cristallo – na tę chwilę grupę poza moim zasięgiem, nie licząc podjazdu na 3000 metrów wyciągiem do Rifugio Lorenzi. Jak tak patrzę na ferratowców to mocno zaczynam się zastanawiać nad jakimś porządnym kursem 🙂

Anyway, dalej przecinamy las skrótem aż nagle jak za czarodziejską różdżką rozpoczyna się potężny płaskowyż, przecięty lesistą górą odgradzającą szare sylwetki Croda Rossa i Monte Cristallo – oba szczyty już do końca dnia będą nam towarzyszyły. Szarość dolomickich skał i ich reakcje na słońce to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie zachodzą w tych górach, period!

Szerokie podejście prowadzi nas pomiędzy pojedynczymi już drzewami. Jeszcze parę susów, pach bach i… ukazuje nam się inny świat! Trafiam przed Rifugio Vallandro a tam dzikie tłumy, rowerzyści, szkolne wycieczki, grupy emerytów, no multum ludzi.

Po prawie 2 godzinach spokojnego marszu ten gwar atakuje ze zdwojoną mocą. No, ale cóż się dziwić – pod schronisko a co za tym idzie na płaskowyż Prato Piazza od strony północnej, od masywu Fanes można podjechać autem gdzie na wysokości ok 2000 metrów jest sporawy parking – Włosi czy Austriacy lubią korzystać z tej możliwości. Również ścieżki rowerowe od północy są dość dobrze poprowadzone dzięki czemu również tłumy mtb’owców wbijają na tę niezwykle widowiskową halę.

Słońce ostro daje w palnik dlatego od razu ładuję się do Rifugio na pszeniczniaka i włosko-austriacki miks: polenta+plus gotowane kiełbaski ;D
Prato Piazza ciągnie się długimi kilometrami zielonych łąk wijących się pomiędzy kolosalnymi szczytami. Kontrast pomiędzy płaskowyżem a górami jest olbrzymi, ale i nastraja jakoś tak spokojem, melancholią, równowagą, whatever, no nastraja mega pozytywnie 😛

Przy wielkości hali nawet tłumy nie wydają się straszne a jeśli dodać do tego to, że większość chyba odwiedza to miejsce z myślą o szamie to dalsze wyjście na pobliskie szczyty nie należy do upierdliwych.
Żeby wybitnie nie tracić czasu ruszam też na najbliższy ‚wzgórek’ Monte Specie. Całe podejście miałem w głowie skojarzenie z Polską i dopiero po powrocie dotarło do mnie, że wejście nań jako żywo przypominało mi zdobywanie Śnieżnika czerwonym szlakiem z Międzygórza.
Tak samo długi samotny odcinek w lesie, tłumy pod schroniskiem i dalszy dość podobny odsłonięty odcinek na szczyt. Z małą różnicą, wokół Śnieżnika nie znajdziemy postrzępionych popielatych trzytysięczników 😉


Wzdłuż świerków i kosodrzewiny wąskim szlakiem nr 34 wspinamy się tak z 20 minut, kark jednak może eksplodować bo ten odcinek to dla mnie jedno z najlepszych miejsc do obserwacji Croda Rossa, które z zielonym i malutkim (ba zaledwie dwutysięcznym) Colfiedo tworzy nadzwyczaj fotogeniczną parę.


Po tym kwadransie z okładem pozostawiamy za sobą drzewa i gołym zboczem prujemy dalej. Szlak jest diablo widoczny, blada linia w morzu zieleni nie może pozostać niezauważona. A jak ktoś nie uzupełnił zapasów wody to może cierpieć na tej patelni.
Po chwili liczącej kolejne 100 metrów podejścia, przy rozejściu szlaków trafiamy na pozostałości po austriackich umocnieniach z I WŚ. W dni takie jak tamten cień przezeń dawany był na wagę złota.


Droga na sam szczyt jest z tego miejsca już banalna, cały czas do przodu aż osiągnie się majaczący na horyzoncie krzyż. Oczywiście jakby się komuś odwidziało atakowanie to przy ruinach można skręcić w lewo i obrać szlak dolinny ostro idący w dół aż do asfaltówki do Toblach, dolinka w sumie prezentowała się fajnie no, ale ‚szczyt trza zdobyć w mordę jeża!”.

A warto go zdobyć bo widoki są jedyne w swoim* rodzaju (ok, z Pico di Vallandro wrażenie muszą być jeszcze bardzie „ooo!”). Na rozległym wypłaszczeniu miejsca jest sporo i nawet w największy ścisk – a trzeba przyznać, że to raczej częsty cel wędrówek – jest dużo wolnej przestrzeni.

Krajobraz Tre Cime, Sexteńskich Dolomitów, placka Monte Piana czy Cadini di Misurina z trochę innego kąta niż zazwyczaj zawsze warto uwiecznić na zdjęciu a i samo napawanie się tak rozległą panoramą raduje ciało i duszę 😛
Monte Specie liczy niespełna 2305 metrów i to kolejny z okolicznych szczytów o podobnej wysokości na którym człowiek może odnieść dziwne wrażenie „no, ale jak to, toż to prawie Rysy a tu płasko i w ogóle rodziny z dziećmi mogłyby tu wejść„. Na szczycie oczywiście chmara Wieszczków, czarnych ptaków z żółtymi dziobami, uwielbiającymi żywot na wysokościach 2000 wzwyż. Wracamy jednak do schroniska.

Gdybym miał dzień konia i parł na niewiadomo jakie osiągnięcia to pewnie zaatakowałbym Pico di Vallandro. No, ale cóż gorąco było, na szczyt jeszcze z 900 metrów w górę, załączył się leń… i obawa czy zdążę na ostatni autobus. Dlatego miast atakować szczyt ruszyłem powoli główną ścieżką Prato Piazza. Zaprawdę powiadam Wam, tamtejsze łąki mogłyby kandydować do miana Windowsowskich pulpitów.


Łąki długie, łagodne, zielone, upstrzone cieniami wędrujących chmur, strzegące swych granic przed popielatymi wierzchołkami Dolomitów. A uroku alpejskim krajobrazom dodają wszędobylskie krowy. To miejsce rozczuli każdego i nie ma bata byście oparli się urokowi tychże łąk.

Zero trudu, ale jakież widoki – Dolomity zresztą mają wiele takich szlaków i to czyni je mega atrakcyjnymi dla wędrowców o wcale nie tak dużym doświadczeniu. Wolny marsz od schroniska Vallandro do schroniska Prato Piazza zabiera 45 minut.


Drugie Rifugio jeszcze bliżej usytuowane jest wcześniej wspomnianego parkingu i tam tłum jeszcze większy, ale obsługa mega sprawna i na lody nie trzeba długo czekać – w takich warunkach o nawodnieniu trzeba pamiętać 😉 Stamtąd też można udać się na trekking ku wsi Villabossa, by dalej zaatakować jedno z najpiękniejszych dolomickich jezior, Braies. Jeśli macie czas albo własny transport to polecam mocno.
No, ale cóż czasu wybitnie już nie było, auta własnego też więc trza było wracać. A jest to powrót wielce okazały bo płaskowyż spod Rifugio Prato Piazza prezentuje się obłędnie i dalekie skały masywu Cadini di Misurina/Cristallo wyrastające zza schroniska Vallandro robią robotę – w ruch idzie podobna iluzja przestrzeni jak przy Grand Hotelu w Misurinie i Sorapisie w tle. Moc!
Prosto do Carboninu obieram lekko dłuższą, bardziej okrężną drogę, ponownie przez las. Tym razem jednak nie idę sam, tylko w skupieniu manewruję pomiędzy rozpędzonymi rowerzystami gnającymi ze szczytu. Kiedy po godzinie docieram do celu niebo zaczyna szarzeć a chmury coraz bardziej gęstnieją, nadchodzi pierwsza z długich wieczorno-nocnych burz…
———
Rekreacyjny w założeniu spacer zamknął się w 27 kilometrach i około 1000 metrach przewyższeń. Pewnie gdyby pogoda byłą bardziej łaskawa i z nieba nie lał się taki żar/tudzież gdybym dysponował własnym autem to podjąłbym próbę wejścia na Pico di Vallandro – no, ale negatywne rozpatrzenie obu wniosków pociągnęło za sobą zdobycie tylko niższego ze szczytów całego masywu. Wejście na Monte Specie to tak naprawdę 2,5 godziny marszu szlakiem 37 z Carbonin do schroniska Vallandro i dalej kolejna godzina szlakiem 34 na sam szczyt. Prato Piazza za to okazała się miejscem wybitnie sielankowym, idealnym na spokojny spacer dla – z pewnością – całej rodziny! Bez zaskoczeń, łatwy i wygodny szlak. Na dziwne decyzje, karkołomne przełęcze i chwile zwątpień przyszło mi czekać do następnego dnia 🙂