I’m (not) singing in the rain cz.1

Deszcz i burze w górach to jedne z rzeczy, które mocno mnie wkurzają. Mocny deszcz i mocne burze w ogóle wytrącają z równowagi. Jak na zawołanie jedno i drugie prześladowało mnie od przenosin do kolejnego noclegu, niewielkiego campingu nieopodal Brunico

Dotarcie do miasta było proste. Najpierw kawałek pociągiem, potem spod dworca autobus. W 90% przypadków podróż pociągiem trzeba podzielić na dwie części – przesiadka czeka nas w Fortezzy, o 17.10 każdego dnia kursuje jednak bezpośrdeni zug z Bolzano do Brunico.

Dworzec w Fortezzy to wspaniała przesiadówka

Finalnie człowiek wysiada koło stacji paliw i… nagle konsternacja, google map pokazywało coś innego. Spotkany kierowca  ciężarówki potwierdza jednak, camping jest blisko. Idę więc ścieżką, mijam wielki tartak czy bóg wie co i w miejscu gdzie powinien być camping droga, długa. W ruch idzie lornetka, na horyzoncie majaczą namioty i kampery. Kamień z serca, przez chwilę myślałem, że 2 letni brak aktualizacji na stronie wynikał z likwadacji campingu – https://www.camping-bruneck.com/ z tego co widzę obecnie strona już śmiga na bieżąco. Gospodarze strasznie sympatyczni, przy zameldowaniu błogi uśmiech gdy widzą nazwisko i zaczyna się gadka o winie 🙂 Rozbijam się w ostatniej chwili, burzowe chmury zwiastują nieprzyjemności.

Pada i grzmi całą noc, do godziny 10 rano nie ma co wychodzić z namiotu. Niedługo potem nieśmiało pojawia się słońce, cała ziemia zaczyna oddawać wilgoć, parówa nieziemska, najważniejsze jednak, że z nieba nie leci deszcz. Szybkie śniadanie i w autobus, kierunek Anterselva!

DSCF1698.jpg
Parujący Południowy Tyrol

Brunico, albo bardziej Bruneck – w tej częśći Włoch pierwsze pojawiają się tłumaczenia w j. niemieckim – leży u rozwidlenia alpejskich dolin, które w dużej mierze były moimi celami.  Pierwszy dzień przypadł jak już wiecie na włoskie centrum biathlonowe, wspaniałe miejsce w naszej historii tego sportu. Autobus jedzie niecałą godzinę w czasie której niebo robi się całkiem obiecująco-błękitne (o ja naiwny!).

Sudtirol Arena robi wrażenie. Położona u stóp Riesenferner Gruppe strzelnica oraz meta, full profeska, oczami wyobraźni można zobaczyć jak Tomek Sikora zdobywał tutaj historyczne złoto… ile to już tak temu, 20?

tomek-sikora

Na strzelnicy słychać strzały, grupa zwiedzających ma akurat chwilę na wypróbowanie swoich sił – zwiedzanie wraz z serią z karabinku to wydatek 12 euro, po zebraniu co najmniej 6 osób można zaatakować obiekt.

Patrzę na rzeczywistą odległość do krążków, huh, no sporawo. Po obejściu całego kompleksu, zawieszeniu oka na sporawym wodospadzie, można ruszyć dalej nad Lago di Antersleva vel Antholzer See.

Nie jest to co prawda ten sam efekt wow, jak przy zestawie Morskie Oko plus Mięgusze, ale jednak trzeba przyznać, że górujące nad jeziorem Wildgall oraz Hochgall kryjące się za chmurami,  robią robotę. Dwa potoki wpływające do jeziora są ledwo zauważalne, suche kamienne koryta sprawiają dość przygnębiające wrażenie. Z drugiej strony jeziora słychać jakieś prace remontowe.

Wolnym krokiem do przeciwległego pilnowanego przez sowy krańca dociera się po godzinie, ścieżka jest znakowana, prosta. Chmury wiszą nisko, ale nie odstraszają tak bardzo, dlatego w życie wchodzi kolejny cel wyprawy: niezwykle widokowe jezioro Obersee na granicy z Austrią.

Sposoby podejścia dwa: pierwsze lasem, długo wzdłuż kolejnej sezonowej rzeczki. Drugie wzdłuż asfaltowej drogi, która z racji na swą wąskość 30 min służy autom wjeżdżającym do Włoch a kolejne 30 autom wyjeżdżającym. Wybieram opcję leśną, idzie się prosto, jezioro niknie w oczach… aż tu w końcu zaczyna padać. Chwila na decyzję czy iść jak głupek dalej – rzut okiem na chmury wystarcza na podjęcie decyzji o powrocie. Jak się okazało decyzja nader trafna bo na wysokości jeziora lało już grubo.

DSCF1780.jpg
Droga na Austrię

Ulewa jak się zaczęła o 15 tak trwała do ranka nastęnego dnia. Tyle było z ambitnych planów eksploracji granicy włosko-austriackiej, ba, spróbowania autriackiego piwa! Nie ma w zasadzie co opowiadać dalej, został tylko deszcz, burza i szalejący wiatr. Jak to się jednak mawia „głupi ma szczęście” i w autobusie powrotnym do Brunico znalazłem osierocony parasol, który przez kolejne dni dzielnie mi służył! Zawsze coś.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.