Żórawina, niepozorna i spokojna wieś pod Wrocławiem, skrywająca (no dobra, wcale nie skrywająca, ale po prostu wciąż mało rozpoznawalna) jedną z największych architektonicznych perełek okolic stolicy Dolnego Śląska. Jedno z tych miejsc, które przypominają, że małe wsie mogą pochwalić się zabytkami nie mniej imponującymi niż te z największych miast. Przed wami żórawińska perła manieryzmu, kościół pw. Św. Trójcy.


14 kilometrów, 14 minut. Taka odległość dzieli dworzec główny we Wrocławiu od Żórawiny, tyle minut potrzeba by dotrzeć tam pociągiem Kolei Dolnośląskich, wystarczy wybrać połączenie w kierunku na Kłodzko. Tyle jest potrzebne by trafić na jeden z najciekawszych wehikułów czasu w okolicach stolicy Dolnego Śląska. Cofniemy się do średniowiecza, by na reliktach powstałej wówczas świątyni spotkać się z jednym z najważniejszych w Polsce przykładów manieryzmu, kościołem pw. Św. Trójcy. Wzniesiony na wyspie, otoczony fosą i pozostałościami po dawnych fortyfikacjach, nadszarpnięty zębem czasu, powoli odzyskujący dawny blask bez wątpienia jest miejscem godnym odkrycia.

Żórawina wsią jest nader wiekową, w kronikach wymieniana jest już (jako Sorauin*) w wieku XII! Wybitnie wiele o ówczesnych latach jednak nie wiadomo. Wzmianki ograniczają się do informacji o tym kto, kiedy i od kogo otrzymywał władztwo nad okolicą – i dzięki temu wiemy, że jednym z zarządzających ówczesną wsią był nie kto inny jak Witelon, jeden z najbardziej znanych średniowiecznych polskich uczonych.
* – etymologia nazwy Żórawina i przepływającej przezeń rzeczki Żurawiny to rzecz tyle frapująca co nie dająca jasnej odpowiedzi od czego nazwa wsi pochodzi, czy od roślin czy ptaków.

Zmieniających się właścicieli – jakkolwiek ważnych – odsuńmy jednak na bok. Tym co powinno was zainteresować jest fakt, że już w średniowieczu w centrum Żórawiny powstaje niewielki kościółek, wzniesiony na niewielkiej wysepce, otoczonej fosą, połączonej z lądem dwoma mostkami. Świątynia nie służyła tylko do modlitw, ale była też miejscem obrony w czasie niepokojów. Jednym z nich były Wojny Husyckie podczas, których ucierpiała sama wieś, lecz wiele osób ocalało chroniąc się na wyspie.

Niespełna dwa stulecia później Żórawina trafia w ręce famili Hanniwaldtów. Niewielki gotycki kościółek szybko okazał się być za mały a rozbudowa jakiej podjęli się nowi właściciele już na zawsze zmienić miała obraz tej dolnośląskiej wsi.
KOŚCIÓŁ PW. ŚWIĘTEJ TRÓJCY
Hanniwaldtowie byli rodziną bogatą i w świecie obytą. Koneserzy sztuki, wykształceni, wysoko postawieni, części goście cesarskiego dworu w Pradze. Istnieje wręcz legenda mówiąca o tym jak Andreas Hanniwaldt, cesarski radca, podczas jednego ze spacerów z władcą po praskich ogrodach jako jedyny zachował zimną krew podczas ataku zbiegłego z zoo (czy raczej wówczas zwierzyńca) lwa. I choć to nie on finalnie Rudolfa II uratował (tylko przybyli na miejsce żołnierze straży przybocznej) to Habsburg z wdzięczności nadał mu tytuł szlachecki a w herbie umieścił lwa. Tego samego, którego dziś znajdziecie w herbie Żórawiny.

To Andreas z bratem Adamem rozpoczęli zakrojoną na szeroką skalę przebudowę żórawińskiego kościoła. Zafascynowani nienazwanym wtedy jeszcze manieryzmem odchodzącym od klasycznych renesansowych wzorców i kanonów, rozbudowali świątynię w sposób imponujący, nadając jej ponadczasowego (dosłownie) charakteru. Choć potrzeba było dwóch stuleci późniejszej krytyki by w rozbudowanej wieży, dobudówkach zakończonych bogatymi szczytami, misternych portalach i przebogatym wnętrzu dostrzeżono coś więcej niźli tylko zwyrodniałą sztukę tak daleką od klasycznego pojęcia piękna. Tak, był czas kiedy dzieła manieryzmu były mocno krytykowane.




Swoją drogą, dzięki temu, że wybierałem się do Żórawiny jak sójka za morze, w kościele rozpoczęto dość kompleksową renowację i nie dane mi było trafić na świątynię w stanie dość przedroboczym. Co z jednej strony jest dobre, bo odrestaurowane elewacje wyglądają świetnie, ale z drugiej szkoda, bo lubię niekiedy spojrzeć na takie surowe, pełne historycznego „brudu” ściany.



Hanniwaldtowie mający wtyki na cesarskim dworze nie mieli większych problemów by skłonić największych Śląskich i jak i europejskich artystów bo pochylenia się nad rozbudowywanym kościołem. Dzięki temu wcześniej surowe i oszczędne w wyposażenie wnętrza zmieniły się nie do poznania.



W sumie trudno wskazać, co we wnętrzach świątyni bardziej przyciąga wzrok i intryguje. Czy są to dopracowane w każdym szczególe choć już mocno „zmęczone” polichromie, obejmujące kilka osobnych tematów ciągnące się przez całe sklepienie i ściany świątyni? Czy empory, tak kolatorska, w której zasiadali właściciela Żórawiny, jak i szlachecka, drewniana, ozdobiona fragmentami „Pasji Chrystusa”? Czy może kamienna ambona z roku 1597, ufundowana przez matkę Adama, diablo misternie zdobiona i do dziś noszącą ślady polichromii? A może epitafium fundatora i jego żony czy portal prowadzący do prezbiterium?





Nie mówiąc już o najbardziej znamienitych i najcenniejszych elementach wyposażenia, niemożliwych dziś do zobaczenia w Żórawinie – przechowywanych m.in. we Wrocławiu i Warszawie ołtarzu głównym autorstwa Gerharda Hendrika, figurze „Chrystusa przy kolumnie” Adriaena de Vriesa (która pierwotnie domykała epitafium Adama i jego małżonki) czy w końcu obrazie Bartholomeusa Sprangera „Chrzest Chrystusa”, jednym z najwybitniejszych manierystycznych obrazów w Polsce.

Wiele z niezwykłej żórawińskiej kolekcji sztuki trafiło do muzeów z powodów konserwatorskich, część zdaje się jakoby na stałe została „pożyczona” do innych świątyń a część rozkradziona i zapewne nigdy się nie odnajdzie. Lub trafi na jakąś podejrzaną aukcję. Marzeniem Fundacji „Dolnośląska Perła Manieryzmu w Żórawinie” jest pełna renowacja kościoła, powrót choćby części z nieobecnych dziś zabytków i finalnie wpisanie świątyni na Listę Pomników Historii. A kto wie może i na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Co po dłuższym zastanowieniu nie jest aż tak szalonym pomysłem.
Warto zajrzeć na stronę fundacji gdzie znajdziecie dużo bardziej szczegółowy opis wszystkich pokazanych przeze mnie delicji. Oto ona: https://perlamanieryzmu.pl/

Hanniwaldtowie odpowiadają również za rozbudowanie fortyfikacji na wysepce – i choć dziś zarośnięte bastiony i wały nie robią takiego wrażenia to warto przejść się wokół kościoła. Zahaczając też o kamienną drogę krzyżową, sporo młodszą niż manierystyczna szata świątyni.
Wszystkie te cuda mogłem obejrzeć dzięki uprzejmości pani opiekującej się świątynią, która zauważyła jak kręcę się wokół i odbijam od zamkniętej bramy. Bo wiedzieć wam trzeba, że na co dzień, i tym bardziej poza sezonem letnim kościół jest raczej zamknięty i by móc zobaczyć jego wnętrza trzeba liczyć na łut szczęścia i obecność na miejscu owej opiekunki, która jak tylko ma czas to służy pomocą i nie dość, że bramy otworzy to i opowie ciekawie o wnętrzach.
Mając trochę czasu poszwendałem się też po wsi szukając innych śladów po przeszłości. Nie ma ich dużo, ale było warto. Ot bardzo ciekawym przypadkiem jest Ulica Kolejowa, będąca śladem po przemysłowym rozwoju miasta w XIX wieku, kiedy to we wsi powstawały fabryki, m.in. cygar czy mebli. A jak fabryki to i fabrykanckie wille. Jedna z nich, należąca do Augusta Assiga to dziś siedziba Urzędu Gminy. Bardzo fajny budynek z drewnianymi elementami. Po sąsiedzku dawna siedziba poczty a zaraz obok… siedziba trochę młodsza.




Wille, dawne kamienice i gasthofy ciągną się do końca ulicy przechodząc płynnie w Aleje Niepodległości. Spacer tymi dwoma ulicami daje w dużej mierze obraz tego, jak Żórawina wyglądała na przełomie XIX i XX wieku. Czyli całkiem fajnie.


Dość ciekawy jest drugi żórawiński kościół, zdecydowanie młodszy bo z początku XX wieku kiedy to powstał jako świątynia protestancka. I tu rzecz nieoczywista bo dryfował on ku modernizmowi – i patrząc na stare fotografie powiem wam, że zdecydowanie bardziej podobają mi się oszczędne wnętrza przed stu lat. Co ciekawe to tu znajdziecie jeden z zabytkowych elementów z kościoła Św. Trójcy – chrzcielnicę, oczywiście manierystyczną.



Jak widzicie Żórawina to typowa dolnośląska wieś, gdzie historia woła do nas z każdego zakamarka. I tylko od nas zależy czy zechcemy się w jej głos wsłuchać. Mam nadzieję, że choć trochę was do tego zachęciłem 🙂
Cześć!



I pomyśleć, że byłam kilka razy we Wrocławiu (w tym raz samochodem, więc mobilnie) i nic nie wiedziałam, że niedaleko takie cudo na mnie czeka! Dzięki Wojtusiu (przepraszam, że się fraternizuję, ale mam młodszego brata Wojtka) za ten wpis. Kolejna rzecz, którą MUSZĘ zobaczyć!
PolubieniePolubienie
W sumie przyzwyczaiłem się do „wojtkowania” więc absolutnie nic się nie stało 😉 I tak, piękna to niespodzianka, totalnie warta odwiedzin. I powrotu w takim razie.
PolubieniePolubienie