Siciny, niewielka wieś na granicy (tak tej historycznej jak i administracyjnej) Dolnego Śląska i Wielkopolski. Miejsce spokojne i sielskie, z dala od wielkiej turystyki, nie pchające się na pierwsze strony przewodników, przyciągające jednak takich jegomościów jak ja. W tym przypadku magnesem okazał się piękny barokowy kościół, perełka, którą spodziewalibyście się znaleźć w jakimś większym mieście a nie we wsi pośród sierpniowych pól słoneczników.

Lubię cię Dolny Śląsku, wielcem rad, że mam cię zaraz za miedzą. Kiedyś powiedziałem, że nie ma chyba tam wsi czy co najmniej miasteczka, w którym nie znaleźlibyśmy pałacu czy dworku (bądź też historii o nich bo gnający czas nie dla wszystkich jest łaskawy) i z każdymi kolejnymi odwiedzinami utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma w tym twierdzeniu wielkiej przesady. Tym razem na cel wybrałem Siciny, oddalone od Leszna o 20 kilometrów z groszem, mogące pochwalić się pięknym barokowym kościołem, przez wielu uznawanym za rarytas godny zabytku klasy zerowej.

Siciny są jednym z tych miejsc, które w pierwszej kolejności przychodzą mi do głowy na myśl o wykluczeniu komunikacyjnym. Wciśnięta między Leszno i Głogów wieś może pochwalić się tylko jednym dziennym autobusowym połączeniem z pobliską Górą. I to od poniedziałku do piątku, w weekend już całkowita komunikacyjna pustynia. To niesamowite, ale chcąc się tam dostać pozostaje tylko własne auto, albo rower. Innej opcji nie ma. Toteż na rower wsiadłem.

Okolice Sicin pochwalić się mogą naprawdę długą historią, wielość badań zabiera nas w podróż nawet i parę tysięcy lat wstecz, odhaczając po kolei kolejne wędrujące po terenach dzisiejszej Polski kultury: brzesko-kujawską, lendzielską czy przede wszystkim amfor kulistych – całkiem bogatą osadę tej ostatniej odkryto kilkaset metrów od dzisiejszego „centrum wsi”.
Same znane nam dziś Siciny są również dość wiekowe – pierwsze o nich wzmianki mają pochodzić już z połowy XII wieku kiedy to włosko-węgiersko (czyż nie?) brzmiąca nazwa Sezesco pojawiła się w dokumentach kościelnych. Chętnych do przypisania sobie bycia owym Sezesco jest jednak więcej i tak naprawdę nie wiadomo czy nie chodzi o nieodległy Szedziec. W każdym razie, pewne jest to, że „nasze” Siciny na kartach historii na pewno pojawiają w 1309 roku, kiedy to opat zakonu cystersów z Lubiąża otrzymuje je w darze od Henryka III Głogowskiego. Wtedy to rozpoczyna się wielowiekowy „romans” wsi z zakonem.

Najwspanialszym owocem pobytu cystersów w Sicinach jest barokowy kościół Św. Marcina Biskupa, powstały w XVIII wieku, do dziś będący dominantą wsi, dobrze widzialny już z daleka, co przy 62 metrach wysokości nie może dziwić. Ufundowana przez ówczesnego opata XVIII wieczna barokowa świątynia to jednak więcej niż można się spodziewać.

Pierwszy kościół w Sicinach wzniesiono jeszcze przed przybyciem cystersów. W XV wieku stary drewniany został zastąpiony murowanym i w takiej formie przetrwał do pierwszych lat XVIII wieku. Styrany niespokojnymi czasami znajdował się jednak w takim stanie, że postanowiono wznieść kolejną świątynię. I tak też w latach 30 XVIII wieku powstał znany do dziś kościół pw. Św. Marcina.

Z zewnątrz ładna, ale dość zachowawcza jak na barok bryła, trochę przypominająca kościół Św. Krzyża w Lesznie, a wedle mądrzejszych ode mnie mocno zainspirowana czeskimi architektami Dientzenhoferami (co po wyguglaniu stwierdzam trafnym jest porównaniem). Szybko okazuje się, że skojarzenie z Lesznem finalnie znajduje uzasadnienie – w pracach nad oboma kościołami udział brał Karal Marcin Frantz, nadworny budowniczy Augusta III, postać dla wielkopolskiej i dolnośląskiej architektury dość znaczna.
Na czym polega zatem myk niezwykłości? Otóż na oszałamiających w swym barokowym szale wnętrzach. Wnętrzach niesamowitych choćby ze względu na to, że przeszło 200 elementów wyposażenia wpisano na listę zabytków. Cóż, można zacząć przypuszczać, że jest tam tak jakby ekskluzywniej. A gdy przypomnimy sobie, że mowa jednak o kościele w niewielkiej wsi to robi się jeszcze ciekawiej. Bez wątpienia Siciński kościół był jedną z cysterskich odpowiedzi na reformatorskie ruchy choćby w sąsiednim księstwie głogowskim – i ach, gdyby konflikty religijne polegały tylko na budowaniu imponujących świątyń to było by super… Bo jak zazwyczaj jest to wiemy wszyscy.


W powstaniu kościoła udział brali najwybitniejsi barokowi śląscy (lub ze Śląskiem mocno związani) architekci, rzeźbiarze czy malarze. Wspomnieć wystarczy Christiana Bentuma (którego kojarzyć możecie chociażby z malowideł i plafonu z Sali Książęcej w Lubiążu), Józefa Mangoldta odpowiedzialnego za ołtarz i ambony, warto też przypomnieć o Karolu Marcinie Frantzu. A jakby komuś było mało to hm, w ołtarzu głównym podziwiać można obraz śląskiego Rembrandta, Michaela Willmana. Zaprawdę powiadam wam, wnętrza świątyni mogłyby z powodzeniem konkurować z niejedną galerią sztuki i kościołami choćby i z Wrocławia. Nie przesadzam.




Ściany kościoła oraz otaczające go mury pełne są najróżniejszych, wiekowych płyt nagrobnych i epitafiów, ot choćby czterech niewiast ze znanych śląskich rodów Promnitzów, Kreckwitzów i Kottwotzów. Mnie najbardziej zaskoczył (w pozytywnym sensie) Pierwszo Wojenny Krigerdenkmal, stylizowany na barok, z listą niemal 80 mieszkańców Sicin, Wioski, Wronińca czy Radosławia, którzy polegli na frontach I Wojny Światowej. Niestety tak zachowany denkmal nie jest widokiem w tych okolicach oczywistym, tego samego dnia trafiłem na jeden pomnik całkowicie zniszczony i dwa znajdujące się w stanie złym, choć nie tragicznym…



Trochę w cieniu kościoła znajduje się powstały w tym samym czasie pałac prepozyta lubiąskiego opata. O jego zakonnej proweniencji do dziś zaświadczają znajdujące się nad drzwiami dwa kartusze, samego opata oraz całego zakonu. Pałac pochwalić się mógł dość prostą bryłą za to okazałą fasadą… I cóż, niezbyt długo znajdował się w rękach cystersów.



W roku 1810 nastąpiła kasacja zakonu i posiadłość przyznać trzeba trafiła w ręce nie byle kogo, bo samego Fryderyka Wilhelma III. Tak, tego samego, króla Prus. Ten szybko włości przekazał spokrewnionej Wilhelminie Pruskiej (przyszłej królowej Niderlandów!) po której nastały czasy kolejnych niderlandzkich książąt czy później znanych nam już choćby z Wyszanowa Gilka-Botzowów. Niezła historia, prawda? I nawet jeśli książęta do Sicin zaglądali sporadycznie – jeśli w ogóle, bo też w ich imieniu majątkiem najczęściej zarządzali pomniejsi urzędnicy – to takie CV czyni z pałacu naprawdę niezłego gagatka.


Pałac przetrwał obie wojny światowe i po 1945 stał się siedzibą PGRu. Ciągu dalszego można się spodziewać… choć proces degradacji historycznej tkanki postępował dość powoli. W dużej mierze dzięki temu, że wnętrza w większym lub mniejszym stopniu wciąż były (i są do teraz, jako chociażby biblioteka) użytkowane. No, ale cóż, niestety nie udało się zapobiec temu by elewacja straciła swój dawny blask a i wszystkie opuszczone sale dość mocno się zapuściły. Przetrwały za to

Od lat śledziłem doniesienia z pola walki o dofinansowanie i przeprowadzenie remontu, który ten stan rzeczy by zmienił i powiem wam, że powoli przestawałem wierzyć, że kiedyś do niego dojdzie. Dobre kilka lat temu udało się wyremontować dach… i na tym sprawa stanęła. Były przetargi, kwoty, projekty. Wszystkie one pozostawały jednak w sferze teorii. Aż tu nagle, dosłownie kilka dni temu kolega odwiedził wieś i z radością oznajmił, że DZIEJE SIĘ. Tak z przyczajki, bez rozgłosu trwa odnawianie frontowej elewacji. I… paradoksalnie spoglądając na gładkie, sterylne wręcz ściany doszedłem do wniosku, że będzie mi brakować tych starych, obdrapanych, pokrytych stemplami przeszłości 😛 Wiem, dość nostalgiczne myślenie, romantyzujące „klimatyczne ruiny”, ale cóż poradzę. Serce jedno, rozum drugie i cieszę się, że najpewniej – przy dobrych wiatrach – uda się Siciński pałac dźwignąć na nogi.
Tym optymistycznym akcentem was pożegnam, jeszcze raz zachęcając do odwiedzin w tym mało znanym a wyjątkowo ciekawym miejscu. Mamy ich w Polsce tysiące i tylko czekają na ponowne odkrycie.
Cześć!

Interesujący wpis, zachęca do wizyty!
PolubieniePolubienie