Parafrazując znanego wieszcza: „Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać… informacje” 😉 Zapraszam na garść pomocnych (mam nadzieję) tipów.
Jeśli jakimś cudem po przeczytaniu poprzedniego tekstu naprawdę uznaliście, że na Lofoty nie ma sensu jechać to… po cichu podpowiadam: ogarnijcie się! Kto przy zdrowych zmysłach nie chciałby się tam choć na chwilę znaleźć? No właśnie 🙂

Jest wielka mądrość w stwierdzeniu Makulskich:
Nie zaczynaj Norwegii od Lofotów. Szczerze Ci radzę – nie rób tego.
Odwiedzałem Norwegię już wielokrotnie, przez lata było to moje podróżnicze marzenie, potem nadeszły lata na jego spełnianie. Na Lofoty zawsze jednak brakowalo… no właśnie czego? Kasiury i czasu? Zdecydowania, elastyczności? Pewnie tak, jako złotówa nie uśmiechało mi się chociażby taki deal: lecieć do Trondheim, jechać 10 godzin pociągiem do Bodø i dopiero wtedy myśleć o dalszym promie, nie wspominając o podobnie długiej drodze powrotnej… Wymówek przychodziło więcej, zawsze jakoś tak było nie po dordze. A potem wszedł Wizzair cały na różowo i się zaczęło…

Przed wyruszeniem w drogę należy…
…zebrać wszystkie swoje wyobrażenia i oczekiwania względem Norwegii i pomnożyć je razy kilka 🙂 Lofoty to istny pieprzony cud natury i nie ma w tym stwierdzeniu krzty przesady. Strzeliste góry wzrastające prosto z morza, piaszczyste plaże z turkusowymi wodami, niezwykła rybacka kultura oparta na połowie i późniejszym suszeniu dorsza, utrzymujący się przez kwartał dzień polarny kiedy słońce nie zachodzi i tak samo długa noc polarna, w czasie której podziwiać można zorzę polarną. To wszystko znajdziecie na niewielkim skrawku ziemi, 4 dużych i setkach mniejszych wysp, co tylko potęguje wszelkie doznania. Tak wygląda raj!

JAK SIĘ TAM DOSTAĆ?
Do niedawna sprawa była lekko skomplikowana. Przeszło 3 tysiące kilometrów z Wielkopolski robi wrażenie i przez lata ich pokonanie wymagała niemałego kombinowania.
- Najszybsza opcja łączyła w sobie loty do Trondheim (oferowane tak przez Wizzair jak i Norwegiana), późniejszy niemal 10 godzinny pociąg do Bodø a stamtąd prom do Moskenes. Przyznacie, że trochę tego jest – z resztą, i dziś można postąpić w ten sposób i jeśli lubicie długie podróże ciuchcią + podziwianie zeń widoków to w sumie jest to opcja warta rozważenia. Pamiętajcie jednak, że na koleje norweskie warto a wręcz należy dokonać wcześniejszych rezerwacji – cena biletu w tak zwanym minipris (najniższej taryfie) to 249 koron, podczas gdy kupno w ostatniej chwili może zaboleć po kieszeni, 1149 koron to niezła suma.
- Wizzair zrobił jednak wszystkim prezent dodając do swojej siatki połączeń lotnisko w rzeczonym Bodø co ZDECYDOWANIE ułatwia planowanie podróży. Nie przejmujemy się niczym i od razu lecimy na miejsce. Loty z Gdańska odbywają się 2 razy w tygodniu (środa i niedziela) a ustrzelenie okazyjnych cen nie jest wcale takie trudne: dajmy na to opcja 28 sierpnia – 4 września zamyka się w 140 złotych w WDC + oczywiście opłaty za bagaż. Sam za bilety zapłaciłem 334 złote co bylo przyjemną ceną.

- Promy z Bodø odchodzą codziennie, w zależności od dnia zmieniają się jednak godziny kursów oraz jednostki – łapcie rozpiskę. Rejsy trwają od 3 do 4 godzin a dość pokaźne 90 metrowe promy są na tyle stabilne, że mój strach o chorobę morską dość szybko schowałem do kieszeni. Cena promu dla piechura to 227 koron, biletu nie kupicie w internetach tylko bezpośrednio przed wejściem na pokład. Zgoła inaczej sytuacja wygląda z autem: tutaj bilet można zakupić online, latem przy większym ruchu jest to dobra opcja – inną jest po prostu kwitnięcie kilka godzin przy przystani i zaklepanie sobie dość dobrego miejsca w kolejce. Polecam rejs nocny, przy dobrej pogodzie wokół dzieją się cuda. Przystań promowa czynna jest całą dobę i bez problemu da się tam przeczekać gorszą pogodę.



- Będąc już w Bodø można również skusić się na szybszy środek transportu, który dodatkowo nie wywoła choroby morskiej. Samolotem lini Widerøe w pół godziny dolecieć można do Svolaer oraz Leknes, ceny biletów zaczynają się od 50 euro.
- Inną dłuższą opcją, z której skorzystali poznani na miejscu Szwajcarzy był lot do Sztokholmu a następnie pociągi: wpierw do Kiruny, następnie do Narviku. I stamtąd autobusem już na archipelag (bilet Narvik-Svolvaer to koszt 362 koron). Przy czym jest to opcja ideanie spasowana na szwajcarską kieszeń – wystarczy wspomnieć, że na mój żart o taniej komunikacji autobusowej żywo przytaknęli… no tak, w końcu u nich jest jeszcze ciekawiej. Jeśli już chcialibyście kombinować nad dotarciem do Narviku przez Szwecję to do Kiruny zdecydowanie lepiej dolecieć samolotem (Norwegianem chociażby), zaoszczędzi to wielu godzin, ale i wielu koron.
Można jednak całkowicie zrezygnować z samolotu (co łączyć może się z flygskam, o którego zawiłości ciekawie pisze Wojażer) i zdecydować się na roadtrip przez Skandynawię. Najprościej zrobić to przeprawiając się przez Bałtyk promem, Stenaline zabierze was z Gdyni do Karlskrony a Polferries ze Świnoujscia do Ystad. A potem… do wyboru, droga przez Norwegię albo Szwecję. Mając na uwadze ograniczenia prędkości na drogach lepszą opcją wydaje się być Szwecja, ale tak naprawdę wszystko zależy od tego co będzie waszym priorytetem i co chcecie zobaczyć po drodze…

PORUSZANIE SIĘ NA MIEJSCU
No, ok. Postawiliście już stopę na Lofotach i chcecie ruszyć przed siebie. Macie swój samochód to sprawa z głowy. Nie przyjechaliście własnym autem, ale chcielibyście takim się poruszać? Na pomoc przychodzą wypożyczalnie, które znajdziecie m.in. w:
- Moskenes, tuż obok Przystani Promowej,
- Leknes, gdzie do wyboru macie Avis czy też Hertz,
- Svolvaer gdzie prócz Avis czy Hertz mamy do wyboru Sixt oraz pomniejszych najemców,

Większego problemu nie ma z autostopem. Latem ruch na wyspach jest dość spory i wystarczy kilka minut by ktoś się zatrzymał, podrzucił w interesujące nas miejsce a przy okazji rozgadał na tematy wszelakie 🙂
Choć drogi na Lofotach są kręte a miejscami i dość wąskie to jednak paradoksalnie wydawało mi się, że mijani rowerzyści dobrze się tam czuli. A to wszystko dzięki wysokiej kulturze jazdy Norwegów oraz przyjezdnych (mających na pewno z tyłu głowy wiedzę o wyskich mandatach za jakikolwiek wybryk na drodze). Także tego, objechanie archipelagu na rowerze może być ciekawą opcją i w dużej mierze najwiekszym wyzwaniem może tutaj być pogoda, nierzadko dość wymagająca.

I koniec końców, ulubieniec wszystkich podróżujących po Skandynawii: autobus 😀 Trzeba przyznać, że z norweskimi autobusami związek jest trudny, ale da się przeżyć. Na Lofotach połączenia obsługuje Nordland177. Od razu powiem, nie macie co liczyć na gestą sieć a także na dużą ilość kursów.
Kręgosłupem sieci jest droga E10 łącząca Å z Narvikiem (7 godzin jazdy). Na tej niezwykle widokowej trasie (nie bez powodu jest to jeden z Norweskich Szlaków Scenicznych) kursuje m.in.: linia 300 łącząca wspomniane Å z Narvikiem; linia 18-742 łącząca Å z Leknes oraz linia 18-741 na trasie Leknes-Svolvaer.

W większych miejscowościach jak Leknes czy Svolvaer znajdziecie busy do miejsc trochę bardziej na poboczu jak Ballstad, Digermulen czy inny Fiskebol.
Tym co łączy większość połączeń jest ich częstotliwość. Niska częstotliwość się znaczy. Na najpopularniejszych trasach w najlepszym przypadku można liczyć na 7 kursów dziennie, na tych mniej na aż 3 (rano, popołudniu i wieczorem). Tutaj łapcie spis wszystkich lofockich połączeń, będziecie mieli wszystko na tacy.

Ceny biletów jak możecie się domyślić do niskich nie należą. Określa się je na podstawie stref (circa 10 kilometrowych), startujemy z pułapu 45 koron a potem liczymy wedle tej tabelki. Co jednak ciekawe gdy mamy kurs dwoma autobusami (np. Reine-Leknes i przesiadka na Leknes-Ballstad) nie musimy kupować dwóch osobnych biletów, które kosztowałyby nas 133 i 45 koron. Musimy jednak spełnić jeden wymóg: drugi kurs musi rozpoczynać się nie później niż godzinę od przyjazdu na miejsce przesiadki. Wtedy to można kupić bilet transferowy, który kosztować was będzie 133 korony bo tyle stref dzieli Reine od Ballstad. Trzeba dobrze wgryźć się w rozkład by miec pewność, że da się takie połączenia złapać – wyszkiwarka Nordland177 jest tutaj pomocna.

SPANKO
Pierwsze co przychodzi do głowy to Allemansrätten. „Prawo wszystkich ludzi” do obcowania z naturą i swobodnego rozbijania namiotu na łonie przyrody. Norweskie prawo reguluje, że namiot bez wahania rozbić można powyżej 150 metrów od zabudowań. I w taki sposób bardzo łatwo gdzieś na pustkowiu trafić na namiot lub dwa, a już w okolicach jezior to w ogóle więcej (jak np. wokół Ågvatnet). Wydaje się, że w wielu miejscach jednak turyści rozbijają się pod czyimś płotem i często można trafić na tabliczki jasno mówiące „NO TENT! NO CAMPING”. Przeważnie jednak nie ma problemu z rozbiciem się „na dziko”. I co budujące: mimo tylu osób nocujących w górach, przy szlakach czy plażach nie widać nigdzie sufu i śmieci, co kto przynosi ze sobą to ze sobą bierze. I pozbywa się przy najbliższych koszach. Można?


Lofoty to jednak rorbu i to w jednej z takich rybackich chat nocowałem. Rorbu to przeważnie tradycyjne drewniane domki wznoszone tuż nad brzegiem morza na wysokich palach. Ongiś służyły rybakom, którzy z całego kraju przybywali na zimowy połów dorsza jednak z biegiem czasu ich charakter zaczął się zmieniać. Wraz z rozwojem rybołóstwa na północ przybywało coraz mniej rybaków, wiele rorbu pozostawało nieobsadzonych i w XX wieku miejscowi zauważyli, że chatki idealnie nadają się do przyjęcia turystów, których z każdym rokiem przybywalo. Chatki odnawiano a rozwój turystyki na wyspach osiągnął takie rozmiary, że dziś po prostu buduje się nawet chatki imitujące oryginalne rorbu. Rozpoznacie je po kolorze, czerwone i żółte chaty przyciągają wzrok, są naprawdę pikne.

Kremmervika Rorbue w Ballstad oferuje nocleg w takim oryginalnym rorbu, oryginalnym podwójnie – tych kolorów nie pomylicie z niczym, chatki są żółte ale i różowe. Tam to poznałem wesołą ekipę z całego świata, przesiadywanie do „aż się ściemni” było codziennym rytuałem. Chatki miały wszystko co potrzeba, obszerną dobrze zaopatrzoną kuchnię, pokoje z piętrowymi łóżkami i przede wszystkim piękny widok na Ballstad ❤ Za pięć noclegów zapłaciłem 346 złotych co daje zawrotną jak na Norwegię kwotę 70 za noc.


TREKKING
Przepraszam, ale czemu tu nigdzie nie ma oznaczenia szlaku? A co tych kopczyków tu tak dużo? Witajcie na lofockich szlakach.
Trekking na Lofotach to rzecz, bez której obejść się nie można. No po prostu nie! Wdrapcie się chociaż na jeden 300 metrowy wzgórek, żeby z zupełnie innej perspektywy obejrzeć te niesamowite wyspy. Ochy i achy gwarantowane 🙂
Wyspiarskie szlaki są jednak wyzwaniem dla osób przyzwyczajonych do skrupulatnego oznakowania znanego z naszych gór. Jakkolwiek większość szlaków, którymi wędrowałem była wydeptana na tyle, że bez problemu odnajdywałem się w terenie tak porzućcie nadzieję wszyscy szukający maziajów farbą na skałach czy też tablic informacyjnych. Większość szlaków znaczona jest w tradycyjny norweski sposób – poprzez kopczyki z kamieni (jeśli taki znajdziecie to znaczy, że idziecie dobrze… no chyba, że nie i ktoś sobie z nudów owy kopczyk wybudował :D). Rzadko bo rzadko, ale dostrzeżecie maźnietą na większych skałach czerwoną literę T co również oznacza szlak. Jeszcze rzadziej, ale jednak traficie na tablice kierunkowe z odległościami.


Lofoty to góry wyrastające z morza, takie strzeliste dość i niechaj nie zmylą was niewielkie niekiedy wysokości szczytów. Startujecie z poziomu morza i to zazwyczaj ostro pod górę, bez taryfy ulgowej w postaci długich obejść. I to się czuje. Jakikolwiek jednak nie byłby wysiłek to wszystko przechodzi po wdrapaniu się na szczyt/płaskowyż – widoki to jedno, ale jagodowo-malinowa uczta to drugie. Powiem wam, że często wgramolenie się na szczyt kończyło się buszowaniem w krzaczorach i masową konsumpcją owoców.


Ciężka sprawa z mapami. Można zaopatrzyć się w dzieła Nordeci, oferującej kilka map w rodziałce 1:50000, do kupienia przez internety jak i na miejscu. Ja wam powiem jednak, że zaufałem mapom jakie znalazłem na stronach Norweskiego Towarzystwa Turystycznego. Można oczywiście druknąć sobie interesujące nas fragmenty, ale i na miejscu korzystanie w terenie dawało dobry efekt a raz nawet gdyby nie apka na smartfonie to miałbym zagwozdkę gdzie iść :O


W przygotowaniu swoich wędrówek korzystałem z dwóch stron. Obie dawały dość obszerne opisy szlaków, mapki, czasy i wszystko to co mnie interesowało – coż, w przewodnikach jako takich info znajdziecie bardzo ograniczone. Strony te to 68north oraz rando-lofoten. Polecam obu tych allegrowiczów.
Co jednak najważniejsze: latem nie trzeba obawiać się „efektu Morskiego Oka” 😉 Jasno jest niemal całą dobę i z głowy mamy problem czy wrócimy przed zmrokiem, to bardzo dobra rzecz.
ZAOPATRZENIE/ZAKUPY
Jeśli już wylądujecie na wyspach i zabraknie wam czegoś w ekwipunku to znajdzie się kilka miejsc gdzie będziecie mogli zrobić zakupy. Pamiętajcie jednak, że lepiej to co można kupić na wyspach kupić już w Polsce, kilkukrotna przebitka cen ftw! Wyjątkiem jest gaz, którego samolotem nie zabierzemy. Sklepów spożywczych i supermarketów najwięcej spotkałem na Vestvågøy:
- w samym Leknes znajdzicie Rema 1000, Bunnpris, Coop Prix, aptekę, Vimnonopol (gdzie kupić alkohol powyżej 5% ;)), stację benzynową czy też całą galerię Lofotsenteret a tam sklep Mekk gdzie można kupić trochę campingowego sprzętu;
- w Gravdal dość sporawy i dobrze zaopatrzony Bunnpris oraz mały Narvesen,
- w Ballstad tuż obok doku z monumentalnym muralem jest Joker w którym przy okazji funkcjonuje niewielka informacja turystyczna.

Na wyspie Moskenesøya, na której zapewne postawicie pierwsze kroki ze znalezieniem sklepów jest troszkę gorzej. W samym Moskenes bida, tylko w niewielkim punkcie turytycznym da się kupić gaz a tak to jedyne na co możecie liczyć to fishburger za 110 koron czy kawa (też spoko) z budki 😉 Za to w Sørvågen normalnie dobrobyt, jest tam Joker jak i Matkroken (będący w komitywie z Coopem).

W Reine bez problemu zaopatrzycie się w gaz do waszych kuchenek. Znajdziecie go tak na stacji CircleK (na półwyspie poniżej Reinebrigen) jak i w Coopie (na wyspie Andoya).
Niezależnie jednak do miejsca, w pamięci trzeba mieć, że to Norwegia i ceny są z lekka inne niż w Polsce 😉 Chleb kupicie za 20 koron, mleko za taką samą cenę, dobre maślane ciastka już od kilkunastu, orzeszki ziemne (tadam, 275g za 12 koron, niemal jak u nas :)), piwo od 28 koron, zestaw obiadowy (typu makaron i sos pomidorowy) około 40 koron, banany za 4-5 koron sztuka, płat wysuszonego sztokfisza 30 koron. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli wie się czego się chce to da się przeżyć.
POGODA
Nieprzewidywalna pogoda na Lofotach spłatała figla wielu podróżnym. To fakt, wystawiony na żywioł oceanu archipelag zaskakuje niezwykłą intensywością i zmiennością aury, dlatego zawsze warto mieć ze sobą zestaw ciuchów tak deszczowych jak i typowo plażowych. Bo może okazać się, że przez 5 dni na niebie nie zagości nawet chmura, ale i tydzień widoczność może nie przekraczać nawet 100 metrów.


Ja miałem szczęście, wam radzę po prostu przygotować się na wariant islandzki i być gotowym na każdą możliwość, a prognozy pogody traktować jak wysoce prawdopodobne, ale nie do końca 😉

No to co? Zaczynamy teraz już czas na konkerty, prawda? 😉
Pięknie! Świetne zdjęcia 🙂
PolubieniePolubienie