Wylądowaliśmy w Erywaniu. Ochota na góry nam przeszła. Nic nie stało jednak na przeszkodzie by skorzystać z czasu i odwiedzić kilka z kluczowych miejsc w pobliżu miasta, typowe „must see” dla wszystkich odwiedzających Armenię i jej stolicę. Pierwszym z takich miejsc była świątynia w Garni.
Pośród wszystkich sakralnych cudów Armenii świątynia w niewielkim Garni stanowi niewątpliwy wyjątek. Wzniesiona w I bądź II wieku n.e. budowla jest jedyną wybudowaną w stylu klasycznym, hellenistycznym a nie ormiańskim… i jej wyjątkowości nie umniejsza fakt, że to co dzisiaj widzimy w Garni jest „tylko” wierną acz doskonałą trzeba przyznać rekonstrukcją. Po kolei jednak.

TRANSPORT
Z Erywania do pokonania jest 30 kilometrów. Mając własny transport nie trzeba kombinować, pozostałym pozostają marszrutki bądź też całodniowe wycieczki organizowane przez miejscowe biura podróży. W drugim przypadku wyjazd zazwyczaj łączy się ze zwiedzaniem pobliskiego Geghard (w ofercie np. One Way Tour taka wyprawa kosztuje 5000AMD). Nam się jednak załączył tryb cebulak i uznaliśmy, że dostaniemy się tam miejscową marszrutką za którą zapłacić trzeba 300AMD. Za tyle samo zresztą zapłacimy jeśli wybierzemy autobus.

Jak już pisałem wcześniej, z Erywania startuje mnóstwo marszrutek do okolicznych atrakcji, problemem jest jednak ogarniecie z którego dworca co jeździ. W przypadku Garni trzeba wybrać się na wschód miasta na „dworzec” zwany GAI/Mercedes Benz, a to przez bliskość do salonu tegoż. Z centrum jest tam ładny kilometr więc najlepiej podjechać marszrutką nr 66 lub autobusem nr 35, koszta 100AMD. Zdecydowanie polecam bo… my sami zrobiliśmy sobie 5 kilometrowy marsz obrzeżami miasta 😀 W 35 stopniach, tyle wygrać. Nie pytajcie.

W każdym razie może i wzięło to trochę czasu, ale mieliśmy fajne widoki na miasto i dalsze górki (Mt. Ayailer czy Aragaca nawet) a przy okazji wyhaczyliśmy miejscówkę z pysznym szisz kebabem. Aleja Gai różni się od uporządkowanego centrum, jest gwarna, pełna małych sklepików i straganów nad którymi unoszą się proste bloki. W cieniu drzew schowane są marszrutki których szukamy, jest ich kilka i ruszają zazwyczaj jak się zapełnią, choć pewnie jakąś namiastkę rozkładu jazdy mają.
My nie musieliśmy długo czekać i dość szybko ruszyliśmy. W naszym busiku jechały jeszcze dwie Polki, które dość szybko zostały „wzięte pod skrzydła” starszej pani, której syn ongiś w Polsce studiował i pracował a ona do dziś stara się nam za to podziękować 🙂

Podróż zabiera trochę ponad pół godziny. Po drodze mijamy spalone słońcem wzgórza, baaaardzo daleko na horyzoncie majaczy zbiornik na rzece Azat. Gdzieniegdzie przebijają się bazaltowe słupy, natura nieśmiało nam sygnalizowała co przed nami 🙂
ARTUR I JEGO HISTORIA
Wysiadamy w Garni. Wioska żyje w swoim nieśpiesznym tempie, panie robią zakupy, starsi panowie siedzą w cieniu i dyskutują o tym i tamtym. Zaczynamy rozkminiać jak stoimy z czasem, czy jeszcze do Geghard uda się podjechać… i wtedy pojawia się Artur. Z uśmiechem na twarzy wita nas swojskim polskim „Cześć! Co tu robicie? Potrzebna Wam pomoc?” Po chwili namysłu przedstawiamy mu nasz plan na zwiedzenie świątyni i dalszą podróż do Geghard. I co się okazuje? Na drodze do monastyru zeszła lawina skalna i jest ona nieprzejezdna, ale nasz rozmówca zna miejscowego szefa policji i może spróbować załatwić nam przejście. A co tam, spróbujmy.
Artur nie obiecuje gruszek na wierzbie, ale spróbować nie zawadzi. W zapasie proponuje podwózkę do wąwozu Azat co nam pasuje, a potem okaże się hajlajtem dnia!
Nasz kierowca okazuje się być trenerem boksu. Zarabia minimalną miesięczną stawkę (120 dolarów) z czego większość daje na leczenie chorej żony. Przez to cały wolny czas spędza na dodatkowej robocie, w tym i służeniu swoją Ładą. Naszego języka nauczył się podczas częstych wizyt w Polsce. Po upadku komunizmu często odwiedzał Olsztyn i tam zajmował się handlem fajkami. Targowisko przy stadionie Stomilu odwiedzał kilka lat z rzędu, poznaliśmy historię dobrych i złych Polaków, usłyszeliśmy historię o tym jak miejscowy inspektor próbował ukrócić interesy jego i innych Ormian… Ciekawe miał przygody. W międzyczasie podaje nam tajemnicę na ormiański afrodyzjak a także przedstawia zaawansowaną znajomość polskich przekleństw.

Wróćmy jednak do Garni. Dojechaliśmy do końca wsi, na drodze spycharki i blokada policyjna. Okazuje się, że przejazdu nie będzie choć nie wiem co – droga ma być oczyszczona na przejazd prezydenta i nikt nie chciałby mieć na głowie jeszcze dwóch turystów wędrujących po zagrożonym terenie (a już na pewno nikt nie chciałby tłumaczyć w jaki sposób się tam dostali ;)). Dlatego ruszyliśmy z powrotem skręcając po drodze ku wąwozowi Azat, przekonując się, że wiekowa Łada potrafi elegancko pokonać wybujastą drogę o nachyleniu miliona stopni 😀
WĄWÓZ RZEKI AZAT
Pokuszę się o stwierdzenie, że tak naprawdę to strzelisty wąwóz pełny monumentalnych bazaltowych kolumn zrobił na nas tego dnia największe wrażenie. Niesamowite wysokie na kilkadziesiąt metrów sześcioboczne ciosy słupowe wręcz odbierają mowę – po ich zobaczeniu te na islandzkiej plaży Reynisfjara nie robią aż takiego wrażenia 😉 To tak jakby ktoś wziął nasze Małe Ograny Myśliborskie i naszprycował jakimiś sterydami! Przyznać trzeba, że Matka Natura przy pomocy okolicznych wulkanów wysmyczyła COŚ WIELKIEGO.




„Symphony of the Stones”, taką nazwą ochrzczono bazaltową część wąwozu, największe nagromadzenie skalnych organów ma miejsce tuż poniżej Garni. I co najmniej tam powinniście się wybrać. No, ale tu nie ma co dużo pisać, tu trzeba oglądać. A, że w takich półpustynnych terenach byłem pierwszy raz to i spalone słońcem wzgórza powyżej robiły na mnie wielkie wrażenie.
ŚWIĄTYNIA GARNI
Żeby jednak nie było i główna atrakcja okolicy nie była smutna wróciliśmy pod świątynię, Łada Artura jakimś cudem znowu pokonała swoją trasę – nie do zajechania samochód. W „centrum” wioski pożegnaliśmy się i „odpaliliśmy” Ormianinowi za jego pomoc, dla nas żadne wielkie pieniądze, dla niego na pewno sporo.
A więc świątynia. Hellenistyczna/rzymska pośrodku kaukaskich wzgórz w chrześcijańskiej Armenii. Nieźle, jak do tego doszło?

Historia tego miejsca nie jest jasna, wariacji jest kilka, wszystkie jednak zaczynają się z początkiem naszej ery. Historia pierwsza podpowiada nam, że świątynia wzniesiona została przez króla Tirydatesa I oraz kultystów Mitry, bóstwa słońca, ongiś indoirańskiego z czasem jednak „zaadoptowanego” przez Greków i Rzymian. Historia druga również wiąże świątynię z królem mianowanym przez cesarstwo Rzymskie, Sohaemusem. W tym przypadku mówi się, że świątynia to tak naprawdę mauzoleum władcy i przez to późniejsi chrześcijańscy królowie oszczędzili budowlę przed wyburzeniem. Kto ma rację nie wiadomo.
W każdym razie budynek, który zwiedzać możemy obecnie… jest rekonstrukcją, wariacją na temat tego co stało wcześniej. A to wszystko dzięki trzęsieniu ziemi z XVII wieku, które zburzyło tak świątynię jak i cały rozległy kompleks wokół, m.in. twierdzę, pałac królewski czy łaźnie. Badania wykopaliskowe pozwoliły odkryć jeszcze fundamenty starej chrześcijańskiej świątyni.


Świątynię Mitry (przyjmijmy) odbudowano w XX wieku przy użyciu oryginalnych materiałów. Bardzo dobrze, że nie posłuchano jednego geniusza, który rzucił pomysł by kamienie z ruin przenieść do Tbilisi i tam dokonać rekonstrukcji :O
Świątynia sama w sobie nie robi takiego wrażenia jak bazaltowe organy z wąwozu poniżej, ot klasyczna budowla hellenistyczna. Jednak to właśnie wyjątkowy jak na Armenię rodowód i malownicza okolica sprawiają, że jest to miejsce, które warto odwiedzić.
PODSUMUJMY:
- Dotarcie do Garni to koszt 300AMD z dworca Mercedes Benz,
- Wejście na teren świątynny to 1500AMD. Za murami znajduje się darmowe WC a przed kompleksem garść sklepów z pamiątkami oraz miejsc gdzie można coś wszamać,
- w niepozornym sklepie spożywczym w „centrum” wsi przyrządzają szisz kebaby wiec jeśli macie chwilę to uderzajcie. A jak nie na mięsko to na piwo w cieniu drzew, których nie brakuje,
- jeśli warunki pomogą (czyt. droga nie będzie zablokowana) to koniecznie połączcie ten wyjazd z wizytą w Geghard a także zróbcie dłuższy spacer w wąwozie, warto! W tym przypadku najlepiej pojechać najpierw do wioski Goght skąd do Geghard jest bliżej i świątynię odwiedzić w drodze powrotnej.
- Świątynię można również odwiedzić przy okazji całodniowych wycieczek organizowanych przez stołeczne biura podróży (jak np. One Way Tour), wtedy kwota waha się pomiędzy 5000 a 8000AMD w zależności od tego co poszczególne wycieczki mają do zaoferowania.