Słowenia – Karawanki [Dovska Baba i Golica… prawie]

Być w Słowenii i nie iść w góry to grzech, już wam to mówiłem prawda? Opracowanie choćby kilkugodzinnej trasy było dla mnie priorytetem w czasie planowania tych kilku dni w małym kraju. I tak też wylądowałem w Jesenicach na campingu Lipce skąd przez 3 dni mogłem podziwiać góry Karawanki, na które zaraz Was zabiorę.

Camping Lipce leży w sumie już poza samymi Jesenicami. Jadąc do miasta pociągiem, by nie tracić czasu na dotarcie doń warto wysiąść na dworcu Slovenski Javornik skąd jest DUŻO bliżej niż z głównego dworca w Jesenikach – a 2 kilometry w lipcowym żarze robią różnicę 😉 Z dworca kierujcie się nad rzekę, po przekroczeniu Sawy Dolinki czeka krótki marsz ku wsi Lipce gdzie tablice już będą was informować o coraz większej bliskości campingu. Tam też dotarłem późnym popołudniem i w cieniu najwyższego szczytu Karawanek – Stola, w akompaniamencie ujadających psów z pobliskiego schroniska dla zwierzaków oraz z zimnym piwem w ręku zaplanowałem sobie całkiem przyjemną trasę po otaczających mnie górach.

Następnego dnia budzę się rano, jest wcześnie, ale od razu czuć, że za dnia będzie patelnia. Nic to, szybkie śniadanie i ruszam do Jesenic, gdzie czeka mnie kilka minut czekania na autobus. Wykorzystuję je na wizytę w sklepie, miejscowy Mercator ratuje mnie zmrożoną wodą, która jak się okaże, dość szybko się rozgrzeje 😉 Autobus do Dovje-Mojstrana przyjeżdża o czasie, płacę 1.8 euro i w drogę. Z prawej strony można podziwiać Karawanki, z lewej buchający zieleniami płaskowyż Mezakla. Kiedy jednak wysiadam w Dovje nad zalesionym płaskowyżem dają się zauważyć popielate, piękne skały Alp Julijskich. Takie nagromadzenie słoweńskich delicji już na starcie nastraja pozytywnie 🙂

DSCF1178

Dovje i Mojstrana rozdziela Sawa Dolinka. Obie wsie są ponoć jednymi z najbardziej nasłonecznionych miejsc w całej Słowenii, nie dziwią zatem dość często spotykane stojaki na siano. Dovje klimatem i budownictwem przypomina małe alpejskie austriackie/włoskie wioski. Co najbardziej utkwiło mi w pamięci to mnóstwo naściennych malowideł, głownie religijnych ale i takich bardziej ludowych i związanych z rolnictwem.

Początek trasy na Dovską Babę zaczyna się kilka metrów za wsią, tuż za mostkiem nad strumieniem Mlinca. Wymalowana na drzewie wielka biała kropa z czerwoną obwódką i tablica Via Alpina wskazują drogę w gęsty liściasty las. Początek jest stromy a las nie ułatwia pierwszych kroków, po kilku minutach w strasznej duchocie jestem mokry.

Jak tylko jednak drzewa zaczynają się przerzedzać to przybywa powietrza do oddychania. Po godzinie żmudnego przebijania się przez zieleń trafiamy na polankę, Goreljše – człowiek nawet się orientuje a tu już wysokość 1200 metrów. Tam to pierwszy raz otwiera się szerszy widok na Alpy Julijskie. Mijam ruiny dwóch drewnianych chat – jedne wyglądały już na takie które wyzionęły ducha, drugie dawały nadzieję, że coś jeszcze z nich będzie – i po chwili pojawia się płotek. Hop nad nim i jesteśmy na leśnej drodze.

Zniszczone chaty na Goreljše
Klawe widoki z Goreljše
Autor wgapiający się w Alpy Julijskie

I w tej chwili następuje ten moment kiedy przez kilka sekund się motam. Od głównej drogi w las ucieka wąska ścieżka, tyle tylko że jej nie zauważam i tak kilka minut maszeruję sobie dziarsko aż trafiam na wycinkę drzew 😛 Na szczęście carpenterzy znali angielski i odesłali mnie w odpowiednim kierunku. Już z powrotem podążając za znakami na drzewach po kolejnych nastu minutach docieramy pod wielką białą skalistą ścianę Bela Peč. W porannym jeszcze słońcu razi po oczach – w drodze na Dovską Babę jest to jednak wapienny rodzynek, więcej podobnych formacji już nie uświadczymy… a szkoda.

Bela Peć.

Patelnia była straszna, po obejściu skał na chwilę można schować się w lesie, jednak po kilku minutach w cieniu lądujemy na skraju lasu i glinianą ścieżką wspinamy się dość stromo. Gdybym wtedy wiedział że już za chwilę w chacie Dovska Rozca za 2 euro będę mógł napić się zimnego piwa… A tak powoli pokonywałem kolejne metry co po chwilę łamiąc kark i oglądając się na kolejne pasma wyłaniające się na horyzoncie.

DSCF1204

W końcu jednak las całkowicie zostawiam za sobą a hen kilkaset metrów w przód majaczy sylwetka budynku. Docieram do punktu w którym szczyty już niemal całkowicie pozbawione są drzew a cała granica z Austrią aż do Golicy biegnie wzdłuż pięknych gołych szczytów.

DSCF1206.jpg
Piwo na horyzoncie! 😀

Gdy docieram do Dovska Rozca kilkanaście pasących się nieopodal krów nawet nie zwraca na mnie uwagi. Jestem mokry jak huk, dlatego zaczynam rozglądać się „czy ktoś w ogóle ogarnia tę chatę” bo z zewnątrz zdawała się na opuszczoną. Kiedy jednak pukam w drzwi otwiera mi starszy jegomość, który jakby nigdy nic pyta „Beer?” Dobry człowieku nawet nie wiesz jak! Zimniuteńkie Lasko daje WIELKĄ ulgę. Gospodarz nie zna wielu więcej słów po angielsku ale mieszaniną niemieckiego i polskiego gawędzimy przez chwilę. Koleś okazał się typem strażnika i spod pazuchy wyjmuje lornetkę, wskazuje na małe punkty daleko na grani „Czeski” – patrzę przez lunetę i widzę grupę Czechów pokonujących kolejne wzniesienie. Po krótkim biwaku zbieram się już do wyjścia, kiedy gospodarz pyta czy nie potrzebuję wody – pokazuję mu pełną w połowie butlę a on… wylewa całość i napełnia świeżutką i zimną, dobry człek.

Dalsza droga na Dovską Babę jest wydeptana i nie sposób nie trafić. Z każdym metrem widok na Julijskie staje się coraz bardziej imponujący. A ja za zdziwieniem odkrywam, że szczyt który uznałem, że „będzie Dovską Babą” to tylko przystanek a prawdziwy mój cel znajduje się na końcu dość stromej grani.

DSCF1221
Z bliska Dovska Baba już taka lajtowa nie jest.

Tam to pierwszy raz uświadamiam sobie, że wejście od strony słoweńskiej to pikuś przy opcji austriackiej, skaliste i dość strome podejścia ciągną się cały horyzont. Kilka minut i jestem na szczycie. Sam, wokół tylko ptaszory szybują na lekkim wietrze. Wpisuję się w pamiątkową księgę, siadam na chwilę omiatając wzrokiem wszystko co się da – od Kepy na zachodzie po całe główne pasmo Karawanek z Golicą i Stolem na czele. No i Triglava po przeciwnej stronie doliny.

A tu po sąsiedzku Kepa 🙂
Hej Alpyyyy!
Na Dovskiej Babie 😉

Droga ku Golicy wygląda na ciekawą, pierwsze skojarzenie to Zachodnie Tatry, idem. 200 metrów w górę, 300 metrów w dół i tak na zmianę przez parę kilometrów wzdłuż granicy z Austrią. Ścieżka jest przyjemna, jest się już na takiej wysokości kiedy słońce nie daje tak w kość a i wiatr pomaga.

DSCF1233

DSCF1248.JPG

Zbliżając się powoli do Hruskiego Vrhu doganiam maruderów z czeskiej ekipy, która nocuje w pobliskiej chacie. Przez chwilę idziemy razem i gawędzimy o Karkonoszach, a jak! Z wszystkich mijanych szczytów najlepsze wrażenie robi Hahnkogel (a niech sobie Austriacy mają, użyję ich nazwy ;)) z bardzo stromą ścianą od strony północnego sąsiada.

Tuż za Hahnkogel otwiera się widok na Golicę, mój niby najważniejszy cel całej wyprawy… 😀 Tja, z racji kilku godzin na trasie uznałem w swym geniuszu, że obejdę górę na hali poniżej, w schronisku zjem obiad i potem skoczę na szczyt. Cóż, niemal wszystko z tego z udało się osiągnąć 😉

Golica wchodzi do gry.
Golica wchodzi do gry.

DSCF1266

Szczytowe partie Golicy są… gołe, jednak już 200-300 metrów poniżej spotykamy gęsty las. Tam też się skierowałem, trzeba było jednak najpierw zrobić mała upierdliwą kamienistą rundkę do przełęczy Fekljevo. Trawersowanie Golicy mimo że niekrótkie było bardzo przyjemne. Do czasu natrafienie na informację brzmiącą mniej więcej „wypas owiec, pilnuje ich AGRESYWNY pies” 😀

DSCF1257.jpg
Najpierw hop przez kamienie a potem otwierają się już gołe stoki.

Fakin szit, pomyślałem ale powoli kontynuowałem marsz. Kiedy napotkałem pierwsze owieczki nerwowo zacząłem rozglądać się za jakimś krwiożerczym piesełem, tego jednak nie było. Jednak, każda owca o pierzu innym niż białe przez chwilę powodowała u mnie silniejsze bicie serca 😉

DSCF1264

DSCF1263
Ten wystający dyngs po lewej to Dovska baba 🙂

Droga ku schronisku Koca na Golici przypominała bieszczadzką połoninę, najważniejsze jednak że liczba agresywnych psów po drodze wyniosła zero. Kiedy dotarłem do schroniska mylnie zostałem wzięty za pierwszego z wędrujących Czechów, dla których przygotowano specjalne menu :O Nie załapałem się na nie, ale fasolka i smażona kiełbasa zrobiły swoje – strasznie to popieprzone było… znaczy się dużo pieprzu, ale to smakowało!

Szama!

Schronisko pod Golicą ma za sobą burzliwa historię. Na początku XX na szczycie funkcjonowały dwa schroniska, jedno wybudowane przez Niemiecko-Autriackie Towarzystwo Górskie, drugie przez słoweńców. W czasie drugiej wojny światowej oba zostały podpalone przez partyzantów – w czasie wojny schrony służyły dachem niemieckim żołnierzom – i dopiero wiele lat później, w latach osiemdziesiątych na ruinach ‚niemieckiego’ budynku wzniesiono schronisko, które spotykamy dziś. Czynne jest od maja do września, zapewnia nocleg 26 osobom w kwaterach prywatnych oraz 15 w sali wspólnej.

Koca na Golici

No, ale dobrze. Zjadłem sobie dobry obiad, napiłem piwa, Golica była na wyciągnięcie ręki. I co? I nic, leń mnie złapał straszny, tak dobrze się siedziało i kontemplowało okolicę, że tyłka ruszyć się nie chciało a jak już postanowiłem działać to w przeciwnym kierunku i rozpocząłem zejściu ku Planiny pod Golicą 😛 Taki ze mnie przegryw.

DSCF1275.jpg

Nic to, w sumie bez poczucia niespełnienia powoli zacząłem zejście do Planiny pod Golicą, gdzie miałem zamiar złapać busa do Jesenic. Początkowo dość stromo po kamieniach a potem już do samej wsi prosto leśną ścieżką. Dość szybko drzewa zakrywają nam wszystko dookoła i następne 90 minut przebiega w jednostajnych okolicznościach przyrody. Najlepsze jest jednak to, że po dotarciu do Planiny znalazłem przystanek autobusowy a tam info: „kursuje w ciągu roku szkolnego” 😀 Cóż, środek lipca zdecydowanie nie zalicza się do tego okresu 😉

Nie uśmiechało mi się iść 5 kilosów wzdłuż asfaltówki dlatego zacząłem rozglądać się za stopem. Problem polegał na tym, że nic nie jechało. Zatrzymałem się zatem przy jednej z chat i zagaiłem rozmowę o możliwość jazdy innego autobusu: babcia zawołała syn/ojca ten zawołał wnuka który zrozumiał o co chodzi… i po chwili okazało się, że tak się składa, że za 5 minut jadą do miasta. Głupi ma zawsze szczęście jak się to mawia, po chwili już pędziłem ku dolinie oszczędzając i czas i nogi! Dzięki dobrzy ludzie 🙂

Cała wyrypa zabrała mi niespełna 9 godzin, z pewnością gdybym chciał zamknąłbym całość o godzinę dwie szybciej. No, ale po co gnać na złamanie karku jak można delektować się okolicą… czy tam piwem. W cyferkach wyglądało to tak

Najniższy punkt: Dovje 672 m.n.p.m.
Najwyższy punkt: Dovska Baba 1891 m.n.p.m.
Suma podejść: 1700m
Długość trasy: 16km

mapa karawanki
Rysunek2.jpg

Jedna myśl na temat “Słowenia – Karawanki [Dovska Baba i Golica… prawie]

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.