Nie jest niczym niezwykłym, że w ramach oczekiwania na nocny pociąg do Odessy poszliśmy na szamę, trafiło na gruzińską knajpkę. Klimat i jedzonko – pierwszy raz spróbowałem chaczapuri ❤ – były tak dobre, że niemało się zasiedzieliśmy przez co na dworzec główny gnaliśmy z wywieszonymi jęzorami. Szczęściem jednak kilka chwil przed odjazdem dotarliśmy pod nasz wagon i mogliśmy zacząć poznawać standardy wschodnich kolei. W ostatniej chwili 😛
HOW TO GET THERE?
Pociąg do Odessy lśnił w blasku świateł dworca. Ciągnął się w nieskończoność, próbowałem zliczyć wagony i na 12-13 zrezygnowałem. Poganiani przez ‚opiekuna’ wagonu pokazaliśmy bilety i weszliśmy do środka. W drogę na południe trafiliśmy do plackarty – 3 klasy, otwartego wagonu sypialnego. Wzdłuż wąskiego korytarzyka z jednej strony ciągnie się rząd piętrowych łóżek, z drugiej bezdrzwiowe „boksy” z kolejnymi dwoma piętrusami.
Taki układ sprawia, że podróż staje się bardziej koleżeńska, atmosfera w wagonie jest iście rodzinna – taki Marass jako dobry wuja przez końcowe kilometry zabawiał małego Sergioszę, ku uciesze jego i jego mamy/cioci/siotry (?). Opiekunowie pociągu prócz pilnowania porządku i rozdawania pościeli, dbają o to by każdy spragniony herbaty nie pozostał na lodzie – tak, czaj w pociągu to ichnia tradycja. Co ciekawe po godzinie 22, kiedy rozpoczyna się cisza nocna wszystkie rozmowy naprawdę ustają i w miarę bezboleśnie można przespać noc – jedynie zbyt krótkie łóżko może przeszkadzać 😉 Podróż trwa przeszło 12 godzin (!) – dzięki niebiosom za leża, przesiedzenie kolejnych nastu godzin mogłoby być bolesne. Najciekawsza jest jednak cena takiego przejazdu, przeliczając na nasze wyszło 21 zł na głowę.

Odessa jest miastem młodym, obecnie po stracie Krymu jest to jeden z najważniejszych ukraińskich portów. O jego wypoczynkowo-wakacyjnych walorach się nie wypowiem bo trafiliśmy tam w okresie wybitnie nie urlopowym, miasto ma jednak do zaoferowania całkiem sporo i poza sezonem.
ARCHITEKTURA, GŁUPCZE!
Jak na miasto ledwo 200-letnie Odessa ma bardzo wiele do zaoferowania wielbicielom różnorakich archtiektonicznych cudeniek. Już w samo powstawanie miasta zamieszany był Hiszpan i Holender, a niedługo później rządził tam Francuz – to daje nam namiastkę tego czego możemy się spodziewać. Dodać do tego coraz większy – na przestrzeni lat – kosmopolityzm miasta oraz nie tak stare komunistyczne naleciałości i otrzymujemy mieszankę wybuchową.
Bo z jednej strony wśród zwykłych mieszkalnych bloków możemy znaleźć secesyjne kamienice rodem z Paryża czy Barcelony, pośród najbardziej zabytkowej części miasta prowadzącej do Potiomkinowskich schodów wyrasta obskurny hostel i kantor, wielgaśny hotel dla towarzyszy rzuca cień na wiekową świątynię a wszystko poprzecinane niskimi uliczkami ze starymi i zaniedbanymi kamieniczkami.
Dobre jest to, że w Odessie znalezienie ciekawych, secesyjno-neobarokowych budynków nie jest trudne – niezależnie od odległości do turystycznego centrum trafienie na różne perełki nie jest wielkim wyzwaniem.
Największym skupiskiem ciekawych budowli jest styk ulic Deribasowskiej z Puszkinską oraz Riszeljewską, gdzie znaleźć możemy:
- mojego faworyta – Operę, monumentalną i zachwycającą nawet w mglisty poranek,

- tonę muzeów w tym Archeologiczne z kapitalną rzeźbą Laokoona i jego synów, kolesia który będąc kapłanem Apollina złamał celibat przez co niemało zdeneerwował boga co w dużo dalszej perspektywie miało też konsekwencje w wojnie Trojańskiej i przyjęciu przez miasto sławetnego Konia,

- siedziba Rady Miasta w zestawie z pomnikiem Puszkina i działem z okrętu HMS Tiger, brytyjskiej fregaty zatopionej nieopodal w czasie Wojny Krymskiej.

…oraz…
POTIOMKINOWSKIE SCHODY
Niejako symbol miasta, rozsławione przez prawie już stuletni film Eisensteina, przykład na spryt swych twórców – dla większego efektu „wow” schody w wyższych partiach się zwężają przez co z dołu zdają się być bardziej przytłączające, dłuższe i wielkie… Ok, wszystko fajnie, tylko, że na czas naszego przybycia ktoś wymyślił sobie, że schody WYREMONTUJE! Tak, przychodzimy od strony portu, zaciesz na twarzy, że zrobimy na schodach Rocky’ego… a tam zamknięte, robotnicy, gwar, armagedon 😦 Spójrzcie zresztą sami:

Z drugiej strony, kiedy jak nie poza sezonem remontować taki obiekt.
PODGLĄDANIE ŻYCIA W PORCIE
Odeski nadmorski bulwar i plaże ciągną się kawałek miasta. Mijając coraz to nowe hotele, jeden większy od drugiego możemy przejść ładnych parę kilometrów. Daleko na morzu co i raz pojawiają się statki handlowe – w końcu obecnie Odessa to kluczowy port Ukrainy.
Przejście bulwaru pozwala na zatrzymanie się w kilku punktach z których rozpościera się świetny, otwarty widok na port, handlowy jak i wojenny.
Tak, to ciekawe, że bezboleśnie możemy sobie stanąć i wyciągnąć sprzęt jakikolwiek chcemy i walić serię zdjęć całej ukraińskiej flocie – przypominając sobie przygody z norweską żandarmerią trochę mi smutno 😦 Samo szersze spojrzenie na port handlowy to również fajna rzecz, śledzenie choć chwilę mozolnej pracy tam to ciekawe doświadczenie.
Sama plaża i bulwar, cóż bez szału, latem na pewno robi większe wrażenie – w ramach urozmaicenia marszu wdrapaliśmy się skałkę przy Villa Otrada.
MURALU CZY CI NIE ŻAL?
Tym co rzuciło mi się w oczy i to w pozytywnym sensie, była spor ilość inteligentnych murali, takich z pomysłem, ideą, które idealnie wtapiały się w otoczenie. Tak też na szarych ulicach możemy przenieść się na kolorowe uliczki Paryża bądź na mostek powyżej Weneckiego kanału; wśród setek naściennych tablic pamiątkowych znaleźć możemy taką należącą do Hana Solo (no kurde!) a obśrupane murki ożywają poprzez ‚zwykłe’ dodanie scenek z życia codziennego…
ODESSA NOCĄ
Osobnym zjawiskiem jest szwędanie się po mieście nocą, tym bardziej w czasie mgły. Wtedy nawet nazjwyklejsze Odeskie place zabaw wyglądały jak rodem z ejtisowych horrorów. Mimo późnego lutego ulica Deribasowska wciąż przyzdobiona jak na Boże Narodzenie, mieniła się wielością barw, no zacnie Odessa się nocą prezentuje.
Na więcej czasu nie starczyło, ale już te parę godzin pozwoliło poczuć klimat miasta, mieszankę wielkiego kurortu, miasta kultury czy zwykłej mieściny zatrzymanej w czasie – wszystko wymieszane w takich proporcjach, że każdy znajdzie tu coś dla siebie 🙂