Cześć! Dzisiaj jako postscriptum do alzackich wojaży zabiorę was na chwilę do Bazylei. Do szwajcarskiego miasta wyskoczyłem w jednym celu, zobaczenia wystawy japońskiego drzeworytu, lecz będąc na miejscu parę godzinek spędziłem na upajaniu się zabytkowym charakterem Starego Miasta (jednego z dwóch), miejsca ze wszech miar godnego uwagi, nawet w przelocie i pośpiechu.
Bazylea miastem jest fascynującym, pięknie dość położonym i co ważne dla tej historii leżącym niedaleko Miluzy. Mimo to, podczas planowania podróży do Alzacji nie spoglądałem nań ciekawskim wzrokiem uwagę skupiając na Francji. Pech Szczęście jednak chciało, że w czasie tworzenia marszruty dotarła do mnie wieść, że w weekend kiedy będę w okolicach Miluzy w bazylejskim Muzeum Sztuki kończyć się będzie wystawa japońskiego drzeworytu. I to taka wystawa na pełnym wypasie, obejmująca prace Hokusaia, Hiroshige czy Kunisady. Cóż, decyzja mogła być tylko jedna, i tak do alzackiego tortu wziąłem szwajcarską dokładkę spędzając w pięknym mieście nad Renem kilka fajnych godzin.

Bazylea miastem jest wyjątkowo starym i co z turystycznego punktu widzenia ważne, od późnego średniowiecza nie niepokojonym przez kataklizmy czy wojny, dzięki czemu szczyci się dziś pięknie zachowaną, zadbaną i żyjącą Starówką. A nawet dwoma, na obu brzegach Renu. 500 lat spokoju (ok… nie licząc powracającej przez cały XVI-wiek epidemii dżumy, która pociągnęła za sobą śmierć kilku tysięcy mieszkańców!) poprzedzone było bardziej burzliwymi czasami, zniszczeniem miasta przez Węgrów czy potężnym… trzęsieniem ziemi w 1356 roku, zakończonym śmiercią kolejnych kilkuset osób i zniszczeniem większości miejskiej zabudowy.

Dzisiejsza Bazylea zdaje się być miejscem idealnym na na kilkudniowe odwiedziny. Historia i zabytki, dziesiątki najróżniejszych muzeów, przebogata kuchnia oferująca smaki z całego świata czy w końcu piękne położenie nad dostojnym Renem przecinającym miasto na dwie części – z tych połączonych mocy może i nie powstanie Kapitan Planeta, ale plan na kapitalne spędzenie kilku dni już tak!
I tak, sam złamałem tu swoją regułę, by tak fajnych miejsc nie odwiedzać z doskoku, nie dając im pełnej uwagi, ale kurde na taką wystawę drzeworytu pewnie ciężko będzie ponownie trafić a poza tym ejże, zobaczycie że Starówka Bazylei jest tak urokliwa, że pluli byście sobie w brodę gdybyście – mając ją pod nosem – nią wzgardzili. Nawet na te marne kilka godzin! Dobra, chodźmy zobaczyć to i owo.

Z Miluzy do Bazylei dotarłem pociągiem regionalnym: 22 minuty jazdy, 9,30 euro za bilet w jedną stronę i już we Francji można poczuć przedsmak szwajcarskich cen 😀 Co do których: pamiętajcie – jak i ja przypomniałem sobie dopiero na dworcu – o tym, że Szwajcaria nie będąc członkiem Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego pobiera dość kosmiczne kwoty za korzystanie z sieci, tak więc przed wyruszeniem w drogę należy zaopatrzyć się w chociażby kartę esim, lub jako minimum zgrać sobie wcześniej mapę miasta offline i brykać bez internetów (tak też można, tego nikt nie sprawdza!).

Główny dworzec Bazylei jest budynkiem imponującym, wybudowanym w 1907 roku, zachwyca neobarokową bryłą i bez wstydu mógłby stanąć koło pałaców takiego Wiednia. Mimo wczesnej godziny po sporym holu głównym kręciło się już wiele osób, co przy dziennym przemiale rzędu 140 tysięcy pasażerów nie powinno dziwić.

Bazylea może być trzecim najludniejszym miastem Szwajcarii a jednak zbita zabudowa po obu stronach Renu sprawia, że nie jest miastem dużym (ot, moje Leszno zajmuje większą powierzchnię!) i spod dworca w 15 minut dostaniecie się nad rzekę a stamtąd żabim skokiem traficie pod większość najważniejszych zabytków Starego Miasta Wielkiej Bazylei, tej części miasta na lewym brzegu Renu.

Do nie-do-końca-wielkich odległości dodajmy fakt, że na ulicach królują tramwaje a rowerzyści miną was częściej niż samochody osobowe i przed oczyma pojawia się perspektywa spokojnego spaceru i braku zamartwiania się tym, że auta zepsują najfajniejszy kadr 😀 Tak, Bazylea mocno ogranicza ruch samochodowy w centrum i puste zazwyczaj ulice sprawiają ciekawe, ale i no kurcze piękne wrażenie, kapitalnie mi się nimi spacerowało.

Ruszając spod dworca zwróćcie uwagę na Pomnik Starsburski, swego rodzaju symboliczny pomost do odwiedzanej wcześniej Alzacji. Piękny pomnik z marmuru karraryjskiego, dzieło znanego nam Frederica Augusta Bartholdy’ego jest podziękowaniem dla Bazylei i jej mieszkańców za pomoc jakiej w 1870 roku udzielili obleganemu przez pruskie wojska Strasburgowi. W maciupkim parku zaraz obok trafiamy na pierwszą z naprawdę wielu miejskich fontann, w tym przypadku mały brzdąc maltretuje gęś tak jak Boetos z Chalkedonu przykazał.


Trochę dla kontrastu dla węższych uliczek Starego Miasta na początek zapraszam was na krótki spacer Elisabethenstrasse, szeroką ulicę, raz po raz pokonywaną przez tramwaje i zaskakująco dużą liczbę… takich trójkołowych cargo rowerków. Elżbieta, której ulica zawdzięcza nazwę była węgierską księżniczką i święta katolicką i to jej poświęcono również znajdujący się niedaleko kościół. I neogotycką fontannę.


Jeśli dobrze doczytałem to wybudowana w 1865 roku świątynia była pierwszą powstałą w mieście od czasów Reformacji. I trochę ten fakt widać, wydaje się, że architekt Ferdinand Stadler chciał by nowy budynek nie był jednym z wielu. O ile z zewnątrz ze względu na remont nie mogę ocenić o tyle wnętrza rzeczywiście robią wrażenie, w oczy rzucają się cegły w sklepieniach, kamienna ambona czy organy umieszczone na kamiennym balkonie. To ten rodzaj neogotyku, który bardzo szanuje swojego protoplastę.




Spaceru tą ulicą nie wybrałem przypadkowo, dosłownie rzut kamieniem po zakręcie w St.Alban-Graben znajduje się sprawca tego całego bazylejskiego ambarasu, Muzeum Sztuki, Basel Kunstmuseum.

Bazylea muzeami stoi i na samym zwiedzaniu placówek kultury można by tu spędzić kilka dni. Muzeów jest około 40 i w samej NAJBLIŻSZEJ okolicy Muzeum Sztuki moglibyście odwiedzić jeszcze Muzeum Historyczne, Architektury, Kreskówek czy Sztuki Starożytnej. No czas jednak z gumy nie jest.

Basel Kunstmuseum bez wątpienia jest jedną z najważniejszych szwajcarskich galerii sztuki i raczej nawet bez wabika w postaci wystawy o japońskim drzeworycie zajrzałbym tam podczas zwiedzania miasta. Anyway, wszystko zaczęło się tu od sporego zbioru obrazów i szkiców Hansa Holbeina Młodszego, wykupionego przez miasto w 1661 roku a udostępnionego do podziwiania w dekadę później – daty te mogą nam nic nie mówić, ale wiedźcie, że czyni to ówczesną bazylejską kolekcję pierwszym publicznym Muzeum Sztuki na świecie.


W dzisiejszym modernistycznym budynku z lat 30. XX-wieku (skrytym jednak za dość ciekawą „starszą” fasadą z arkadami) kryją się zgromadzone przez cztery stulecia skarby, głównie malarstwa i rzeźby. I choć na kolekcję składają się dzieła z całego tego okresu to jednak najwięcej uwagi postawiono tu na renesans a sama kolekcja prac Holbeina (do którego dołączył ojciec, Hans Starszy) urosła do największej na świecie. Bruegel i Cranach Starszy, Van Gogh, Monet, Augusta Roszmann… wielkie nazwiska potrafią zatrzymać na dłuższą chwilę, ale i tak nie poświęciłem im wystarczającej uwagi śpiesząc się do drugiego budynku, nowiutkiego, takiego, który – znając perypetię z Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie – w Polsce wywołałby „dyskusje”.




W surowym i prostym budynku o równie skromnych wnętrzach, jak słusznie zauważył WhiteMad chodzi przede wszystkim o wystawianą sztukę. Neubau odpowiada za wystawy czasowe no i dosłownie w ostatniej chwili udało się trafić na tę poświęconą japońskiemu drzeworytowi. Rewelacyjna to była wystawa, pełna pomysłowości, detalu, przenikliwości i humoru podróż przez drzeworytniczą ekstraklasę okresu Edo: Hiroshige, Hokusaia, Kunisadę czy Kuniyoshiego. Coś pięknego.






Muzeum czynne jest od wtorku do niedzieli od 10.00 do 18.00 za wyjątkiem środy, kiedy otwarte jest do 20.00. Bilet normalny kosztuje 30 CHF, dłuuugą rozpiskę pozostałych cen i upustów znajdziecie na stronie muzeum.
Mówiłem, że spod Muzeum wszędzie już jest blisko? Pierwsze spotkanie z Renem? 4 minuty spaceru. Największy, najbardziej imponujący, najciekawszy zabytek miasta? Minut 5 i włuala, Katedra melduje się na wasze zawołanie.

Katedra w Bazylei, Basel Münster to przearcypotężny i imponujący gagatek, którego zobaczenia nie powinniście sobie darować, nawet jeśli wielbicielami architektury sakralnej nie jesteście. A jeśli jesteście to będziecie zachwyceni – powstała na początku XIII-wieku, na reliktach wcześniejszych kościołów późnoromańska świątynia mocno ucierpiała podczas trzęsienia ziemi 1356 roku, podczas późniejszej odbudowy zachowała jednak wiele z pierwotnego założenia dzięki czemu dziś podziwiać możemy naprawdę ciekawy romańsko-gotycki mariaż. Czy razem z Lozanną to najwspanialsza katedra w Szwajcarii? Być może.


O historii, wszystkich byłych i obecnych artefaktach oraz architekturze kościoła można by napisać książkę (ba, taka powstała) dlatego by was nie zanudzić zrobimy tylko sprint po tym co wydaje mi się najważniejsze. Po pierwsze: zewnętrzne cuda z czerwonego piaskowca czyli w zasadzie cała bryła ukształtowana na planie bazyliki z transeptem, i dwoma okazałymi gotyckimi wieżami. Przypisani do każdej z wież święci (Jerzy i Marcin) otrzymali na zachodniej elewacji imponujące posągi, tworząc z rozbudowanym portalem bardzo ciekawą kompozycję. Zadanie za 5 pkt jak będzie na miejscu: rzućcie okiem na jegomościa po prawej stronie portalu, przyjrzyjcie jego plecom i zgadnijcie kto to.




Nic to jednak przy portalu północnym, bodaj najwspanialszym przykładzie romańskiej sztuki w Szwajcarii. Przed wami Portal Gallusa, pochodzący z końcówki XII-wieku, ocalały z trzęsienia ziemi, zachowany niemal całkowicie w oryginale. Co to jest za kawał rzemiosła, sztuki i artyzmu to ja nawet nie. Niesamowicie bogaty w detale, symbole, postacie ZACHWYCA!
Bazylejska katedra jest jak ogr i składają się nań warstwy poprzednich świątyń, Portal Gallusa pochodzi z jednej z nich, powstał po pożarze w XII-wieku i mówi się, że jego historia sięga 1185 roku! Co jest dość niesamowite i pokazuje, kunszt ówczesnych rzemieślników – zwróćcie uwagę na szczegóły i mnogość postaci i dekoracji, kapitele wieńczące kolumny, groteskowe stwory, aniołowie grający leniwie ubierającym się zmartwychwstałym, przedstawienie kolejnych scen z Biblii, tympanon z Jezusem, ale i Pannami Mądrymi i Głupimi. Jeśli macie czas to pokontemplujcie tu sobie.




Kapitalnym romańskim zwieńczeniem spaceru wokół kościoła jest spotkanie z fragmentami fasady chóru: ślepymi arkadami, kapitelami i gzymsem pełnymi groteskowych postaci zaplątanych w bujnej roślinności i w końcu nimi, najbardziej niespodziewanymi, słoniami! Których znaczenia nie jestem w stanie rozszyfrować, tym bardziej nie jestem w stanie wejść w umysły XII-wiecznych Szwajcarów, dla których pewnie samo zwierzę było raczej tak orientalne jak dla nas niektóre rasy z Gwiezdnych Wojen (i może dlatego bazylejskie słonie przypominają trochę Neela ze „Skeleton Crew”? ;)) a co dopiero jakaś symbolika z nim związana.



I kiedy myślicie, że teraz zaproszę was do wnętrz kościoła… to nie, jeszcze nie. W pierwszej połowie XV-wieku na przylegającym do świątyni terenie powstał otoczony krużgankami wirydarz, kilka lat później dołączył do niego drugi mniejszy. Piękne to i bogato rzeźbione gotyckie korytarze, pełne nienaruszonych przez lata (nie licząc troskliwej konserwacji) sklepień o bardziej wymyślnych niż normalnie elementach.


Najważniejsze są tu jednak płyty nagrobne i różnego rodzaju epitafia zasłużonych dla miasta osobistości, w dużej mierze pochowanych pod świątynią. Niezliczone ilości zgromadzonej tu sztuki sepulkralnej to istna kronika miasta, łącząca element estetyczny z historyczno-społecznym.


Wnętrza trójnawowego kościoła są dość wyjątkowe, niesamowicie oszczędne w wyposażeniu, acz dzięki imponującym gotyckim rozwiązaniom (i powidokach po świątyni romańskiej) zajmujące. I momentami tak niepokojąco wręcz sterylne, że wyglądają niczym kadry wyjęte z jakiejś gry, na najwyższych ustawieniach grafiki. Czy taki stan rzeczy trwa nieprzerwanie od ikonoklastu w czasie Reformacji kiedy to zwolennicy Huldrycha Zwingliego wtargnęli do świątyni i zniszczyli większość znajdującego się tam wyposażenia i dekoracji? Możliwe.



Dziś nasze zmysły zajmują kolumny, łuki, sklepienia, triforia, niezwykle wyszukana i pełna detali kamienna ambona. Temu kamiennemu właśnie monolitowi i delikatnym drobnym drewnianym krzesłom kolorytu nadają XIX-wieczne witraże. Wnętrza są niezwykle plastyczne dlatego też nie zdziwił mnie widok lekcji rysunku i młodych ludzi w skupieniu szkicujących elementy nawy głównej i prezbiterium.




W najstarszej części kościoła, znajdujących się pod prezbiterium kryptach spoczywają biskupi, ci z najdalszej przeszłości i nawet sprzed niemal tysiąca lat. Romańskie podziemia wypełnione są pozostałościami po dawnych malowidłach. Niektóre ledwo widoczne, inne w trakcie renowacji a kilka już całkowicie odnowionych.



Świątynię można zwiedzać za darmo w tych godzinach. Wtedy też za opłatą już (6 CHF) można wspiąć się na jedną z wież i z wysokości przeszło 50 metrów podziwiać panoramę miasta i okolic. Zapewne jest bajeczna.
Uff, miało być krótko, dlatego teraz, po zakończeniu zwiedzania kościoła warto odpocząć w jego cieniu na tarasie zwanym Pfalz skąd rozciąga się całkiem ładna panorama miasta. W centrum tego widoku jest Mittlere Brucke, Most Środkowy, ledwie 120 letni choć wizualnie nawiązujący do swojego średniowiecznego protoplasty. Co jednak w nim najciekawsze? Fakt, że to właśnie on stanowi umowną granicę pomiędzy Renem Wysokim a Górnym. Ot, ciekawostka. Z tarasu widać też alternatywę dla „mostowego” pokonania rzeki: linowe promy, uczepione stalowej linki, poddające się rzecznemu prądowi, których kurs tylko raz po raz korygowany jest przez „kapitanów”.

Wokół katedry rozciąga się plac, zwany jakżeby inaczej Katedralnym. Wraz z nim zaczyna się bazylejskie królestwo kolorowych okiennic, które wespół z białymi zazwyczaj kamienicami tworzą klimat Starego Miasta. To fakt, nie opinia. Sieć węższych uliczek ciągnących się na północny-zachód to przykład tego, ile zwykłe okiennice potrafią narobić szumu. Szkoły, biblioteki, muzea, domy mieszkalne – wszystkie dumnie wznoszące się na kilka pięter, zakończone dwuspadowymi dachami pokrytymi brązowymi dachówkami. Gotyckie, renesansowe, barokowe, zakończone lukarnami tak zwykłymi jak i efektownymi. Tak różne a jednak połączone białymi fasadami i kolorowymi okiennicami.






Białe (jasne) budynki z kolorowymi okiennicami to najbardziej emblematyczny element krajobrazu Starego Miasta jednak dopiero z tym wszystkim co znajdziemy pomiędzy tworzą całość kapitalnego założenia. Domki z szachulca, obok barokowych pałacyków z rdzawego piaskowca i monumentalnych secesyjnych kamienic, na których parterach pochowane są sklepiki i restauracje. W jednej chwili poczucie przebywanie w wielkim mieście, a zaraz małomiasteczkowa sielskość bocznych uliczek. Starówka Wielkiej Bazylei (i przyległości) to dla wielbicieli architektury istny sklep z zabawkami.






Czy powoli się szwendając spektakularnie minąłem się z jednym z najważniejszych zabytków miasta? Absolutnie, dlatego ratuszu jeszcze się spotkamy.
Nieodłącznym elementem krajobrazu są tu fontanny. W całym mieście znajdziecie ich 300! a wodę wielu z nich bezpiecznie można pić – co latem bywa nieraz lifesaverem. I jakkolwiek mało kto uzna, że warto zobaczyć choć większość z nich, podśpiewując podczas łazęgi pokemonowe „Czy już wszystkie masz?” to i tak warto zwracać nań uwagę, bo są nie dość, że ładne (no w każdym razie wiele z nich) to i poznając ich historię/bohatera/postać im patronującą człowiek uczy się o Szwajcarii więcej niźli na lekcjach historii… na których o Szwajcarii w zasadzie się nie uczyliśmy 😀





Zabytkowa, najstarsza w mieście zabudowa ciągnie się do linii dawnych murów miejskich, za którą rozpościera się Bazylea młodsza, ale z tego co rzuciłem okiem całkiem ładna. Jednym z najbardziej imponujących, zachowanych do dziś elementów dawnych fortyfikacji jest Spalentor, jedna z trzech ocalałych bram miejskich zewnętrznej linii murów. Mury wewnętrzne niemal całkowicie w XIX-wieku rozebrano, zewnętrzne ocalały we wspomnianych bramach i fragmencie murów na wschodzie, nieopodal bramy Św. Albana. Wracając jednak do Spalentor to trzeba przyznać, że jeśli tak prezentowała się choć część zachodnich murów to musiało tam być tak jakby luksusowo, świetne robi ona wrażenie. Posiadająca dwie wieżyczki, szereg gotyckich zdobień oraz rzeźbę Madonny, czy w końcu główna wieża bramna z dwoma, wspartymi na arkadowych fryzach galeriami. Sztosik.


Po takim łazęgowaniu przyszła pora na krótki odpoczynek nad Renem, Słońce było już w takim miejscu, że wysokie budynki na lewym brzegu kładły cień na nadrzeczną promenadę i w spokoju można było odetchnąć. Popijając zimne pszeniczne piwo. Mając dłuższą chwilę warto lustrować taflę rzeki szukając śmiałków, którzy wyposażeni tylko w specjalną torbę Wickelfisch pokonują rzekę w sposób taki jaki pewnie sami byśmy chcieli, ale się boimy: wpław.


Powoli już wracając spacerują wzdłuż nieistniejących już wewnętrznych fortyfikacji. Nieistniejących? Nie, wciąż istnieje mały fragment nieugiętych murów stawiających opór zmieniającej się tkance miejskiej. Pozostałości zachodnich murów wtopione są m.in. w fasadę kościoła Św. Leonarda (choć nie, to chyba kościół ustawił się przy murach), jeszcze jednej ciekawej świątyni, również romańskiej w proweniencji, również po trzęsieniu przebudowanej w stylu gotyckim. Przyznam wam, że gdyby miał kiedyś komuś pokazać czym jest kościół halowy to ten, przykryty pięknymi gwiaździstymi sklepieniami byłby idealnym przykładem. Również i tutaj będziecie mieć okazję zajrzenia do romańskich krypt, pokrytych liczącymi bez mała 800 letnimi freskami.





Jeśli zawędrujecie w te rewiry po polecam też, zajrzeć na nieodległą (naprawdę) Gerbergasslein, gdzie znajduje się jeden z bardziej znanych bazylejskich murali, mural rockowy. Kogo tam nie ma, caluśka klasyka rocka… I szanuję pomysł, ale wykonanie jest z typu tych „kilka niedociągnięć jest”.


No i to by było na tyle. Kilka godzin w Bazylei strzeliło jak z bata, i powiem wam, że czas spędzony w szwajcarskim mieście absolutnie przekonał mnie do tego by wrócić tam na dłużej. A was?
