Cześć! Kontynuujemy alzacką opowieść, tym razem zabiorę was w dwa miejsca, których podczas planowania tej podróży w ogóle nie brałem pod uwagę. Głównymi bohaterami tego dnia zostały jedne (o ile nie największe) z największych fortyfikacji w Alzacji, kwiaty i wino. Zapraszam was do Bergheim i Saint-Hippolyte.
Tak, Bergheim absolutnie nie miałem wcześniej w swoich planach a zbiegiem okoliczności okazało się ono największą alzacką niespodzianką. Wszystko zawdzięczam wyskokowi do Saint-Hippolyte – też skądinąd dużo wcześniej nie planowanemu – gdzie umówiłem się na degustację wina. Przypadek chciał, że bardzo poranny autobus, którym wybrałem się na tę przejażdżkę jeden z przystanków miał pod samym nosem (czyt. wieżą bramną) nieznanego wcześniej Bergheim. Widząc przez szybę mury i baszty tej jak się później okazało najwspanialej ufortyfikowanej wsi w Alzacji wiedziałem, że wracając nie będzie innej opcji jak wysiąść i pokręcić się tu trochę dłużej.
KIERUNEK: SAINT-HIPPOLYTE
A z winem i zwiedzaniem winnicy w Saint-Hippolyte to trochę śmieszna historia bo by nań dotrzeć musiałem skorzystać z jedynego porannego połączenia autobusowego, o nieludzkiej godzinie 6.30 – podczas gdy zwiedzanie i degustacja odbyć się miały o 10.10. Co więcej treść ogłoszenia na bookingu (przez który zapisałem się na tę atrakcję) brzmiała tak ciekawie, że nastawiłem się na trochę… więcej niż w rzeczywistości otrzymałem. Cóż, degustacja na szczęście okazała się pierwszorzędna, sama wieś wpisała w alzacki kanon piękna a po drodze odkryłem Bergheim, więc nie narzekam.



A skoro już o Saint-Hippolyte zahaczamy to zróbmy szybki spacer, bo wieś o poranku prezentowała się – niespodzianka – zjawiskowo, dając trochę przedsmak tego co czekało w Bergheim.

Saint-Hippolyte jest wsią dość wyjątkową, bo przez naprawdę długą część swego istnienia pozostawała w strefie wpływów książąt Lotaryngii, stanowiąc w Alzacji swego rodzaju enklawę ich wpływów. Fakt ten miał konsekwencje w niesamowicie burzliwej historii, pełnej wojen, potyczek i bitew. Pożary czy epidemie również nie odpoczywały nawiedzając wieś nader często. A mimo to, Saint-Hippolyte polegające głównie na uprawie winorośli zawsze podnosiło się z kolan. Także dziś, to właśnie miejscowy Pinot Noir – Rogue de Saint-Hippolyte jest największym skarbem stąd pochodzącym.


Tak, mamy tu całkiem zgrabne pozostałości po murach obronnych, na ratuszu znajdziecie płytę z herbem książąt lotaryńskich, biała bryła ich dawnej siedziby z daleka przyciąga wzrok a gotycki w proweniencji (acz przebudowany w XIX-wieku) kościół Św. Hipolita góruje nad wsią… ale nie da się ukryć, że to wino gra tu pierwsze skrzypce. Wystarczy chwila spaceru by zdać sobie sprawę, że uprawą winorośli para się tam chyba co druga rodzina. I jest to rzecz godna podziwu.





Nie wiadomo czy pierwsze sadzonki sprowadzili tu Rzymianie, czy może parę wieków później Benedyktyńscy mnisi, wiadome jest, że przez wszystkie znane kronikarzom wieki wino było motorem napędowym rozwoju wsi. Lotaryńscy książęta nad wyraz cenili białe odmiany, mocno też przyczynili się by Saint-Hippolyte stało się domem dla Pinot Noir. Różne nieszczęścia związane z winoroślą bywały też jednak wykorzystywane podczas XVI-wiecznych procesów czarownic – jeśli coś złego działo się z uprawami i samymi trunkami to zawsze znajdywała się winna, młoda zazwyczaj kobieta w zmowie z siłami nieczystymi…




Wieś nie jest zbyt duża i w maksimum dwie godzinki powinniście obskoczyć każdy jej skrawek, po drodze zjeść śniadanie a na koniec wdrapać się na jeden z okolicznych pagórów z którego roztacza się niezmiennie piękna i zielona panorama. Wszystko to pod czujnym okiem chyba najsłynniejszego z alzackich zamków, Haut-Koenigsbourg. Z tym gagatkiem kiedyś będę musiał się bliżej poznać.


No, ale dobra, ruszamy dalej.
KIERUNEK: BERGHEIM
Ktoś złośliwy mógłby zapytać: ale co cię w tym Bergheim tak zaintrygowało? Przecież to kolejne podobne do innych alzackie miasto. Średniowieczny układ ulic, wiekowe fortyfikacje, kolorowe domy z muru pruskiego, ładne kwiaty, to wszystko masz u sąsiadów. No i faktycznie, niby jest ten sam rdzeń a jednak! wszystkiego (prawie) jest tu tak jakby więcej!

No bo tak, mury są, ale nie byle jakie – jedne z najlepiej zachowanych w caluśkiej Alzacji, długie na niemal 1300 metrów, 9 ocalałych baszt, witająca przybyszów zachodnia brama i przede wszystkim fajnie, ogródkowo-działkowo zagospodarowana sucha fosa. No robi to różnicę!

Kwiaty? Jak najbardziej, przy czym muszę przyznać, że jeśli wcześniej uznawałem alzackie miasteczka za pięknie ukwiecone to w przypadku Bergheim musiałem przesunąć skalę, bo to co tam się odkwieca przekracza pojęcie. Dodajmy do tego małą platanową alejkę i w ogóle mamy bingo! Cudnie się te uliczki prezentują!


Historia wsi niby też podobna, ale to właśnie tu a nigdzie indziej odnaleziono chyba najwspanialszą pamiątkę po rzymskiej bytności sprzed 1800 lat! Geometryczno-roślinną mozaikę, oryginalnie wielką na 80 metrów kwadratowych, dziś zajmującą ledwo czwartą część oryginału, prezentowaną w colmarskim Muzeum Unterlinden.

Poznajmy się z Bergheim bliżej.
Średniowieczne Bergheim można przyrównać do gorącego ziemniaka, przeskakującego spod władzy jednego księcia do drugiego, ewentualnie hrabiego czy biskupa. Mówi się, że żadna inna alzacka wieś tak często nie zmieniała właścicieli. Aż w końcu na początku XIV-wieku miarka się przebrała, Henryk II Ribeaupierre zarządził budowę imponujących murów obronnych… i trochę jak flipper, w rok po zakończeniu inwestycji sprzedał wieś Habsburgom. Mury oczywiście szybko zaczęły spełniać swoją rolę przeistaczając wieś w trudnego do zdobycia gagatka. Dlatego własnościowy galimatias odłóżmy w tym miejscu na bok i przyjrzyjmy się tymże fortyfikacjom.


Fosa, zewnętrzna linia murów z XV wieku długa na 1500 metrów, druga fosa, wewnętrzne mury, starsze bo z XIV-wieku, ale za to krótsze o 100 metrów, cztery imponujące bramy, dziewięć baszt – tak prezentowały się bergheimskie fortyfikacje u szczytu swoich możliwości i do dziś… zachowały się w co najmniej 80% procentach swej dawnej chwały. To wciąż jedne z najbardziej imponujących murów w całej Alzacji!


Zewnętrzne mury, pierwotnie zapewne wyższe o kilka metrów do dziś zaskakują gabarytami sięgając nawet sześciu metrów wysokości i metra szerokości. Szeroką, wydeptaną na wzmacniającym mury wale ścieżką można przespacerować się ich górą, równie ciekawa jest opcja obejścia wsi w suchej dziś zewnętrznej fosie, w cieniu fortyfikacji. Absolutnie urocze i po prostu zjawiskowo ładne jest to jak mieszkańcy dziś wykorzystują fosę wewnętrzną, równie suchą – pełna kwiatów i posadzonych warzyw idealnie sprawdza się w roli ogródków.



Czymże jednak są mury bez porządnych baszt, prawda? Do dzisiejszych czasów zachowało się ich dziewięć, najstarszy pochodzący z początku XV-wieku prostokątny rodzynek i osiem młodszych o kilka dziesięcioleci (pół)kolistych. Niektóre zdające się trwać nieprzerwanie przez te 600 lat, inne widać, że mocno prze- i odbudowywane. Największe wrażenie robi baszta prochowa, ozdobiona fryzem lombardzkim, z reliktami gargulców i szeregiem strzelniczych okien.


Z kolei w niepozornej, niższej baszcie, zakończonej klasycznym krenelażem, na przełomie XVI – XVII-wieku więziono dziesiątki kobiet oskarżonych o paranie się czarami. W tej dziedzinie Alzacja pochwalić się może niechlubną kartą historii zapisaną bardzo drobnym druczkiem – poczynając od faktu, że w niedalekim Selestat (które będzie ostatnim przystankiem naszej alzackiej wędrówki) urodził się nie kto inny jak Heinrich Kramer, duchowny, autor „Malleus Maleficarum” a kończąc na polowaniach na czarownice, które apogeum osiągnęły w sto lat po śmierci niesławnego inkwizytora. W latach 1582-1683(!) odbył się tu szereg tych jakże smutnych przedstawień zwanych procesami. W te sto lat na stosie spłonęły 43 kobiety oskarżone o kontakty z diabłem… W cieniu miejscowego kościoła, w jednym z domów znajdziecie niewielkie muzeum poświęcone historii tychże polowań.

Kropką nad I w fortyfikacyjnym spacerze musi być brama, niestety tylko jedna. Z istniejących czterech trzy rozebrano i naszych czasów dotrwała tylko Obertor, Porte Haute, Górna Brama. Piękna to bramo-wieża, pamiętająca początki budowy miejskich fortyfikacji, wysoka na 22 metry, od strony wsi ozdobiona fasadą z muru pruskiego. Jej najciekawszy element jest jednak zdecydowanie mniejszy i nie rzuca się ta w oczy. Był czas kiedy Bergheim cieszyło się przywilejem miasta wsi ucieczkowej, mogącej dawać azyl osobom tak prześladowanym jak i… uciekającym przed sprawiedliwością. I taką właśnie personę przedstawia płaskorzeźba znajdująca się na jednej ze ścian wieży – Lack’mi w dość komiczny sposób obrazuję jegomościa, który uciekł swoim prześladowcom, dosłownie grając im na nosie.



Bergheim nie jest wsią skomplikowaną w nawigacji, przebiega przez nią jedna długa na 550 metrów główna ulica, dwie mniejsze równolegle a wszystkie one poprzecinane są kilkoma kolejnymi prostopadłymi. Zgubić się nie można, ale warto spróbować zajrzeć w każdy kąt – Bergheim jest bowiem niesamowicie więc urokliwe (nowość w Alzacji, prawda?). Ogromna w tym zasługa kwiatów, olbrzymiej ilości kwiatów, jak i całkiem nieoczywistych rozwiązań jak i krótka (ale jednak) alejka platanów.




Kolorowe fasady gotyckich i renesansowych domów szerokimi portalami informują o winiarskiej przeszłości (a nierzadko i teraźniejszości) właścicieli. By bliżej poznać się z miejscowymi winami warto zajrzeć do jednego z kilku lokalnych przybytków, czy to klasycznej oberży czy restauracji przy hotelu. Do niedawna funkcjonowała tu istna skarbnica wiedzy/smaku alzackiego wina, jednak dziś Wistub de Sommelier smuci zamkniętymi drzwiami.



Na małe co nieco zatrzymałem się w Restaurant Brasserie La Mosaïque naprzeciw barokowego ratusza z 1767 roku. To zabawne jak bardzo w gotyku i renesansie zanurzone są miejscowe wsie i miasta i jak bardzo pojedyncze barokowe budynki wyróżniają się z tłumu. Z menu wybrałem alzackie klopsiki (fleischkiechle) podawane ze szpeclami i gotowanymi warzywami. Kolejny smaczny przystanek na alzackiej mapie kulinarnej odhaczony.



Tuż za przysłowiowym rogiem znajdziecie niewielką synagogę, dawną synagogę znaczy się, dziś centrum kulturowo-wystawiennicze. Społeczność żydowska w Bergheim należała swego czasu do jednej z największych w Alzacji, lecz wydarzenia II Wojny Światowej jak w wielu miejscach przyniosła jej kres. Od 30 przeszło lat – kiedy to świątynię zamknięto i nadano jej nowe funkcje – odbywają się w niej różnego rodzaju wystawy i seminaria, podczas mojej wizyty można było obejrzeć odtworzone fragmenty 1:1 sławnej Mozaiki z Bergheim, jednego z najważniejszych rzymskich artefaktów odnalezionych w całej Alzacji. Wnętrza są dziś dość skromne, ale i tak warto zajrzeć, być może będziecie mieć szansę wejść na empory, gdzie niegdyś znajdowały się babińce, czyli fragmenty synagogi wydzielone dla kobiet chcących uczestniczyć w nabożeństwie.



Co bardzo cenię w alzackich miasteczkach to fakt, że chcąc zobaczyć tamtejsze kościoły szansa na odbicie się od zamkniętych bram jest dość niewielka. I tutaj, położony na wschodnim krańcu wsi kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny stał otwarty. Ciekawa to budowla, o proweniencji średniowiecznej. Gotycka świątynia z czerwonego piaskowca powstała na miejscu starszego romańskiego kościółka, przez setki lat przechodziła przeto wiele remontów, a to z powodu zniszczeń wojennych jak i pożarów.



Dzięki temu dzisiejsza postać wciąż w gotyku jest najsilniej zakorzeniona, ale bez problemu da się odnaleźć elementy barokowe czy przede wszystkim klasycystyczne. Spacerując wokół i wewnątrz kościoła zwróćcie uwagę choćby na średniowieczne freski, tak ścienne (przedstawiające Św. Jerzego w wersji full templariuszowej, co wedle mądrzejszych ode mnie nawiązuje do czasów II Krucjaty kiedy to zakon miał we wsi swą placówkę) jak i te na sklepieniach z czterema ewangelistami; a z zewnątrz jedyny – polegając na źródłach – portal z tympanonem przedstawiającym Pokłon Trzech Króli.





Nasz spacer zakończymy zaraz za wschodnimi fragmentami fortyfikacji, gdzie extra muros znajduje się pomnik poświęcony poległym w wojnach. Alzackie monumenty są w tej dziedzinie wyjątkowo smutnym dowodem na tragedię wojen (cóż za odkrycie) i w odróżnieniu do reszty Francji (za wyjątkiem departamentu Mozeli) znajduje się na nich inskrypcja „Polegli na wojnie” miast „Polegli za Ojczyznę”, wszak po aneksji Alzacji w 1940 roku wielu młodych siłą zostało wcielonych do niemieckiej armii. I o tych wszystkich poległych głównie na froncie wschodnim się tutaj pamięta.


He, he, jeszcze raz potwierdza się fakt, że abstynentów w życiu wiele może ominąć :-DD.
A na poważnie – kolejna bajka! I bardzo fajne do czytania 🙂 Dzięki za tę uwagę na końcu; odnoszę często wrażenie (np. na cmentarzach w Słowenii czy we Włoszech), że tylko Polacy uważają, że „nie nasi chłopcy” powinni leżeć pod płotem…
Buźka Wojtusiu :-*
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Prawda to !
Ten ostatni akapit, tak… we Francji jak się okazuje też było wiele osób które uznawały Alzatczykow za zdrajców. Tak więc wiec na „szczęście” nie tylko u nas jest takie powierzchowne myślenie występuje.
PolubieniePolubienie