Dunaj. Choć na początku roku nic na to nie wskazywało to właśnie druga najdłuższa rzeka Europy razem ze śladami po Cesarstwie Rzymskim stały się najczęstszym motywem łączącym większość tegorocznych wyjazdów. Austria, Słowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria. Wszędzie tam trafialiśmy na ślady po rzymskich prowincjach granicznych, wszędzie tam trafialiśmy na Dunaj, będący w znacznej mierze północną granicą Imperium Romanum.
Spośród wszystkich odwiedzionych miejsc, największe wrażenie zrobił na nas przełom rzeki pomiędzy Rumunią a Serbią. Żelazna Brama, przeszło 100 kilometrów wybitnie widowiskowego odcinka pełnego olśniewającej przyrody, historycznych stempli, miast urokliwych… jak i historii jako żywo przypominającej tą z naszej Miedzianki czy jeszcze celniej Opolna Zdroju. Bo za nazwą Żelazna Brama kryje się również jedna z największych w Europie zapór rzecznych i smutna historia kilku ciekawych miejsc zatopionych podczas jej powstawania. Zapraszam was w rejs do tego niezwykłego miejsca.

Dunaj, druga po Wołdze najdłuższa rzeka Europy. Niemal 3000 kilometrów, którymi podzieliło się 10 państw. Rzeka niezwykła, o dziesiątkach twarzy, pozwalająca na delektowanie się nią na niezliczone sposoby. I choć nie uważam się za żadnego znawcę a na przestrzeni lat nasze spotkania z Dunajem były wybitnie punktowe to jestem gotów się założyć, że przeszło 100-kilometrowy odcinek pomiędzy Serbią i Rumunią jest fragmentem najbardziej widowiskowym. Albo takim, który powinien wylądować w ścisłej czołówce.

ŻELAZNA BRAMA, Z CZYM TO SIĘ JE?
Żelazna Brama, już sama nazwa brzmiąca niczym z powieści fantasy uruchamia wyobraźnię. I bardzo dobrze, bo miejscami odcinek ten jako żywo przywołuje obrazy rodem z „Władcy Pierścieni”.

Żelazna Brama jest miejscem o wyjątkowej urodzie. Dunaj przeciska się między Serbią i Rumunią raz szeroko i majestatycznie pośród łagodnych wzgórz a raz wąskimi wąwozami, których wapienne skały wzrastają nawet i na 400 metrów. Na temat długoletniej debaty o tym czy Dunaj oddziela tu Karpaty od Gór Wschodnioserbskich nie będę się wypowiadał bo o wiele mądrzejsi ode mnie mają z tym zagwozdkę i koniec końców jeden geograf powie tak, drugi nie. Dla większości z nas nie ma to znaczenia a to co się liczy to szacunek ludzi… widowiskowość, niezależnie czy góry po serbskiej stronie zaliczymy do Karpat czy też nie.
Dzisiejszy krajobraz Żelaznej Bramy ukształtowany został przeszło 50 lat temu kiedy Rumunia wraz z ówczesną Jugosławią postanowiły postawić na rzece zaporę a także wybudować hydroelektrownię. Największa na całym Dunaju inwestycja bez pardonu zmieniła oblicze potężnej rzeki i ziem ciągnących się wzdłuż niej. Podniesienie poziomu wody o 30 metrów pociągnęło za sobą ingerencją tak w świat przyrody, ale i zalanie kilku miast, kilkunastu wiosek i przesiedlenie ich mieszkańców na tereny bezpieczne. Pod wodą znalazło się dziedzictwo wielu wieków, od reliktów prehistorycznych czy rzymskich, wyjątkowe osmańskie wyspę Ada-Kaleh (o której wyczerpująco napisano tutaj i nie ma sensu bym powielał kogoś robotę) po zabytkową w każdym calu Orszową. Ta ostatnia została „odbudowana” lecz z urokliwego i pięknego miejsca zmieniła się w miejscowość mocno nijaką, usianą betonowymi blokami, ratującą się jednak ładnymi, starszymi domkami jednorodzinnymi.


I choć mamy świadomość ingerencji w tę naturalno-historyczną tkankę to nie można odmówić Żelaznej Bramie widowiskowości. Krajobrazy niczym z Kotorskiej Boki czy norweskich fiordów (choć trochę bardziej wapiennych) zachwycają. Można je podziwiać podczas roadtripów po obu stronach rzeki, wzdłuż drogi DN57 w Rumunii oraz 34 w Serbii. Można też wybrać rejs motorówką lub promem i całe to piękno obejrzeć z poziomu wody. Rwący tu niegdyś Dunaj po wybudowaniu zapory stał się łagodny jak baranek dzięki czemu ekskursja łodzią czy promem jest dziś niczym innym jak przyjemnością.
I na taki rejs was zapraszam 🙂
ŻELAZNA BRAMA – ORSZOWA: MIASTO, KTÓRE JEST A ZARAZEM GO NIE MA
Naszym celem jest rumuńska Orszowa, największe miasto Żelaznej Bramy. Zarazem też jedno z najbardziej doświadczonych przez budowę zapory miejsc, zupełnie nie przypominające urokliwego miasteczka sprzed stu lat. Bez problemu dotrzecie tam samochodem jak i pociągiem… jakkolwiek ta druga opcja mimo, że tańsza z pewnością wymaga cierpliwości bo rumuńskie pociągi kursujące do Orszowej nie są demonami prędkości.


30 metrów. O tyle podniósł się poziom Dunaju po wybudowaniu zapory i hydroelektrowni. Tyle starczyło by wiele miast i wsi przytulonych do rzeki znalazło się pod wodą. 23 tysiące ludzi zostało przesiedlonych, wiele historycznego dziedzictwa zostało utraconego, ucierpiała przyroda. Historia Orszowej jako żywo przypomina losy tych wszystkich miasteczek, które przestały istnieć wskutek rozbudowy kopalni węgla brunatnego na granicy polsko-niemieckiej.



Patrząc na mapę Orszowej z połowy XIX wieku widać jak wiele z miasta przestało istnieć. Patrząc na stare zdjęcia widać jak piękne miasto przestało istnieć. Patrząc na nowe zabudowania, powstałe na bezpiecznym już terenie widać jak… no w sumie nie wiem do końca jak opisać moje wrażenia. Betonowe centrum i niekończące się bloki wywołują u mnie więcej smutku, za to dzielnica jednorodzinna sprawia całkiem miłe wrażenie, tym bardziej z daleka wyglądając jak typowe południowe nadmorskie miasteczko. Ogółem jednak czuję stratę, bo stara Orszowa była po prostu piękna. Piękna na wzór austriackich miasteczek z doliny Wachau czy węgierskiego Szentendre, pełna mieszczańskich kamieniczek, willi, pałacyków, łaźni, kościołów…




No, ale cóż, jest jak jest i nic z zastaną sytuacją nie zrobimy. A prawda i tak jest taka, że Orszowa tak dawna jak i współczesna przyciągała przede wszystkim bliskością Dunaju i przepięknymi widokami na rzekę. Jednym co się nie zmieniło jest długa promenada ciągnąca się wzdłuż całego miasta, dziś po prostu biegnie trochę inną drogą i towarzyszy jej zgoła inna architektura. I budki z fast foodami, tymi najlepszymi około bałkańskimi – buła z pleskavicą zawsze dobra.
Spacerując promenadą warto zatrzymać się tu w największym miejskim parku, generała Iona Dragaliny. Znajdziecie tam plac zabaw, siłownię na świeżym powietrzu, fajny widok na rzekę, sztuczną wyspę i widok trochę mniej fajny na jeden z symboli miasta, niszczejącą tzw. latarnię morską.





ŻELAZNA BRAMA – ORSZOWA: REJS PO DUNAJU
Od dziesięcioleci Orszowa jest centralnym punktem Żelaznej Bramy i stąd wypływa większość promów, łodzi i motorówek zabierających turystów w krótkie i dłuższe rejsy po „żelaznym” odcinku rzeki. Dunaj bez wątpienia jest magnesem przyciągającym do miasta najwięcej turystów. Dla wszystkich znajdzie się na rzece miejsce, promów mogących pomieścić ponad sto osób jest kilka a mniejszych łodzi jest zatrzęsienie. Idąc wzdłuż promenady co kilkanaście metrów trafia się na ‚kapitanów’ proponujących swe usługi.


My wybraliśmy opcję promową. Łódki i motorówki mają nad promem przewagę prędkości (o ile ktoś ma mało czasu i zależy mu na szybkim pokonaniu liczącej ok. 45 kilometrów pętli) oraz rozmiaru, pozwalającego bez problemu podpłynąć naprawdę blisko do największych atrakcji rejsu. Dlaczego więc wybraliśmy bardziej zatłoczone i wolniejsze promy? Paradoksalnie „powolność” była dla nas wielkim plusem bo dłużej pozwalała cieszyć się wszystkimi widokami.
Rejs taką „Księżniczką Dunaju” aka „Printesa Dunarii” rozpoczyna się codziennie o 11.30 i trwa ponad trzy godziny. Można się nań wcześniej zapisywać przez internety, ale jak zauważyliśmy nawet i z marszu nie ma problemu ze znalezieniem miejsca. Bilet kosztuje 65 lejów i zdecydowanie jest to kwota niezła porównując ją choćby z rejsem Gdynia-Hel.

No i dobrze. Bilet kupiony, miejsce zajęte, tryb samolotowy w telefonie włączony, możemy zaczynać rejs.
ŻELAZNA BRAMA – REJS PO DUNAJU
Dlaczego tryb samolotowy spytacie? Pamiętajcie, że tuż za miedzą (czyt. Dunajem) mamy Serbię, która to jest krajem nie objętym roamingiem, gdzie nawet przypadkowe i krótkie posiłkowanie się internetami może was dużo kosztować. A telefony bardzo lubią łapać tu serbski sygnał 🙂
Orszowa znajduje się w miejscu gdzie do Dunaju wpada spokojna rzeka Cerna. Niegdyś jej ujście było miksem pól uprawnych i sadów a dziś… to wielka zatoka sprawiająca, że Dunaj wydaje się tu jeszcze większy niż w rzeczywistości. Ruszając powoli w rejs można z uwagą (choć bez lornetki czy dobrego zoomu w aparacie może być ciężko) przyjrzeć się rzecznemu portowi i miejscowej stoczni. Orszowa jest jednym z najważniejszych rumuńskich portów na rzece dlatego nie powinien was dziwić widok barek z towarami wszelakimi.


Miasto otoczone jest dość łagodnymi wzgórzami, na tle których starsza część zabudowań z domami o pomarańczowych dachach wygląda wybitnie południowo i sympatycznie. Czar pryska kiedy spogląda się na długi pas jednostajnych, wyblakłych bloków – no chyba, że ktoś jest wielbicielem socrealizmu. A może za bardzo surowy jestem? Nie wiem.
Na rumuńskim brzegu co chwilę mijamy jakiś hotel, domek, pensjonat, przystań pełną łódek. W Serbii tymczasem mamy miasteczko Tekiję (o historii toczka w toczkę jak ta Orszowej) a potem dość dziki teren, którym dyskretnie wije się droga numer 34. Niemal na całej długości Żelaznej Bramy mamy tam Park Narodowy Djerdap, przez co bardziej naturalny i odludny krajobraz jest jak najbardziej na miejscu. I choć Serbowie w związku z budową zapory mają swoje za uszami (Lepenski Vir i jego archeologiczne cuda częściowo utracone podczas powstawania zapory, mówi to panu coś panie Ferdku?) to nie można odmówić im tego, że w kolejnych latach po finalizacji wielkiej inwestycji skupili się na tym by okoliczne tereny chronić. Ba, UNESCO kilka lat temu przyjęła Park Djerdap w poczet Światowych Geoparków. I tak, po rumuńskiej stronie utworzono Park Krajobrazowy, ale sami przyznacie, że pierwsze kilometry po wyjściu z Orszowej to strona serbska wygląda bardziej naturalnie.




Po jakimś czasie łagodne brzegi ostro strzelają w górę a spomiędzy ściany drzew zaczynają przebijać się skały. Z każdym kilometrem coraz bardziej imponujące i potężne. A między nimi, po serbskiej stronie tablica. Taka tip top historyczna, mająca na karku niemal dwa tysiące lat.

Tablica Trajana to pierwszy poważny przystanek podczas rejsu. Tablica upamiętniająca wybudowanie przez cesarskie legiony drogi wzdłuż Dunaju powstała w roku 100. w przededniu rozpoczęcia zwycięskiej wojny z ostatnim władcą Daków, Decebalem. I gdyby nie czujność operacyjna archeologów i historyków to zapewne i ona zaginęłaby w wodach Dunaju – oryginalnie bowiem znajdowała się tuż nad taflą rzeki i podczas budowy zapory została (wraz z wielkim kawałem skały) przeniesiona kilkadziesiąt metrów wyżej. I choć nie wszystkie elementy z oryginalnej tablicy dotrwały naszych czasów to i tak trzeba się cieszyć, że udało się ją w ogóle uratować.


A skoro a Decebalu mowa to wystarczy przepłynąć kilkaset metrów i obrócić głowę w stronę Rumunii. Tam, w niewielkiej zatoczce zobaczycie chyba najbardziej emblematyczny element Żelaznej Bramy. Chipul iul Decebal, wykutą w skale twarz ostatniego króla Daków, jedną z największych w Europie rzeźb tego rodzaju.

Choć zdecydowanie nie tak pieczołowicie naturalistyczna jak Twarze Prezydentów z Mount Rashmore to i tak robi wielkie wrażenie. Wysoka na 43 i szeroka na 32 metry twarz jest efektem idei powstałej w głowie Iosifa Constantina Dragana, jednego z najbogatszych ludzi w Rumunii i głównego piewcy czegoś co można by nazwać turbodakizmem. Uderzające w nacjonalistyczne nuty twierdzenia o Dakach jako kolebce cywilizacji Europejskiej można włożyć między turbolechickie bajki, ale samej rzeźbie nie można odmówić symbolicznej mocy – oto Decebal, ostatni władca Daków, toczący długie wojny z dwoma rzymskimi cesarzami, znany z tego, że nad niewolę u Rzymian wybrał śmierć, ponownie spogląda na rumuńską granicę.


Skała świetnie prezentuje się z rzeki, a podróżujący autem mają do dyspozycji nie mniej ciekawy mostek przy drodze 57. Po sąsiedzku, bo o rzut kamieniem od mostu znajduje się monastyr Świętych Archaniołów Michała i Gabriela oraz Trójcy Świętej zwany częściej monastyrem Mraconia. Świątynia jest nowa bo też poprzednia została wyburzona podczas budowania zapory… ale i przed wielką inwestycją miejsce to nie miało szczęścia do historii – przez dwa stulecia co kilkadziesiąt lat świątynia była atakowana, niszczona, budowana na nowa, atakowana i tak w kółko. Jeśli podróżujecie autem to warto zrobić szybki postój i rzucić okiem do środka, malowidła jak zawsze zachwycają.


W tym miejscu zaczyna się część Żelaznych Wrót gdzie pierwsze skrzypce gra natura i nic co stworzył człowiek nie ma tu startu. Cazanele Mici i Miri, Duże i Małe Kotły, wąwozy zawdzięczające swe nazwy niegdysiejszemu silnemu nurtowi Dunaju, wielce utemperowane przez budowę zapory. Rzeka obi się tu niezwykle wąska by po chwili „rozlać się” na sztucznie utworzoną zatokę wokół Dubovej a potem znowu zwęzić. Skaliste ściany wznoszą się na setki metrów a widoki jakie się przed nami rozpościerają to cudo – jak widać nie trzeba podróżować do Chorwacji czy Czarnogóry by zachwycić się „fiordami” południa Europy. Zresztą tu słowa i tak nie oddadzą tego co was tam czeka.







Jeśli tylko będziecie mieli ku temu sposobność to polecam przyjrzeć się tym fantastycznym okolicznościom przyrody, z któregoś z punktów widokowych po obu stronach Dunaju. Kilkukilometrowe szlaki na Mali (metrów 626pm) i Veliki Štrbac (768m) w Serbii zadowolą bardziej wytrawnych piechurów, ale i dwa razy niższe Ciucarul Mare i Mici w Rumunii nie rozczarują poszukujących fajnych panoram. Wdrapanie się, na któryś z tych punktów i zobaczenie końca/początku Karpat to jeden z naszych celów podczas kolejnej wizyty w tych okolicach. „Za nas” zrobili to z pewnością wam znani Anita i Paweł ze 101 Countries Before 50.

Jakby tego było mało to kawałek dalej natrafiamy na dwie jaskinie, obie możliwe do eksploracji jeśli tylko poruszacie się motorówką. Jaskinia Ponicova jest dość charakterystyczna i bez problemu widać ją (wraz z ciemnymi naciekami) z daleka. To największa z jaskiń Żelaznej Bramy i da się do niej dojść także od strony drogi 57. Z tego co czytałem szlak jest jednak dość mało czytelny i miejscami ciężki. Drugą z jaskiń poznacie po wielkiej ilości zatrzymujących się w jej pobliżu łódek i motorówek. Dostanie się na ląd jest tu zdecydowanie łatwiejsze, sama jest bowiem dużo bardziej turystyczna a w sezonie istnieje możliwość, że za jej zwiedzenie będziecie musieli zapłacić niewielką kwotę – w zamian przewodnik opowie wam jej historię. A ta jest całkiem ciekawa i długa. Przy okazji zdaje mi się, że w wielu miejscach polskiego internetu jaskinia bywa mylnie nazywana. Przylgnęło do niej bowiem miano jaskini Weteranów. Podczas austriacko-tureckiej wojny pod koniec XVII wieku owi weterani z cesarskiej armii mieli znaleźć tu schronienie przed Turkami, którzy przez przeszło 40 dni próbowali jaskinię zdobyć. Ogólnie wszystko się zgadza, żołnierze w jaskini się schronili i długo dawali odpór atakującymi, ale geneza nazwy jest zdecydowanie prostsza – pochodzi od ich dowódcy, Friedricha Veteraniego. Po prostu.



I cóż, tak po około 25 kilometrach przychodzi ta chwila by zawrócić. To „ledwo” 20% długości całej Żelaznej Bramy, ale myślę, że sprawdzą się one tak w ramach przystawki do dalszego eksplorowania przełomu jak i w roli pojedynczego wypadu nad Dunaj. Szczękoopadające widoki, dużo historii, ciekawych i nieoczywistych miejsc, piękna natura. Czego chcieć więcej, nie ma szans byście opuścili to miejsce rozczarowanymi 🙂
Na pożegnanie łapcie jeszcze kilka kadrów. Cześć!










Myślę, że za tak ciekawy reportaż nawet ludzie ulicy by pana uszanowali (chociażby za same zdjęcia 😉 W każdym razie szacunek ludzi ze wsi (w mojej osobie) pan ma.
P.S. Jestem nauczycielem historii z wykształcenia, a o tej tablicy Trajana nie wiedziałam! dzięki!
PolubieniePolubienie
Opis Żelaznej Bramy i jej znaczenia w kontekście Dunaju jest niezwykle fascynujący. To naprawdę imponujący fragment tej wielkiej rzeki, który przyciąga uwagę swoją historią, przyrodą i niezwykłym urokiem.
PolubieniePolubienie
Po przeczytaniu, tym bardziej niecierpliwie czekam do soboty. Wspaniałe wprowadzenie do wyjazdu w to miejsce. Dzięki i pozdrawiam, Zbyszek
PolubieniePolubienie
Super, sam bym chętnie wrócił więc życzę jak najlepszych wrażeń! 🙂
PolubieniePolubienie