Cześć! Dziś zabieram was do Bełogradczika, bułgarskiej perełki, która to wciąż znajduje się w cieniu wielu innych atrakcji tego państwa. Mówię to jako wybitny znawca Bułgarii, który spędził w tym kraju ilość dni policzalnych na palcach jednej ręki 😉 Serio jednak, mimo małego doświadczenia zakładam, że miejsce to raczej na długo pozostanie w naszym topie bułgarskich atrakcji. A kto wie, może i pozostanie tam na zawsze bo wybuchowa mieszanka niezwykłych skalnych formacji, pięknie wkomponowanej weń twierdzy, jaskiń i ciągnącej się po horyzont panoramy Starej Płaniny (z Midżurem na czele) to rzecz absolutnie warta zobaczenia
Zapraszam!

Niewielkie miasteczko na zachodzie Bułgarii było chyba najważniejszym z naszych przystanków na tegorocznej wakacyjnej marszrucie, jej najdalszym punktem, zwieńczeniem, wisienką na torcie. Powodów jest kilka.
Po pierwsze primo: totalnie cudowna przyroda, setki czerwonawych piaskowcowo-zlepieńcowych skał tworzących absolutnie kosmiczne krajobrazy. Trochę to jakby Góry Stołowe, greckie Meteory czy czerwone australijskie skały miały dziecko. Piękne, o setkach kształtów, barwie rdzawej… Monumentalne skalne miasto rozbite na pojedyncze „osiedla” ciągnące się kilometrami, puste szlaki prowadzące do jaskiń i kolejnych zjawiskowych punktów widokowych. No sztos.


Po drugie primo: w skałach owych już w starożytności wybudowano fortecę. Bo co się męczyć z murami i basztami skoro połowę roboty odwaliła natura. I tak od Rzymian, Bizanjcujm przez bułgarskich carów po Turków i ponownie Bułgarów twierdza się rozrastała stale przeto komponując ze skalnym otoczeniem niczym ot choćby tolkienowski Helmowy Jar czy już całkiem rzeczywisty zamek w Oybin. Powiedzieć, że pięknie to dziś wygląda to nic nie powiedzieć. A, że zwiedzanie twierdzy jest również łazęgą po skałach to mamy dwie pieczenie na jednym ogniu.


No i po trzecie primo, ultimo: na to wszystko nakłada się zjawiskowa panorama Starej Płaniny, ciągnąca się caluśki horyzont. Dawno żaden widok nie wywarł na mnie takiego wrażenia. Kolejne szczyty falami wyrastają jeden za drugim a kontemplować je można w pełnym spokoju. Bo jakimś cudem te piękne krajobrazy wciąż nie przyciągają tłumów.


Dzięki temu sam Bełogradczik wciąż jest miasteczkiem z klimatem południowo-wschodniego rozgardiaszu, gdzie nie wdarła się jeszcze wielka turystyka, jest miejscem spokojnym, w którym po prostu dobrze się czujesz. Nawet mimo tego, że wielka część zabudowań najlepsze lata ma za sobą a budynki o historycznej wartości można policzyć na palcach obu rąk. I wiecie co, nie przeszkadza to zupełnie.

BEŁOGRADCZIK – DOTARCIE NA MIEJSCE
Tak, Bełogradczik leży daleko od turystycznego centrum Bułgarii, 170km od Sofii a od popularnego wybrzeża Morza Czarnego oddalony jest o kilometrów przeszło 500. Ma to swoje plusy (jak na przykład bardzo przyjazne ceny WSZYSTKIEGO) jak i wady, głównie komunikacyjne. Dlatego północno-zachodnie krańce kraju najlepiej odwiedzić własnym bądź wynajętym samochodem. My jednak postanowiliśmy, że z Polski dostaniemy się tu… autobusami i pociągami, przez Czechy, Węgry i Rumunię! Kto zna rumuńską kolej ten wie, że nie są to łatwe sprawy.

Bełogradczik już sam w sobie nie jest wybitnie skomunikowany z resztą kraju. Cztery busy dziennie (i to od poniedziałku do piątku), jeden w sobotę (i posucha w niedzielę) z Widynia, jeden dziennie z Sofii i to w zasadzie wszystko. Są jeszcze dość częste ciuchcie z Widynia, ale zatrzymują się w niedalekich Gara Oreshets i Bela skąd można spróbować złapać stopa. Rozpiskę busików znajdziecie tutaj, bilet kosztuje 5 lew (plus 2 za większy bagaż).
W Sofii można też znaleźć wiele ofert jednodniowych wycieczek, ale nie do końca je polecam – na miejscu warto spędzić trochę więcej czasu, załapać się tak na wschód jak i zachód słońca, no a taka wycieczka trochę to uniemożliwia. Choć każdy zwiedza jak chce a niekiedy nie ma wyjścia i tylko takie jednodniówki pozostają*.
* – wycieczki takie mają jednak swoje zalety: zazwyczaj w programie mają wizyty w okolicznych jaskiniach, do których bez własnego samochodu trudno się dostać.
No i dobrze, my postanowiliśmy jednak zaufać pociągom i autobusom. I wszystko byłoby pięknie… gdyby nie to, że w sobotę, będąc już w Widyniu uświadomiliśmy sobie, że nazajutrz żaden busik nie kursuje. I wiecie co? Niektórzy mówią, że nie można dotrzeć do Bełogradcziku na czas jeśli zapomniało się o tak ważkiej kwestii. Ale to nieprawda. Wystarczy wcześnie wstać w niedzielę, podjechać pociągiem do Gara Oreshets i z buta machnąć 12 kilometrowy spacer. To się nazywa odpowiedzialność.

BEŁOGRADCZIK – SPACER Z GARA ORESHETS
Gara Oreshets jest taką wsią, którą zwykłem nazywać ogródkami działkowymi na sterydach. Niskie, piętrowe domki z ogródkami pełnymi owocowych drzewek ciągną wzdłuż nieregularnej siatki uliczek. Za dworcem na sporym zielonym placu-parku mimo wczesnej godziny przesiadują już miejscowi. Gwar panuje też w jedynej otwartej już kawiarni. Tam można wypić poranną kawę i kontemplować budzącą się do życia ulicę.

Wokół placu pojedyncze wyższe budynki o elewacjach z dawna już zmęczonych życiem, w dużej mierze to pozostałości po powojennej kolektywizacji i powstaniu kilku zakładów pracy. Z kolei na jego skraju czeka niespodzianka a Bartowi facjata rozjaśnia się w uśmiechu. Czechosłowacki Aero L-29 Delfin, do niedawna służący w bułgarskich siłach powietrznych. Z jakiego powodu trafił do niewielkiej wsi? Pojęcia nie mam. Dziś służy za tło dla tablicy upamiętniającej poległych w obu Wojnach Światowych.


Droga z Gara Oreshets do Bełogradczika to niespełna 12 kilometrów spaceru po asfalcie. Ze złapaniem stopa nie byłoby większego problemu… ale widoki jakie się otwierają są tak kapitalne, że naprawdę warto rozważyć łazikowanie. Tak, i nawet asfalt nie przeszkadza. Wieś i miasteczko oddzielone są wysokimi na 700 metrów pagórami, droga wije się i dość stromo (jak na okoliczne warunki) wznosi do przełęczy na metrach 600 po czym spokojnie opada już do samego miasta.


Jeśli macie czas to po drodze można odbić trochę w kierunku pojawiających się co i rusz skałek. Mniej więcej w połowie wspinaczki na przełęcz kilkaset metrów od drogi znajduje się jaskinia Kozarnika, słynna z odkrycia śladów wędrujących przed tysiącami lat Neandertalczyków, ale i przede wszystkim ze znalezienia jednych z najstarszych w Europie krzemieni wykorzystywanych przez ludzi. Z racji tego, że wciąż prowadzone są tam badania archeologiczne (oraz tego, że przegapiliśmy zejście) zostawiliśmy ją jednak w spokoju. Głupio byłoby zadeptać być może jakieś ważne artefakty.
Anyway, po rozpoczęciu zejścia/zjazdu do miasta widoki całkowicie nikną za zasłoną zieleni. Wystarczy jednak parę metrów bez drzew i oto przed waszymi oczami ukaże się rzecz cudowna: miasto Bełogradczik pełne domów o pomarańczowych dachach i białych elewacjach, wzbijające się na kilkadziesiąt metrów szaro-rdzawe skały a w tle majestatyczna ściana Starej Płaniny. Po takie panoramy tutaj się przybywa!


BEŁOGRADCZIK – SKAŁY, PIĘKNE SKAŁY
Nie ma co się oszukiwać: gdyby nie natura to Bełogradczik byłby zapewne jednym z wielu nikomu nic nie mówiących bułgarskich miasteczek, ot takim przez które przejeżdża się nie zwracając nań zbytniej uwagi. Cóż, niewielkie miasto może mówić o szczęściu i dzięki wydarzeniom podobnym do tych, które ukształtowały Góry Stołowe jest miejscem absolutnie zjawiskowym i wartym odwiedzenia. I wciąż znanym zbyt mało.



Potężne baszty, osiedla i całe skalne miasta wyrastają ponad okolicę na obszarze prawie 50 kilometrów kwadratowych. Szare skały z rdzawymi odcieniami, mierzące niekiedy do 200 metrów są pozostałościami po długiej i cierpliwej działalności Matki Natury, rozpoczętej już 230 milionów lat temu.
Mamy początki kształtowania się Starej Płaniny, angaż w roli morskiego dna, osiadanie ton piasków, żwirów, twardnienie skał, mieszanie się piaskowców i zlepieńców, wszechobecny tlenek żelaza nadający skałom czerwonawej barwy, cofnięcie się morza, kolejne wypiętrzanie się gór, wietrzenie, erozja, taka sytuacja. Znamy ten schemat z naszych Gór Stołowych. I uwielbiamy jego efekty. No to wyobraźmy sobie jeszcze, że Bełogradczyckie Skały popiły to wszystko sokiem z gumijagód. Pięknie i imponująco to wygląda.



Wokół miasta wyrastają setki fantazyjnych skał, poprowadzonych jest też kilka szlaków, kapitalnych punktów widokowych jest bez liku. Szwendanie się po okolicy sprawi wam dużo frajdy.
BEŁOGRADCZIK – JASKINIA LEPENITSA
Szlakiem, który bez wyjątku poleciłbym każdemu jest ten prowadzący do jaskini Lepenitsa, znaczony czerwoną farbą. Co prawda do samej jaskini nie doszliśmy, bo ostatnie niemal pionowe metry zejścia sprawiły, że zrobiliśmy wycof, ale totalnie oszałamiające krajobrazy po drodze sprawiają, że i tak było warto.

Szlak zaczyna się przy restauracji Mislen Kamak (którą zresztą polecam, piękne ma widoki z tarasu a i jedzonko przednie), ma 4 kilometry długości i ponadprzeciętną ilość świetnych punktów widokowych. Każdy kolejny zdaje się być ciekawszym od poprzedniego.

Po drodze zobaczycie, że zaznaczone na mapie Muzeum Przyrodnicze występuje już tylko na mapie – ładny budynek stoi opuszczony i zabity dechami. Cóż, nie ma muzeum to przyroda sama do nas przyszła, po drodze spotkaliśmy bowiem pięknego greckiego żółwia. Niemały gagatek na luzaku spacerował sobie bokiem naszej ścieżki i wyglądał przeuroczo. Ech, pomyśleć, że dawniej był tu popularnym przysmakiem…



Szlak niemal do samego końca nie jest wymagający, momentami sprawia wrażenie portalu gdzieś w australijskie bezdroża. Do dwóch najciekawszych punktów widokowych trzeba na chwilę zboczyć z kursu – ścieżka w pewnym momencie dwa wam do wyboru dwa kierunki, kierujcie na ten bez koloru. Warto.



Ostatnie kilkaset metrów to jednak już nie przelewki. Dość strome zejście wymaga skupienia, dobrego obuwia i sprawności. Dla Barta z jego błędnikiem… no i z moimi trampkami było to wystarczająco by powiedzieć stop. Trochę żałuję, że do jaskini nie dotarliśmy, ale tylko trochę. Wam życzę udanego finiszu 🙂 Bo jaskinia zdaje się być miejscem diablo ciekawym a jej największym plusem jest to, że posiada dwa poziomy!
No, ale za to spotkaliśmy dinozaura, jedną z największych Bełogradczyckich skał. Choć bardziej Jabbę Hutta przypomina, ale co ja tam wiem.


W poszukiwaniu skał mniej znanych a równie zjawiskowych warto udać się też w okolice wsi Dabravka bądź Borovitsa gdzie w cieniu strzelistej formacji Borov kamak przycupnął zabytkowy kościółek, zbudowany z miejscowych, czerwonych kamieni. Widok iście niecodzienny.

BEŁOGRADCZIK – KALETO, TWIERDZA W SKAŁACH
Niecałe dwa tysiące lat temu okoliczne ziemie znalazły się pod panowaniem Cesarstwa Rzymskiego. Nie potrzeba było wiele czasu by stacjonujące tu legiony dostrzegły w miejscowych skałach coś więcej niźli piękno natury. Wysokie skalne baszty idealnie nadawały się do wzniesienia między nimi przyczółku obserwacyjnego. Jak się okaże rozpoczęta przez rzymian budowa przypadnie do gustu wszystkim kolejnym panującym w Bułgarii dzięki czemu niewielki z początku fort rozrośnie się do olbrzymich rozmiarów twierdzy. Przed wami Kaleto, chyba najbardziej emblematyczne miejsce w Bełogradcziku.

Jedna z największych, zachowanych twierdz w całej Bułgarii, zabytek o wyjątkowej randze, do tego niesamowicie wpleciony w skały umożliwiające podziwianie całej okolicy. Miejsce, które bezsprzecznie ląduje w szufladzie: „Zajedwabiste!”.
Dwa tysiące lat wystarczyło by z niewielkiego przyczółku wyrosła twierdza wzniesiona wedle najlepszych europejskich standardów. Fortyfikacje służyły Bizancjum, legendarnemu władcy Starcimirowi, imperium Osmańskiemu i ponownie Bułgarom. Była świadkiem wszystkich konfliktów, tak tych wielkich jak i mniejszych, lokalnych, przetaczających się przez tereny Bułgarii nad wyraz często. Zagłębienie się w burzliwą historię miasta i twierdzy pokazuje jak mało wiemy o tym regionie.
Trochę rozczarowani mogą być ci, którzy liczą na eksplorowanie wnętrz, jakieś sale z ekspozycjami. W Bełogradcziku z historycznej tkanki twierdzy do podziwiania mamy „tylko” nieskończone mury, bramy i pozostałości bastionów.


XIX-wieczne mury są grube nawet na 2,5 metra a w najwyższych miejscach sięgają ponad 10. Ostatni garnizon opuścił twierdzę przeszło sto lat temu i dziś fortyfikacje służą już tylko za atrakcję turystyczną. Pokonując dwa dziedzińce, trzy bramy i setki schodów zostawia się za sobą dzieło człowieka i wkracza na wysokie skały. Możliwość wejścia na cudowną naturalną platformę widokową to wartość dodana twierdzy. Oj tak!




Twierdzę najlepiej odwiedzić popołudniem, kiedy słońce pięknie oświetla jej mury, nie przeszkadzając przy przeto przy podziwianiu kapitalnych widoków. Stara Płanina prezentuje się zeń niezwykle majestatycznie. W kilku miejscach zainstalowano barierki, dzięki którym w bardziej eksponowanych miejscach można poczuć się pewniej – a że ich kolor stapia się ze skałami (a nie idzie drogą niesławnych lwóweckich biało-czerwonych ;)) to nie powinniście mieć z nimi problemu.




Zwiedzać można cały tydzień, wraz z sezonem zmieniają się tylko godziny otwarcia – szczegóły znajdziecie tutaj. Bilet normalny kosztuje 6 lew.
Przy twierdzy znajdziecie parking, kilka budek z przekąskami, miejscowym winem no i hotel z restauracją, która to po godzinie 17 nie serwuje już obiadów. Albo my mieliśmy pecha 😛

Po zwiedzeniu twierdzy można wybrać się na spacer wokół warowni. I skał. Głównie to skał. 1,5 kilometrowy szlak prowadzi laskiem i w ciągu upalnego dnia choć na chwilę potrafi dać schronienie od skwaru. Idąc nim powinniście dotrzecie do takiej maciupkiej jaskini a zaraz potem na fajną polankę, z której często startują balony – w sumie to nawet i niedługo, najbliżej od 22 do 25 września. Lot fajna sprawa, ale z tego co widzieliśmy kosztuje on bagatela 300 lew, (czyli mniej więcej 700 złotych) :O




Spacer ten nie wyczerpuje punktów widokowych w mieście. Cofając się pod Twierdzę warto zrobić kilka kroków na południe do pozostałości po drugim przyczółku. Ruiny zwane Łacińską Twierdzą są ciekawe nie tylko ze względu na fajne spojrzenie na Twierdzę główną, ale i z racji tego, że są kapitalnym przykładem tego czym są zlepieńce.


BEŁOGRADCZIK – SPACER PO MIEŚCIE
Większość osób przybywa do Bełogradczika tylko i wyłącznie by zobaczyć twierdzę. Spoko, to w końcu największa atrakcja miasta. My mieliśmy chwilę by dłużej się tam pokręcić i powiem wam, że warto byście zrobili choć krótki spacer.

Jasne, nie jest to miasto, które rzuca na kolana zabytkową tkanką. Wiekowych a tym bardziej, wiekowych i zadbanych budynków jest tam jak na lekarstwo… ale być może właśnie to czyni je też intrygującym. Poszukiwanie śladów przeszłości w takim miejscu jest bardziej wymagające a co za tym idzie daje więcej satysfakcji.
Przybywających z północy wita potężny gmach dawnej fabryki telefonów, niegdyś jednej z największych w caluśkiej Bułgarii. Dziś jej w większości puste budynki służą ot choćby za pole walki do miejscowych grup airsoftowych. No przyznam, że miejscówkę znaleźli sobie idealną.
W latach 80., czasie największego rozkwitu fabryka zatrudniała przeszło 2500 pracowników. Dziś opuszczona wraz z szeregiem rozsianych po mieście rozpadających się domów jest niejako symbolem wyludniającego się kraju. W ciągu niecałych 40 lat populacja Bełogradczika zmniejszyła się o niemal połowę. Nie wiem, a ile w tym konsekwencji tego, że z każdym rokiem liczba zgonów coraz bardziej przewyższa ilość narodzin, ilu w tej liczbie jest bułgarskich Turków, którzy pod koniec komunizmu zostali zmuszeni do opuszczenia kraju, ilu młodych szukających szczęścia na zachodzie Europy. Faktem jest, że wiele domów stoi pustych, niektóre trzymają się jeszcze tylko na słowo honoru.



Trudno określić, który z budynków miasta (poza twierdzą) ma najstarszą metrykę. Czy to te przy głównym placu miasteczka, placu Odrodzenia? Miejsce to od lat jest sercem Bełogradczika, przyciągającym doń mieszkańców. Dawniej jednak, jego urok był niezaprzeczalnie większy a to za sprawą pięknego Teatru, który z nieznanych mi powodów został rozebrany tuż po II WŚ a powstały w jego miejscu Dom Kultury… cóż urodą nie grzeszy. Plac cierpi jednak na znaną nam przypadłość totalnego zabetonowania i nie powinno was dziwić to, że za dnia świeci pustkami, ludzie pochowani są w kawiarenkach i dopiero wieczorem staje się on miejscem zabaw całych rodzin.



Stare zdjęcia takich miast wywołują u mnie fale nostalgii. Tak, nawet za czymś czego nie znałem. Bo boli to, że naprawdę ładna XIX-wieczna zabudowa tzw. bułgarskiego odrodzenia w dużej mierze ustąpiła miejsce powojennym kamienicom czy domkom jednorodzinnym, takim bez większego wyrazu. A dziś dodatkowo często zaniedbanym. Jednym z budynków, który przetrwał jest ten, w którym dziś mieści się Muzeum Historyczne. Niestety z jakiegoś powodu było zamknięte i jedyne co mogliśmy obejrzeć to kilka rzymskich płyt na dziedzińcu. Tak samo, po Turkach mamy twierdzę i te jej elementy rozbudowane w czasie panowania Imperium Osmańskiego, ale poza tym ślady ich obecności nie są takie oczywiste. Poza meczetem Hagi Husein z 1751 roku, dziś chyba już nie służącym za miejsce modłów. Wysoka, charakterystyczna wieża minaretu oraz resztki starych polichromii wokół drzwi to chyba najmocniejsze z tureckich stempli w miejskiej tkance.



Jedyną czynną placówkę kultury, Galerię Sztuki sobie odpuściliśmy sądząc, że raczej wiele ciekawych rzeczy tam nie zobaczymy. A okazuje się, że to jedno z ważniejszych w Bułgarii centrów malarstwa naiwnego i kurczę chętnie obejrzałbym prace takich „nieprofesjonalistów”. A do tego obrazy Vladimira Dimitrova Maystory czy Yoana Levieva, No mała perełka się w Bełogradcziku skryła.

Pośród tych wszystkich nie zawsze zadbanych domków i kamienic elementem przynoszącym uśmiech na twarzy są skrzynki elektryczne, pomalowane w najróżniejsze motywy, niekiedy związane z miastem, a czasami bardziej uniwersalne. Ale pozytywne. I kolorowe, ładne takie. Niby nic a ożywia te ulice.





I wiecie co? Tu zakończę nas spacer. Sami po chwili w Bełogradcziku będziecie wiedzieć czy to miasto po, którym chcecie się powłóczyć i warto dać mu szansę, czy też po prostu skupicie się na Twierdzy, skałach i „Arivederci Roma!”. Wybór należy do was, udanej wizyty!




Wow! Nogi same rwą się do wyruszenia do Belogradczika i jego skał…😁 Nadzwyczaj piękna okolica, na pewno warta polecenia, choć ze względu na temperaturę chyba lepiej tam przybyć wiosną.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Taaak, chyba wspomnę też o tym bo upał był taki, że robiliśmy sobie siestę od 15 do 18 :O
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Oj, cudnie, cudnie! Co za widoki! A ta twierdza wyzuwa z butów, nawet elfy by się nie powstydziły. Byłam w Bułgarii tylko raz, ale za to w 1986 roku, więc załapałam się na klimaty już dzisiaj nieosiągalne (np. międzynarodowy obóz w Galacie dla młodzieży z bratnich krajów :-D). Chciałabym jeszcze raz tam pojechać chociażby dla takiej przygody, jak wasza.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Przepiękne miejsce, spodziewaliśmy się dobrych widoków, ale rzeczywistość przerosła najszczersze oczekiwania 🙂
PolubieniePolubienie
Właśnie wróciliśmy z drugiego wypadu do Bułgarii cali w zachwytach i na fali planowania trzeciego – trafiłam na Twój wpis 🙂
Dziękuję za obszerną opinię i pomocne wskazówki – mam nadzieję, że uda nam się zweryfikować je na wiosnę 2026 🙂
PolubieniePolubienie
Super! Mam nadzieję, że spodoba wam się jak i nam spodobało 🙂
PolubieniePolubienie