I’m (not) singing in the rain cz.2

Są takie dni, kiedy człowiek ma w planach wiele, ale niewiele z planów tych wychodzi. Drugi dzień w Brunico należał do takich a to głównie ze względu na niezwykłą, deszczową pogodę. A jak na złość dzień zaczął się od wybornie słonecznego nieba…

Caluteńką noc padało, padało zresztą od popołudnia dnia poprzedniego. Gdy około 9 rano przestało, cały las wokół campingu zaczął parować dając niezwykły spektakl.

Mając zgubną nadzieję na pogodę szybko wpałaszowałem śniadanie i ekspresowo udałem się do miasta. Plan dnia zakładał wypad w alpejskie doliny – Valle Tures oraz Valle Aurina. Autobus do Casere odchodził około południa dlatego miałem dłuższą chwilę na bliższe poznanie miasta w którym nocowałem.

Brunico jest raczej niewielkie, raptem 15 tysięcy mieszkańców, ale jak na południowo tyrolskie standardy jest to całkiem sporo. Najbardziej znane jest z faktu bycia najlepszą bazą wypadową na Kronplatz, przez wielu górę nr 1 jeśli idzie o narciarstwo w regionie. Przez miasto płynie rzeka Rienz, po całonocnych opadach wzburzona jakoby „miotał nią szatan”, że zacytuję pewnego znanego skądinąd księdza.

dscf1789

Nad mieściną góruje odrestaurowany pałac biskupi, obecnie siedziba jednego z oddziałów muzeum Reinholda Messnera – w dużej mierze poświęcony ludom zamieszkującym wysokogórskie regiony Azji czy Ameryki Południowej. Ze wzgórza rozciąga się niezła panorama miasta z rozległymi dolinami na dalszym planie.

Główną arterią miasta jest świetnie zachowana ulica Via Centrale z dziesiątkami dobrze zachowanych kolorowych kamienic, przyozdobionych akurat flagami Interu Mediolan, który w okolicy przygotowywał się do sezonu. Miałem to szczęście, że z jakiegoś powodu wszystkie piekarnie i cukiernie wystawiały się tego dnia na ulicy i serwowały przechodniom tony swoich smakołyków – jak się domyślacie nie odmawiałem 😉 Z ulicy, jak i prawie z każdego miejsca w mieście w oczy rzucają się bliźniacze wieże kościoła parafialnego, odbudowanej w neoromańskim stylu katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.

Via Centrale
Dwie Wieże

Nadeszła godzina wyjazdu do Casere. I skończyła się pogoda. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, które straszyły natychmiastowym deszczem.

Autobus 450 dojeżdża do Casere w ciągu godziny. To w zasadzie zbiór kilku chat, hoteli, pensjonatów, muzeum górnictwa oraz wielgaśne centrum informacyjne ze sporym tarasem widokowym na całą dolinę. Tam też schowałem się przed deszczem 🙂

A tak fajnie się zapowiadał dzień

Zanim jednak rozpadało się na dobre zdołałem pobawić się w berka z krowami pilnującymi kościoła Ducha Świętego, ponapawałem się widokiem imponującego wodospadu oraz uroiłem sobie, że osiągnięcie chociażby Adleralm jest w moim zasięgu. Deszcz wybił mi to ostatnie z głowy. Szczęściem Turist Center okazało się naprawdę spoko miejscem i godzinka tam spędzona straconą nie była.

DSCF1833.jpg
Nawet krowy schowały się przed deszczem 😦

Deszcz nie przestawał padać i wizja przebijania się na wyższe partie gór w takich warunkach mocno do mnie nie przemawiała, dlatego podjąłem niechcianą decyzję: ritern – tak wiem, słabiak jestem. W połowie drogi jednak deszcz zelżał, ba prawie zanikł dlaczegóż to wysiadłem w Sand in Taufers celem odwiedzenia tamtejszego zamku. Jedna z najbardziej charakterystycznych i imponującycyh warowni regionu góruje nad miastem, majestatycznie kontrastując z Alpami w tle… a nie – tamtego dnia tłem była wielka masa chmur.

Tę niezwykłą sielankę – zamek robi kapitalne wrażenie – zepsuł jeden ‚nieszkodliwy’ szkopuł: był zamknięty (w ten jeden dzień!) ze względu na jakiś nagły wypadek. Juppi! Troszkę rozczarowany przypomniałem sobie o okolicznych wodospadach, Reinbach tudzież Riva. Cóż, by do nich dojść trzeba pokonać całe miasteczko, pierw wzdłuż Auriny a potem leśnym traktem, ale zapewniam, warto. Po tym małym sukcesie poszwędałem się jeszcze trochę po centrum… aż nagle na mą strapioną twarz padł promień słońca 😀 Było już co prawda późno, ale przerzedzające się chmury i jaśniejący w słońcu Schwarze Wand napełniły mnie całą gamą pozytywnych emocji, to było coś pięknego.

DSCF1874.jpg
Schwarze Wand biczys!

Pełen nadziei wróciłem do Brunico, gdzie:

a) pogoda w dalszym ciągu szła ku dobremu,

b) na kolacyjkę zrobiłem sobie Paellę od TravelLunch – najlepsze co od nich jadłem!

i był to najlepszy z możliwych sposobów na zakończenie tych dwóch nie-do-końca udanych dni. Co więcej, następne 48 godzin z nawiązką zrekompensowały wszystko co przez ten czas mnie wkurzyło!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.