Tokio: Shibuya – spacer pełen kręcenia nosem, ale i zachwytu nad Meiji-jingu i Parkiem Yoyogi

Cześć! Dziś w naszej tokijskiej szwendaczce obierzemy kierunek zachodni a naszym celem będzie jedna z popularniejszych dzielnic japońskiej stolicy, Shibuya. Jednak początkowo, z racji na aurę a raczej moją reakcję nań będzie to spacer zdecydowanie daleki od zachwytów – jego koniec przeto, jak najbardziej już fajowym będzie 🙂

tak, logistyka tego dnia dostała urlop bo nie dość, że przez pierwszą jego połowę pogoda była pod psem – co wiąże się z absolutnym rozstrojeniem mojego skupienia – to też co krok zaskakiwany byłem wydarzeniami towarzyszącymi wielce rozpraszającymi 😀 A całkowite nieprzygotowanie na rozpoczynający się wówczas festiwal Kanda Matsuri to już w ogóle mój grzech numer jeden. Choć prawdę powiedziawszy wszystko co niespodziewanie stanęło na mojej drodze, okazało się diablo satysfakcjonujące i koniec końców chaos obrócił się w samo  dobro 🙂 A matsuri i popołudniowe wylądowanie w okolicach Kandy i Nihonbashi by tam choć trochę liznąć atmosfery festiwalu to już w ogóle*. Potem jeszcze wieczorem zdążyć na mecz baseb… znaczy się yakyū  i git!

* – kurczę, myślałem, że zmieszczę wszystko w jednym wpisie, ale znowu niepotrzebnie się rozpisałem i matsuri wraz z meczem baseballa przedstawię wam następnym razem.

Wieczny Las Meiji-jingu.
Po drodze zastrzyk energii na festiwalu Kanda Matsuri.
A wieczorem mecz najpopularniejszego sportu w Japonii.

Tak, deszczowa pogoda to mój kryptonit. Kiedy po przebudzeniu widzę ciemne chmury i choćby siąpiący z nich deszcz to od razu poziom energii na nadchodzące godziny pikuje w dół. Nawet w miejscach tak nowych i ekscytujących jak Tokio. No, ale nic, trzeba było zacisnąć zęby i ruszyć. Los chciał, że dzień ten obfitował w ciekawe zdarzenia i po jakimś czasie zła aura nie doskwierała już tak bardzo. Let’s go, kierunek zachód, zacznijmy na najsłynniejszym skrzyżowaniu w Japonii.

TOKIO: SHIBUYA (ARROW PROJECT), POMNIK HACHIKO I PORANNE MARUDZENIE

Na papierze plan dnia był – że zacytuję klasyka – „kur#a sprytny”, taki, że palce lizać, w rzeczywistości wystarczyła prognoza pogody przewidująca deszcze by zeszło ze mnie sporo pary. Pierwotnie planowana pobudka o nieludzkiej godzinie, celem zobaczenia Shibuya Crossing, pustego niemal jak w Alice in Borderlands, pozostała w sferze planów (może kiedyś nadrobię) i kiedy już, dużo później na skrzyżowaniu się pojawiłem to zupełnie nie poczułem tego co myślałem, że poczuję. Deszczyk, dookoła remonty i ludzi zdecydowany deficyt – niby miejsce szczególne, ale w takich okolicznościach zero emocji. Nawet do najbardziej banalnego punktu widokowego w Starbucksie nie chciało mi się podejść. W sumie szkoda, no ale widocznie trzeba będzie wrócić tu wieczorem, kiedy – raczej niezależnie od pogody – tłumy są tu nieporównywalnie większe i za jednym przejściem ze skrzyżowania może skorzystać kilka tysięcy przechodniów! No i wszystkie neony, z rana wtapiające się w okolicę, wieczorami mienią się kolorami rozświetlając ciemność.

Jeśli na najsłynniejszym skrzyżowaniu świata nie wyciągasz nawet aparatu to wiedz, że coś się dzieje. Musiała minąć długa chwila zanim coś „załączyło”, łapcie więc jedno z sąsiednich skrzyżowań 😀
Dom handlowy Shibuya Seibu i jego 60-tenia elewacja z charakterystycznymi oknami.

Z tego letargu wyciągnął mógł mnie nikt inny jak czworonożny symbol Shibuyi, skryty pośrodku remontowanego placu, Hachikō. Myślę, że nie muszę wam go przedstawiać, prawda? Legendarny pies rasy akita, popkulturowa ikona, symbol wierności, bohater najpiękniejszej-najsmutniejszej historii, towarzysz pewnego tokijskiego profesora, przed stu laty dzień w dzień, przez 2 lata odprowadzający swego pana na dworzec w Shibuyi, wiernie czekający na jego powrót.

Wierny pies Hachikō.

Opowieść o śmierci profesora i niezwykłej tęsknocie, uporze, miłości i nadziei psa, który przez kolejne 10 lat przychodził pod stację nadaremno wyczekując swojego profesora, chwyta za serce. Chwytała już przed 90 laty, chwytać będzie kolejne pokolenia, kilkukrotnie trafiła też na wielki ekran – amerykańską adaptację z Richardem Gere zapewne znacie dobrze. W 1934 Hachikō doczekał się upamiętnienia w postaci brązowego pomnika, stojącego nieopodal miejsca gdzie wiernie czekał na swego pana. I choć dzisiejszy pomnik jest repliką (pierwotny został… oddany na cele wojenne w czasie II Wojny Światowej) to i tak cieszy się niesłabnącą popularnością – choć to przecież tylko psiak? A może aż? Hachikō pewnie wielu z nas mógłby nauczyć kilku rzeczy.

Wojtek i Hachiko.

No i ta całkiem niefajna pogoda sprawiła, że sporawy zazwyczaj tłumek przy pomniku był… no w zasadzie go nie było, i na spokojnie, bez pośpiechu można było z Hachikō spędzić chwilkę, pocierając go za łapę. W samym Tokio znajdziecie jeszcze kilka (a w Japonii kolejnych kilkanaście) mniejszych i większych pomników mu poświęconych. Chūken Hachikō, nie zostaniesz zapomniany.

Pierwsza rocznica odsłonięcia pomnika miała miejsce ponad 90 lat temu.

Kręcąc się po najbliższej okolicy z pewnością zauważycie sporo street-artu. Ale takiego w służbie społeczeństwu. Projekt Shibuya Arrows to rzecz całkiem intrygująca bo łącząca street-artową estetykę z dawką wiedzy, która podczas klęsk żywiołowych czy innych nieszczęść może okazać się bezcenna.  Innymi słowy, to seria murali powstałych po wielkim trzęsieniu ziemi w 2011 roku, mających być graficznym przedstawieniem drogi (a raczej kierunku) do najbliższych miejsc ewakuacji (zlokalizowanych głównie w okolicach świątyń i parków) – jak pokazały wydarzenia trzęsienia ziemi Tōhoku w 2011 roku (tego zakończonego potężnym tsunami i katastrofą w elektrowni w Fukushimie), wielu przyjezdnych nie miało wiedzy gdzie udać się w razie niebezpieczeństwa i cóż, murale mają choć częściowo pomóc w nagłej sytuacji.

Projekt Shibuya Arrow czyli jak street-art wskaże ci drogę do Punktu Ewakuacji.
Projekt Shibuya Arrow czyli jak street-art wskaże ci drogę do Punktu Ewakuacji.

O ironio, choć projekt sporo czerpie z graffiti to władze dzielnicy Shibuya walczą z większością street-artu, który powstaje poza inicjatywą Arrows.

TOKIO: HARAJUKU… BEZ HARAJUKU

Anyway, dopóki deszczyk popadywał spacer bardziej był udręka niż przyjemnością. Ot, jeden z wielu tokijskich dacho-parków, znajdujący się na samym szczycie centrum handlowego Miyashita, na co dzień zapewne przyjemne miejsce, tego ranka prezentował się zdecydowanie mniej reprezentacyjnie i dość ponuro. Za to zielony taras na dachu kolejnej galerii, Tokyu Plaza Harajuku HARAKADO, wyraźnie odcinający się od szklanego budynku, sprawiał o wiele ciekawsze wrażenie. Tu jednak wszedłem na najwyższy poziom nieogaru, bo robiąc poniższe zdjęcia stałem dosłownie przed drugim budynkiem Tokyu Plaza, bliźniaczym, mogącym się pochwalić niesamowicie zjawiskowym wejściem i schodami otoczonymi niezliczonymi lustrami zaginającymi przestrzeń niczym Doktor Strange czy Nolan w Incepcji. No i co? Miałem je na wyciągnięcie ręki i przegapiłem wgapiając się w bliźniaka xd

Ciekawą odskocznią od wysokiej zabudowy i wszechobecnych galerii handlowych był niewielki placyk kryjący się za bramą strzeżoną przez dwa słonie. To takie fantastyczne miejsce, gdzie pomiędzy nowoczesnością swój kąt ma dla siebie świątynia Chosen-ji, historią sięgającą niemal 1000 lat wstecz. Często bezrefleksyjnie mijamy takie miejsca nawet nie zdając sobie sprawy z ich istnienia, a szkoda.

Park Miyashita.
Tokyu Plaza Harajuku HARAKADO.
Tokyu Plaza Harajuku HARAKADO.
Takie tam cudeńka w Omotesando. Zdjęcie : wikipedia.
Świątynia Chosen-ji.
Piękny, rzeźbiony w drewnie smoka i tennin, niebiańskiej dziewicy.

Ta część Shibuyi to sławne Harajuku, przez kilka dziesięcioleci zdecydowanie serce wielu młodzieżowych subkultur, a i obecnie chyba jedno z wciąż najważniejszych miejsc dla cosplayerów, gothic lolit i tych wszystkich bardziej ekscentrycznych i chcących się choć na chwilę wyróżnić Japończyków. Uwielbiam jak miejscowy vibe w postaci harakuju-core niesie w świat Hanabie, kapela pięknie łącząca metalcorowe i elektroniczne brzmienia z totalnie (jak dla Europejczyków) przerysowaną, kawaii estetyką – dysonans podczas pierwszego spotkania z ich muzyką i wyglądem bezcenny.

Jest to też bardzo zakupowa i turystyczna część dzielnicy. Nie na zakupy tu jednak przybyłem i w tej kwestii wystarczyło mi spojrzenie na jeden z najbardziej emblematycznych widoków okolicy, długą na kilkaset osób (i kilka godzin stania) kolejkę do sklepu założonego przez słynnego Goro Takahashiego, świętej już pamięci złotnika, którego biżuteria i wyroby skórzane zyskały status kultowych. I jak widać, przeszło 10 lat po śmierci mistrza jego nazwisko wciąż przyciąga tłumy… choć ja nie wyobrażam sobie stania w takiej kolejce.

Kolejka do loterii wejściówek do Goro’s.

Równie kultowa co sklep Goro jest ulica Takeshita, w deszczu, bez tłumów – a przez to i kolorowo ubranej młodzieży – prezentowała się szaro. Nie ma się jednak co dziwić ruch zaczyna się tam po godz. 10.00 kiedy to otwiera się większość knajpek, kawiarni (w tym tych tematycznych ze zwierzakami w roli dodatkowych atrakcji) i sklepów z akcesoriami i pamiątkami. Na szczęście nie wszystkie kawiarnie otwierały się o tej zaskakująco późnej porze i szybko wylądowałem w jednej z nich. Odpoczynek od wilgoci i wpałaszowanie małego co nieco było tym czego człowiek w takich chwilach potrzebuje. Naleśniki z kremem z orzechów makadamia i mega wielka drip coffee od uśmiechniętej ekipy Honolulu Cafe in Harajuku idealnie się tu sprawdziły, jest polecajka.

Mniamu mniamu.
Honolulu Coffee in Harajuku.
Takeshita-dori, jeszcze śpiąca.
Knajpki, kawiarnie, sklepy, salony z automatami, to Harajuku chleb powszedni.

No i dobrze, brzuszek pełen, deszcz przestawał padać. Dzień zaczynał nabierać kształtów.

TOKIO: PARK YOYOGI 

Być może to okolice najsłynniejszego skrzyżowania na świecie i popularne uliczki Harajuku są w Shibuyi największymi magnesami na turystów, ale dla mnie największym wabikiem były dwie olbrzymie (dosłownie), sąsiadujące ze sobą wyspy zieleni: przeszło stuletni las otaczający Meiji-jinguchram-sanktuarium, (poświęcony cesarzowi Meiji i jego małżonce, cesarzowej Shoken), oraz dużo młodszy Park Yoyogi będący idealnym miejscem dla wszystkich tych, którzy na świeżym powietrzu lubią aktywniej spędzić czas. Od tego drugiego zacznijmy.

Ogród różany w Parku Yoyogi.

Park Yoyogi, niegdyś plac szkoleniowy cesarskiej armii, potem teren na którym zakoszarowano armię i administrację wojskową USA, w 1964 roku przekształcony w Wioskę Olimpijską i teren zmagań sportowych. Dziś jako przepastny park jest miejscem gdzie w cieniu dawnych, monumentalnych aren sportowych można się nabiegać, naspacerować, najeździć, nagrać, napiknikować i po porostu odpocząć. Fajne, żywe miejsce. Idealne do większych i mniejszych imprez. Nie inaczej było podczas mojej wizyty.

Thai Festival w Yoyogi Park.

Park dzieli się na dwie części, północną i południową. Nad tą drugą, i dziś górują brutalistyczne budynki dawnych olimpijskich, sportowych stadionów-gimnazjów autorstwa wybitnego Kenzo Tange, wciąż służące za miejsce sportowej rywalizacji, ale i sale koncertowe czy wystawowe. Potężne gmachy Yoyogi National Gymnasium, o nieoczywistych kształtach rodem z filmów sci-fi wraz z nisko zawieszonymi chmurami tworzyły klimat idealnie pod ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera czy Ludwiga Göranssona, tymczasem dość surrealistycznie, z oddali dało się słyszeć ukulele i hawajskie pieśni. Szybko okazało się, że w jednym z gimnazjów odbywa się weekend kultury hawajskiej. A jak się okazuje związki Japonii z Hawajami nie ograniczają się tylko do Wojny na Pacyfiku, a sięgają kilkudziesięciu lat wstecz, wielkiej zarobkowej emigracji i bądź co bądź również burzliwych czasów końca królestwa Hawajów.

Yoyogi Nationam Gymnasium, brutalistyczne perełki rodem z filmów sci-fi.
Yoyogi Nationam Gymnasium, brutalistyczne perełki rodem z filmów sci-fi.
Yoyogi Nationam Gymnasium, brutalistyczne perełki rodem z filmów sci-fi.
Yoyogi Nationam Gymnasium, brutalistyczne perełki rodem z filmów sci-fi.

Północna część parku rozciąga się w bezpośrednim sąsiedztwie lasu Meiji-jingu. Część ta, pozbawiona wielkich gmachów, wiosną zachwyca sakurami, jesienią żółcią miłorzębów, pełna jest wolnych przestrzeni pozwalających na całą gamę aktywności. Tak statycznej w postaci podziwiania ogrodu różanego czy piknikowania jak i całkiem aktywnej – biegaczy, chodziarzy, rolkarzy, rowerzystów znajdziecie tu co nie miara. Tu też, najłatwiej w weekendy traficie na muzyków, tancerzy (grupa fanów rockabilly obrosła już statusem legendy) i całą gamę artystów.

Park Yoyogi.
Park Yoyogi.
Park Yoyogi.

I na kolejne imprezy. Jak choćby Thai Festival gdzie prócz mnóóóóstwa wystawców z jedzonkiem i pamiątkami można było obejrzeć występy tradycyjnych zespołów tanecznych jak i… tajskich idoli – tu załapałem się na pierwsze, drugiego nie wiem czy bym dał radę ogarnąć. I chyba te tłumy przelewające się przez Festiwal – o dość wczesnej porze – były odpowiedzią na wcześniejsze pustki na ulicach.

Wujek Wojtek i tajska IPA.
Thai Festival w Yoyogi Park.
Thai Festival w Yoyogi Park.

No, ale tak naprawdę Park jest tylko przygrywką do najwspanialszego, zielonego zakątka Shibuyi. Zaraz po sąsiedzku, Park naturalnie przechodzi w ogród. A raczej las. A w sumie jedno i drugie. Witajcie w Wiecznym lesie otaczającym Meiji-jingū, najważniejszy shintoistyczny chram w Tokio.

TOKIO: WIECZNY LAS MEIJI-JINGU

Wszystkich bram torii prowadzących pierw do lasu (i dalej chramu) nie sposób przegapić. Olbrzymie, masywne (jedna z nich jest największą drewnianą bramą w całej Japonii), liczą sobie nawet i kilkanaście metrów wysokości a jednak z łatwością nikną w cieniu jeszcze potężniejszych drzew, z lekkością rozciągających nad nimi swe gałęzie. Aż trudno ułożyć sobie w głowie fakt, że sto lat temu bramy owszem, znajdowały się w tych samych miejscach, ale drzewa dopiero co raczkowały i stanowiły skromne tło dla wzniesionych przez ludzi konstrukcji. 

Południowa brama torii prowadząca do lasu i chramu Meiji.
Szesnastolistna chryzantema, godło Japonii i symbol rodziny cesarskiej.
Jedna z bram, około 100 lat temu.

By zrozumieć niezwykłość lasu Meiji cofnijmy się w czasie. Był rok 1912 kiedy zmarł cesarz Meiji, 1914 kiedy odeszła jego żona, cesarzowa Shoken. Ich śmierć była niejako klamrą wieńczącą jeden z ważniejszych etapów w nowożytnej historii kraju. Cesarz był twarzą przeobrażania się Japonii w nowoczesne, garściami czerpiące z zachodnich idei imperium, cesarzowa, była uosobieniem wiatru zmian, wspomagająca edukacyjne aspiracje Japonek, współzałożycielka Japońskiego Towarzystwa Czerwonego Krzyża. Wraz ze śmiercią cesarza zapadła decyzja o wybudowaniu dlań chramu, odejście cesarzowej sprawiło, że idea ta wydała się niewystarczająca. Rozgorzała dyskusja w jak sposób godnie cesarską parę upamiętnić. I zaprawdę wiele czasu minęło, pomysłów pojawiło się niezliczona ilość a dyskutantów pogodziła wizja powstania chramu otoczonego niezwykłym parkiem. Parkiem samowystarczalnym jak się miało okazać, parkiem który raz zaprojektowany i zasadzony sam o siebie zadba, zyska samoświado… i krok po krok rozwijać się będzie jak naturalny las.

Szerokie aleje przecinające las, prowadzące do chramu Meiji.
Szerokie aleje przecinające las, prowadzące do chramu Meiji.

W całym kraju przeszło 100 tysięcy wolontariuszy przybyło do Tokio by przekazać ponad 120 tysięcy drzew (i sadzonek), a grupa parkowych Avengers, największe głowy japońskiej nauki i sztuki krajobrazu, pod przewodnictwem Seiroku Hondy zadbały o to by posadzić je w sposób jak najbardziej optymalny, zapewniający najlepsze warunki do wzrostu i przede wszystkim by rozwijał się samoistnie, bez dalszych ingerencji człowieka. Dziś, 105 lat później, przechadzając się szerokimi alejami prowadzącymi do chramu czujemy, że z zadania wywiązali się znakomicie.

Szerokie aleje przecinające las, prowadzące do chramu Meiji.
Wieczny las Meiji-jingu.

Park zwykło się nazywać Wiecznym i miejmy nadzieję, że taki będzie i jego potężne drzewa długo służyć będą barierę oddzielającą od miejskiego zgiełku. Tak, nawet jeśli zielony bastion sam w sobie bywa zalewany przez morze turystów. Chyba największego wytchnienia można szukać tu w Wewnętrznych Ogrodów Meiji-jingu, od południa przylegających do samego chramu, gdzie pośród stawów wiosną można kontemplować azalie a latem irysy.

TOKIO: CHRAM MEIJI-JINGU (明治神宮)

Choć grobowiec cesarza Meiji i cesarzowej Shoken znajduje się w Kioto to pośmiertnie deifikowanej parze poświęconych jest wiele chramów w całej Japonii. Ten znajdujący się w stolicy z zasady jest chyba tym najważniejszym. 

Meiji-jingu, najważniejszy chram shinto w Tokio.

Kompleks powstawał równocześnie z otaczającym go lasem i podobnie jak on zaprojektowany został przez wybitnych specjalistów, przewodzonych przez Itō Chūtę, jednego z najważniejszych japońskich architektów początku XX-wieku. Piękne budynki z klasycznym styli chramów shinto, nagare-zukuri są dziś jednak li tylko kopią oryginałów – większość chramu zniszczona została w alianckich nalotach 1945 roku. Po trzynastu latach większość budynków odbudowano wedle oryginalnych planów. Jednym z wyjątkowych fragmentów, które przetrwały nie tylko II Wojnę Światową, ale i wcześniejsze trzęsienie ziemi w 1923 jest Minami Shinmon, piękna, dwupiętrowa, bogato zdobiona brama. Jak przed każdą z mijanych wcześniej (i później) warto się zatrzymać i lekko skłonić.

Minami Shinmon.
Minami Shinmon.
Pawilon Główny, Hondo, jest miejsce wyciszenia i modlitwy, dlatego też stróże pilnują by nie robić wewnątrz zdjęć.

Chram poświęcony jest cesarskiej parze, znany jest również jako miejsce gdzie wiele osób modli się o szczęście w małżeństwie, jest też miejscem tradycyjnych ślubów shinto i nader często można trafić na taką uroczystość – i kurczę, fascynujące jest podpatrzeć choć przez chwilę jak to wygląda, spojrzeć na kapłanów w tradycyjnych strojach, parę młodą w ślubnych kimonach… ale z drugiej strony, weselnicy czujący na sobie wzrok setek przypadkowych gapiów mogą nie czuć się zbyt komfortowo. Tym bardziej, że większość „gości” robi zdjęcia, dużo zdjęć. Nie powiem, w pierwszym odruchu również zrobiłem ale potem poczułem się głupio. 

Tradycyjny ślub w Meiji-jingu.
Dwa drzewa kamforowe, Meoto Kusu, symbolizują szczęśliwe małżeństwo.
Oba drzewa, niczym para połączone są liną shimenawa, co tylko podnosi ich rangę i symbolikę.

Chram jest bardzo popularnym miejscem, dlatego nawet jeśli znajduje się on w środku lasu nie spodziewajcie się tu braku innych odwiedzających. Jednakowoż, coś jest w tym miejscu, że spora ilość gości nie przeszkadza i każdy znajdzie kawałek dla siebie – po tabliczkach ema widać jak wielu gości przybywają spoza Japonii. 

Tabliczki ema w Meiji-jingu.
Można być poważnym salarymanem, ale treści omikuji lepiej nie lekceważyć.
Meiji-jingu, omikuji i sklep z pamiątkami.

Przy alejce prowadzącej do chramu natraficie na kilkadziesiąt (jak nie kilkaset) zdobionych, poświęconych beczek sake. Widok kazari-daru jest dla chramów shinto emblematyczny, beczki ustawione wzdłuż alei są puste, ale ich symbolika i intencje darczyńców, proszących o przychylność bóstw niezmienne. Co wyróżnią Meiji-jingu to fakt, że naprzeciwko beczek po sake ustawione są beczki po francuskim winie, którego amatorem był cesarz – on też w dużej mierze przysłużył się otwarciu Japonii na europejskie trunki i producenci ze Starego Kontynentu po dziś dzień są mu za to wdzięczni. I tak od wielu lat, w ramach pamięci o nim swe beczki poświęcają i francuscy winiarze.

Beczki sake w Meiji-jingu.
Beczki sake w Meiji-jingu.
Beczki wina w Meiji-jingu.

Chram otwarty jest przez cały rok, zmienne są jednak godziny jego otwarcia – te zależą w dużej mierze od wschodu i zachodu Słońca, przez co prezentują się tak: 

Z kolei jeśli zastanawiacie się jak najłatwiej dostać się tam komunikacją miejską to łapcie tę ściągę. Najprościej jest rzecz jasna wybrać linię JR Yamanote, której przystanek Harajuku Station znajduje się tuż przy lesie otaczającym chram i to jednej z bram torii dojdziecie w dwie minuty.

I cóż, tutaj chyba skończymy. Dzień zaczął się tak sobie (że eufemistycznie to ujmę), ale z każdą chwilą nabierał rumieńców. O tym jak pięknie się skończył, o magii – niby ulotnej i bardzo chwilowej, ale zostającej w głowie na bardzo długo – matsuri oraz ciekawym doświadczeniu w postaci meczu baseballa napiszę następnym razem 🙂 Trzymajcie się, do napisania w Nowym Roku!

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.