Japonia: przed wyruszeniem w drogę należy zebrać… informacje [Wpis trochę praktyczny]

Moi mili, mamy to! Niemal pół roku po rozpoczęciu 3 tygodniowej japońskiej przygody zaczynamy w końcu seeeeerię tekstów o spełnianiu tego marzenia z młodości. Na początek temat, którego raczej zbyt często nie ruszałem czyli praktyczne przygotowanie przed ekskursją. Tu chcąc nie chcąc lot na drugi koniec świata wymaga by się przed podróżą troszkę ogarnąć, tak by potem nie wznosić oczu ku niebu, kiedy na tokijskich ulicach zaskoczy nas coś na co można było być gotowym.

Jeśli planujecie wyjazd (czy raczej wylot) do Japonii to z pewnością przeczesaliście już pół internetu w poszukiwaniu odpowiedniej dawki wiedzy praktycznej i większość z tego do czego się tu odniosę nie będzie dla was niczym nowym. Potraktujcie (jak i ja traktuję) ten wpis bardziej jako próbę rozliczenia moich przygotowań (i późniejszych doświadczeń na miejscu) i konfrontacji z najczęstszymi wyzwaniami towarzyszącymi pierwszej podróży do Japonii. Bo sam w Kraju Kwitnącej Wiśni byłem ten jeden raz i po niecałych trzech tygodniach nie będę stawiał się w pozycji eksperta, ba jestem pewien, że wiele rzeczy mogłem zrobić lepiej. Dlatego też ja zrobię sobie częsciowy rachunek sumienia a i wy być może coś z niego wyciągniecie 🙂

No to zaczynajmy tę przygodę. / Buddyjska świątynia Engaku-ji w Kamakurze.

Jak wiadomo najważniejszy jest pierwszy krok i przekucie marzenia o locie w konkretne działanie – w moim przypadku od pierwszych maślanych oczu słanych Japonii do faktycznego spięcia pośladków, zaciśnięcia zębów i kupna biletów minęło około… 25 lat 😀 Dlatego jeśli uważacie, że zbyt długo nad decyzją się zastanawiacie to może wcale tak nie jest i wciąż jest dla was nadzieja. A, że jednym z najważniejszych czynników bardzo pomagających w wykonaniu najważniejszego kroku był historycznie niski kurs jena? Cóż, złotówa is strong in this one

Razem z Evą-01 zapraszam was na podróż śladem spełniania młodzieńczego marzenia.

Strasznie bałem się tej podróży. Tego, że Japonia z moich marzeń okaże się inna (co w sumie trochę miało miejsce, ale było to inność głównie pozytywna), nie spełni moich oczekiwań a skrupulatnie układany plan rozpadnie się jak domek z kart. I choć ten ostatni punkt dość szybko zacząłem traktować bardzo na luzie zdając sobie sprawę, że zobaczenie Wszystkiego, Wszędzie, Naraz jest niemożliwe to cała reszta zachwyciła mnie niesamowicie, nawet jeśli momentami przytłaczała, robiąc europocentrycznemu spojrzeniu niesamowicie intensywny, rozluźniający masaż.

Sanja Matsuri w Kioto.

No dobra, zacznijmy w takim razie. Zanim zabierzemy się za polowanie na bilety trzeba odpowiedzieć sobie na jedno zaje… ważne, ale to bardzo ważne pytanie: 

KIEDYŻ TO DO JAPONII LECIEĆ?

Czyli: nie ma złotej rady a zmiennych jest wiele.

Pewnie jak i wam w głowie kotłuje się milion myśli i pomysłów na spędzenie japońskiej eskapady. Można klasycznie ustawić wylot pod podziwianie kwitnących śliw i wiśni na przełomie zimy i wiosny, czerwonych klonów i żółtych miłorzębów w listopadzie i grudniu czy hortensji w parnym i deszczowym, wymagającym czerwcu. Można stawić czoło letnim upałom i wilgoci chcąc na własne oczy zobaczyć najbardziej imponujące z japońskich festiwali czy też w krótkim sezonie wejść na najwyższy i najważniejszy szczyt archipelagu, Fuji-san. Można, trzeba jednak pamiętać, że zapewne na podobny pomysł uchwycenia emblematycznych dla Japonii momentów wpadnie parę milionów turystów i sakura jak i momiji podbiją ceny tak lotów jak i szybko ograniczą wybór dogodnych noclegów.

Maj w dolinie Kamikochi to połączenie idealne.

Sam wpadłem na pomysł by w Japonii spędzić majówkę, ale taką konkretną niemal 3 tygodniową. Lecąc w maju trzeba pamiętać o jednej ważnej rzeczy, Złotym Tygodniu podczas, którego cały kraj ma wolne. No dobra, większość ma wolne. I słynący z dość alergicznego podejścia do urlopów Japończycy nie wahają się z tego przywileju korzystać – od 29 kwietnia do 5 maja większość atrakcji czy pociągów potrafi być po prostu wykupiona a ulice największych miast są zalane korzystającymi z czasu wolnego mieszkańcami.

Strzęp jednego z najbardziej emblematycznych dla japońskiej stolicy miejsc, prowadząca do świątyni Sensō-ji brama Hōzōmon widziana spomiędzy zamykających się straganów na Nakamise-dōri

Dlatego też sprytnie swój pobyt zaplanowałem na zaraz po Złotym Tygodniu. I był to strzał w dziesiątkę. Piękna, słoneczna w większości pogoda, temperatury krążące w okolicach 25 stopni, poza najbardziej znanymi miejscami całkiem miły odpoczynek od tłumów. Gdyby nie zgubna pewność siebie (zakończona figą z z makiem) w temacie „a na pewno jeszcze są bilety na XYZ, zabukuję później” to mógłbym rzec, że był to czas idealny. Dlatego pamiętajcie, niezależnie od wszystkiego, cokolwiek macie w planach, zamawiajcie bilety jak tylko będziecie mieć możliwość. Inaczej zostaje tylko żal, że Wielki Turniej Sumo czy odwiedziny w Ghibli Park przeszły koło nosa.

Baseball a raczej yakyu to najpopularniejszy sport w Japonii i nie omieszkałem przejść na mecz.

Na pierwszą podróż do Japonii zwykło się polecać Złotą Trasę, klasyczną wycieczkę luźno podążającą historyczną drogą Tōkaidō, niegdyś łączącą Edo z Kioto, dziś rozszerzoną o Osakę a często dalej nawet i Hiroszimę. Nad dylematem czy podążyć tą trasą głowiłem się około… 10 sekund. No nie wybaczyłbym sobie choć krótkiego wypadu w japońskie góry i cóż, maj okazał się na to świetną porą: nad jeziorem Kawaguchi nemofilie pięknie mieniły się błękitami mając za tło Fuji-san, w dolinie Kamikochi ośnieżone szczyty Japońskich Alp kontrastowały z przystrojoną w zieleń rzeką Azusą a szlak Nakasendo kusił by zostać na nim jeszcze jeden dzień. Do tego weźmy te oczywiste Tokio, Kioto i Narę, dodajmy Matsumoto z jednym z TYCH zamków, słynącą z festiwali Takayamę, wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO wioskę Shirakawa-go z jej zjawiskową zabudową czy w końcu kolebkę japońskiej państwowości Asukę i macie alternatywny, ale jakże finalnie zadowalający plan podróży. Ja tam wam mówię: nie bójcie się kombinować 🙂

Nemofilie i Fuji-san.
Festiwale w Takayamie wiosną i jesienią przyciągają do miasta tłumy.
Fragmenty historycznej drogi Nakasendo.

LOT DO JAPONII

Czyli: jak świat (i portfel) długi i szeroki tyle rozwiązań.

O tajnikach kupna tanich biletów lotniczych można by książki pisać, ale ja do wybitnych łowców okazji nie należę więc ode mnie dużo w tej materii nie przeczytacie. Wiadomo, że da się za małe pieniądze (zdecydowanie poniżej 3000 pln) polecieć którąś z chińskich linii lotniczych (co wiąże się z przesiadką w ot Pekinie, nieraz krótką, nierzadko kilkunastogodzinną), da się bezpośrednio polecieć naszym LOTem (co jest spoko opcją, ceny zazwyczaj startują z pułapu ok. 3500 pln). Da się również wieloma innymi europejskimi czy azjatyckimi liniami trafić całkiem interesujące przesiadkowe połączenia.

Gdzieś nad Bałtykiem.

Sam skorzystałem z oferty SASu i już wam mówię, co mimo przesiadki (krótkiej bo krótkiej, ale jednak) najbardziej mnie do tego skłoniło. Bilet z Pragi, z przesiadką w Kopenhadze kosztował 3800 pln, loty zamykały się w niecałych 14 godzinach. Nieźle. Najważniejsze były jednak dwie rzeczy. Po pierwsze na miejscu było się o 9 rano, po drugie lądowało się na lotnisku Haneda, skąd kolejką Keikyu Main Line już w 20 minut dostaniemy się do centrum Tokio. Z kolei lotnisko na które zabiorą was samoloty np. LOTu, popularna Narita oddalone jest od stolicy o ponad godzinę jazdy, a dodatkowo wiele połączeń z Polski przylatuje tu w godzinach wieczornych. Dlatego dzięki skandynawskim liniom już na starcie mogłem mieć dzień na łazęgę – długi lot na szczęście okazał się łaskawy a adrenalina spełnianego marzenia poniosła mnie już dalej. Dlatego warto też zwrócić uwagę na którym lotnisku i o której godzinie przylecicie (łał, dzięki wujku złota rado).

Więcej o samych lotach napiszę w kolejnym wpisie.

WHERE’S THE MONEY LEBOWSKI?

Czyli: tak, Revolut waszym kumplem, ale weźcie gotówkę!

Jak zapewne dobrze wiecie Japonia, mimo wielu nowinek technologicznych i innowacji, na wielu płaszczyznach wydaje się jakby zastygła w czasie i kurczowo, nostalgicznie trzyma się rozwiązań, które u nas dawno już odeszły do lamusa – wystarczy wspomnieć, że dyskietki oficjalnie przeszły na emeryturę dopiero w ubiegłym roku a faksy wciąż trzymają się mocno. Okazuje się, że również płatności bezgotówkowe nie są taką oczywistością za jaką je uznajemy – w Japonii wciąż w wielu miejscach zapłacimy tylko gotówką (ba, bez niej niemożliwe jest zebranie pieczęci i kaligrafii do Goshuinchō, czy wygranie pluszowego Totoro w ufo catcherze!), dlatego też będąc już na lotnisku warto wypłacić sobie pewną kwotę.

Japońskie banknoty 1000 jenowe, stare i nowe mają cudne rewersy.

A najlepiej zrobić to przy pomocy karty pokroju Revoluta. Obserwując wahania rekordowo słabego dziś jena można odkładać sobie drobne sumy by na czas podróży mieć już uciułane małe co nieco. Bankomaty, ATMy znajdziecie tak na lotnisku, jak i później w miastach, m.in. w konbini, czyli takich japońskich Żabkach, tylko lepszych, będących w sumie wzorcem z Sevres dla wszystkich podobnych sklepów na świecie. Tam gdzie kartą płacić już można Revolut spisywał się bez zarzutu i daję mu okejkę.

Goshuinchō, składany w harmonię (uwodnijmy harmonijkę od tego skojarzenia, przecież ona się nie skłąda!) notes w którym można zbierać pieczęcie i kaligrafie z buddyjskich świątyń i szintoistycznych chramów.

Wracając do gotówki to można też, jak i ja uczyniłem zaopatrzyć się w trochę papierowych jenów już w Polsce, dzięki czemu w pierwszych minutach na lotnisku zaoszczędzimy czasu na szukanie bankomatu. Oczywiście kosztem czegoś – nie jest to wybitnie popularna waluta i zdobycie jej po dobrym kursie jest raczej niemożliwe, dlatego też prowizja 10% przy kupnie w polskich kantorach to best I can do.

Inną kwestią jest rekordowo niski kurs jena (100 jenów = 2,38 pln) powodujący, że ceny w Japonii – de facto od lat wraz ze średnimi zarobkami pozostające w stagnacji – naprawdę stały się dla Polaków przyjemne a jedzonko czy zakupy nie przyprawiają o szybsze bicie serca.

A gotówka na lotnisku przyda się do kupienia:

KARTA IC

Czyli: karty IC spoko są.

Twój największy przyjaciel, doładowywane gotówką, przedpłacone karty IC ułatwiające korzystanie z podmiejskich pociągów, miejskich autobusów, wszechobecnych automatów z napojami etc.. PASMO* (a także „bliźniacze” Suica czy ICOCA) z pewnością szybko znajdzie u was zastosowanie, u mnie najczęściej był to zakup zielonej herbaty i podróże pociągami poza większe miasta. Co ważne, klasyczne karty IC są ważne 10 lat, więc nie dość, że po powrocie do Polski mogą posłużyć za pamiątkę, to jeśli postanowicie wrócić do Japonii to i one wrócą do służby i nie będziecie musieli martwić się załatwianiem nowej. No chyba, że kartą jaką kupicie będzie Welcome Suica, ona jedna ważna jest tylko… 28 dni.  Kartę bez problemu kupicie na lotnisku i każdym większym dworcu.

Automat na napoje (głównie) to nieodłączny element japońskiego krajobrazu.

* – Posiadacze iPhone’ów mogą sobie wirtualnie podpiąć kartę poprzez aplikację, tak więc nie muszą zawracać sobie głowy kupnem karty fizycznej. 

KOMUNIKACJA i PORUSZANIE SIĘ PO MIASTACH

Czyli: zaufaj komunikacji miejskiej i nie bój się dworców.

Kartą IC rzecz jasna bez problemu można też płacić za metro czy miejskie autobusy, ale raczej dość szybko przekonacie się, że w tej materii nie jest to opłacalny biznes i choćby w takim Tokio najlepiej zaopatrzyć się w Tokio Subway Ticket (800 jenów 24h, 1200 jenów 48h, 1500 jenów 72h) pozwalający w ciągu dnia na nieograniczoną liczbę przejazdów metrem sieciami Tokyo Metro i Toei… albo w  Tokunai Pass (760 yenów 24h) jeśli korzystać będziecie z tokijskich kolei… albo z Free Tokyo Ticket jeśli połączycie oba poprzednie (1600 jenów 24h – ten wariant to już chyba jednak dla hardkorów) –  wierzcie mi, będziecie korzystać, i to sporo :D. Pojedyncze bilety wahają się pomiędzy 180 a 330 jenami (przy zakupie bilecików fizycznych, płatność kartą Suica daje delikatny upust) i w trymiga zobaczycie ile można zaoszczędzić na całodniówkach. Zresztą w każdym mieście znajdziecie podobne dniowe bilety i od waszych planów zależeć będzie czy z nich skorzystacie.

Po początkowych obawach szybko zaprzyjaźniłem się z japońskimi automatami biletowymi.

Jednak niezależnie od tego ile z komunikacji miejskiej będziecie korzystać to i tak na koniec dnia skończycie z kilkunastoma kilometrami w nogach – w tym niezliczoną ilością pokonanych schodów, głównie na dworach, które choć spore i z początku wydające się trudne do nawigacji są do okiełznania. Swoją drogą schody były dość kluczowym elementem dylematu czy podróżować z plecakiem czy walizką. Nie wiem jak wy, ale ja od chyba zawsze jestem #teamplecak i tym razem jeszcze bardziej byłem wdzięczny swojemu przyzwyczajeniu – pokonywanie tych wszystkich schodów z wielkimi walizkami do lekkich z pewnością by nie należało.

TO JR PASS, OR NOT TO?

Czyli: nie taki JR Pass złoty jak go malują.

Inaczej sprawa ma się podróżami dalszymi, międzymiastowymi. I jakkolwiek do niedawna nie byłoby problemu i po prostu ze startu kupilibyście osławiony JR Pass, tak teraz, pod poniesieniu jego cen sprawa wymaga dłuższego zastanowienia. Choć w sumie nie 😀 JR Pass jest rzeczą kapitalną, bo jednym biletem pozwalającym na 1/2/3-tygodniowe nieograniczone korzystnie z japońskich kolei (w tym większości shinkansenów). I to jest super, tyle tylko, że niecałe 2 lata temu jego ceny podskoczyły tak bardzo, że w zasadzie nie każdemu opłaca się jego kupowanie. A na pewno już nie opłacało się mi. Aktualne ceny JR Pass kształtują się następująco: 7 dni/1270 pln, 14 dni/2031 pln, 21 dni/2540 pln. To sporo i jeśli nie macie w planach wielu podróży pociągami (a już w szczególności shinkansenami) to raczej bym sobie darował – warto zawczasu zrobić sobie kalkulację i zobaczyć czy JR Passem w ogóle się zainteresować. 

Japońskie pociągi potrafią przybierać najróżniejsze twarze.

Ja odpuściłem i międzymiastowe bilety tak kolejowe czy autobusowe kupiłem albo przez neta, albo bezpośrednio na dworcach. Co więcej, w 19 dni za wszystkie bilety na ciuchcie, metro i autobusy zapłaciłem razem 1500 pln). Autobusowe bilety (np. do Shirakawa-go czy doliny Kamikochi) zawsze zamawiałem z wyprzedzeniem przez internet – kursy na określone godziny schodzą jak świeże bułeczki już z miesięcznym zapasem. Z kolei bilety kolejowe (badum, tss!) z racji na naprawdę gęstą siatkę połączeń zazwyczaj kupowałem na dworcach, nawet na parę godzin przed odjazdem (zazwyczaj jednak z dniowym lub dwudniowym wyprzedzeniem) – kupić można tak w automatach jak i w okienku. I nawet jeśli będziecie mieć jakieś problemy to zawsze magicznie pojawi się pracownik, który pomoże wam w finalizacji zakupu. Co w sumie wiąże się z następną kwestią.

Kolejkowy porządek nie tylko dworców, jedna z rzeczy którą przeszczepiłbym na nasze podwórko.

日本語上手! CZYLI CO Z TYM ANGIELSKIM?

Czyli: tak, zdecydowanie warto poznać choć podstawy japońskiego bo z angielskim bywa różnie.

Ano tak, różnie jest. Jeśli wcześniej nie interesowaliście się tematem angielskiego i w pewnej ignorancji (o jakkolwiek słusznych podstawach) założycie, że w wysokorozwiniętej Japonii bez problemu dogadacie się po angielsku to na miejscu możecie przeżyć mały szok. Kwestia języka angielskiego, jego nauki czy dość powszechnej obawie Japończyków przed posługiwaniem się nim (nawet przy jego znajomości) to temat na długą rozmowę. Oczywiście w hotelach czy na lotniskach i dworcach w języku Szekspira raczej bez problemu się porozumiecie, ale już w wielu restauracjach, sklepach, mniejszych miastach czy na wsi może być to problem. Dlatego naprawdę warto znać choć podstawy japońskiego a i jakiś skill przeznaczony na sprawną obsługę aplikacji translatorowej mile widziany.

Interakcje z Japończykami na zawsze w serduszku.

Znajomość podstaw (w tym czytanie obu sylabariuszy, hiragany i katakany oraz podstawowych kanji) nieraz uratuje was w restauracjach czy sklepach, a nawet i koślawa próba rozmowy na ulicy przyprawi Japończyków o szeroki uśmiech – już pojedyncze słowa potrafią zdziałać cuda i nie bójcie się próbować mówić po japońsku. Zadowolenie z rozmowy nie zakończonej na jednym zdaniu jest bezcenne, za wszystko inne zapłacisz kartą mastercard.

Znajomość hiragany i katakany świata nie zmieni, ale z pewnością ułatwi „czytanie ulicy”.

INTERNETY

Czyli: nie zaplątaj się w sieci i kup kartę e-sim albo wypożycz router.

Połączenie z siecią jest w Japonii raczej kluczową sprawą, dlatego jeszcze przed wylotem zaopatrzyłem się w kartę e-sim (wybrałem airalo 20GB/30 dni za 22,50 euro co  okazało się strzałem w dziesiątkę). Zainstalowanie karty było pierwszą rzeczą jaką zrobiłem na lotnisku i przyznam wam, że necik śmigał aż miło, ba, w Polsce często gubię zasięg będąc w lesie/jadąc pociągiem a tutaj nie było zastrzeżeń. Jak to tak?! 

Pamiętajcie jednak: wszędzie dobrze, ale w realu najlepiej. Ogrody Hama-rikyu w Tokio.

Swoją drogą ubytek danych można łatwo ograniczyć korzystając z jednego z WIEEEELU hot spotów – Japonia a najbardziej większe miasta darmowym, dostępnym dla wszystkich internetem stoją i nie powinniście mieć problemu ze znalezieniem miejsc gdzie można dać odpocząć kupionej karcie czy przenośnemu routerowi. Translator i mapy google (dają tu radę!), navitime czy jedzeniowy tabelog (rewelacyjny przy kombinowaniu gdzie by tu wszamać coś co polecają miejscowi) były przeze mnie dość mocno eksploatowane, ale wraz ze scrlowaniem FB na wieczór xd wykupiony pakiet danych na spokojnie wystarczał.

Smartfony czy tablety korzystające z sieci trzeba jednak podładowywać. Wiadomo, nie jest to wielkie odkrycie, ale pamiętajcie, że w Japonii potrzebować będziecie przejściówki. Najczęściej trafiałem na gniazdka z dwoma płaskimi wtykami bez uziemienia i taką też przejściówkę bym polecałnawet taki tani pierduśnik spisywał się dobrze.

Matsumoto i tamtejszy zamek.

JAK TO JEST NOCOWAĆ W JAPONII, DOBRZE?

Czyli: ilu ludzi tyle preferencji, ale lokalizacji nie warto olewać.

Moim zdaniem to nie ma tak, że dobrze albo że nie dobrze. Gdybym miał powiedzieć, co najbardziej cenię w japońskich noclegach to powiedziałbym, że ludzi. Skryba by się uśmiał, ale niezależnie od standardu samego spanka to pracownicy hoteli, guesthouse’ów czy właściciele domów u których nocowałem okazali się top ludźmi, zawsze skorymi do pomocy, totalnie najwyższy poziom obsługi. Bo cała reszta, od małego pokoiku w dzielnicy Shinagawa (na który pewnie wielu z was w ogóle by nie spojrzało), przez tradycyjne domy w Kamakurze i Kioto, świetnie urządzony w japońskim stylu pokój w siedzibie informacji turystycznej w Narze czy w końcu hotele z prawdziwego zdarzenia w Takayamie i Matsumoto to tak naprawdę kwestia naszych upodobań i tu nie ma zasad, w każdym mieście znajdziecie każdy rodzaj noclegu więc od was zależy co wybierzecie. Ja sam podróżując solo miałem tę niedogodność, że chcąc mieć pokój tylko dla siebie musiałem kilka razy wynająć pokoje dwuosobowe płacąc tyci więcej. Ceny jednak i tak pozytywnie mnie zaskoczyły nie przekraczając 150 zł za noc a często krążąc wokół 120.

Mój gospodarz z Kioto, złoty człowiek. Odebrał z dworca, zawiózł na dworzec, podpowiedział co trzeba.

Często w poradnikach podnoszona jest kwestia jak najbliższej lokalizacji dworca kolejowego/metra. I tak, jest to absolutnie dobry patent, który… w Tokio i Kioto olałem. Znaczy się w stolicy jeszcze niekoniecznie, bo do kolosalnej stacji Shinagawa miałem 10 minut na piechotę, ale w Kioto było gorzej i codziennie traciłem cenne minuty na pokonywanie krętych uliczek. Z kolei jednak w Matsumoto i Takayamie spałem tuż przy dworcach kolejowych, co było absolutnie celem strategicznym – z obu miast wcześnie rano wyruszałem na jednodniowe wypady w japońskie Alpy i bliskość dworców była jak najbardziej wskazana i pomocna.

Klasyczny pokój w Narze.

PAPIEROLOGIA:

Czyli: o czym pamiętać by się potem nie stresować.

Jadąc turystycznie do Japonii na nie więcej niż 90 dni nie potrzebujecie wizy. To raz. Wiadomym jest, że potrzebny za to będzie paszport, najlepiej by był on ważny jeszcze przez co najmniej 6 miesięcy od daty wylotu do Kraju Kwitnącej Wiśni – nie jest to obowiązek, ale raczej dmuchanie na zimne i możliwe małe druczki pojawiające się u różnych przewoźników. Co warto zrobić jeszcze w Polsce przed wylotem? Załatwić formalności imigracyjno-celne wypełniając odpowiednie formularze na stronie https://www.vjw.digital.go.jp/ Czyli wypełniacie tabelki wszystkimi ważnymi informacjami: danymi osobowymi, szczegółami lotu i pierwszego zakwaterowania, możliwymi dobrami do oclenia i w zamian otrzymujecie kod QR, który skanując już na lotnisku w Japonii zaoszczędzi wam czasu na wypełnianiu tychże tabelek na miejscu.

Może nie pieczątka, ale tak wklejka w paszporcie też jest spoko.

O wykupieniu ubezpieczenia z pewnością nie muszę wam pisać – warto jednak sprawdzić czy wybrane ubezpieczenie zawiera rozwiązania na wypadek choćby trzęsienia ziemi, rzeczy nie tak niemożliwej w Japonii. O czym jeszcze warto pamiętać. Szczepienia, tak. Jakkolwiek nie ma żadnych obowiązkowych szczepień to i tak warto zastanowić się nad tymi przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu A i B oraz zbiorczemu na tężec, błonicę i krztusiec. Często zaleca się też to przeciwko japońskiemu zapaleniu mózgu, ale to już w dużej mierze zależy od miejsca  i charakteru waszego łazęgowania po Japonii. 

Gdy papierologię będziecie mieć już z głowy zostanie wam cieszenie się wyjazdem.

OCZYWISTE OCZYWISTOŚCI:

Czyli: wszystko co oczywiste przed wylotem nie jest.

No dobra, to że warto nauczyć się jeść pałeczkami oczywistym jest, warto jednak poznać też całą etykietę z używaniem hashi związaną. A jak już przy jedzeniu jesteśmy to pamiętajcie: nieważne jak dobre jedzonko wszamaliście i jak dobra była obsługa, w Japonii w złym guście jest dawać napiwki – pewnie słyszeliście to tysiąc razy, tysiąc pierwsze powtórzenie nie zaszkodzi.

Okazji to sprawdzenia się w sztuce jedzenia pałeczkami będzie co nie miara.

Z pewnością słyszeliście o tym, że na japońskich ulicach niemal nie znajdziecie koszy na śmieci. I śmieci samych w sobie też za bardzo na nich nie uświadczycie. O powiązaniu tego faktu z zamachem w tokijskim metrze, japońskim podejściu do śmieci, skomplikowanych zasadach ich segregacji i recyklingu w sporej mierze opartym na spalaniu można pisać wiele i pewnie jeszcze kiedyś do tego wrócę. Wspomnę tu tylko, że kosze koniec końców znajdziecie w konbini, ale także na wielu dworcach, niektórych parkach i tuż przy automatach z napojami – te jednak przeznaczone są głównie na puszki i niewielkie, plastikowe butelki. Co do automatów z piciem, znajdziecie je na każdym kroku. Podobnie gęsto (choć nie aż tak) rozsiane są publiczne toalety! Znane z legendarnych udogodnień, ale przede wszystkim czyściutkie i darmowe. Ach, to kolejna rzecz, której mi w Polsce brakuje.

Publiczne i darmowe toalety są nader częstym widokiem. A w sumie ten mały park z toaletą w lewym roku idealnie pasowałby do „Perfect Days” Wima Webdersa.

Co jeszcze?

Pamiętajcie by nie mieć dziur w skarpetach bo często, odwiedzając buddyjskie świątynie czy np. niektóre zamki trzeba zdjąć buty – nie warto wtedy świecić gołym palcem czy piętą.

O obowiązującym w Japonii ruchu lewostronnym z pewnością wiecie, pamiętajcie jednak, że często nie ogranicza się on do jazdy samochodem – również na ulicach a przede wszystkim na schodach, tradycyjnych jak i ruchomych jest on przestrzegany (Osaka ma na ten temat inne zdanie :D).

Przemyśleniami o kolejkach, punktualności czy powszechnej w komunikacji ciszy podzielę się z wami w kolejnych wpisach, tymczasem myślę, że na dziś wystarczy. Jeśli ktokolwiek z was wyniósł z powyższych wynurzeń coś dla siebie to bardzo się cieszę, fajnie jeśli dołożyło się cegiełkę do realizacji czyjegoś japońskiego marzenia.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.