Cześć! Kontynuujemy misję stawiania „kropek nad I” w rozpoczętych już dawno cyklach i po Anglii ad. 2024 i Górnych Łużycach ad. 2023 przyszedł czas na zakończenie spraw z Węgierską ekskursją tegoż samego roku. Zabieram was do Győr, miasta, które było wówczas moją bazą wypadową do poznawania północno-zachodnich Węgier, miasta, które swoją barokową Starówką i kapitalnym położeniem na styku trzech rzek zrobiło na mnie przeogromne wrażenie. Taa, tak przeogromne, że przez 2 lata nie zdążyłeś wysmażyć tekstu? No niestety, zdarza się i tak.

Győr już na papierze ma wszystko to co sprawia, że na samą myśl o podróży tam przebiera się nóżkami. Niesamowicie bogata, często burzliwa historia, niezwykle ciekawe okoliczności przyrody opierające się na spotkaniu trzech rzek (no ok, o bardziej marketingowej niż rzeczywistej obecności jednej z nich napisze później) no i przede wszystkim architektura, przepyszna, barokowa, będąca kwintesencją habsburskiej zabudowy. Do tego langosze, gulasze czy święto fröccsa czyli popularnego szprycera (wina mieszanego z wodą sodową – która sama w sobie z miastem również mocno jest powiązana) i już wiemy, że jesteśmy w dobrym miejscu.



Győr leży niemal w połowie drogi pomiędzy Budapesztem a Bratysławą i Wiedniem, co czyni z niego idealny pomysł na chociażby jednodniowy wypad z każdej z tych stolic. Jeden dzień rzecz jasna można zmienić i na weekend łącząc podróż z podskoczeniem ot do Pannonhalmy i tamtejszego opactwa, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. To niesamowicie korzystne położenie – patrząc dziś z turystycznego punktu widzenia – od setek lat stało również za rozwojem miasta, ale i… niezwykle dramatycznymi wydarzeniami, z którymi musiało się ono zmierzyć.


Győr w Polsce znany dawniej jako Jawaryn początki swe miał w celtyckiej osadzie, Arrabonie, która po podbiciu przez Rzymian posłużyła im za bazę do wybudowania obozu, jednego z najważniejszych na północnych krańcach Imperium Romanum. A to tylko początek wielkiej mozaiki przewijających się przez okolicę gości – przed Węgrami, nad ziemiami tymi panowali Hunowie, Awarowie, czy nawet Frankowie. W X-wieku przybyli Madziarzy, powiedzieli „dobra, zostajemy” i się skończyło. W roku 1009 legendarny król Stefan I założył w mieście biskupstwo, jedno z pierwszych pięciu w całych Węgrzech, rozpoczął się czas rozwoju miasta (no dobra, praktycznie rzecz biorąc jeszcze nie miasta po prawa te nadane zostały w roku 1271), ale i wielkich konfliktów.

Ziemie te atakowali tak Czesi jak i Mongołowie a przez wiele dziesięcioleci stanowiły one granicę między cesarstwem Habsburgów a Imperium Osmańskim co rzecz jasna miało swoje konsekwencje, m.in. wielki pożar z 1566 roku kiedy to spłonęła spora część miasta co pociągnęło za sobą budowę nowoczesnych bastionowych fortyfikacji oraz otworzyło drogę do przebudowy centrum w stylach renesansowym i później barokowym. I to barokowa twarz nadana Śródmieściu do dziś jest jego wizytówką i nie bez przesady określiłbym ją jako jedną z najładniejszych nie tylko na Węgrzech, ale i na całych postkaiserowskich ziemiach.
Przybywając do Győr pociągiem lub autobusem pierwsze wrażenie można mieć dość osobliwe, tym bardziej jeśli wysiądziemy na dworcu autobusowym, wielkim typowo środkowoeuropejskim placu przenoszącym w czasie na przełom XX i XXI stulecia. W dali majaczą zadbane kamienice, ale klimat zdecydowanie jest oldskulowy – w tamtejszych budkach zjecie przeto pysznego i totalnie olbrzymiego langosza.


Zanim ruszymy do Śródmieścia zapraszam was na szybki spacer do malutkiego parku ze skwerkiem, Bem tér. Tak, dobrze się domyślacie nazwany tak dla uczczenia Józefa Bema, bohatera tak polskiego jak i węgierskiego (i tureckiego też!). W centrum parku znajdziecie pomnik przyjaźni polsko-węgierskiej, dwa dęby (choć trochę brokuły) okraszone słowami Stanisława Worcella, słowami o których warto pamiętać nawet wtedy kiedy takiemu jednemu jegomościowi zasiadającemu w Budapeszcie chciałoby się pstryknąć w nos.


Faktyczne zwiedzanie miasta zaczyna się na placu od północy sąsiadującym z dworcem kolejowym. Pierwsza rzecz jaka ukazuje się po opuszczeniu dworca to monumentalny neobarokowy Ratusz (Városháza), o bryle wymyślnej a fasadzie iście pałacowej. Nic w tym dziwnego, oddany do użytku w roku 1898 gmach powstał niejako dla uczczenia tysiąclecia węgierskiej państwowości i musiał wyróżniać się z tłumu. Dziś wyróżnia się tym bardziej, bo część otaczającej go zabytkowej architektury przez ostatnie kilkadziesiąt lat odeszła, zastąpiona współczesną, ot wzniesioną w latach 70. siedzibą komitatu Győr-Moson-Sopron.




Jednak największy magnes Győr zaczyna się kawałek za placem ratuszowym. Wystarczy 5 minut by całkowicie przenieść się w czasie i trafić do zanurzonego w baroku Starego Miasta czy raczej Śródmieścia, miejsca ze wszech miar cudownego.
Győr – BAROKOWY ZAWRÓT GŁOWY


Przyjęło się mówić, że barokową perłą zachodnich Węgier jest Sopron, i jest w tym twierdzeniu dużo prawdy (o czym przekonać możecie się w tym tekście), ale… były takie chwile kiedy wydawało mi się, że to Győr powinien dzierżyć palmę pierwszeństwa w tej kwestii. Choć w sumie nie ważne, to nie jest żaden wyścig i po prostu uznajmy, że centra obu miast są równie piękne. Bo są.


Barokowa przebudowa Győr rozpoczęła się w XVII wieku, niedługo po odbiciu miasta z rąk tureckich (którzy de facto zajęli je na raptem 4 lata). Spalone pół wieku wcześniej miasto wciąż podnosiło się z gruzów stając się idealnym polem do popisu dla niemieckich czy włoskich architektów zaprzęgniętych przez habsburską administrację do zaprojektowania nowego Starego Miasta. Średniowieczny układ ulic lekko zmodyfikowano, powstawały całe rzędy niskich, maksymalnie dwupiętrowych kamienic, pałacyków co bardziej zamożnych rodzin, na placach zaczęły pojawiać się piękne historyczne i religijne pomniki, stare kościoły spotykały się z intensywną barokizacją a nowe świątynie jak jeden mąż wpisywały się w aktualne trendy.


Przepiękne centrum miasta wraz z kolejnymi stuleciami doczekało się rzecz jasna i nowszego oblicza wzbogacając się o klasycyzm czy jak zawsze dopieszczoną w cesarstwie secesję, ale wciąż, to barok definiował i definiuję tę część Győr. Po II Wojnie Światowej Śródmieście zostało trochę zaniedbane, na szczęście władze miasta w miarę szybko się ocknęły i rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę prace konserwatorskie. I cóż, zaprawdę wspaniałą robotę musiano tu odbębnić bo w 1989 roku centrum Győr odznaczono nagrodą Europa Nostra, doceniając wysiłek w przywróceniu blasku barokowym budowlom. Czas leci jednak nieubłaganie i już dziś części kamienic przydałby się lifting.



Győr jest szóstym co do wielkości miastem na Węgrzech, lecz dzięki niskiej zabudowie Śródmieścia zupełnie tego nie czuć. Kamienice i pałace o pastelowych barwach, miłych oku fasadach z pięknymi wykuszami (z nadreprezentacją takich z narożnymi oknami), ozdobione uroczymi i pomysłowymi szyldami reklamowymi sprawiają, że klimat jest tam tak małomiasteczkowy i relaksujący, że warto się nie spinać i dać ponieść tamtejszym uliczkom.






Zabytków jest ci w Győr pod dostatkiem i tylko Budapeszt i Sopron przebijają miasto w tej kwestii. W tej całej klęsce urodzaju proponuję wam wizytę w najważniejszych kościołach (a co za tym idzie na najważniejszych placach), odwiedziny w choć jednym z miejscowych muzeów, poszukiwanie pomników przybliżających miejskie historie i w końcu przystanek na ulicy Dr. Kovács Pál gdzie skosztujecie pysznego langosza, mając świadomość, że w tym samym miejscu specjałem zajadał się Robert Makłowicz ❤
KATEDRA WNIEBOWZIĘCIA NMP
Nie można spaceru sakralnego zacząć w innym miejscu. Najstarszy kościół miasta, a także miejsce spoczynku jednej z najważniejszych węgierskich relikwii, czaszki Świętego Władysława, patrona Węgier. Historia świątyni była burzliwa jak tylko można by to sobie wyobrazić. Z początku romańska później gotycka finalnie przyodziana głównie w szaty barokowe ucierpiała podczas każdego przewalającego się przez miasto konfliktu, od najazdu Mongołów i Czechów, przez walki z Turkami czy Napoleonem po naloty z czasów II Wojny Światowej. Za każdym razem prze/odbudowywana zachowała do dziś fragmenty świątyni romańskiej i gotyckiej, nie da się jednak ukryć, że to barok gra tam pierwsze skrzypce.



Jeśli ktoś uważa, że barokowe wnętrza potrafią przytłaczać mnogością dekoracji i wystroju to tutaj z pewnością rozboli go głowa, jeśli jednak bogactwo zdobionych ołtarzy, pozłacanych rzeźb, wszechobecnych marmurów czy polichromii wam nie straszne to będziecie zachwyceni. Autorem większości malowideł na ścianach i sklepieniach jest Franz Anton Maulbertsch i o rety, jakaż gargantuiczna musiała być to praca: elementy iluzjonistyczne, czarnobiałe grisaille nawiązujące do historii katedry, fragmenty z Biblii czy w końcu wielkie przedstawienie węgierskich świętych. Zwróćcie też uwagę na ołtarze, tak główny jak i boczne (te nawet bardziej), w tym dwa czarne rzeźbione i jeden przybyły z XVII-wiecznej Irlandii.





Bez wątpienia jednak dla Węgrów największym skarbem jest przechowywana w gotyckiej kaplicy herma Św. Władysława, pozłacany relikwiarz skrywający fragment czaszki jednego z najważniejszych węgierskich władców i świętych. Złote, niezwykle ciekawie zdobione gotyckie popiersie z XV-wieku z łatwością odnalazłoby się jako artefakt w filmach o Indianie Jonesie, jednak nie deprecjonując jego wagi do roli rekwizytu filmowego trzeba przyznać, że ma on dla mieszkańców miasta wielką wartość.


W cieniu katedry znajdziecie relikty po sąsiednim, romańskim kościółku Św. Łazarza, funkcjonującym do połowy XVI wieku, kiedy to najpewniej podczas przebudowy fortyfikacji został rozebrany. Nad ocalałymi murami pieczę sprawuje Archanioł Michał. Posąg rozprawiającego się z Lucyferem archanioła ufundowany został przez jegomościa, który wraz z kompanami zawrzeć miał pakt z diabłem. Zamiast obiecanych bogactw przyszedł wyrok za spiskowanie z mocami nieczystymi, grzywna i opłata za wzniesienie posągu. Taki deal.


PAŁAC BISKUPI
Niewielkie wzniesienie na którym wybudowano katedrę było przed wiekami najważniejszym miejscem w całym mieście, obwarowany murami znajdował się tam również zamek. Do dziś przetrwał on w formie szczątkowej a jego największa pozostałość zapisana jest w pałacu Biskupim. Győr był siedzibą jednego z pierwszych pięciu biskupstw na Węgrzech i choć pałac, który przetrwał do dzisiaj z pierwotną budowlą nie ma już nic wspólnego to jednak historię niesie tę samą.

Choć najbardziej rozpoznawalnym fragmentem pałacu pozostaje dziś barokowa wieża to śladów po gotyku kilka się ostało. W surowych wnętrzach, na każdym z pięter znajdziecie niewielką wystawę, czy to opowiadająca o historii pałacu, czy to będącą mikro wystawą sztuki. Najważniejsza ekspozycja czeka w podziemiach, opowiada ona o biskupie Aporze Vilmosie, który w trudnych czasach II Wojny Światowej pomagał prześladowanym Żydom czy Romom. Za niesienie pomocy zapłacił najwyższą cenę ginąc w obronie kobiet szukających schronienia przez radziecką ofensywą w kwietniu 1945.


Z wieży rozciąga się dość kapitalny widok na miasto, Śródmieście jak i zachodnią część, mniej turystyczną, ale jak się okaże też wartą choć krótkiego spaceru. Przede wszystkim jednak w oczy rzucają się spotykające nieopodal rzeki, Rába i Dunaj Moszoński. To dobra chwila na kilka słów o miejscowych rzekach.


Aha, bilet do Pałacu kosztuje 1500 HUF, i jest on otwarty caluśki tydzień, od 10.00 do 18.00.
MIASTO TRZECH RZEK
Miasto trzech rzek, tak zwykło się nazywać Győr i kurczę, nie chcę wyjść na marudę, niszczyciela dobrej zabawy, ale wydaje mi się, że jest to określenie trochę na wyrost i bardziej chłyt marketingowy 😀 Na poziomie Ráby i Dunaju Moszońskiego, spotykających się poniżej wzgórza pałacowego wszystko gra i nie ma się do czego przyczepić, ale jednak Rabca tak trochę na doczepkę występuje w tej opowieści, wijąc się na obrzeżach miasta w postaci wpadającego do Dunaju kanału.



Nadrzeczne położenie przez stulecia przynosiło miastu korzyści z handlu, dziś rzeki służą głównie za miejsce do relaksu i odpoczynku oferując całkiem sporo zieleni, tak nieobecnej w Śródmieściu. Paradoksalnie najbardziej imponujący fragment, chwilę przed miejscem gdzie spotykają się wody Ráby i Dunaju Moszońskiego jest tej zieleni pozbawiony, ale wysokie mury w popołudniowym słońcu potrafią zrekompensować tę niedogodność. Co ciekawe, podczas mojej wizyty Rába była niesamowicie mętna i w miejscu spotkania z Dunajem doskonale było widać granicę między obiema rzekami. Ciekawe czy to częsta sytuacja?






Żyćko nad rzekami płynie powoli, pozwalając tak na biwakowanie, długie spacery czy kajakowanie, raz po raz jednak uwaga wszystkich mieszkańców skupia się wokół Dunakapu tér, placu Bramy Dunajskiej. Tam, w pobliżu rzeki odbywa się wiele imprez, ja miałem szczęście trafić na Dni fröccsa, czyli jakże prostego w pomyśle specjału będącego połączeniem wody sodowej i wina.



A skoro o wodzie sodowej i fröccsu mowa to wiecie, że w Győr ostatnie lata swego życia spędził twórca przełomowego wynalazku z ową wodą związanego? Mowa o benedyktyńskim mnichu, ale i wynalazcy Anyosu Jedliku, który w 1826 wymyślił, opracował i stworzył niezwykle ważne novum, a mianowicie syfon! Mnich być może i opracował silnik na prąd stały, może i jako pierwszy opisał zasadę pracy dynamo, ale to syfon a wraz z nim fröccs są największym jego dziedzictwem. Nic więc dziwnego, że w mieście jego wynalazek jest uhonorowany. I to jak, w postaci zjawiskowej, quasi secesyjnej fontanny. Postać syfonu ma też… budynek zjeżdżalni w miejscowych termach 😀



Wprawne oko na pierwszy zdjęciu dojrzy stojącą po sąsiedzku rzeźbę Arki Przymierza, kolejną barokową pieczątkę kryjącą za sobą ciekawą historię. Znajdziecie w niej bigamię, dezercję, procesję mającą dezerterowi pomóc, bójkę, profanację Najświętszego Sakramentu, wielki żal i pokutę samego cesarza Karola VI Habsburga. Rzeźbę zwieńczoną dwoma aniołami niosącymi Arkę nad, którą w blasku „lewituje” baranek Boży wzniesiono w roku 1731 i jest to chyba jeden z najpiękniejszych monumentów jakie znajdziecie w Győr.

PLAC SZECHENYIEGO (Szechenyi ter)
Gdyby Győr miało klasyczny rynek to byłby nim Plac Széchenyiego, chyba najładniejszy w mieście, położony w samiuśkim jego centrum, będący jego sercem. Sercem nad wyraz mocno bijącym i żyjącym, szereg tamtejszych restauracyjek przyciąga turystów jak i miejscowych. Jednak choć plac należy do grupy architektonicznie pięknych to latem jest po prostu PATELNIĄ i w słoneczny dzień większość ludzi przesiaduje w cieniu ogródków piwnych i kilku drzewek.




We wschodnim fragmencie tej patelni wznosi się klasyczna Kolumna Maryjna, co ciekawe nie jest ona podżumowym wotum dziękczynnym. W roku 1686 ufundował ją miejscowy biskup chcąc w ten sposób uczcić fakt odbicia Budy z rąk tureckich. Bardzo ładna to kolumna, choć jej obecna forma jest efektem niedawnych, dogłębnych prac konserwatorskich. To w cieniu Maryji z Dzieciątkiem przez stulecia odbywały się ważne dla miasta wiece, tu też miejsce miały jarmarki wszelakie.



Mimo wielu zjawiskowych budowli otaczających plac jeden kompleks ma charakter dominujący: benedyktyński dziś zespół klasztorny z barokowym kościołem Św. Ignacego Loyoli na czele. Pierwotnie było to założenie jezuickie i wszędzie da się przeczytać wręcz nudne stwierdzenie, że fasada kościoła nawiązuje do rzymskiego Il Gesu – warty wspomnienia byłby fakt, gdyby w Győr na świątyni „macierzystej” się nie wzorowano 😛 Dobra, ale o ten wyświechtany frazes się nie czepiajmy, rzućmy okiem na wnętrza kościoła, wierzcie mi jest tam co podziwiać.


Budowa świątyni trwała 7 lat i zakończyła się w 1641 roku co czyni zeń jeden z najstarszych barokowych kościołów na Węgrzech. Jeden z najstarszych i najpiękniejszych – sto lat mozolnych prac nad wystrojem i finalną formą wnętrza pozostawiło po sobie barokowe stemple najwyższej jakości. Pech chciał, że podczas naszej wizyty najbardziej znany dzieło – zdobiące sklepienia nawy głównej freski mistrza Paula Trogera – zakryte było wielką siatką, najpewniej w związku z ówczesnym remontem. Najgorzej, wielki smutek.


Jakkolwiek fresków wielkiego austriackiego mistrza nie zobaczyłem, tak nic nie stało na przeszkodzie by podziwiać Apoteozę Św. Ignacego zdobiącą Ołtarz Główny świątyni. Ołtarze w ogóle robię niesamowite wrażenie a te boczne – jeśli wierzyć źródłom wszelakim – należą do najstarszych barokowych ołtarzy w całym kraju. Złocone, z mnóstwem ornamentów, rzeźbionych postaci, znajdujące się w kapliczkach o sklepieniach rozmachem nie odstępujących ołtarzom. Kunszt rzemieślników odnajdziecie również na ambonie czy ławach kościelnych, ozdobionych motywami morskimi, najbardziej rzucający się w oczy element z jednej strony przypomina muszlę, z drugiej falę.






Niestety, z racji remontu sala pobliskiej zabytkowej, również barokowej apteki była niedostępna, lecz jeśli tylko będziecie mieć okazję i możliwość to zajrzyjcie doń, znajduje się ona w poklasztornym budynku sąsiadującym z kościołem. Otwarty był za to sklepik z benedyktyńskimi dobrami, w dużej mierze procentowymi.

Z racji centralnego położenia, wokół placu a także na ulicach od niego odchodzących znajdziecie najwięcej zjawiskowych kamienic a także pałacyków należących ongiś na do miejskiej śmietanki. W wielu z nich znajdują się dziś muzea, tak większe jak i mniejsze, galerie sztuki jak i te skupiające się na najdawniejszych dziejach, opowiadające nawet o rzymskiej Arrabonie. Sam wybrałem się do dawnego pałacu rodziny Esterhazy. To muzeum sztuki gdzie miałem szczęście trafić na wystawę (pop)kulturową o Dzikim Zachodzie, gdzie wśród opowieści i eksponatów o kowbojach, rdzennych Amerykanach i ciekawym spojrzeniu na węgierskich csikos przewijały się zachodnioniemiecko-jugosłowiańskie czy nawet węgierskie tropy westernowe. Ciekawe, nie powiem, tym bardziej, że jeden z węgierskich westernowych rodzynków zapowiada się na miks klimatów Sergio Leone z surrealizmem Andrzej Żuławskiego.



Spis muzeów, ceny i godziny otwarcia znajdziecie tutaj.
Śródmieście Győr nie jest przesadnie duże, dlatego spod „rynku” szybko możecie zażyć brutalistycznej dawki szokowej w postaci monumentalnego gmachu Teatru Narodowego, rzucić okiem na kolejne ciekawe rzeźby (Człowiek w łódce oraz Święty Jerzy i kameleon… znaczy się smok to must see), odkryć, że nawet i w centrum, zieleń potrafi występować w innej formie niźli „doniczkowej” a w końcu podejść na jeszcze jeden z interesujących placów, pełen barokowego (jakżeby inaczej) dobra.




PLAC BRAMY WIEDEŃSKIEJ (Bécsi kapu tér)
Trochę naokoło, ale w końcu jesteśmy. Jeśli szukacie dobrego miejsca na zachód Słońca to okolice placu Bramy Wiedeńskiej, fragmenty mostu doń prowadzącego oraz kawałek nadrzecznej promenady rozciągającej się wzdłuż Raby są tu dla was. Ten kawałek Győr, pozbawiony od zachodu bariery w postaci w miejskiej zabudowy pozwala popołudniowemu Słońcu zaszaleć i w ciepłym świetle wszystkie barokowe kamienice, kościół Karmelitów czy w końcu pozostałości po miejskich murach, potrafią zaprezentować się zjawiskowo.




W centrum placu spotkacie Károly Kisfaludy’ego, jednego z najważniejszych węgierskich poetów romantyzmu, uważanego de facto za twórcę węgierskiego teatru narodowego, przez wiele lat patrona Teatru w Győr. Wokół niego piękne barokowe kamienice w mieście tworzą jeden z najładniejszych fragmentów całego miasta: uchodzący za najstarszy mieszkalny, barokowy Dom Altabaków (z najlepszym przykładem narożnego wykusza) czy posiadający zdobioną fasadę Dom Ottów to tylko niektóre z nich.




Nad placem góruje kościół Karmelitów pw. Matki Boskiej Szkaplerznej, mniejszy niż poprzednie przez nas odwiedzone, z elewacją w habsburskiej – jak to nazywam – żółci, pięknie podbijanej zachodzącym Słońcem. Choć wnętrz wam nie pokarzę bo zajrzałem doń tylko podczas mszy to wiedzcie, że warto – jest bardziej stonowanie i jasno, wciąż jednak imponująco a największe wrażenie robią ołtarze oraz malowidła na sklepieniu kopuły. w cieniu kościoła, na skraju placu stoi ostatni z jego symboli, kopia XIX-wiecznej, 9-metrowej (choć na pierwszy rzut oka tego nie czuć) wieżyczki zegarowej. I meteorologicznej, wyposażonej we wszystkie instrumenty niezbędne do tego by bawić się w pogodynkę: barometr, termometr, higrometr czy chorągiewkę.



Zaczynający się przy placu most zaprowadzi was do jednej z nowszych dzielnic Gyor, Sziget. Zachęcam was do chociaż krótkiego spaceru bo i tam znajdziecie trochę ciekawej architektury, tak zadbanej jak i nie do końca. Tam też mieści się piękna, secesyjna synagoga… a raczej dawna synagoga, bo nie pełni ona już funkcji sakralnych służąc dziś za przestrzeń muzealną oraz salę koncertową. Powstała w XIX-wieku dla kilkutysięcznej społeczności. Po II Wojnie Światowej i masowych wywózkach do Auschwitz kahał niemalże przestał istnieć. Do dziś w mieście pozostało niewielu wyznawców wiary Mojżeszowej. Odremontowana synagoga jest jednym z miejsc pamięci o tych wszystkich, którzy zginęli w Zagładzie. Powinna być też przestrogą dla kolejnych pokoleń, ale słysząc wieści zza wschodniej granicy, z Izraela i Palestyny czy krajów afrykańskich można tylko smutno westchnąć…




Z tą smutną konstatację was zostawię mając przeto nadzieję, że rozpaliłem w was ciekawość i jak najszybciej postanowicie sprawdzić czy w Gyor rzeczywiście odzie dostać barokowego zawrotu głowy. Trzymajcie się!

Wspaniałe miasto i zaiste porywający opis! Masz dar, Wojciechu, do wyszukiwania smaczków, a nie tylko sztandarowych zabytków. Bardzo mi się podobało 🙂
P.S. Czy zgubiłeś swój kapelutek, czy może podprowadził ci go jakiś fan na pamiątkę?
PolubieniePolubienie
A to się cieszę bo bardzom dumny z tego tekstu 😉 A kapelutka jeszcze wtedy nie było, kupiłem go tego samego lata.
Odnosnie Grosschonau to dziwna sprawa i sprobuje zobaczyć o co chodzi, bo na tę chwilę wygląda, że można dodawać komentarze. Hmm…
PolubieniePolubienie