Port Sunlight – osiedle robotnicze jak z bajki

Cześć! Idąc za ciosem mam dla was kolejny z tekstów „odnalezionych w szufladzie”. Tym razem kończymy zeszłoroczną majówkę i wracamy do Anglii by na wschodnim brzegu rzeki Mersey odkryć jedno z najbardziej urokliwych miejsc okolic Liverpoolu. Piękne, architektonicznie olśniewające, pośród zieleni i z ciekawą historią w tle. Zapraszam do Port Sunlight.

Witajcie w Port Sunlight.

Kiedy planowałem ubiegłoroczną majówkę w Liverpoolu (oraz okolicach bliższych i dalszych) wiedziałem, że prócz miejsc oczywistych warto podłubać głębiej by na wierzch wyciągnąć jakieś nie do końca znane perełki. Tak też dotarliśmy do Wirral, na wschodni brzeg rzeki Mersey, gdzie jednym z najciekawszych i jakże estetycznie czarujących miejsc okazało się robotnicze osiedle powstałe na przełomie XIX i XX-wieku dla pracowników fabryki mydła braci Lever. Oh boy, zaplanowane jako miasto-ogród osiedle przetrwało do dziś w stanie absolutnie zachwycającym i totalnie polecam wam zarezerwować kawałek dnia (najlepiej słonecznego, wiosną bądź latem) by zobaczyć je na własne oczy.

Port Sunlight, tak, to jest robotnicze osiedle.
Do Port Sunlight w pół godzinki dostaniecie się z centrum Liverpoolu.

William Lever był angielskim przemysłowcem i filantropem, w połowie lat 80. XIX stulecia wraz z bratem założył firmę zajmującą się produkcją mydła (która w przeciągu lat jako Unilever rozrosła się daleko poza rynek higieniczny i z pewnością mieliście do czynienia z jej produktami). Wracając do mydła, szybko okazało się, że jest to biznes całkiem intratny, perspektywiczny a także… potrzebujący większej fabryki i proporcjonalnie większej liczby pracowników. Nie trzeba było długo czekać a William wpadł na pomysł by na wschodnim brzegu rzeki Mersey wykupić niemałą, niekoniecznie atrakcyjną – bo bagienną – połać ziemi, osuszyć ją i nie tylko wybudować nań zakład przemysłowy, ale przed wszystkim stworzyć wokół niego osiedle dla pracowników. Nie wiem czy przyszły wicehrabia Leverhulme od początku miał w głowie wizję pięknego i eklektycznego osiedla, które urbanistycznie i architektonicznie po przeszło 100 latach uznawane będzie za wzorcowe. Wiem, że z pewnością powinniście je odwiedzić.

Port Sunlight dzieli od centrum Liverpoolu 8 kilometrów i oczywiście dojedziecie nań własnym autem. Sam polecam rzecz jasna komunikację miejską – w pół godziny ze stacji Liverpool Central dostaniecie się tam kolejką Merseyrail a w 35 minut autobusem 464 z przystanku na Sir Thomas Street.

Port Sunlight.
Port Sunlight, tak, to wciąż osiedle robotnicze.
Port Sunlight.

Kiedy w Polsce myślimy osiedle robotnicze to pierwsze co przychodzi nam do głowy to zapewne Nikiszowiec. I prawidłowo, w tym przypadku jednak bliżej nam będzie do Giszowca, który podobnie jak Port Sunlight od samego początku celował w koncepcję miasta-ogrodu.

WITAJCIE W PORT SUNLIGHT!

Fabryka Leverów zaczęła działać w 1889 roku, a wraz z początkiem produkcji, do budowanych nieopodal domów zaczęli wprowadzać się pierwsi pracownicy. Lever chciał by osiedle – którego nazwę zaczerpnięto z największego, ówczesnego hitu firmy, mydła Sunlight – znajdowało się niedaleko miejsca pracy, było ładne, pełne zieleni, samowystarczalne, z godnymi warunki mieszkaniowymi. Czyli powiedziałby kto: no normalka w tego typu przedsięwzięciach. I to prawda, diabeł tkwi jednak w szczegółach i to w jaki sposób do samej choćby estetycznej i architektonicznej strony osiedla podszedł Lever robi różnicę.

Port Sunlight.
Port Sunlight.

Budowa Port Sunlight odbywała się falami do lat dwudziestych XX stulecia. Domy robotników powstawały w blokach i każda z grup prezentować miała unikatowy charakter. Prace nad nimi Lever powierzył przeszło 30 architektom(!), którym i tak jednak zaglądał znad ramienia często dopowiadając swoje pomysły… a te zazwyczaj (kto wie, może dzięki funduszom, których na budowę nie szczędził? ;)) wprowadzano w życie. 

port Sunlight.
Port Sunlight.

Nie będę udawał, że wybitnie znam się na angielskiej (a raczej brytyjskiej) architekturze i z łatwością przychodzi mi odróżnić styl Królowej Anny od stylu Jakobińskiego a spotykane inspiracje francuskie i flamandzkie są czymś oczywistym. Dla was wszystkich, którzy macie większą wprawę spacer po osiedlu będzie istną zabawą, bo styli jest tu zdecydowanie więcej i z pewnością obserwacja tego eklektycznego – acz trzymanego w ryzach i wydaje mi się harmonijnego – krajobrazu sprawi wam dużo frajdy. Nam laikom też, bo domy są po prostu przecudnej urody. Nie trzeba przecież dyplomu by zachwycić się ceglastą dostojnością romansującą z cudnie nieoczywistymi szkieletowymi fasadami domów, wykuszami z pięknymi oknami czy w końcu wymyślnymi… kominami. Oj tak, te ostatnie bywają bardzo zakręcone.

Port Sunlight i jego różnorodna zabudowa.
Port Sunlight i jego różnorodna zabudowa.
Port Sunlight i jego różnorodna zabudowa.
Port Sunlight.
Port Sunlight.

Leverowi zależało na tym by osiedle zapewniało pracownikom wszystko czego potrzebują, dlatego też prócz mieszkań szybko powstały budynki publiczne jak jadalnia, szkoła, klub dla dżentelmenów, gospoda, szpital czy kościół. Momentami przemysłowiec zdawać by się mogło aż za bardzo chciał decydować o rozwiązywaniu problemów, które rozwiązywać mogliby sami pracownicy – osobiście decydując o tym jak po odciągnięciu części ich wypłat przeznaczać je na dobro wspólne. Chyba też chwilami za bardzo „dbał” o integrację swoich pracowników wymuszając na nich choćby obowiązek uczestniczenia w organizowanych zajęciach. No, ale był też pracodawcą słuchającym (a może wyczuwającym gdzie może-coś ugrać) – kiedy pracownicy zaprotestowali przeciwko zakazowi sprzedaży piwa w miejscowej karczmie, Lever postanowił przeprowadzić referendum na temat obecności alkoholu w menu… i cóż, ponosząc sromotną klęskę zezwolił by w Bridge Inn zaczęto polewać ale. Także tego, tym pewnie zjednał sobie wielu ;p

The Lyceum, dawna szkoła a dziś coś a’la centrum kulturalne.
The Bridge Inn.
Christ Church w Port Sunlight.

Spacerując szerokimi ulicami pośród tych wszystkich domów łapało mnie wręcz niedorzeczne uczucie, że chyba nie ma w Port Sunlight budynku, który można by nazwać zaniedbanym! A jest ich tam kilkaset, co najmniej 195 wpisanych jest na Listę Dziedzictwa Narodowego jako zabytki klasy II i nie ma się co dziwić, że raz po raz stanowią one tło dla jakiegoś filmu czy serialu – ostatnio „występując” w Peaky Blinders. Niesamowicie urokliwe, estetyczne, przestrzenne, otoczone zielenią, posiadające własne ogródki domki to ucieleśnienie ruchu arts and crafts a popołudniowe, ciepłe słońce tylko dodawało im wdzięku. To jak przed laty prezentowały się ich wnętrza zobaczyć można w Worker’s Cottage sąsiadującym z Muzeum Port Sunlight

Muzeum Port Sunlight.
Wnętrze Worker’s Cottage. Fot. http://www.visitliverpool.com/

Muzeum nie odwiedziliśmy bo też mieliśmy już w nogach wizytę w innej placówce kultury Portu Sunlight, Galerii Sztuki Lady Laver. Po prawdzie to właśnie odbywająca się tam wystawa poświęcona brytyjskim malarkom w pierwszej kolejności przykuła moją uwagę podczas poszukiwania ciekawych miejsc w okolicach Liverpoolu. Ach, cóż by było gdybym na nią nie trafił?

Lady Lever Art Gallery.

LADY LEVER ART GALLERY

Lord Lever kolekcjonerem sztuki był wielkim i przez lata zgromadził naprawdę imponujące zbiory. Od starożytnej Grecji i Rzymu, przez ceramikę tak chińską jak i największą na świecie kolekcję jaspisowej Wedgwooda po pokaźną galerię europejskiego malarstwa czasów przeróżnych. Wszystko jednak zaczęło się od… reklamowego wyścigu zbrojeń pomiędzy Leverem a jego największą konkurencją A&F Pears. Wyścig ów polegał na wykupywaniu grafik i obrazów a następnie – zazwyczaj za zgodą autora – w delikatnie zmienionej formie (zazwyczaj z dodanym tekstem i  miniaturą produktu) wykorzystywanie ich w reklamie mydła XD No i nie wiadomo czy to była ta iskra która rozpaliła Leverowską pasję kolekcjonowania czy po prostu lubił sztukę sam z siebie, ale nie da się zaprzeczyć, że część jego kolekcji pochodzi właśnie z tego „procederu”.

Obraz „On his holidays” Johna Singer Sargenta, ponoć ulubiony samego lorda.
Lady Lever Art Gallery.
Lady Lever Art Gallery.

Większą część kolekcji Levera znajdziecie w ufundowanej przez niego Galerii Sztuki, nazwanej na cześć jego zmarłej żony, lady Elisabeth. Bardzo lubię takie miejsca, pełne arcyciekawych prac acz dzięki byciu na uboczu całkowicie wolne od tłumów, pozwalające w skupieniu i spokoju odkrywać. To dobre słowo, bo większość kolekcji to rzeczy przeciętnemu zjadaczowi chleba nieznane. Cudowna jest kolekcja malarstwa wśród której prym wiodą Prerafaelici. Podczas naszej wizyty mieliśmy szansę trafić na czasową wystawę o brytyjskich (głównej) pejzażystkach, która w dużej mierze traktowała też o pozycji kobiet w sztuce. Dużo dobra.

Lady Lever Art Gallery. Élisabeth Vigée-Lebrun, „Lady Hamilton as a Bacchante”.
Lady Lever Art Gallery. Arthur Hughes, „A music party”.
Lady Lever Art Gallery. Isobelle Dods-Withers, „Les Maisons Suspendues”.
Lady Lever Art Gallery. Elisabeth Forbes, „Blackberry gathering”.
Lady Lever Art Gallery.

Diablo ciekawa jest też kolekcja mozaiki, tak chińskiej jak i największa na świecie mozaiki jaspisowej autorstwa samego Josiaha Wedgwooda, zazwyczaj matowej, jasnobłękitnej z białymi płaskimi reliefami, cudeńka.

Lady Lever Art Gallery.
arthur hughes a music party

Neoklasycystyczny, rzucający się w oczy budynek Galerii znajdziecie na rozległym placu, sąsiadującym zresztą z Muzeum Port Sunlight – więc jakbyście chcieli odwiedzić obie placówki to możecie obskoczyć je raz dwa. Galeria otwarta jest od wtorku do niedzieli od 10:00 do 17:00 i jak w większości liverpoolskich muzeów narodowych wstęp jest darmowy. Muzeum Port Sunlight czynne jest za to cały tydzień od 10:00 do 16:30 a bilet normalny kosztuje 8 funtów.

Lady Lever Art Gallery.

Osiedle nie jest przesadnie wielkie, z północy na południe ma około kilometra długości, ze wschodu na zachód o połowę mniej. Dlatego też nie powinniście mieć problemu ze zrobieniem rundki po wszystkich jego zakamarkach. 

Przed Muzeum traficie na monument pomnik poświęcony Leverowi, obelisk w którego cieniu stoją cztery postacie będące ucieleśnieniem idei lorda: Sztuka, Dobroczynność, Przemysł i Edukacja. Ktoś jednak celnie zauważył, że taki monument mu niepotrzebny i to wszystko co mamy wokół jest najlepszym jego pomnikiem.

Leverhulme Memorial.

Na drugim końcu długiej alejki ciągnącej się na południe od Muzeum wznosi się monumentalny Pomnik poświęcony poległym w I Wojnie Światowej. Mój chyba największy wyrzut sumienia – z jakiegoś powodu, okrążyliśmy go szerokim łukiem skupiając się na wszystkim co wokół niego. Ach, ależ sobie pluję w brodę. Wy nie popełnijcie tego błędu, zatrzymajcie się przy pomniku i chwilą ciszy wspomnijcie 500 pracowników poległych na frontach Wielkiej Wojny.

Pomnik poświęcony poległym w I Wojnie Światowej. Fot. https://portsunlightvillage.com/

Pamięć o poległych (oraz wszelkich innych ofiarach obu Wojen Światowych) jest w Wielkiej Brytanii niezwykle silna i to właśnie na wschodnim brzegu rzeki Mersey, 5 km na północ od Port Sunlight, w Birkenhead odkryliśmy niewielki, ale chyba najbardziej poruszający pomnik dotykający tej kwestii. Jeśli będziecie mieć możliwość zajrzyjcie proszę przed bramę Old Boys of Birkenhead Institute gdzie przy słowach wiersza „Daremność/Futility” Wilfreda Owena postać wycieńczonego żołnierza chowa twarz w dłoniach. Mało który wojenny pomnik tak bardzo trafia w feelsy.

Pomnik w Birkenhead.

Wróćmy jednak do Port Sunlight. Do Krajowego Rejestru Zabytków Anglii należą tu nie tylko budynki mieszkalne czy te użyteczności publicznej, ale i chociażby most, będący – nie boję się tego słowa – jednym z najbardziej emblematycznych fragmentów osiedla. The Dell to piękny kawałek piaskowcowej przeprawy, zaprojektowany przez naszego starego znajomego z Chester, Johna Adamsa odpowiedzialnego choćby za Zegar Eastgate. Most, wraz ze znajdującym się nieopodal The Lyceum (również dziełem Douglasa) stanowi jeden z najpopularniejszych tematów robionych w Port Sunlight fotografii. The Lyceum – niegdyś pełniące rolę tak szkółki a przed budową kościoła miejsce nabożeństw – jest dziś czymś na wzór domu kultury, mocno socjalizującym mieszkańców. Tam, mieliśmy szansę pogadać z jednym z nich i wyszło z tego klasyczne asteriksowe „Ale jak to jest mieszkać w Port Sunlight, dobrze?” 

Most Dell.
Most Dell i The Lyceum.

Wspomniany neogotycki kościół Christ Church wybudowano w 1904 roku. Mała acz krępa to świątynia, a jej bryła z miejscowego czerwonego piaskowca pięknie się w popołudniowym Słońcu prezentowała. Wnętrza niestety – z racji godziny – nie zobaczyliśmy, ale i powolny obchód dał nam dużo satysfakcji – wystarczy czerwień piaskowca, transept i chór zwieńczone pinaklami, gargulce czy w końcu najważniejszy element, grobowiec lorda i lady Leverhulme, skrywający pod cudnym sklepieniem brązowe postacie bez których miejsce to nigdy by nie powstało.

Christ Church w Port Sunlight.
Christ Church w Port Sunlight.
Christ Church w Port Sunlight.
Christ Church w Port Sunlight.
Christ Church w Port Sunlight.

Spacer zakończymy łyżką dziegciu i rzucającym spory cień spojrzeniem pod fasadę dziedzictwa Levera, kierując wzrok na Kongo przełomu XIX i XX-wieku – skąd pochodził olej palmowy potrzebny do produkcji mydła. Afrykańskie plantacje w założeniu miały opierać się na podobnym, pełnym troski podejściu do pracowników. Szybko jednak okazało, że idee te mają mało wspólnego z rzeczywistością i choć nie wiadomo, jak wielką (lub małą) lord Lever posiadał wiedzę o nadużyciach na kongijskich plantacjach to i tak nasza świadomość, że większość pracy była tam po prostu przymusowa, mało opłacalna i nierzadko niezdrowa zostawia nas (a przynajmniej mnie) ze sporym zawodem.

Budynek biurowy jak i część fabryki wciąż mieści się przy Port SUnlight.

2 myśli na temat “Port Sunlight – osiedle robotnicze jak z bajki

  1. Niezwykle to ciekawe! Nie wiedziałam, że w czasach chociażby łódzkiej „ziemi obiecanej” robotnicy w Anglii żyli w takich warunkach… Byłam w okolicach Liverpoolu, ale tylko parę dni, więc żałuję, że nie mogłam tego zobaczyć. Galeria też jest wspaniała i , tak jak mówisz, jej ogromną zaletą jest możność zatopienia się w sztuce bez dyszących w kark i pstrykających wszystko turystów.

    P.S. Zaciekawiło mnie, dlaczego Brytyjczycy sprowadzali olej palmowy z Kongo, mając mnóstwo „porośniętych palmami” kolonii. Francuzi, a tym bardziej (tam już było regularne ludobójstwo!) Belgowie nie dbali w ogóle o czarnych pracowników. Zresztą oblicze angielskiego kolonializmu także w niczym nie przypominało tych uroczych zakątków… Pozdrowienia i dziękuję!

    Polubienie

    1. Dobre pytanie na które do końca nie umiem odpowiedzieć, choć fakt, że to właśnie poprzez Belgów do swoich pracowników dotarli i Belgowie pośredniczyli w pierwszej fazie zakładania obozów de facto pracy.

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do idealbonieide Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.