Cześć! Dziś ponownie odwiedzimy zachodnie Węgry. Zajrzymy do miejsca wpisanego na Listę Światowego dziedzictwa UNESCO, do najstarszego na Węgrzech obiektu sakralnego, do miejsca wybitnego tak pod względem historii, architektury jak i widoków. Wycieczka nie będzie długa, ale diablo satysfakcjonująca. Zapraszam do Pannonhalmy 🙂

Węgierska Lista Światowego Dziedzictwa UNESCO składa się z ośmiu pozycji. Niemal połowę z nich (trzy) poznacie odwiedzając sam Budapeszt, reszta rozsiana jest po całym kraju. Wjeżdżając na Węgry od strony Austrii już na granicy będziecie mieć szansę na spotkanie z kulturowym krajobrazem jeziora Fertö/Nezyderskiego. Kusząca propozycja jednak opracowując plan na ten krótki wypad wybrałem kolejny zakątek z listy, trochę bardziej trafiający w moje obecne zainteresowania. Opactwo benedyktynów w niewielkiej Pannonhalmie, 20 kilometrów na południe od Gyoru gdzie trafić można na wybuchową mieszankę historii, architektury i pięknych widoków. By nie były to puste słowa w ekspresowym skrócie zobaczmy co was w Pannonhalmie czeka:
Po pierwsze primo jest to kawał historii. 1000 letniej! Z początkami znajdującego się tam opactwa związane są najważniejsze dla Węgier postaci, książę Gejza, który odpowiedzialny jest za sprowadzenie doń benedyktynów; oraz jego syn Stefan I, który towarzyszył braciom przy poświęceniu opactwa. Dodajmy do tego legendy o tym, że w tym samym miejscu dwa stulecia wcześniej przystanek miał nie kto inny jak legendarny madziarski wódz Arpad i już mamy miejsce kultowe i symbolicznie arcyważne.

Po drugie primo jest to kawał architektury. I to takiej naprawdę tip top. Tysiąc lat opactwa to rzecz jasna możliwość „przewinięcia” się przezeń wszystkich możliwych stylów. I rzeczywiście, znajdziecie tu klasycystyczną wieżę, barokową olśniewająca bibliotekę (przywodzącą na myśl tę Narodową z Wiednia), cudnie gotycką bazylikę Św. Marcina (wraz z przylegającymi doń krużgankami) oraz nierzadkie elementy romańskie. Kogo nie zachwyci misterna „porta speciosa” czy krypta schowana pod prezbiterium ten gapa.




No i po trzecie primo, ultimo cały pagór, na którym opactwo wzniesiono pełen jest miejsc ciekawych, „rozszerzających” spacer. Jest arboretum, w którym prym wiedzie lawenda – można ją poczuć trzema zmysłami. Jest mini ścieżynka wśród drzew z bardzo fajnym widokiem oraz zaraz obok wieża widokowa z widokiem jeszcze bardziej imponującym. Jest i samo miasteczko, które jakkolwiek nie zaskoczyło mnie ciekawymi budynkami czy zabytkami to jednak nie można odmówić mu zadbania i po prostu urokliwego porządku.


Zainteresowani? Mam nadzieję, że mam waszą ciekawość, ale i uwagę 😉
No to zaczynajmy.
Pannonhalma jest niewielkim miastem oddalonym od Gyoru o niespełna 20 kilometrów. Miasteczko przycupnęło sobie w okolicy kilku wzgórz, odcinających się od płaskiego zazwyczaj krajobrazu Małej Niziny Węgierskiej. Jak już wiecie największą atrakcją miasta jest benedyktyńskie opactwo o tej samej nazwie. Jeśli kojarzy się wam ona z rzymską Panonią to jest to skojarzenie nad wyraz dobre i możecie sobie przybić piątkę z pisarzem Ferencem Kazinczym i mnichem Izidorem Guzmicsem. Oni to bowiem w połowie XIX wieku, w oparciu o antyczną terminologię powołali do życia określenie Pannonhalma, które to w dość krótkim czasie zaczęło wypierać nazewnictwo dotychczas istniejące. Tak, wcześniej nikt o Pannonhalmie nie słyszał, każdy za to znał wieś Győrszentmárton oraz Opactwo na Wzgórzu Świętego Marcina. Stare nazwy oficjalnie wyszły z obiegu w 1965 roku.

Skąd tu Święty Marcin? Otóż wiele osób uważa, że to właśnie tu się urodził, spędził pierwsze lata życia po czym wyruszył do Italii, wstąpił do legionów by ostatecznie zostać biskupem Tours. Wedle badaczy bardziej prawdopodobne jest, że na świat przyszedł w Szombathely, i kto wie, może to właśnie ta wiedza przyczyniła się do zmiany nazwy miejscowości jak i opactwa? Być może. Opowieścią, która również bardziej legendą niż faktami stoi jest ta o Arpadzie, który po przekroczeniu Karpat i przebyciu całej Kotliny Panońskiej miał właśnie tu się zatrzymać. Za to w oparciu o historyczne fakty możemy już z całą pewnością ustalić kiedy początek swój miało miejscowe opactwo.
1000 LAT HISTORII OPACTWA PANNONHALMA
Książe Gejza oraz jego syn Vajk, przechrzczony na Stefana I to w historii Węgier postacie odpowiadające Mieszkowi I oraz Bolesławowi Chrobremu. Książe przyjął chrześcijaństwo i zapoczątkował chrystianizację swych ziem, natomiast jego syn został koronowany na pierwszego króla Węgier. Pierwszy sprowadził na nizinę Węgierską benedyktynów z Czech, drugi uczestniczył w poświęceniu wzniesionego przez nich klasztoru. Był rok 1002 i zapewne mało kto przypuszczał, że tysiąc lat później opactwo wciąż będzie trwało na swym miejscu.
Tysiącem lat można by wypełnić niejedną książkę, dlatego postaram się streszczać. Braciszkowie obdarowani królewskimi przywilejami rozbudowywali swoje założenie a wokół działa się historia. Ot w 1242 skromne natenczas mury zdobyć chcieli Mongołowie, wielokrotnie opactwo brane było za cel w potyczkach austriacko-węgierskich. Raz nawet służyło za kartę przetargową w walce o tron… Polski. Władysław Biały pozdrawia.
„Ciekawe czasy” miały jednak dopiero nadejść. Turcy, Habsburgowie korzystający z obecności tych pierwszych, ponownie Turcy nieustannie opactwo oblegali, nierzadko je zdobywając i doszczętnie rujnując. Mimo to, z uporem (i przy wsparciu kolejnych węgierskich władców) opactwo powstawało z popiołów powoli zyskując znane nam dziś kształty.
I kiedy już wojny minęły nad braćmi zawisło widmo kasacji zakonu a czkawką odbiły się reformy józefińskie z końca XVIII wieku. Kilkanaście lat nieobecności zakończyło się wraz z decyzją o powstaniu przyklasztornej szkoły. Edukacja była za czasów Habsburgów jednym z kół ratunkowych dla ówczesnych zakonów – bez niesienia kruż… znaczy się kaganka oświaty mogły one zapomnieć o funkcjonowaniu. I taki też był początek istniejącej do dziś elitarnej dość placówki.
W czasie II Wojny Światowej opactwo znalazło się pod opieką Międzynarodowego czerwonego Krzyża, dzięki czemu w murach świątyni i przyległych budynków schronienie znalazło między innymi ok. 4000 żydowskich dzieci a także… austriacka arcyksiężna uciekająca przez nacierającą Armią Czerwoną w 1945 roku. Dla Stefanii Belgijskiej Pannonhalma okazała się być miejscem gdzie wyzionie ducha. Jej ciało do dziś spoczywa w gotyckiej krypcie klasztornej bazyliki Św. Marcina.
W tysięczną rocznicę sprowadzenia benedyktynów na te ziemie UNESCO oficjalnie powitało Pannonhalmę na liście Światowego Dziedzictwa. Historyczne, religijne, kulturowe i krajobrazowe walory tego miejsca są nie do przecenienia.
Samych historii wszelakich pewnie dałoby się opowiedzieć jeszcze z dziesiątki, ale dam wam trochę chwili wytchnienia. Chyba. Bowiem…
1000 LAT ARCHITEKTURY OPACTWA PANNONHALMA
Historia jest oczywiście ważna i nad wyraz ciekawa, lecz niejednokrotnie nieuchwytna. Tym co można dotknąć, poczuć i zobaczyć jest zmieniająca się przez stulecia architektura opactwa. Hmm, czyli w sumie też… historia? No ok.
Nie będę wam się tu jednak rozwodził nad tysiącem lat powolnych zmian w obrębie rozrastającego się opactwa. Mnogość ingerencji w tkankę założenia, niezliczone przebudowy, odbudowy, rozbudowy to temat na kolejną książkę, dlatego zgódźmy się co do jednego: skupmy się po prostu na tym, co dziś po dziesięciu stuleciach można objąć zmysłami.
Z zewnątrz najbardziej zadowoleni będą miłośnicy klasycyzmu. Monumentalna przeszło 50 metrowa wieża-dzwonnica widoczna jest już z wielu kilometrów. Ciekawy jest jej portal, brama i taka półrozeta wzdłuż której pociągnięto szereg zdobień, a daty tam umieszczone przypominają o początku opactwa, pierwszej poważnej przebudowie… i w sumie nie wiem o czym, poszukiwanie odpowiedzi co przyniósł rok 1938 nie dało odpowiedzi. Co jednak najbardziej przyciąga wzrok? Mozaika autorstwa Miksy Rotha, węgierskiego mistrza art-nouveau, tu jeszcze w dość stonowanym wydaniu. Zdecydowanie będę musiał odwiedzić Budapeszt i wybrać się jego śladem. Wam też polecam.


Wieża jest jednak li tylko przedsmakiem tego co czego wewnątrz. Do środka wchodzi się przez niewielką bramę na lewo od wieży. Pięknie i misternie zdobiona, pełna zwierzęcych motywów z grającym pierwsze skrzypce pawiem rozpościerającym swe pióra na całą ich szerokość.
Wielbiciele gotyku powinni poczuć się tu jak ryby w wodzie. Oto wchodzi się na absolutnie zjawiskowy XV-wieczny krużganek, z żebrowymi (choć nie tylko) sklepieniami i oknami maswerkowymi zwieńczonymi witrażami, będącymi przystankami Drogi Krzyżowej. Co i rusz, u podnóża sklepień oko w oko spotkać się można z rzeźbami ludzkich twarzy, wedle przewodnika jaki czytałem mają one symbolizować ludzkie przywary. A skoro jest ich tylko 25 znaczy się, że ktoś nie przyłożył się do swojej pracy 😛



Największym cudem jaki tam znajdziecie jest jednak romańsko-gotycki portal, Porta Speciosa prowadząca do jednej z naw schowanego głębiej kościoła klasztornego, bazyliki Św. Marcina. O ludzie, cóż to za piękna robota. Pięć par podwójnych kolumn z czerwonego marmuru, zamkniętych misternymi archiwoltami na przemian marmurowymi i wapiennymi. Do tego równie okazale ozdobione drzwi i wieńczący całość obraz Św. Marcina dzielącego się ubraniem z ubogim. No proszę państwa: kawał Sztuki przez duże S.



Poprzeczka zawieszona została wysoko, ale powiem wam, że wnętrze bazyliki nie zostają w tyle. Pierwsze co rzuca się w oczy to surowość nawy głównej, gotycka, wykształcona z pierwszej romańskiej świątyni. Aż dziw bierze, że na przestrzeni stuleci barok nie doszedł tu do głosu. Znaczy się w innych budynkach rozgościł się bardzo, ale w kościele już nie.

Surowość znika kiedy skierujemy wzrok w górę. Sklepienia robią niesamowite wrażenie, tak te nawy głównej, ale i naw bocznych a dokładniej ołtarzy się w nich znajdujących. Śmiem twierdzić, że tak pięknych, dopieszczonych i wymyślnych sklepień i polichromii dawno nie widziałem. Dodajmy do tego gotyckie drewniane ołtarze, piękne witraże i mamy bingo dla wielbicieli architektury sakralnej.




Najniezwyklejszym miejscem jest jednak kryjąca się pod prezbiterium krypta, generalnie gotycka, ale i z cegłami pamiętającymi romańskie początki. Prowadzi do niej kolejny wybitny portal z czerwonego marmuru a po zejściu kilku schodków trafia się do niewielkiego pomieszczenia zawieszonego gdzieś w XIII wieku. I tylko pochowane tam serce Otto Habsburga zaburza wybitnie średniowieczny feel tego miejsca.


I tak jak barok nie ma zbytnio wstępu do bazyliki tak możemy go spotkać tuż za ścianą na niewielkiej ekspozycji kielichów mszalnych, ornatów czy monstrancji. Chciałoby się rzecz złote a skromne.
A w znajdującej się w sąsiednim budynku bibliotece barok czuje się jak u siebie w domu. Zdradzę wam, to właśnie ona była jednym z największych magnesów, które do Pannonhalmy mnie przyciągnęły.

Biblioteka. Nie wiem jakie były jej początki, wiadomym jest za to, że z nastaniem XIX wieku, wraz z końcem kilkunastoletniej banicji mnichów rozpoczęto jej przebudowę. Wtedy to nadano jej barokowo-klasycystycznego charakteru. Skojarzenia z piękną Bibliotekę Narodową w Wiedniu mile widziane.
Czy jest to jedna z najważniejszych bibliotek na Węgrzech? Oczywiście. Spośród niemal 400 000 zebranych dzieł jest chyba to jedno najważniejsze, list fundacyjny zakonu w Tihany z bagatela 1050 roku! To najstarsze pismo przedstawiające język węgierski! Są średniowieczne kodeksy, jest pięknie zdobione, pełne iluminacji XVi-wieczne Pannonhalmi Evangelistarium. A to tylko szczyt góry lodowej.



A czy jest to jedna z najładniejszych węgierskich bibliotek? No jasne. Czy najładniejsza? No tu zostawię was bez odpowiedzi bo Budapeszt wysoko stawia poprzeczkę. W każdym razie, marmurowe kolumny, rzeźby Św. Stefana i cesarza Franciszka I (ale i II jednocześnie), piękne polichromie na suficie, nawiązujące tak do mitologii wszelakich jak i węgierskiej nauki, zabytkowe globusy czy XVIII-wieczne organy Martina Podkonický’ego to nie wszystkie cuda jakie na niezwykłość biblioteki się składają.




Takie wnętrza (a także te bazyliki) aż się proszą by odbywały się tam różnego rodzaju koncerty czy spotkania… i tak też jest. Ot pod koniec sierpnia całe Opactwo staje się domem dla festiwalu Arcus Temporum.
Uff, od klasztornych i bibliotecznych wnętrz może zakręcić się w głowie, wyjdźmy zatem na świeże powietrze. Wierzcie mi, poza opactwem atrakcje się nie kończą. Zdecydowanie.
A gdyby interesowały was godziny, w których można Opactwo zwiedzać to łapcie:

A bilety znajdziecie: TUTAJ.
WOKÓŁ OPACTWA PANNONHALMA
W pierwszej kolejność polecam przejść się do przyklasztornego arboretum. Zieleni i roślinności jest tam oczywiście co nie miara, ale największą gwiazdą jest tu lawenda. Uprawiana przez braci od dawien dawna, i przede wszystkim będąca głównym składnikiem olbrzymiej ilości wytwarzanych w pobliskiej manufakturze kosmetyków.


Niewielkie fioletowe poletko to uczta dla zmysłów. Oczywiście wzroku i węchu, ale i słuchu to beż potężne bzyczenie niezliczonej ilości owadów daje po uszach 😉 Tajniki destylacji olejków lawendowych poznać można w Muzeum zapachu (Illatmúzeum) znajdującym się w jednym z budynków na terenie arboretum.


Aha, wejście na teren zielonego królestwa jest darmowe. Zapłacicie co najwyżej za kawę i ciastko, ale jakiś z miejscowych specjałów 🙂
Jednak tym co według mnie jest najfajniejsze na całym „klasztornym” pagórze i totalnie zasługuje na więcej rozgłosu to wieża widokowa i niewielka, nazwijmy to „ścieżka w koronie drzew”. Obie konstrukcje znajdziecie na południe od opactwa. To nawet nie 5 minut spaceru.


Po drodze zobaczycie wspomnianą już kaplicę-pomnik 1000-lecia Węgrów na tych ziemiach oraz barokową kaplicę Maryi Panny. Tu jednak architektura schodzi na drugi plan ustępując naturze oraz widokom. Wielce odlotowym.



Tak z wieży jak i zakręconej platformy wśród drzew rozciąga się fantastyczna panorama Małej Niziny Węgierskiej urozmaicona wzgórzami ponad miejscowością Nyul. Dopiero stąd też widać jak niemałym miasteczkiem jest Pannonhalma, rozciągająca się u stóp wzgórza. W ogóle takie małomiasteczkowe, rolniczo-leśne krajobrazy wpływają na człowieka uspokajająco. No absolutnie fajne i szybkie do zobaczenia miejsce.



I cóż, czyżby koniec? Można by tak powiedzieć, ale dajcie też chwilę Pannonhalmie, miejscowości. Bądźcie lepsi ode mnie i skręćcie w boczne uliczki szukając tajemnic miasta. Bo choć na pierwszy rzut oka nie zrobiło ono na mnie potężnego wrażenia to z każdym obejrzanym teraz zdjęciem doceniam je bardziej. Łapcie kilka z tych fotek i do zobaczenia gdzieś tam na szlaku 🙂













Przeczytałam sobie „na dobranoc” i mam nadzieję, że mi się przyśni to niezwykłe miejsce.
P.S. Nie wie pan, którego Ottona Habsburga jest to serce?
PolubieniePolubienie
Tego najmłodszego, syna Karola I. Zmarł całkiem niedawno 🙂 Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Dzięki 🙂
PolubieniePolubienie