Intrygujące dzieje, piękna zabudowa i miłe oku krajobrazy? Czy z tego tradycyjnego i znanego dość przepisu da się przygotować danie, które nie będzie smakowało jak odgrzewany kotlet? Da się, jeszcze jak. By kolejny raz to udowodnić zawędrowałem do leżącego tuż przy austriacko-węgierskiej granicy Sopronu, miasta dla Węgrów wyjątkowego, o historii długiej, burzliwej i nieoczywistej. Miasta znanego z największego na Węgrzech (zaraz po Budapeszcie) nagromadzenia zabytków, chlubiącego się mianem barokowej perły zachodu kraju. Miejscami trochę zaniedbanej, ale perły. Finalnie miasta bogatego w przeróżne punkty widokowe pozwalające napawać się miejskimi pejzażami z całkowicie różnych perspektyw. Brzmi dobrze? No to zapraszam!

Już podczas obu tegorocznych wizyt w Wiedniu zastanawiałem się czy nie wskoczyć w pociąg by po maksymalnie 90 minutach wysiąść w węgierskim mieście. Niespełna 80 kilometrów na południe od austriackiej stolicy Sopron z okolicznymi miasteczkami klinem wbija się w Burgenland, najmłodszy kraj związkowy Austrii. Niespełna sto lat temu, po zakończeniu I Wojny Światowej i rozpadzie Austro-Węgier ziemie te były kością niezgody pomiędzy oboma, osobnymi już państwami.
Po kolei jednak.

HISTORIA, W TYM PRZYPADKU BEZ NIEJ ANI RUSZ
Sopron, podobnie jak wiele innych miast austriackich i węgierskich powstał na reliktach dawnych osad rzymskich. „Austriacka” prowincja Noricum i „węgierska” Pannonia stanowiły północne krańce Imperium Rzymskiego a tamtejsze grody budowane wzdłuż ważnych traktów, jak choćby Bursztynowego Szlaku szybko zyskiwały na znaczeniu. Tak też w I wieku n.e. powstała Scarbantia, na reliktach której wiele stuleci później Madziarzy założyli Sopron.

O skali rzymskiego założenia niech świadczy fakt, że badania wykazały obecność co najmniej kilkudziesięciu willi, łaźni, forum, amfiteatru, Kapitolu czy świątyń. Z garnizonem otoczonym solidnym murem musiało być to całkiem konkretne miasto. Z czasem, kiedy na arenę wkroczył Sopron rzymskie pozostałości zaczęły niknąć pod naporem nowej tkanki. Mało kto mógł przypuszczać, że II Wojna Światowa i radzieckie naloty przyczynią się do tego, że spod gruzów nowszych budowli Scarbantia na powrót ujrzy światło dzienne. Odkryte wtedy pozostałości poddano gruntownym badaniom i dziś wraz ze średniowiecznymi murami stanowią jedno z bardziej intrygujących miejsc w ścisłym centrum.

Historia Sopronu to w znacznej mierze historia austriacko-węgiersko pogranicza. Któż nie próbował roztoczyć nad miastem opiekuńczych ramion, w menu mamy wszystkich największych graczy na czele z Przemysławem Ottokarem, Maciejem Korwinem czy Habsburgami, ot Ferdynand III został w soprońskim kościele koronowany na króla Węgier. Rozwijające się miasto zyskiwało coraz to nowe przywileje, powstawały szkoły, muskuły prężyła nauka…

Aż w końcu nadszedł rok 1676. I wszystko wzięło w łeb. Potężny pożar objął niemal całe centrum doszczętnie niszcząc większość budynków. Jednak coś co brzmi jak dramat (którym niewątpliwie był) stało się zarzewiem czegoś nowego, czegoś co do dziś stanowi o wyjątkowości miasta. Starówka odbudowana wedle średniowiecznego podziału ulic, na zgliszczach gotyckich budowli przywdziała barokowe (ale i renesansowe) szaty i w takiej postaci trwa do dziś. Spacer po wąskich uliczkach w cieniu zabytkowych kościołów, jedno i dwupiętrowych kolorowych kamienic czy patrycjuszowskich posiadłości potrafi zachwycić. Nawet jeśli wiele budynków przez lata nie doczekało się należytej opieki i mozolne przywracanie Staremu Miastu pełnego blasku jeszcze trochę potrwa.


Najciekawsze jednak przed nami. Kończy się I Wojna Światowa, nadchodzi kres cesarstwa Austro-Węgier. Powstaje nowa mapa Europy a wielonarodowe imperium rozpada się na szereg państw. Sopron i okoliczne miejscowości wedle ustaleń Ententy przyznany zostaje Austrii. I okazuje się, że na to zgody Węgrów nie ma. Wybucha powstanie, które – long story short – doprowadza do tego, że o przyłączeniu Sopronu (i przyległości) do Austrii zadecydować ma plebiscyt. I tu następuje ciekawa rzecz. Miasta biorące udział w plebiscycie w sporej mierze zamieszkane były przez ludność niemieckojęzyczną i zapewne fakt ten, sprawił, że Austriacy ze spokojem zgodzili się na głosowanie. I cóż, jakby to powiedzieć przeliczyli się wybitnie bo ponieśli druzgocącą porażkę, niemal 70 procent głosujących opowiedziało się za pozostaniem w granicach Węgier. A Sopron jako miasto w którym rozpoczęła się rebelia zyskał miano „Civitas Fidelissima”, „Najwierniejszego Miasta”. Życie bywa jednak przewrotne i po latach wskutek działań niespełnionego austriackiego malarza i wywołanej przez niego najstraszliwszej z wojen, w 1945 roku wielu niemieckich Węgrów zostanie z Węgier wypędzonych…
Niemiecki język wciąż jest jednak często słyszany, niemal co 20 mieszkaniec miasta deklaruje przynależność do mniejszości niemieckiej. I to w języku Goethego aniżeli Shakespeare’a szybciej się w Sopronie dogadacie.

Zresztą, wątki niemieckie chyba na zawsze wpisane będą w tkankę miasta. W roku 1989 to właśnie Sopron było miastem, w którym zorganizowano Piknik Paneuropejski, wielką pokojową demonstrację, manifestację węgiersko-austriacką podczas, której na kilka godzin symbolicznie planowano otworzyć granicę. „Nikt” się nie spodziewał, że sytuacja ta przyciągnie tam setki biwakujących nad Balatonem obywateli NDR, którzy bez pardonu i przychylności pograniczników staranowali marnej jakości ogrodzenie i uciekli na Zachód.
Dzisiejszy Sopron nie jest już tak ważnym miastem jak kiedyś. Trochę na uboczu, przez powojenne lata zapomniany stara się wrócić do gry. Magnesem na turystów jest rewitalizowana od kilku lat „Starówka”, aczkolwiek nie tylko barokiem człowiek żyje i miasto ma jeszcze kilka asów w rękawie. Poznajmy je.
W DROGĘ
Sopron leży niedaleko trzech stolic. Najbliżej ma do Wiednia (80km), trochę dalej do Bratysławy (110km) i najdalej do Budapesztu (ok 210km). Ta bliskość sprawia, że dotarcie doń samochodem nie powinno stanowić większego problemu. Najprościej oczywiście ze stolicy Austrii drogą B16 płynnie przechodzącą w węgierską 84. Z kolei z Budapesztu autostradą M1 do Győr a stamtąd dalej drogą 85. Ja wybrałem podróż pociągiem z Győr. 75 minut jazdy w nowoczesnym składzie (bilet kosztuje 1680ft czyli ok. 20 zł) mija szybko i tylko kłębiące się na niebie chmury mogły popsuć nastrój.
Aura niestety nie sprzyjała i zaraz po dotarciu na miejsce rozpadało się, i to tak na dobre. A po chwili zaczęło grzmieć. I jeszcze mocniej padać. Dzięki czemu przez godzinę nawet nie wyściubiałem nosa z dworca. A pierwsze wrażenie po wyjściu z niego było całkiem nieciekawe. Siąpiący jeszcze deszcz potęgował to uczucie kiedy wszystko wydaje się takie szare i bure. Znacie je, prawda? Towarzyszyło mi ono pół dnia, ale jak już wyszło słońce to klękajcie narody. Sopron w słońcu olśniewa!
Po kolei jednak.
Sörházdombi kilátó – wieża widokowa
Początek proponuję wam nietypowy. Sopron leży u podnóża pagórów zwanych Górami Soprońskimi (niespodzianka). To najdalej na wschód wysunięta część Alp Wschodnich, a nawet Prealp Wschodniostyryjskich. To takie przyjemne górki sięgające maksymalnie 600 (i 6) metrów. Choć niewielkie to szczodrze obudowane wieżami widokowymi. Jedną z nich znajdziecie niespełna 2 kilometry od dworca.
Wysoka na metrów prawie 30, wybudowana na pagórze dziesięciokrotnie wyższym pozwala wzrokiem objąć całe miasto, niedalekie jezioro Nezyderskie/Fertő-tó a przy dobrej aurze nawet i kawałek takich solidnych już Alp w postaci choćby Schneebergu. Fajne miejsce, zero zmęczenia a widoki pierwsza klasa.



W ogóle, same tereny na południe od dworca kolejowego raczej rzadko bywają celem turystycznych spacerów, ale warto się tam chwilę pokręcić. Wracając spod wieży proponuję choćby fragment… Bursztynowego Szlaku. Tak, tak jeden z austriacko-węgierskich szlaków turystycznych nawiązuje do dawnego traktu. W Sopronie biegnie on m.in. wśród pięknych XIX-wiecznych, stylizowanych na styl alpejski willi. I obok barokowej kapliczki Jana Nepomucena, która to jest dość ciekawym przypadkiem bowiem niemal do końca XIX wieku znajdowała się ona na soprońskim… rynku.


Plac Ferenca Deáka i willa Lencka
Najdłuższy plac w mieście, podobno drugi najdłuższy w Europie Środkowej. W to pierwsze jak najbardziej można uwierzyć, ale w to drugie? Chyba ktoś przesadził. W każdym razie zielony plac otoczony XIX-wiecznymi budynkami powstał w miejscu dawnego, rzymskiego cmentarza. I dziś w wielu miejscach upamiętnia się tam zmarłych, głównie żołnierzy miejscowych pułków poległych w I Wojnie Światowej. Kriegerdenkmale robią wrażenie. W ogóle pomników wam w Sopronie nie zabraknie z czego zapewne zdacie sobie sprawę dość szybko.



Znajdująca się na zachodnim krańcu placu Willa Lencka to ładniutki klasycystyczny pałacyk wzniesiony przez rodzinę (tak zgadliście) Lenck, jednych z najsłynniejszych w okolicy winiarzy. Pech chciał, że kilkanaście lat po wybudowaniu budynku ich interes upadł. Szczęśliwie jednak willa długo nie stała pusta i wybrana została na siedzibę miejskiego muzeum. I z różnymi przygodami pełni tę funkcję do dziś. Niestety nie zajrzałem do środka – aczkolwiek patrząc na fotografie myślę, że warto – uznając że skupię się na wszystkim co Sopron oferuje z zewnątrz. A wokół willi na ten przykład utworzono lapidarium. Niezwykłe, jak to w tego typu miejscach bywa, pełne płyt nagrobnych i epitafiów z cmentarza luterańskiego, nawet XVIII wiecznych, wielokrotnie mozolnie odrestaurowanych, pełnych detali. Kronika dawnego miasta. Warto przejść się alejką by docenić kunszt rzeźbiarzy poznając jednocześnie ważne dla dawnego miasta osobistości.





No i dobrze, rozgrzewkę mamy już za sobą, można ruszyć na spotkanie z tą totalnie zabytkową częścią miasta 🙂
WOKÓŁ STAREGO MIASTA
Przed wyjazdem wyczytałem, że pod względem liczby zabytków Sopron ustępuje tylko Budapesztowi. Spacerując w kierunku centrum raz po raz ciekawe historyczne budynki się pojawiały, ale wciąż nie była to ilość (i jakość) powalająca. Wręcz wydawało się, że ktoś chyba przeszacował obliczenia. No i wtedy dociera się do ulic i placów otaczających Stare Miasto. I wszystko trafia na swoje miejsce.

Stare Miasto zamknięte miejskimi murami dziś określone jest barokowo-renesansową odbudową z XVII wieku. Otaczające Starówkę włości przyrównać można do szwedzkiego stołu, każdy znajdzie tam coś dla siebie. Od stuleci „zewnętrza” murów miejskich, przedmieścia pełne były kramów kupieckich, które z czasem przekształciły się w kupieckie kamienice a między nimi wyrosły zajazdy, hotele czy np. apteki. Dużo później rosnące miasto potrzebowało urzędniczych gmachów i dla nich również znalazło się miejsce. Kres wielu budynkom przyniosła II Wojna Światowa, paradoksalnie odsłaniająca wiele fragmentów dawnych, jeszcze rzymskich murów miejskich.





I taki oto piękny bigos, mieszający barok, renesans, klasycyzm, gotyckie relikty, historycyzm, secesję i powojenne plomby otacza Stare Miasto. Pomyślałby kto, że taka mnogość stylów to coś niedobrego, ale tutaj na szczęście wielu „wzdęć” nie stwierdzono. A skoro o jedzeniu mowa to na Várkerület, obiegającej Starówkę od wschodu znajdziecie kilka knajpek, cukierni i kawiarni. Jedzonko tak typowo turystyczne jak steki, pizze czy kebaby, ale da się znaleźć i przyjemne miejscówki gdzie wybiera się między gulaszami, leczem i sznyclami wszelakimi.



Waszej uwadze polecam tam kościół pw. Św. Judy Tadeusza, jedyną soprońską świątynię z dwiema wieżami. Fakt ten zmienia tego, że z zewnątrz jest to budowla dość zachowawcza, co innego od wewnątrz gdzie barok bez pardonu atakuje zmysły. Marmury, polichromie, diablo bogato zdobione ołtarze – wszystkie one przy niewielkim metrażu robią wrażenie. Ciekawostką wartą wspomnienia jest fakt, że był to jedyny dominikański kościół, z którym podczas reform józefińskich ciężka ręka cesarza Józefa II obeszła się łaskawie.


I już moglibyśmy wbić na Stare Miasto… ale zróbmy jeszcze dwa przystanki poza nim, ok? Myślę, że warto.
KOŚCIÓŁ ŚW. MICHAŁA
Kierujemy się na niewielki pagórek, lekko górujący nad Starym Miastem. To właśnie tam znajduje się najstarszy kościół Sopronu, zarazem druga najważniejsza gotycka świątynia Węgier. Uliczki doń prowadzące dają przedsmak tego co wszechobecne na Starówce, barokowe kamieniczki, nierzadko z resztkami polichromii czy sgraffito. Stan niektórych pozostawiał jednak sporo do życzenia.


Kościół Św. Michała wraz z prowadzącą doń ulicą (o tej samej nazwie) to jedna z najstarszych części miasta, nie licząc oczywiście rzymskich reliktów. Charakter uliczki (oraz sąsiednich) jest zdecydowanie małomiasteczkowy, niskie parterowe barokowe domy, nierzadko przyozdobione są religijnymi motywami i nad wyraz bogatymi portalami. Mało co nie jest tu zabytkiem. Wiele z owych domków należało do sprowadzonych tu w średniowieczu rzemieślników czy winiarzy. Ci ostatni wyspecjalizowali się w uprawie odmiany Kékfrankos a ich jednoczesne zamiłowanie do hodowli fasoli sprawiło, że przylgnęło do nich określenie poncichterek wywodzące się z kolei z niemieckiego określenia fasolowi rolnicy.



Kościół Św. Michała jest najstarszym parafialnym kościołem Sopronu. Pierwotnie romański, rozbudowany w gotyku, wraz z burzliwymi dziejami i nadejściem re/kontrreformacji dalej przebudowywany… tak by w XIX-wieku zatoczyć koło i ponownie przywdziać gotyckie szaty. Dziś jest to druga najważniejsza gotycka świątynia na Węgrzech.


Prawie 800-letnią historię kościoła możecie poznać na filmie odtwarzanym w Centrum dla Zwiedzających. Tam też kupicie bilety – tak, zwiedzanie wnętrz możliwe jest za uiszczeniem opłaty 1000/500ft (cały/ulgowy). Myślę, że warto bo dodatkowo można wejść na wieżę kościoła, a ta jest tak jakby widokowa. Do tego do zobaczenia są dwie wystawy i zabytkowe zdemontowane elementy więc bardzo spoko.



Zdecydowanie warto przejść się po otaczającym kościół cmentarzu. Pełnym naprawdę starych i nierzadko zabytkowych nagrobków, bez problemu pokazujących jak wielonarodowe było dawne cesarstwo.



RZYMSKI AMIFITEATR
Dodajemy kilometr do marszruty i malowniczymi aczkolwiek nie zawsze zadbanymi uliczkami docieramy na północny kraniec miasta. Tuż przy drodze prowadzącej do Wiednia zauważycie niewielki wzgórek, taką niemal żywcem wziętą tapetę pulpitu Windowsa 😉 W drugim wieku był to wielki plac budowy.


W II wieku Scarbantia dorobiła się statusu jednego z ważniejszych miast prowincji, sprowadzało się tam wiele ważnych rodzin. A im więcej mieszkańców, i tym bardziej takich ze sfer wyższych tym więcej wymagań. Tak też rozpoczęto budowę amfiteatru, który nie dość, że stał się areną walk gladiatorów czy zwierząt, to przyjmował wędrowne cyrki a także stawał się miejscem politycznych spotkań. Wedle badań jego wielkość dorównywać mogła choćby średniej wielkości stadionowi piłkarskiemu (rozmiar samej areny miał sięgać 65×45 m), dziś jednak niewiele z niego pozostało. Jeszcze przed dwoma-trzema stuleciami reliktów było sporo, znaczna ich część… „poszła” niestety na rozbudowę miasta. Ocalone płyty i kamienie amfiteatru oraz nieodległej kapliczki bogini Nemesis trafiły na szczęście do miejskiego muzeum.


I tak jak kiedyś amfiteatr dostarczał „rozrywki” tak dziś służy za punkt widokowy. Z wałów roztacza się piękna panorama miasta, z wszystkimi wieżami Starówki czy zalesionymi Górami Soprońskimi delikatnie górującymi nad miastem. Bardzo fajny to punkt obserwacyjny 🙂


Niedaleko, za niewielkim parkiem znajdziecie miejsce, które z pewnością zainteresuje tych z was, którzy przybędą z dziećmi. Tor saneczkowy z kilometrowym zjazdem i 13 zakrętami, po rzuceniu okiem na filmy z przejazdu wygląda naprawdę ok, bez szaleństw, ale i bez nudy. Jakby co to więcej szukajcie tutaj.
Z innej beczki, czy to ta chwila by w końcu obrać kurs na Stare Miasto? Zdecydowanie.
SCARBANTIA
Stare Miasto można tu rozumieć na dwójnasób, jako Starówkę, ale i dokładniej jako odkopane i wyeksponowane do podziwiania centrum dawnej Scarbantii. Miasto bardzo stare.

To niezwykłe co można znaleźć pod współczesną miejską tkanką. Remont rynku z końca XIX wieku, zniszczenia II Wojny Światowej odsłaniające antyczne relikty i w końcu zakrojone na szeroką skalę prace archeologiczne z lat 70. i 80. ubiegłego stulecia pozwoliły odkryć i na nowo poznać historię rzymskiego miasta. Ślady po Forum i Kapitolu pełnym rzeźb bóstw (w tym kapitolińskiej trójcy) i cesarzy, łaźnie, wille z hipokaustum i ścianami bogatymi w freski, rzymska droga pamiętająca czasy Hadriana (tak, tego od muru).



Można by tak wymieniać a i tak najlepiej zrobicie jak wstąpicie do Domu Fabrycjusza. Nie, Fabrycjusz choć nazwisko mogłoby na to wskazywać nie był Rzymianinem tylko XIX-wiecznym burmistrzem miasta i w podziemiach zamieszkanej przez niego kamienicy odnaleziono pozostałości rzymskiej łaźni. Dziś dwupiętrowy budynek służy za muzeum skupiające się na antycznej przeszłości miasta. I okresie życia Fabrycjusza. Czy zajrzałem do środka? Nie. Czy żałuję? Bardzo, bo też pobieżne przejrzenie zdjęć pozwala uznać, że jest tam wiele dobra. Ale i wiele minut do spędzenia, a czasu niestety potrzebowałem jak tlenu 😦

Dom Fabrycjusza znajdziecie na soprońskim rynku, placu głównym, Fő tér.
Fő tér
Bo tak jak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, tak w Sopronie wszystkie drogi prowadzą do Fő tér. No dobra, aż tak dobrze to nie ma, ale brzmi nieźle, prawda? 😉
Czy to najbardziej reprezentacyjny plac w mieście? No raczej. Czy to miejsce, którego podczas zwiedzania nie można pominąć? Nie inaczej.

Fő tér stanowi centrum i serce miasta od zarania dziejów, nie tylko od średniowiecza, ale i czasów rzymskich, mniej więcej tam znajdowało się Forum Scarbantii. Dziś dominantą nieregularnego placu jest Wieża Pożarowa oraz wieża kościoła Benedyktynów, Koziego Kościoła (Kecske templom). Dlaczego Koziego? Otóż potoczna nazwa pochodzi od herbu jednego gagatka, który w ramach „ofiary” za zabójstwo sfinansował znaczną część budowy. Choć mieszkańcy wiedzą swoje i usłyszycie od nich legendy o koźle i pewnym skarbie. Kościół jest wiekowy i pod względem znaczenia przewyższa pewnie i ten Św. Michała – to w nim bowiem miały miejsce uroczystości koronacyjne Ferdynanda III Habsburga czy Eleonory von Pfalz und Neuburg, kolejno na króla i królową Węgier. Czyli Sopron może i jest barokową perłą, ale świątynie głównie gotykiem stoją… choć tu wnętrza barokizacji się nie oparły.



Po sąsiedzku znajdziecie Wieżę Pożarową, chyba najbardziej emblematyczny element soprońskiego krajobrazu. Jak nazwa wskazuje była to wieża do obserwacji okolicy i alarmowania o pożarach, była też częścią murów miejskich służąc za jedną z bram. Rzymska w podziemiach, gotycka w cylindrycznej podstawie, renesansowa na balkonie i barokowa w hełmie. Czyż można podciągnąć pod ironię losu fakt, że obecna forma balkonu i hełmu powstały… po pożarze, który strawił większą część Starego Miasta? Dziś jedną z największych ozdób Wieży jest Hűségkapu, Brama Lojalności upamiętniająca wspomniane referendum z 1921 roku. Symbolizm bije po oczach, do Węgier w postaci kobiety lgną mieszkańcy Sopronu, ale i inni Węgrzy którzy ongiś o niepodległość walczyli.


Wieżę można zwiedzać (bilety za 2500/1250ft). Na parterze podpatrzycie rzymskie piwnice i kamienne pamiątki z czasów może nie antycznych, ale wciąż diablo odległych a na piętrach ekspozycje tak o budowli jak i mieście. Natomiast największym plusem wieży jest jej taras widokowy, wielce odlotowy! 60 metrów wysokości, dwieście schodów spiralnego podejścia i bach, całe miasto z przyległościami jest wasze. Widok na masywny i charakterystyczny Schneeberg czy choćby w stronę kościoła Św. Michała bezcenne.





W cieniu obu wież na samiuśkim środku placu stoi kolumna Świętej Trójcy, barokowe cudeńko wzniesione w nieciekawych czasach tuż po epidemii dżumy z końca XVII wieku. I cóż, nie dość, że uznawana jest za jeden z doskonalszych przykładów barokowej rzeźby na Węgrzech to jest też jedną z pierwszych spiralnych kolumn z Europy Środkowej, które wzniesiono na świeżym (omen nomen) powietrzu.



Fő tér jest niezwykle urodziwe i szybko uświadamia człowiekowi, że jeden dzień na zwiedzenie miasta to w sumie za mało. Bo nie dość, że każdy z budynków jest zabytkiem to w co trzecim mieści się muzeum. No nie ma szans by wszystko zobaczyć za jednym razem.
Weźmy na przykład dwa żółte domy. Pierwszy z nich, przez wieki siedziba aptekarzy, pierwszy na Węgrzech budynek prawnie chroniony przed wyburzeniem (Ludwik II Jagiellończyk nie chwaląc się za tym stoi), dziś Muzeum Farmacji. Po sąsiedzku Dom Gambrinusa, chyba najbardziej gotycka ze staromiejskich kamienic, dawno dawno temu ratusz, do całkiem niedawna restauracja, dziś zamknięta na trzy spusty.

Druga z żółtych kamienic swą nazwę zawdzięcza rodzinie Storno, rozsławionej przez architekta Ferenca, silnie z Sopronem związanego. Barokowa kamienica to dziś restauracja i muzeum z kolekcją dzieł sztuki zbieranych przez Ferenca i kilka pokoleń jego rodziny.

Delikatnie w ecru wchodzi też soproński ratusz, budynek niezwykle piękny, historyzujący pochodzący z końca XIX wieku, wzniesiony w miejscu starszego przez lata borykającego się z coraz większymi trudnościami w „trwaniu”. Budowa nowego gmachu odsłoniła rzymski Kapitol i marmurowe posągi kapitolińskiej Trójcy a także na stałe „wypchnęła” poza Stare Miasto wspomnianą wcześniej kapliczkę Jana Nepomucena.


ULICZKI STAREGO MIASTA
Ruszając urokliwymi, brukowanymi uliczkami „problem” nie znika. Weźmy taką ulicę Kościelną (Templom utca). W niezwykle pięknej, błękitnej kamienicy ongiś należącej do znanej rodziny Esterhazy znajdziecie muzeum górnictwa (był czas, że okolice Sopronu były najważniejszym ośrodkiem wydobycia węgla brunatnego na Węgrzech!), po sąsiedzku muzeum leśnictwa, zaraz obok Dom Schreinera, jedna z najładniejszych kamieniczek całego Starego Miasta.



Skoro ulica Kościelna to mamy i świątynię. Ewangelicką. Z zewnątrz może i niepozorną, ale wewnątrz typowo „wyposażoną” w dwa piętra empor pozwalające przyjmować na mszach nawet do 3000 wiernych. Niestety akurat odbywała się tam jakaś uroczystość i nie pozwolono mi zajrzeć do środka… za to poczęstowano miejscowym winem, które czekało na uczestników owej uroczystości. Tyle wygrać 😛


Z kolei po odbiciu w ulicę Fegyvertar dotrzecie do dawnego targu solnego, potem mięsnego, dziś Placu Urszulanek. Tam w cieniu neogotyckiego kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia, szkoły i klasztoru Urszulanek znajdziecie bardzo fajny arkadowy dom z mocno średniowiecznymi korzeniami a w centrum placu studnię, podarowaną dawno temu zakonowi Franciszkanów. Polecam spacer późnym popołudniem, piękna gra światła i cienia gwarantowana.



I tak dalej, i tak dalej. Barokowe kamienice na przemian z renesansowymi, gdzieniegdzie gotyckie relikty, kolorowe fasady, ciekawe elewacje. I tak, nie zawsze są one zadbane, gdzieniegdzie farba już wyblakła i pokryła się patyną brudu a tynk nie zawsze trzyma, ale kurczę wciąż robią one diablo dobre wrażenie. Polecam się w nich zgubić, i ruszyć dalej niż poza Stare Miasto. Dziś już wiem, że czasu zabrakło choćby na spacer śladem Żydowskiej społeczności, niemal całkowicie zgładzonej podczas II Wojny Światowej…





W tym miejscu zakończę ten spacer. Jak zdążyliście zauważyć Sopron choć nie jest metropolią i miastem dużym to jego zwiedzanie potrafi wziąć trochę czasu. Jeśli, podobnie jak ja, postanowicie zobaczyć większość atrakcji z zewnątrz to jeden dzień powinien wam starczyć… a spacer i tak bez problemu zamknąć w 13-14 kilometrach. Myślę jednak, ze warto wziąć je pod uwagę na bazę wypadową do eksploracji okolicy, a tak przecież jest absolutnie ciekawa. Niedaleko jest choćby jezioro Nezyderskie, Fertőd z NAPRAWDĘ imponującym pałacem Esterhazych, czy Nagycenk z pałacem może i mniej monumentalnym, ale równie ciekawym.
Z pewnością w Sopronie jak i w okolicach na nudę narzekać nie można i tylko od was zależy jak na węgiersko-austriackiej granicy zorganizujcie sobie czas 🙂
Udanego 🙂








Dzień dobry!
„Rozbierałam” ten wpis na trzy (wielce smakowite) razy. Notabene słowo „wielce” pan też lubi 😀 No co za uczta! Mimo, że byłam na Węgrzech parę razy, ale nie wiedziałam o tym cudzie! Jeździmy do córki w Słowenii przez Węgry, ale chyba od naszej trasy to nigdzie u Madziarów nie jest dalej i nie da się zboczyć tam bez noclegu. Ale ja tam muszę być! Burmistrz Sopronu powinien dać panu jakąś nagrodę za tak cudowny reportaż 😀
P.S.1 Ciekawi mnie, do jakiej Matki tulą się węgierskie dziatki na tym portalu Wieży Ogniowej. Czy to Matka-Ojczyzna? (bo chyba nie Maryja?) Zanim powiększyłam zdjęcie, myślałam, że to Erzsébet, która personifikuje ojczyznę.
P.S.2 Zauważył pan, że na tablicy upamiętniającej poległych pod Custozzą jeden gościu jest wymazany?
PolubieniePolubienie
Dzień dobry bardzo 🙂
Tak, wielce lubię to słowo, chyba zaraziłem się od Roberta Makłowicza 😀 No nie pogniewałbym się za butelkę dobrego soprońskiego wina od burmistrza 😉 A na bramie z tego co widzę postac nazywana jest Hungarią, niekiedy bogini, niekiedy właśnie Ojczyzna i pewnie od Erzsébet mogła wyjść.
Ps Tak, pytanie tylko czy fragment był gorszego rodzaju materiału czy postać np. kontrowersyjna i postanowiono się jej „pozbyć?”
PolubieniePolubienie