Japonia: Kamakura – cudna, jednodniowa ucieczka z Tokio

Cześć, w dzisiejszych wojażach majówko-japońskich zabiorę was do jednej z popularniejszych podtokijskich miejscówek, idealnie nadającej się na jednodniowy wypad z japońskiej stolicy. Zapraszam do przepięknej Kamakury, gdzie świątyń wybitnych jest co nie miara a i przyroda całkiem urodziwą jest.

Czy będąc w Tokio zaledwie 4 dni warto… wyskoczyć gdzieś poza miasto na jednodniowy wypad? Jasne, tego nikt nie sprawdza. Każdy odpowie sobie na to pytanie sam, stawiając na wadze różna za i przeciw, ja dylemat miałem przez około 5 sekund bo też od początku plan na taką ekskursję chodził mi po głowie. Tokio jest olbrzymie i nie ucieknie, więc jeden dzień nadrobi się podczas kolejnej podróży. Samych pomysłów na podtokijskie wojaże jest co nie miara, choć w poradnikach najczęściej powtarza się żelazna piątka: Nikko, Hakone, Kamakura, jeziora w okolicach Fuji-san czy trekking na Takao-san. Co ciekawe czytałem nawet propozycję jednodniowego wyskoku do Kioto no, ale bądźmy poważni XD

Kamakura, Hase-dera.

Po tytule wpisu wiecie, że wybór padł na Kamakurę. Czynników było kilka. Po pierwsze primo bliskość i łatwość dotarcia, po drugie primo piękne połączenie zielonych pagórków, plaż nad Oceanem Spokojnym, historii, duchowości i architektury, i w końcu po trzecie primo, ultimo: świetny lobbing naszych twórców w mieście żyjących. Śmiechy śmiechami, ale to z jak fajnej strony Kamakurę pokazują Aiko i Emil jest rzeczą nie do przecenienia. I wielkie im dzięki, bo też absolutnie jest to miejsce godne polecenia.

Kamakura, Wojtek i Wielki Budda.

Siedziba pierwszego siogunatu, olbrzymi Budda grzejący się w słońcu, najstarszy klasztor zen w Japonii, znajdująca się w jaskini pralnia pieniędzy, kilometry (pa)górskich szlaków, spokój na niezwykle zielonych, oddalonych od centrum ulicach, raj dla surferów, kulinarna dobroć. Kamakura już w jednym, wielokrotnie złożonym zdaniu potrafi zaciekawić i zapewniam was, że nie będziecie się tu nudzić. Przy czym wiedzieć musicie, że spacer, który wam zaproponuję należeć będzie do tych z typu: dużo chodzenia, ale na pełnym chillu, bez pośpiechu z odkrywaniem bardziej duchowego, skrytego w lasach oblicza miasta. Bez bicia od razu też powiem – Kamakura ciekawych miejsc ma tyle, że najlepiej byłoby tu przyjechać na co najmniej dwa dni i dlatego też uznałem, że nic na siłę, odtworzenie ikonicznego kadru ze Slam Dunk poczeka a pobliską Enoshimę na spokojnie odwiedzi się następnym razem, miejmy nadzieję na jesień przyszłego roku.

Kencho-ji, najstarsza świątynia buddyzmu zen w Japonii.

KAMAKURA – KOMUNIKACYJNE TO I OWO

Kamakura oddalona jest od Tokio o niecałe 60 kilometrów, co przy niezgorszej komunikacji ze stolicą czyni zeń idealny cel na jednodniowy wypad. Na miejscu warto zaufać miejscowej kolejce Enoden, której graniczne stacje Kamakura i Fujisawa są ze stolicą bezpośrednio połączone – do pierwszej dostaniecie się linią Yokosuka z Dworca Tokio, a do drugiej bez problemu weźmie was linia Odakyu lub Shonan-Shinjuku kursująca… no z Shinjuku. Jazda nie zabiera nawet godziny, bilety w jedną stronę kosztują od 607 do 990 jenów.

Stacja Kita-Kamakura i pociąg linii Yokosuka.

Dla chcących bardziej intensywne zwiedzanie ciekawą opcją wydaje się wykupienie Enoshima & Kamakra Free Pass, pozwalające na dzienny roundtrip linią Odakyu z Shinjuku do Fujisawy i dalej nielimitowane (zamknięte rzecz jasna w 24h) korzystanie z kolejki Enoden do/z Kamakury (1640 jenów za dzień wydaje się spoko dealem). Albo i wynajem roweru, rzecz troszkę droższa a ileż zdrowsza i dająca kopa endorfin. Wypożyczalni jest trochę i więcej więc raczej nie powinniście mieć problemu ze znalezieniem dwukołowca. Ostatecznie i tak rower jak i kolejka powinny być dodatkiem do tuptających nóg, pokonywanie uliczek na piechotę zawsze jest u mnie na pierwszym miejscu. No, ale tu już każdy sam zdecyduje w jaki sposób ma zamiar Kamakurę zwiedzać.

Uliczkę znam w Kamakurze.

To co, pora na poranne odwiedziny w konbini, szybka kawka, onigiri i ruszamy!

Kamakura, licząca dziś 170 tysięcy mieszkańców wydaje się być miastem niewielkim i raczej spokojnym (jak na standardy nieodległej stolicy), choć przed 800 laty podobna liczba mieszkańców czyniła zeń jedno z największych miast nie tylko Japonii, ale i świata! Łagodne pagórki rozciągnięte nad zatoką Sagami po dziś dzień usiane są stemplami po czasach kiedy miasto pełniło rolę niepisanej stolicy* kraju, będąc w XII, XIII i XIV-wieku siedzibą siogunatu Kamakura. 

* – a w każdym razie mając pozycję przynajmniej porównywalną z cesarskim Kioto, będąc najważniejszym ośrodkiem wschodniej Japonii i regionu Kanto.

Bramy Torii prowadzące do Chramu Sasuke Inari.

Tytuł i funkcja sioguna jako zwierzchnika sił zbrojnych i głównodowodzącego armią istniały już dużo wcześniej, ale to Yoritomo Minamoto był pierwszym siogunem w historii, któremu tytuł ten nie dość, że nadano dożywotnio to i dziedzicznie. Nie mógł on przypuszczać, że jego ród na tronie zasiadać będzie wyjątkowo krótko (a może mógł, w końcu całe jego życie było walką nie tylko z odwiecznymi wrogami z rodu Taira, ale i połową własnej rodziny), dla nas ważny jest fakt, że zapoczątkowany przez niego siogunat Kamakura przynieść miał miastu 150 lat niespotykanego rozwoju i rozkwitu, tak kulturalnego jak i religijnego, pozwalającego stać się ważnym miejscem na mapie buddyzmu, tak zen jak i tego głoszonego przez mnicha Nichirena. Nie wszystkie powstałe wówczas świątynie i chramy dotrwały naszych czasów, jednak te którym nie był pisany tragiczny los stanowią dziś o atrakcyjności miasta. Co rzekłem, to rzekłem i postaram się wam pokazać, że nie są to czcze słowa.

Tsurugaoka Hachimangu, jeden z najważniejszych chramów shintoistycznych w Kamakurze.

Świątyniami i chramami Kamakura stoi i tak naprawdę, gdyby ktoś chciał poznać wszystkie TE interesujące to i z kilka dni można by na to poświęcić. Przesadzam? Być może, ale zaprawdę dla mnie taki spacer nie byłby męką. Na szczęście (dla was) tego dnia odwiedziłem tylko kilka najważniejszych i na ich przykładzie pokażę wam, że ich odkrywanie zdecydowanie nie jest doświadczeniem monotonnym.

Ich śladem ruszymy za chwilę, tymczasem nasz spacer zacznijmy w zgoła innym miejscu.

KAMAKURA – PLAŻA YUIGAHAMA (由比ヶ浜)

Siogunat Kamakura upadł w 1335 roku lecz miasto jeszcze przez długi czas pozostawało ważnym punktem na religijnej i kulturalnej mapie Japonii. Spadek znaczenia przyszedł wraz z nadaniem Edo statusu siedziby siogunów rodu Tokugawa. Miasto powoli zatracało się w marazmie, na afisz wracając dopiero w XIX-wieku przyciągając wzrok rodziny cesarskiej, byłej arystokracji i śmietanki towarzyskiej wczesnego okresu Meiji. Jako popularna destynacja wypoczynkowa rozpoczął się nowy rozdział w jej historii i dzisiejsza Kamakura zdaje się nad wyraz sprawnie łączyć swe historyczno-religijne dziedzictwo z ukształtowanym wówczas turystyczno-rekreacyjnym charakterem.

Pod koniec XIX-wieku byli uczeni twierdzący, że woda u wybrzeży Kamakury ma prozdrowotne właściwości.

Kiedyś wysiadam na stacji Hase dochodzi godzina 8 rano. Ulice, które za parę godzin zapełnią się turystami świecą jeszcze pustkami, raz po raz przejedzie nią rowerzysta, w oddali brat z siostrą idą do szkoły. Przystanek oddalony jest od tutejszej plaży nawet nie o 200 metrów, dlatego grzechem byłoby nie podejść i chociażby rzucić tęsknym spojrzeniem na Ocean. A przy okazji zobaczyć, że o tak wczesnej porze ludzi zamiast na ulicach, spotkać można na deskach surfingowych.

Kamakura nie potrzebowała dużo czasu by mnie do siebie przekonać.
Na plaży Yuigahama.

Plaże Kamakury przez jednych określane są rajem dla surferów, inni nazywają je idealnymi dla początkujących – ja się nie znam, może jedni i drudzy mają rację, bo czemu by nie. Pewne jest za to, że pusta plaża (z szarym piaskiem o wulkanicznej proweniencji) w sezonie zmienia się nie do poznania, stając się azylem dla wszystkich uciekających z Tokio, szukających tu wytchnienia od letnich upałów. Tymczasem mamy 8 maja, spokojne fale rozbijają się o brzeg, zaczyna się piękny dzień.

Surfowanie na Yigahamie.
Yuigahama.

KAMAKURA – ŚWIĄTYNIA HASEDERA (長谷寺)

Kamakura nie potrzebowała wiele czasu by mnie do siebie przekonać. Uliczka prowadząca do świątyni Hasadera ma w swoim portfolio współczesne blaszako-plastiki, ale i totalnie klimatyczne, tradycyjne domy z cudownymi dachami krytymi dachówką, do tego nisko zawieszone kable i wszędobylską zieleń majaczącą na dalszym planie. Fajne to uczucie kiedy takie uliczki widzi się na żywo a nie w anime, j-dramach czy na ilustracjach Mateusza Urbanowicza.

W drodze do świątyni Hasadera.
W drodze do świątyni Hasadera.

Kiedy ktoś spyta mnie „Wojtek, a jaką świątynię w Kamakurze polecasz pierwszą do odwiedzenia?” to po pewnym wahaniu odpowiem „Hasedera!”. Co więcej, dopowiem byście wybrali się tam jak najwcześniej (brama otwierana jest o 8 rano) bo „Ludzie, tam nikogo wtedy nie ma!”. A szybko się przekonacie, że każda minuta przed pojawieniem się na ulicach tłumów turystów (i miejscowych) jest na wagę złota.

Brama Sanmon.

Jest sobie legenda, wedle której przed piętnastoma stuleciami pewien mnich wyrzeźbił w olbrzymim pniu drzewa kamforowego dwie rzeźby, obie przedstawiające boginię miłosierdzia, Kannon. Jedną rzeźbę podarował świątyni, z której pochodził, drugą cisnął w morskie fale by te zaniosły ją tam gdzie będzie potrzebna. Kannon 15 lat szukała dla siebie miejsca by w końcu osiąść na plaży nieopodal Kamakury. Odnaleziona statua miała zostać wyniesiona na jedno ze wzgórz nad miastem gdzie wybudowano dlań stojącą po dziś dzień świątynię.

Wedle legend początki świątyni Hasedera datują się na połowę VIII-wieku.

Badacze kręcą nosem na co najmniej część tej historii uznając, że początki świątyni przypadają na czas siogunatu Kamakura. Jednocześnie nie podważają chyba wieku samej rzeźby, tym bardziej że jej legendarnym autorem miał być mnich Takodo Shonin, założyciel świątyni Hasedera nieopodal Nary, gdzie do dziś znaleźć można drugą z rzeźb. Niezależnie od prawdziwości legend mierząca przeszło 9 metrów drewniana Kannon o jedenastu twarzach jest dziś największym skarbem świątyni i zajmuje specjalne miejsce w Kannon-dō, głównym pawilonie. Wewnątrz nie wolno robić zdjęć i podczas tego wyjazdu bardzo się do owej zasady stosowałem.

W sąsiadującym z Kannon-do pawilonie spotkacie Buddę Amida Nyorai jednego z sześciu Amidów Kamakury.

Cały kompleks jest przepastny i zajmuje całkiem sporą połać ziemi. Jest tam tak wiele różnych ciekawych miejsc, że można poczuć się jak w sklepie z zabawkami. Tym bardziej jeśli buddyjskie świątynie przez większość życia były czymś totalnie wam nieznanym i na każdym kroku czeka coś nowego.

Sama architektura robi wrażenie, a dachy bogate w onigawara – ozdobne dachówki – szczególnie.
Świątynia Hasedera i pawilon Buddy Amidy.

W stawie tuż za bramą dostojnie pływają kolorowe karpie koi. W cieniu drzew uśmiecha się trójka posążków Jizo (opiekuna nienarodzonych i przedwcześnie zmarłych dzieci) a nieopodal, przy niewielkiej kapliczce posążków bodhisattwy są już setki, tym razem – w odróżnieniu do Tokio – nie są przyodziane w czerwone ubranka.

Karpie koi zażywające kąpieli w stawie.
Jizo w Hasedera.
Setki Jizo w Hasedera.

Niewielka jaskinia skrywa rzeźbione w skale wizerunki bogini Benten i jej 16 dzieci a kolejna legenda głosi, że to właśnie w chłodnych wnętrzach groty przed setkami lat skupienia szukał Kobo-Daishi, postać niezwykle ważna nie tylko dla buddyzmu, ale i japońskiej kaligrafii. Jest i miejsce dla shintoistycznej kapliczki Inari (kami płodności i ryżu) przy, której znaleźć można niezwykle oryginalne ema – tabliczki, na których wypisuje się prośby i podziękowania do bóstwa, zazwyczaj drewniane tu występujące pod postacią muszli ostryg.

Odnaleziona na plaży rzeźba Kannon miała być pokryta niezliczonymi ostrygami.
Jaskinia Benten.

Czy mówiłem o Kyozo, repozytorium sutr z obrotowym regałem Rinzo na święte pisma, modlitewnymi młynkami i pięknym widokiem na bambusową ścieżynkę? O platformie widokowej z pięknym widokiem na miasto i niedawno odwiedzoną plażę, o dziesiątkach większych i mniejszych rzeźb czy czekających na czerwcowy rozkwit hortensjach, tworzących tu w porze deszczowej przepiękny spektakl? Ach, cudownie bogate jest to miejsce i rankiem, niemalże w samotności cudownie się je odkrywało.

Widok na Kamakurę,
Tamonten, Strażnik Północy.
Rinzo, obrotowy regał do przechowywania sutr.
Młynki modlitewne
Bambusowy lasek, przejście zaledwie.
🙂

Mógłbym tam spędzić jeszcze więcej czasu bo też w chwili, kiedy ruszałem dalej otwierało się Muzeum Kannon. Tyle czasu jednak nie miałem. Świątynia otwarta jest od 8.00 do 17.00 (17.30 od kwietnia do czerwca) i wejście na jej teren kosztuje 400 jenów.

Kiedy ruszałem dalej zaczęli pojawiać się pierwsi goście.
Do zobaczenia!

KAMAKURA – ŚWIĄTYNIA KOTOKU-IN I WIELKI BUDDA (高徳院)

Nie ma chyba większego (hehe) symbolu Kamakury niźli wielgaśny, 11 metrowy, odlany z brązu Kamakura Daibutsu, Wielki Budda Amida, siedzący w pozycji lotosu w samym sercu świątyni Kotoku-in.

Kamakura Daibutsu, Wielki Budda z Kamakury.

Wielki Budda powstał w 1252 roku i jest szczególny nie tylko ze względu na swe gabaryty. Pierwotnie wybudowano wokół niego wielki pawilon, nie przerwał on jednak wielu nawiedzających Kamakurę kataklizmów – pawilon odbudowywano za każdym jednym razem aż do wielkiego tsunami z początku XV-wieku po którym dano sobie spokój, pozwalając Buddzie na niczym nieograniczone kąpiele słoneczne. Co najciekawsze, mimo przeszło 750 lat na karku posąg bardzo, bardzo rzadko poddawano renowacjom przez co dotrwał do naszych czasów w stanie wielce pierwotnym, i wysłużonym – dodaje mu to jednak uroku.

Kamakura Daibutsu, Wielki Budda z Kamakury.
Kamakura Daibutsu, Wielki Budda z Kamakury.

Kamakura Daibutsu jest drugim największym Buddą w Japonii, jednak w odróżnieniu od tego największego znajdującego się Narze można… zajrzeć mu do wnętrza. Nie żeby było tam dużo, ale jednak jest to raczej niepowtarzalna okazja zobaczenia co tam w brązowych trzewiach Amidy piszczy.

Kotoku-in podobnie jak Hasedera jest świątynią Sekty Czystej Ziemi i to w zawierzeniu miłosierdziu Buddy Amidy (z cierpliwym powtarzaniem „Namu Amida Butsu”) jej wyznawcy upatrują szansy na odrodzenie.

Towarzysząca posągowi świątynia jest zdecydowanie skromniejsza niźli Hasedera, dlatego czekając na wypełnienie goshuincho (za względu na spory ruch otrzymuje się numerek a notes odbiera po chwili czekania) odpoczywam w niewielkim ogrodzie. Zbliża się godzina 10 i jedno z najbardziej znanych miejsc w mieście przeżywa pierwszą falę odwiedzających je tłumów. Nie wiem jednak czy był to widok miarodajny bo też większość przybyłych stanowiły wycieczki szkolne – klasa za klasą, dzieciaki w mundurkach robiły sobie zdjęcia, kontrując niewzruszonego Buddę młodzieńczą energią.

Świątynny ogród.
Energia energią, ale do zdjęcia wszyscy na baczność.
Świątynne kwiaty.

Kotoku-in otwiera swe podwoje o 8.00 a zamyka o 17.00 (od kwietnia do września o 17.30), wstęp kosztuje 300 jenów a wejście do środka Buddy kolejne 50. Czy Kamakura Daibutsu jest wart zachodu? Myślę, że tak, nawet jeśli większość z was potraktuje go jako szybki punkt podczas spaceru.

Bramy do świątyni strzegą Niō, zazwyczaj budzący grozę a przynajmniej respekt a tu, jacyś tacy swojscy.

KAMAKURA – CHRAM SASUKE INARI (佐助稲荷神社)

Przyznam wam, że tonące w zieleni, wąskie uliczki o wysokich kamiennych murkach idealnie nadawały się na dalszy spacer. Mały ruch, urokliwa sceneria, atmosfera spokojna jakby żywcem przeniesiona z „Kameliowego Sklepu Papierniczego” Ito Ogawy, feelgoodowej powieści, której akcja leniwie toczy się w Kamakurze właśnie. W tych okolicznościach żołądek dał znać, że pora zrobić mały przystanek. Na szczęście kawiarenek i knajpek jest w mieście pod dostatkiem i tak naprawdę było w czym wybierać. Ładnie grzejące słonko było idealnym towarzyszem dla shiratama anbitsu, klasycznego japońskiego deseru opartego o  galaretkę agarową, pastę z fasoli azuki, owoce oraz ryżowe kluseczki polane syropem z brązowego cukru. Ciekawa rzecz.

Spacerkiem po Kamakurze.
Spacerkiem po Kamakurze.
Shiratama anmitsu.

Na coraz węższych uliczkach zacząłem współczuć mieszkańcom, nawet tymi małymi japońskimi autkami jazda tam musi być wyzwaniem. Tam gdzie kończy się droga dla samochodów, zaczyna się delikatne podejście, prowadzące do lasu i skrytego weń chramu. Witajcie w domenie Inari gdzie pod czujnym okiem tysięcy malutkich lisów pokażę wam piękną, małą perełkę.

Kitsune

Yoritomo Minamoto zanim został siogunem był kilerem. Wróć! W latach poprzedzających objęcie najważniejszej pozycji w kraju, Yoritomo wraz z rodem Minamoto przegrywał wojnę z rodziną Taira. Wojna Gempei wyłonić miała siłę, która przez następne lata rządzić będzie Japonią. Wedle legendy, jednej nocy przyszłego sioguna nawiedził we śnie starzec będący posłańcem bóstwa Inari zdradzając mu tajemnicę gdzie, kiedy i jak ostatecznie pokonać wroga. Yoritomo mocno wziął do serca rady zasłyszane podczas snu i w niedługim czasie wraz z braćmi cieszył się z pokonania arcywrogów. W podzięce dla Inari, Yoritomo odszukał widzianą we śnie, skrytą w lesie wioskę – tak, starzec był niezwykle uprzejmy i podczas nawiedzenia wytłumaczył skąd pochodzi – i ufundował w niej budowę niewielkiego chramu. Po wiosce nie ma już śladu, ale chram trwa do dziś.

kitsune
kitsune

Do chramu prowadzi kilkadziesiąt czerwonych bram torii, i można powiedzieć, każdy ma aleję takich bram na jaką zasłużył – jak się okaże, w Kioto nie dane mi było zobaczyć chramu Fushimi Inari-taisha i tym bardziej cieszę się, że miałem okazję trafić na te w Kamakurze. Podejście po schodach jest tradycyjne skrojone pod trening cardio, idealny po niedawnym deserze.

Bramy torii prowadzące do chramu Sasuke Inari.
Bramy torii prowadzące do chramu Sasuke Inari.

Chram jest niewielki, składa się z kilku skromnych budynków (w tym salki modlitewnej) i malutkich hokora (kapliczek fundowanych przez miejscowych) wokół których ułożonych są tysiące Byakko, białych lisich posłańców Inari, bóstwa płodności, ale i ryżu. Lisy są malutkie porcelanowe, można je kupić na miejscu i pozostawić z własną intencją, są też i większe z kamienia, niekiedy naprawdę wiekowe, przyodziane w dziękczynne śliniaczki. W cieniu pięknego, całkiem pierwotnego lasu, z wszechobecnym mchem wszystko tworzy klimat iście ghiblowski a obecność duchów nie wydaje się być aż tak nieprawdopodobna.

Byakku, biały kitsune, lisi posłaniec Inari.
Byakku, biały kitsune, lisi posłaniec Inari.
Wotywne tabliczki ema często przybierają bardzo kawaii formę.

A teraz pokażę wam gdzie w Kamakurze najłatwiej wyprać pieniądze.

KAMAKURA – CHRAM ZENIARAI BENTEN (銭洗弁天)

Nie wiem czy Yoritomo Minamoto rzeczywiście poszczycić mógł się ponadprzeciętną częstotliwością objawień czy też umiał w  PR i potrafił grać duchowym „wsparciem”, faktem jest jednak, że i kolejny punkt na naszej marszrucie związany jest ze snem pierwszego sioguna. I wskutek tego snu trafić można do jednego z ciekawszych, ale i zatłoczonych miejsc w Kamakurze.

Chram Zeniarai Benten.

Wszystkiemu winne źródełko, wskazane lordowi we śnie przez kami Ugajina i deal jakoby wybudowanie w jego pobliżu chramu przynieść miało Japonii spokój. Cóż, obiecany pokój trwał zaledwie kilka lat, ale nie przeszkodziło to miejscowym w nadaniu źródlanej wodzie cudownych właściwości. Błogosławieństwo Ugajina synkretycznie połączonego z buddyjską Benten (patronujących wespół bogactwu i fortunie) wystarczyło by źródło zyskało sławę trwającą po dziś dzień.

Wejście do chramu prowadzi przez wydrążony w skale tunel.
Chram Zeniarai Benten.

Cudowna właściwość polega rzecz jasna na pomocy w zdobyciu bogactwa. Mówi się, że pieniądze polane wodą winny się w odpowiednim czasie rozmnożyć, i widząc tak miejscowych jak i turystów nawiedzających niewielką jaskinię, polewających pełne pieniędzy koszyki z wikliny, trzeba przyznać, że chcących spróbować szczęścia nie brakuje. Pełen rytuał nie powinien się jednak ograniczać do etapu wodnego, ale i wcześniejszego zapalenia świec jak i wrzucenia monety do saisen bako, ofiarnej skrzyni.

Chram Zeniarai Benten i pranie pieniędzy.
Chram Zeniarai Benten i pranie pieniędzy.

Co sądzę na ten temat? Cóż, może fizycznych, papierowych jenów mam od powrotu z Japonii tyle samo ale, tych wirtualnych na koncie Revoluta wciąż przybywa, więc sam już nie wiem 😉

Wtedy jednak jeny sukcesywnie mi znikały, ot między innymi w Garden House Kamakura, która to zainteresowała mnie wyborem japońskich win. Jestem prostym człowiekiem i Wein mi na nazwisko, jakże więc mogłem nie przystanąć. Fajne miejsce, takie nowoczesne, ale stylowe z fajnym patio z ogródkiem. Jedzonko co ciekawe w dużej mierze zachodnie, a raczej w stylu yoshoku czyli oryginalnie zachodnie, ale z wyraźnym japońskim sznytem. No i przede wszystkim mają własne, przepyszne pieczywo – a dobry chlebek czy bagieta to nie są w Japonii oczywiste sprawy.

Garden House Kamakura, winko z Hokkaido, kanapka z kurczakiem i krem grzybowy.

A teraz wsiadamy na chwilę w kolejkę Enoden i podjeżdżamy na stację Kita-Kamakura, skąd blisko do dwóch niezwykle ważnych dla miasta świątyń.

Choć buddyzm zen dotarł do Japonii już w VII wieku to dopiero w XII-stuleciu, w okresie siogunatu Kamakura zyskał szersze uznanie tak wśród japońskich mnichów, na dworze cesarskim w Kioto i przede wszystkim pośród faktycznie (współ)rządzącej klasy wojowników, kładąc podwaliny pod samurajski kodeks honorowy, bushidō, na przestrzeni stuleci zyskując przemożny wpływ na japońską estetykę, kulturę i sztukę. Kamakura stała się jednym z jego centrów a powstałe w XIII-wieku świątynie zajęły poczesne miejsce w jego historii. Rzekłem.

Sanmon, Główna Brama prowadząca do świątyni Engaku-ji.

Kamakura słynie z Pięciu Wielkich Świątyń Zen, ja odwiedziłem dwie najważniejsze i o rany, cudowne to było, estetycznie pyszne i po prostu ciekawe. Pamiętajcie jednak, że należą one do największych w całym mieście i zejdzie wam (dosłownie) trochę czasu na pełne odkrycie wszystkich ich zakamarków – i paradoksalnie, najlepsze jest w nich to, że mimo długiego spaceru i ogromu przykuwających uwagę miejsc nie doświadcza się (a w każdym razie ja tak miałem) tego rodzaju zmęczenia jak przy np. długim zwiedzaniu muzeum (a muzea uwielbiam).

k

Buddyzm zen dotarł do Japonii prosto z Chin. Mistrzowie z kontynentu a także japońscy mnisi, którzy w Chinach doskonalili swe nauki dostępując oświecenia, witani byli w Kamakurze z otwartymi rękoma, gdzie pod przychylnym patronatem kolejnych siogunów i regentów brali czynny udział w krzewieniu praktyk szkoły rinzai, skupiającej się tak na medytacji, jak i kontemplacji koanów, zagadek, wymykających się logicznym odpowiedziom.

Świątynia Engaku-ji.

KAMAKURA – ŚWIĄTYNIE KENCHO-JI (建長寺) oraz ENGAKU-JI (円覚寺)

Kenchō-ji jest najstarszym zespołem klasztornym buddyzmu zen w całej Japonii, nieznacznie młodsza Engaku-ji nie ustępuje jej na krok będąc drugą najważniejszą świątynią rinzai w Kamakurze. Pierwsza wybudowana w 1253 roku stała się swoistym wzorcem dla wielu innych, druga początkami sięga końca XIII stulecia i dopiero co „odpartej” II inwazji mongolskiej – budowa poświęcona została wszystkim, którzy stracili życie w walkach roku 1281, tak obrońcom jak i flocie Kubilaj Chana. Szczerze, już ten fakt sprawił, że z zaciekawieniem czekałem reszty.

Engaku-ji.
Kenchō-ji.

Tak Kenchō-ji jak i Engaku-ji kompleksami są olbrzymimi, pokazującymi jak wielki wpływ na ówczesny buddyzm zen w Kamakurze mieli chińscy mistrzowie. Nie dość, że to pod ich czujnym oczami świątynie rozplanowano i wzniesiono to jeszcze w obu pierwszymi opatami zostali mistrzowie z Państwa Środka, Lanxi Daolong (jap. Rankei Dōryu) i Wuxue Zuyuan (jap. Mugaku Sogen) to tylko niektórzy z długiej listy mistrzów, którzy w historii zapisali się złotymi zgłoskami.

A to protomistrz, Bodhidharma medytujący w Kenchō-ji.

Obie świątynie są olbrzymie i na ich zwiedzanie zarezerwowałbym sobie więcej czasu, no ale co zrobicie zależy już od was, możecie na przykład wybrać jedną odpuszczając drugą – co przy pewnym wspólnym „rdzeniu” obu kompleksów ma sens. I jeśli miałbym polecić wam jedną z nich to byłaby to Kenchō-ji, która w średniowiecznej Japonii stanowiła wręcz wzorzec dla wielu budowanych świątyń.

Ogród w Kenchō-ji zaprojektowany został przez pierwszego opata.
Karamon, „chińskie” drzwi prowadzące do Hojo Kencho-ji.
Drewniane zdobienia Karamonu w Engaku-ji.

Już z poziomu pięknych drewnianych Bram Głównych, Sanmon, zobaczycie elementy wspólne, jednak mimo tego odwiedzając obie świątynie nie czuć monotonii a bardziej ekscytację ze znajdywania kolejnych różnic, nieraz subtelnych, nierzadko całkowitych. Niestety nie było możliwości porównania dwóch najważniejszych budynków skrywających w swych wnętrzach drewniane oblicza Buddy. Główny Pawilon, Butsuden w Kenchō-ji przechodzi aktualnie remont i pięknej, choć wiekowej sali przez długi czas nie zobaczymy. A byłoby on ciekawym odniesieniem do swojego odpowiednika z Engaku-ji, który z 60 latami na karku jest wręcz młodzikiem. Jest też świadectwem potężnych zniszczeń jakie poczyniło tu Wielkie Trzęsienie Ziemi w Kanto w 1923 roku.

Goshuin z Engaku-ji.
Sanmon z Engaku-ji.
Wedle legendy, w zbiórce na budowę Bramy w Kenchō-ji mnichom pomagały tanuki.
Butsuden w Engaku-ji, jego wnętrza kryją skarb wielce wiekowy, pochodzącą z okresu Edo drewnianą rzeźbę Dainichi Nyorai, Buddy Światła
Sklepienie pokryte jest emblematycznym dla wielu świątyń wizerunkiem smoka.
Podobne obowiązki w Kenchō-ji bierze na siebie smok w Hatto, Sali Dharmy. Obraz powstał na 750 rocznicę powstania świątyni.
Hatto, Sala Dharmy w Kenchō-ji poszczycić się może repliką Buddy w pozycji ascetycznej.

Czym byłby spacer po świątyniach zen bez chwili odpoczynku i możliwości spokojnego kontemplowania choćby ogrodów, tak suchych jak i klasycznych krajobrazowych. W obu świątyniach taki przystanek oferują Hojo, oryginalnie siedziby opatów. Co więcej, zainteresowani mogą spróbować dołączyć do organizowanych tam sesji zazen – tak w Engaku-ji jak i Kenchō-ji istnieje szansa zapisania się na to chyba najbardziej ostateczne świątynne doświadczenie, w większości przypadków sesje prowadzone są jednak w języku japońskim i tylko kilka razy w roku w Kencho-ji istnieje szansa na zazen po angielsku.

Chwila odpoczynku w Engaku-ji.
W Kencho-ji ściągniętych uprzednio butów nie zostawia się na regałach, tylko bierze ze sobą w specjalnej siatce.

Świątynne tereny oferują mnóstwo mikro zachwytów, kolejne niewielkie kaplice i rzeźby dokładają nowe elementy do wielkiej, jak się okaże nie tylko buddyjskiej układanki, a stojąca na posterunku przyroda dba by spacer obfitował w estetyczne doznania. I to tak fest, w kulminacyjnym podejściu na jedno z okolicznych wzgórz pokonuje się setki schodów, mija mnóstwo małej architektury a nagrodą jest dotarcie do shintoistycznego chramu Hansobo. Bóstwo wraz z dwunastoma tengu od przeszło stu lat pilnuje by pożary omijały Kencho-ji z daleka. Spod chramu tymczasem roztacza się kapitalny widok na okolicę a w odpowiednie dni z platformy widać nawet i Fuji-san. To dobre miejsce by przysiąść na chwilę i chłonąć otaczającą rzeczywistość.

Szlak do chramu Hansobo.
Szlak do chramu Hansobo.
Tengu pilnujące chramu jak i całej świątyni.
I wiecie co jest najlepsze: tłumów tu nie uświadczycie.
Ponoć przy odpowiednich warunkach widać i Fuji-san.
Tengu spod chramu przybrały postać kurasu-tengu, kruczych tengu i jak widać kruki wielce to doceniają.
Tengu są istotami z japońskiego folkloru i długi nos jest jednym z ich znaków charakterystycznych.

Spod chramu startuje jeden z krótkich szlaków trekkingowych po Kamakurze, Ten-en ma 8 kilometrów długości, i wśród okolicznych wzgórz prowadzi do innej ciekawej świątyni Zuisen-ji, należącej zresztą do Wielkiej Piątki Zen.

Engaku-ji otwarte jest od marca do listopada w godz. 8.30 do 16.30, w grudniu i styczniu do 16.00 a wstęp kosztuje 500 jenów (uczniowie 200) . Kencho-ji podobnie, otwarta jest od 8.30 do 16.30 (przez cały rok) a wejście kosztuje 500/200 jenów.

KAMAKURA – CHRAM TSURUGAOKA HACHIMANGU (鶴岡八幡宮)

Na ostatni akord postanowiłem przypomnieć sobie, że Kamakura jest jednak niezwykle popularną destynacją i pustki jak pod chramem Hansobo są tylko błędem w matriksie.

Chram Tsurugaoka Hachimangū.

Tsurugaoka Hachimangu oddalone jest od Kencho-ji raptem o 10-15 minut spaceru. Jest on największym i najważniejszym chramem w całym mieście. Widać to i czuć. Poświęcony Hachimanowi*, bóstwu m.in. wojny i wojowników pierwotnie znajdował się gdzie indziej i na obecne miejsce przeniesiony został na rozkaz pierwszego sioguna, który jednocześnie oddał  Hachimanowi pod opiekę całą swoją rodzinę. I cóż, jak przeanalizuje się późniejsze losy Yoritomo i jego dziatków to przypuszczać można, że Hachiman nie zawsze spoglądał w ich stronę.

*- a tak szerzej powiedziawszy to cesarzowi Ojinowi, jego małżonce oraz jego matce, legendarnej władczyni Jingū. Wedle legend cesarz po swojej śmierci wyniesiony został do boskiej rangi i po dziś dzień czczony jest właśnie jako Hachiman.

Chram Tsurugaoka Hachimangū
Chram Tsurugaoka Hachimangū

Wokół głównego budynku krzątają się dziesiątki ludzi. Turyści robią zdjęcie na schodach prowadzących do Jogu, głównego chramu, dziadkowie opiekują się wnukami, ostatni wystawcy zamykają kramy z pamiątkami i przekąskami. Stojaki na omikuji uginają się pod nawałem przytroczonych niekorzystnych wróżb, z kolej drewniane ema z symbolem konia kołyszą się lekko na wietrze, niosąc w świat życzenia w każdym możliwym języku.

Ema z Tsurugaoka Hachimangū.
Chram Tsurugaoka Hachimangū.

Kompleks jest na szczęście spory i każdy znajdzie miejsce dla siebie, można pospacerować wokół dwóch stawów (symbolizujących walczące niegdyś rodziny Taira i Minamoto), skręcić do dwóch muzeów sztuki współczesnej, odwiedzić kilka dalszych chramów.

Pozdro!
Taru, ceremonialne beczki po sake, podarowane chramowi przez miejscowe browary.
Na terenie chramu często organizowane są różnego rodzaju uroczystości, najczęściej koncentrują się one wokół niewielkiego Pawilonu Maiden.

Nie spędzam tam jednak wiele czasu bo… żołądek upomina się o swoje i trzeba ruszyć na poszukiwanie obiadu 😛 Na szczęście chram stanowi jedno z serc Kamakury i prowadzi do niego jedna z najważniejszych ulic w mieście, Wakamiya Ōji, niegdyś spokojna i służąca głównie pielgrzymom udającym się do chramu, dziś pełna knajpek i sklepów, z poprowadzoną pośrodku alejką niewielkich wiśni, pięknie prezentujących się na wiosnę. Równolegle do niej biegnie ulica Komachi, chyba jeszczee bardziej znana miłośnikom jedzenia, pełna street foodu. Obie, w odpowiednich potrafią być jednak tak zatłoczone, że głowa mała. I tak jakoś spacerując nimi zawędrowałem na sam ich koniec pod dworzec kolejowy… gdzie znalazłem bardzo przyjemny lokal, głownie z sushi i tempurą, ale i makaronem soba czy sukiyaki. Zestaw sashimi, krewetek i ryby w tempurze (plus klasyka w postaci ryżu, zupy miso i zestaw pikli) poszedł za bezcen a smak naprawdę mmm.

Wakamiya Ōji.
Wakamiya Ōji i szpaler drzewek wiśniowych.
Wakamiya Ōji jest dobrym przykładem sando, drogi prowadzącej do chramu. Dlatego też obecność trzech sporych, cynobrowych bram torii nie powinna nikogo dziwić.
Rybki i owoce morza z Odawary, pyszne miso i pierwsze spotkanie z piklami, które pokochałem.

I cóż, tak smacznie skończył się ten dzień w Kamakurze. Piękny był, dostarczył mnóstwa wrażeń i na stale zapisał w pamięci w szufladce pt. pięknie, zielono i historycznie. Czy mogłem zostać do wieczora i poczekać na zachód  słońca na plaży? Mogłem, no ale stało się co się stało i nic nie poradzę – jest kolejny powód by wrócić w przyszłym roku 🙂 Poza tym, wieczór w Tokio przyniósł jeszcze kilka fajnostek. No i przede wszystkim, gdybym wracał innym pociągiem to być może nie miałbym okazji jechać z tymi wszystkimi miejscowymi uczniami – a tak na własne uszy mogłem się przekonać, że emblematyczna dla japońskich kolei cisza i wstrzemięźliwość w rozmowach potrafi przegrać z młodzieńczą energią.

3 myśli na temat “Japonia: Kamakura – cudna, jednodniowa ucieczka z Tokio

  1. Hej Wojtuś! Bardzo się cieszę, że dzięki twym zdjęciom i opowieści, i ja mogłam chociaż przez ekran „liznąć” trochę tego wyrafinowanego piękna… Mimo, że kanony estetyczne są inne niż w Europie, ale piękno jest ponad różnice kulturowe.

    P.S.1. W życiu nie widziałam posągu tak zaposzczonego (nie mylić z zapuszczonym) Buddy :-D.

    P.S.2. No helou, Wojciechu, na zdjęciu pozdrówkowym spozierasz jak gwiazdor w Cannes :-DD

    Polubienie

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.