Kazbeku, Kazbeku!

 

Oto przed wami sprawca całego kaukaskiego zamieszania, przez jedną fotkę z tą właśnie górą Gruzja wrosła mi w podświadomość mocno. Tak mocno, że trzeba było coś z tym zrobić…

Ostatnie metry przed Stepancmindą. Mijamy kilka krów, po mojej prawicy przez okno widać rozpogadzające się niebo, zaraz zobaczymy Kazbek, ekscytacja poziom over 9000. Zatrzymujemy się i pierwsze co robię to z bananem na twarzy zwracam się w stronę granicy z Rosją.

I dupa.

Potężna góra schowana w chmurach trzyma się grafiku, który przez kolejne dni będzie nam bezwzględnie towarzyszył: chcesz zobaczyć Kazbek, działaj wcześnie, bo po 12 w południe nie będzie już szans 🙂

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
No siema!

Kazbek. 5033 metry potęgi i majestatu. „Dopiero” siódmy najwyższy szczyt Kaukazu, jednak ze względu na otoczenie jeden z najbardziej wybitnych i wyróżniających się z tłumu. Piękny, ale i wymagający, niby bliski, ale i daleki. Jeśli podejdziesz do niego z należytym szacunkiem masz szansę na wielką przygodę, którą będziesz wspominał długo 🙂

REKONESANS

Pocztówkowe spojrzenie na Kościół Świętej Trójcy na tle Kazbeka było dla mnie tym co fotografia Tre Cime kilka lat wcześniej. Jedynie czas w realizacji nagłego marzenia trochę się różni, w Dolomity wystrzeliłem jak z procy chyba w dwa miesiące po wykiełkowaniu się pomysłu a do Gruzji wybieraliśmy się kilka lat (znaczy ja, bo brat Bart 3 lata temu miał już tę przyjemność ;)).

P1011607 okladka.jpg
Mniej więcej takie foto było bodźcem. Na 3 dzień sam takie strzeliłem.

Mając w Stepancmindzie zabukowane 3 dni wiadomym było, że szczytu atakować nie będziemy. Ba, nawet przy większym zapasie czasu byśmy tego nie zrobili: pierwsze primo to tam właśnie Barta najbardziej naparzała noga a poza tym nasze doświadczenie lodowcowe było zerowe. Ok, mogliśmy oddać się w ręce wykwalifikowanych przewodników… i kto wie, może następnym razem? Dlatego postawiliśmy sobie za cel: w miarę możliwości podejść jak najwyżej się da. A co znaczy to w praktyce?

P1010877.jpg
Nad Stepancmindą słońko fest.

Pierwszego dnia do miasteczka dotarliśmy około 12, szybko znaleźliśmy nasz hostelik, zostawiliśmy toboły, obczailiśmy co i gdzie, uskuteczniliśmy szybkie zakupy i byliśmy gotowi!

P1010882.jpg
Uśmiechnij się, jesteś w raju!

Nad Stepancmindą słońce dawało do wiwatu, jednakowoż nad Kazbekiem chmur nie brakowało, nie wyglądały jednak na tyle groźnie by nie ruszyć tyłka na rozgrzewkę.

Idealne na to wydaje się podejście pod najbardziej znaną świątynię Gruzji, kościół Świętej Trójcy. Fakt, do pewnego momentu przyświecała nam taka myśl, ale rzut oka na niemożebne tłumy szybko ją odgonił.

P1010947.jpg
Nie żeby coś, ale taki tłok nawet na mnie nie działa dobrze.

Kościółek będzie nam jednak towarzyszył cały pierwszy dzień. Jako jedna z najbardziej obleganych atrakcji kraju można tam bez problemu podjechać autem, podczas naszego sierpniowego pobytu byliśmy świadkami początku kładzenia asfaltu, dziś pociągniętego do samego miasta…

Tej opcji oczywiście Wam nie polecamy, chyba, że macie naprawdę mało czasu, albo tego samego dnia planujecie dojście np. do lodowca celem biwaku i każda komórka z energią wam potrzebna.

W każdym razie do kościoła można dojść bardzo urokliwym wąwozem zaczynającym się zaraz za wioską Gergeti, górującą nad Stepancmindą. Jak w mieście bez problemu można dostrzec raptowny rozwój ze względu na coraz liczniej przybywających turystów, tak we wsi czas jakoby się zatrzymał. Tam też, jeśli zagapiliście się wcześniej można uzupełnić zapasy świeżej wody.

P1010884.jpg
Spokój w wiosce Gergeti

Podejście jest łatwe i przyjemne, nie tak strome jak alternatywa lasem. Pamiętajmy jednak, że nawet przy takich dość niewymagających ścieżkach zachować ostrożność a kilka osób w klapkach/sandałach nie do końca wyglądało na zadowolone z marszu.

Jedyne prawilne podejście pod kościół Świętej Trójcy
Jedyne prawilne podejście pod kościół Świętej Trójcy
Jedyne prawilne podejście pod kościół Świętej Trójcy

Nad wąwozikiem góruje wiekowa wieża, niezwykle klimatyczna, tym bardziej kiedy opatuli się w mglę, powaga.

P1011000.jpg
Takie fantasy!

Widząc z oddali tłumy zmierzające ku kościółkowi odbijamy lekko w lewo i dajemy w górę, gdzie robimy sobie przystanek. Duchowych doznań tego dnia nie potrzebowaliśmy 😉 Poza tym jak najszybciej chcieliśmy się znaleźć jak najdalej bo na spokój nie było co liczyć – kładzenie asfaltu trwało w najlepsze.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Dziś jest już tam asfalt.

Spod kościółka droga jest wyraźna, szlaki wychodzone, nie ma opcji trafić w ścieżynkę donikąd. Idziemy zatem. Cały czas pod górę, ale spokojnie, tak by nie złapać zadyszki – tego dnia zastanawialiśmy jak rzeczywiście daleko jest do przełęczy Arsza… i jak przyszło co do czego to dalej niż myśleliśmy (ale o tym później).

Krótka sesyjka przed dalszą drogą.
Krótka sesyjka przed dalszą drogą.
Krótka sesyjka przed dalszą drogą.

Z każdym metrem poziom chmur się obniżał i tak na wysokości tabliczki upamiętniających trzech Polaków, którzy zginęli podczas wchodzenia na szczyt robimy stop. Miejscu na tyle szczególnym bo do tamtej pory podejście wydawało się banalnie proste i tablica przypomina, że jest się na granicy naprawdę wysokich gór i nawet na chwilę, nie można o tym zapomnieć.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Ku pamięci. I przestrodze.

Chmury schodziły tak szybko, że nam nie pozostało nic innego jak im towarzyszyć. Zejście ze względu na kolano Barta trwało dłużej niż sądziliśmy, ale i tak czas i odległość jaką pokonaliśmy dały nam pewność, że jak tylko pogoda pozwoli w następnych dniach uderzymy wysoko.

W dolinie spokój…
…a chmury nas gonio.

KAZBEK IN YOUR FACE

Na okazję nie trzeba było długo czekać. Następnego dnia rano powitało nas piękne słońce… tyle, że zaklepany już mieliśmy wyjazd do Doliny Truso. Na szczęście prognoza przewidywała podobną aurę na dzień następny. Tak też było 😉

P1011023.jpg
Takie tam z rana 😉

Widząc grzejący się w słonku Kazbek wpałaszowaliśmy śniadanie jak głupi, nie było czasu do stracenia. Pięciotysięcznik wydawał się być na wyciągnięcie ręki.

Pokonanie trasy z dnia poprzedniego było nowym doświadczeniem, tym razem na horyzoncie wciąż majaczył lodowiec, którego biel przyciągała nas niczym ćmy do światła.

Kazbek wzywa!
Kazbek wzywa!
Kazbek wzywa!

Polska góra?

Choć godzina była wczesna to pod kościółkiem i tak parkowała już wuchta Delic, no, ale taki już urok Gruzji. Na szlaku jednak częściej można było spotkać krowy niż ludzi. A jak już kogoś mijaliśmy to był z Polski 🙂

P1011378.jpg
Wcześnie a pod kościołem już aut niemało.

Tak, nie ma przesady w twierdzeniu, że Kazbek to polska góra. Krajanów spotyka się co i rusz, młodych i starych, pełnych entuzjazmu, ale i takich, którym „zaginęła” żona – historia miała dobry koniec i małżonka po prostu okazała się szybsza i to ona po prawdzie czekała niżej na swego lubego 🙂 Wielu rodaków jednak nie wspomina wejścia na Kazbek tak kolorowo. Rok w rok wiele osób ulega różnego rodzaju wypadkom, niekiedy lekceważąc warunki panujące w górach wysokich, niekiedy przez nieszczęśliwy przypadek, przyczyn jest tyle ilu ludzi i nie ma co tego roztrząsać. Najważniejsze jest jednak to, że od kilku lat pod Kazbekiem operują ratownicy górscy… z Polski. Bezpieczny Kazbek to inicjatywa jedna w swoim rodzaju, przez cały letni sezon polscy ratownicy ochotnicy pełnią dyżur i z pomocą gruzińskich kolegów niosą pomoc wspinającym się na Kazbek. Ostatni sezon był pierwszym od lat w którym nie zanotowano śmiertelnego wypadku. I oby tak dalej, choć wiadomo, że nie tylko od ratowników to zależy.

P1010956.jpg

Wysoko, coraz wyżej!

Szybko osiągnęliśmy tablicę pamiątkową. Nasze rozkminy „jak daleko do przełęczy?” dość szybko idą do kosza, okazuje się, że jeszcze trochę metrów było. Nienazwany trzy wierzchołkowy szczyt wskazuje nam drogę, nie jest ciężko choć znacząco pod górę. Ścieżka robi się oraz bardziej piaszczysto-kamienista, obrosłych porostami głazów też zresztą więcej.

Ku przełęczy.
Ku przełęczy.
Ku przełęczy. Mt’a Shani grzeje się w słonku.

Po osiągnięciu małego wypłaszczenia (nazwijmy to przełęcz Arsza wersja beta, bo byliśmy pewni to to już!) tuż przed spory rumowiskiem, spotykamy grupkę schodzącą ze Stacji Meteo, do przełęczy pół godziny. Kazbek od kilkunastu minut schowany jest za granią, a my kontynuujemy podejście wzdłuż rumowiska.

P1011551.jpg
Cały czas do przodu!

Robi się stromiej, Mijają nas tragarze z końmi, tak bardzo skupiam się na nich, że… nie zauważam, że oto docieramy do kapliczki na przełęczy. A za nią do innego, wspaniałego świata!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale widok z przełęczy na Kazbek, lodowiec Gergeti oraz Ortsveri odebrał mi mowę – w tak wysokich górach samemu będąc na takiej wysokości jeszcze nie byłem. Kolory wulkanicznego kolosa, biel lodowca, błękit nieba – wszystko tworzyło tak niemożliwą mozaikę, że ja cię! Chmur na niebie niebezpiecznie przybyło, ale pięciotysięcznik tylko zyskał w ich towarzystwie 🙂

IMG_20180828_112157.jpg

Warto telepać się po takie widoki!
Warto telepać się po takie widoki!

Przełęcz Arsza mieści się na 2940 metrach. To idealne miejsce na krótki odpoczynek, stamtąd widać już i Stację Meteo jak i nowo powstały Altihut. Podczas gdy o Stacji Meteo w internetach napisano już chyba wszystko, tak hostel to wciąż nowość i biała plama na mapie. Podczas naszej wizyty budowa dobiegała końca. Dziś jak widzę działa już prężnie i daje wędrującym na Kazbek dodatkową, mniej spartańską opcję odpoczynku po drodze. Ładny, stylizowany na alpejki budynek to już over 3000 metrów (14 dokładnie pisząc), tuż przed końcem jęzora lodowca.

P1011496.jpg
Altihut.

Tak kontemplując widoki Bart uznał, że noga wymaga odpoczynku i sobie posiedzi na przełęczy. Ja uznałem, że ruszę trochę dalej, ustaliliśmy godzinę w jedną stronę, gdzie mnie poniesie tam dojdę.

Na lodowiec poczuć, że na tej wysokości to jednak jakoś tak inaczej 

Czeka nas zejście wąską kamienistą ścieżką. Maszeruje się dobrze. Kotłujące chmury dają kapitalny pokaz gry światłocieniem! Na jednym z kamieni tablica pamięci o trzech Rosjanach, kolejna przypominajka o tym gdzie jesteśmy.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Chcąc dojść do Altihut oraz Sabardze (wypłaszczenie nieopodal, idealnego do rozłożenia namiotu) trzeba przejść rzekę. I to jest moment na szybsze bicie serca, bo nurt jest niemały a do przejścia most… znaczy się drabina. Czujesz te siłę wody, lekka bryza omywa ci twarz, ale idziesz. Wygląda gorzej niż w rzeczywistości jest, ale i tak absolutnie pełne skupienie.

P1011486.jpg
Calm down and cross the river 😉
P1011527.jpg
Calm down and cross the river 😉

Stamtąd na lodowiec już naprawdę niedaleko. Tam też jednak zaczynam czuć to. WYSOKOŚĆ. Z każdym krokiem czuję gdzieś tam w głowie takie narastające ciśnienie, łeb mnie nie bolał koniec końców, ale dało się czuć różnicę. I też po pokonaniu 1500 metrów różnicy w zaledwie kilka godzin oddech jakoś tak było ciężej złapać – nie jakoś bardzo ale myślę, że tego dnia wejście wyżej to byłby szczyt głupoty. Zastanawiam się, ile osób bagatelizuje takie sprawy i ciśnie dalej w gorę, byle tylko dojść do Stacji Meteo i tam przenocować… albo przynajmniej spróbować. Dlatego też na wysokości wodospadów tryskających z lodowca zrobiłem w tył zwrot.

Jeden z lodowcowych wodospadów.
Ostatnie spojrzenie na Kazbek.

Powoli wracając na przełęcz mijam kolejnych tragarzy i konie objuczone plecakami wędrowców  – wielki dla nich szacun, odwalają kawał dobrej roboty! Nad Kazbekiem kotłuje się coraz więcej chmur, jednak po przeciwnej stronie nad Mt’a Shani wciąż jakby nigdy nic słoneczko.

P1011520.jpg
Ponad Altihut.
P1011525.jpg
UFO pod Kazbekiem.

A co w międzyczasie robi Bartu? Po dłuższej „drzemce” decyduje się na mały spacer i atakuje nołnejmowy ponadtrzytysięcznik górujący nad przełęczą. Bo mógł i chciał.

P1011519.jpg
Gdzieś tam na ten pagór wdrapywał się Bartu.

Warunki nad Kazbekiem rypią się całkowicie, calutki lodowiec niknie w gęstych ciemnych chmurach co mówi nam jasno: spadajcie! Na szczęście jednak towarzystwo rok w rok cofającego się Gergeti pasuje chmurom i te pozostają na jednym pułapie już do końca dnia, przez co szybko orientujemy się, że na łeb na szyję gnać nie musimy.

Chmury nad Kazbekiem.
Chmury nad Kazbekiem.

Spotykamy kolejnych Polaków, pasterzy z owcami, które skakały przed nami jakby się soku z gumijagód napiły.

P1011571.jpg

Z każdym krokiem jednak dochodzi do nas myśl, że to już powoli koniec gruzińskiej przygody, że następnego dnia wsiadamy w marszrutkę i cały dzień rezerwujemy na kolejną daleką podróż 😉 Z drugiej jednak strony jesteśmy w pełni zadowoleni bo Kazbeka zobaczyliśmy w całej okazałości w czysto wysokogórskim wspaniałym plenerze co zostanie w pamięci na pewno na długi czas! Cały kraj okazał się snem na jawie, takie spełnianie marzeń to ja rozumiem!

P1011449.jpg
Jest okejka!

A poza tym w Stepancmindzie czekał na nas jeszcze PYSZNY lula kebab (zaprawdę takiego kebaba pałaszowałbym wielce zawsze i wszędzie!) i wszelkie myśli, że opuszczamy Gruzję odchodziły w niepamięć.

 

 

 

 

 

4 myśli na temat “Kazbeku, Kazbeku!

      1. Podobnie miałem po sąsiedzku w Armenii, gdzie też ludzie co krok wspominali swoje przygody w Polsce (lub swojej rodziny). I bardzo ale to bardzo tęsknię za kebabami rodem z Kaukazu, zupełnie niepodobnymi do tego co u nas można spotkać.

        Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.